niedziela, 26 października 2014

Rozdział 5. Breakaway

Rozdział z dedykacją dla mojej kochanej Karoliny, która wiem, że czyta, ale boi się skomentować. Dla Ciebie, Skarbie ;***


~*~


„Mamo,
u mnie wszystko w porządku. Nie musisz się o nic martwić.
Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy. Kocham,
Draco.”

Po raz setny przeczytałam tych kilka zdań i zgięłam kartkę na pół. Miałam ją w rękach tak wiele razy, że tusz na zgięciu już prawie zniknął, a sam pergamin był tak zniszczony, że wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpaść. Draco przysłał mi tę wiadomość miesiąc temu, a ja wciąż do niej powracałam. Nie umiałam pójść dalej. Stałam w jednym miejscu czekając na impuls, który by sprawił, że miałabym ochotę i siłę żyć pełnią życia, ale jak na złość nic się nie działo.
Siedziałam w ciemnym pokoju, który kilka lat temu przerobiłam na coś w stylu gabinetu i czekałam na przybycie malarzy. Dzisiaj wielki i mroczny salon miał zapłonąć żywą czerwienią. Remont w Malfoy Manor przebiegał sprawnie i zgodnie z planem. Za kilka dni wszystko będzie wyglądało inaczej. Pozbyłam się groteskowych figur, kilku obrazów oraz kontrowersyjnych mebli. Oczywiście wszystko wylądowało na strychu, ponieważ Lucjusz nigdy by się nie zgodził na wyrzucenie lub zniszczenie jego jakże cennych „rodzinnych pamiątek”. Przyjemnie było patrzeć jak znikają przedmioty, których nigdy nie lubiłam, ale największą satysfakcję i radość przyniosło mi przeniesienie tego okropnego stołu z jadalni, przy którym odbywały się spotkania Czarnego Pana ze śmierciożercami. Przez chwilę miałam nawet ochotę upozorować mały wypadek, w efekcie którego stół doznałby trwałych obrażeń, uniemożliwiających mu dalsze istnienie, ale wyobraziłam sobie reakcję Lucjusza i zrezygnowałam z tego pomysłu. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego dnia, by po chwili wyjrzeć przez okno i stracić resztę dobrego humoru.
Listopad zbliżał się wielkimi krokami. Minął już czas kwitnących kwiatów, pięknych zapachów, kolorowych łąk i ptaków, których obecność wyczuwało się podczas każdej wizyty w parku, znajdującym się tuż obok Malfoy Manor. Tak, minęło piękne, słoneczne i ciepłe lato, a nadeszła ponura i deszczowa jesień. Lubiłam przechadzać się po parkowych alejach wśród kolorowych jesiennych liści. Wiedziałam, że jesień jest magiczną porą roku, ale jakoś nie potrafiłam się do niej przekonać.
Moje wspomnienia z dzieciństwa są w większości szczęśliwe. Ciepłe, wesołe dni, wypełnione miłością i światłem. I ta pewność, że nawet najgorsza burza w końcu minie. I przez jakiś czas, tak właśnie było.
Jako dziecko uwielbiałam jesień. Pamiętałam, jak Bella zaczarowywała liście, żeby zebrały się w wielką górę, a ja potem w nią wskakiwałam i zanosiłam się śmiechem. Wtedy, ja, Bella i Andromeda byłyśmy takie szczęśliwe i niewinne. Byłyśmy normalną rodziną. A potem, w tę pamiętną noc, wszystko się zmieniło, a ja na zawsze utraciłam swoją siostrę.
Jesień zawsze napawała mnie smutkiem z powodu tamtej okropnej nocy. I choć minęło już prawie dwadzieścia dziewięć lat, w dalszym ciągu myśl o niej, wprawia mnie w melancholijny nastrój. A to przecież miał być normalny dzień. Wszystko zaczęło się spokojnie i nic nie zapowiadało nadchodzącej burzy, ale chyba zawsze tak jest. Nigdy nie można naszykować się na nagłe uderzenie. Ono po prostu przychodzi, niszczy cię i zostawia totalnie zrujnowaną, a ty musisz nauczyć się żyć w świecie, którego wcześniej nie znałaś.

31 października 1970

– …ma być gotowe, bo nie ręczę za siebie! – Usłyszałyśmy krzyk mamy dochodzący z kuchni. Pewnie znowu jakiś skrzat czegoś nie dopilnował, a to przecież miał być tak ważny dzień. Kolacja z okazji Nocy Duchów, podczas której mieliśmy poznać chłopaka Andromedy. To był pierwszy raz, kiedy nie zostałam na to święto w Hogwarcie i spodziewałam się naprawdę niezapomnianego wieczoru. – Cyziu! Bello! Dromedo! – Zawołała nas mama, która już chyba przestała wyżywać się na skrzacie i postanowiła zająć się nami. – Macie się tutaj zaraz pojawić!
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, usłyszałam charakterystyczne pyknięcie. Bella i Dromeda zniknęły z mojego pokoju. Westchnęłam i nie spiesząc się, zeszłam na dół.
– To nie fair – powiedziałam, robiąc nadąsaną minę – że one mogą się deportować, a ja nie. – Zaplotłam ręce na piersi oczekując na reakcję otoczenia.
– Och, nie dąsaj się Cyziu – oznajmiła Bella. – Przecież zdajesz ten głupi egzamin już za rok. Ale pamiętaj, że w tym masz się przyłożyć do SUM–ów – mówiła to wolno, jakbym była niedorozwinięta i mogłabym nie zrozumieć.
– Nie mów do mnie jak do idiotki – syknęłam. – Nie cierpię być najmłodsza. – Jęknęłam i obrażona weszłam do jadalni, zostawiając za sobą siostry i matkę.
Moim oczom ukazał się ogromny, bogato zastawiony stół. Zbyt dużo znajdowało się na nim świec i dyń, ale to w końcu była Noc Duchów, prawda? Można było postawić na przepych. Zdziwiła mnie nieco liczba nakryć, było ich zdecydowanie za dużo. Czyżby rodzice zaprosili kogoś jeszcze?
– Mamo? – krzyknęłam i chwilę później rodzicielka stanęła tuż obok mnie. – Dlaczego jest tak dużo nakryć? Ktoś jeszcze ma przyjść?
– Kilku znajomych – mruknęła tylko i zniknęła, po chwili znów usłyszałam jej podniesiony głos gdzieś w innym pomieszczeniu.
Pół godziny później wszyscy siedzieliśmy przy stole w jadalni, a domowy skrzat roznosił drinki. Do tej pory pojawił się tylko mąż Belli – Rudolf Lestrange oraz jego rodzice. Wciąż brakowało chłopaka Andromedy oraz tajemniczej rodziny, której nazwiska nikt nie chciał mi zdradzić.
Sączyłam powoli swój sok dyniowy, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
– Ja otworzę – zaszczebiotała Dromeda. – To pewnie Ted.
Moja siostra wybiegła z pokoju, by po chwili wrócić z nachmurzoną miną. Tuż za nią do salonu wkroczył nie kto inny, jak Lucjusz Malfoy w towarzystwie swoich rodziców. Pech chciał, że kiedy wchodził wzięłam większy łyk soku dyniowego, który teraz ściekał po mojej brodzie plamiąc tym samym sukienkę.
– A ten co tu robi? – powiedziałam zbyt głośno, wycierając sobie twarz.
– Chcieliśmy, żebyś miała do towarzystwa kogoś w swoim wieku – wyjaśniła matka, patrząc na mnie karcącym wzrokiem. – I zachowuj się.
– Więc mogliście zaprosić Jessicę – syknęłam. Prawda była jednak taka, że ogromnie cieszyłam się z obecności Lucjusza. Co prawda poznałam go dopiero w tym roku, ale bardzo mi się podobał i miałam cichą nadzieję, że kiedyś będę mogła poznać go bliżej. Niestety, on zdawał się mnie w ogóle nie zauważać.
Lucjusz usiadł naprzeciwko mnie, przez co przez większość wieczoru byłam zmuszona (czyt. mogłam bezkarnie) na niego patrzeć. Muszę przyznać, że mimo wszystko zapowiadała się naprawdę przyjemna kolacja. Rodzice się nie kłócili, Bella zachowywała się jak przystało na potomkinię tak szlachetnego rodu czarodziejów, a Dromeda cały czas wpatrywała się w Teda jak w obrazek (on z kolei tak samo patrzył na nią). Ted okazał się być miłym chłopakiem, był dość przystojny (choć nie był przystojniejszy od Lucjusza, na którego wciąż zerkałam) i miał poczucie humoru. Robił naprawdę dobre wrażenie i byłam już w stanie zrozumieć dlaczego moja siostra jest w nim tak zakochana, kiedy ojciec zadał TO pytanie.
– Powiedz mi, chłopcze… jeszcze nie spotkałem czarodzieja o nazwisku Tonks, jesteście z zagranicy? – spytał ojciec, biorąc łyk ognistej whisky.
– Nie, moi rodzice są mugolami – oznajmił beztrosko, a przy stole zapanowała cisza. Nikt się tego nie spodziewał. Wszyscy zamarli ze wzrokiem utkwionym w głowie rodziny. Muszę Wam powiedzieć, że to był ciekawy widok. Najpierw twarz mojego ojca zrobiła się czerwona jak burak, a po chwili blada jakby odpłynęła z niej cała krew, potem znów wściekle czerwona. Widziałam, że Andromeda nerwowo zaciska dłonie. Napięcie można było kroić nożem.
– SZLAMA W MOIM DOMU? – ryknął przeraźliwie ojciec. Matka zbladła i osunęła się na krześle. Ojciec nie zwracał na nią uwagi.
– Ja go kocham, ojcze. – Andromeda wstała, trzymając nadal Teda za rękę. – I chcę zostać jego żoną.
Nie rozumiałam jej zachowania. Wbiła ostatni gwóźdź do swojej trumny.
– MOJA WŁASNA CÓRKA MIAŁABY ZOSTAĆ ŻONĄ JAKIEGOŚ PLUGAWEGO SZLAMY?! – krzyczał, robiąc się coraz bardziej czerwony na twarzy. – PO MOIM TRUPIE.
– Nie potrzebujemy twojego pozwolenia, ojcze – powiedziała spokojnie Andromeda, a w jej oczach zalśniły łzy. Stała nieruchomo, patrząc wyzywająco na ojca. Wtedy nie rozumiałam co nią kieruje, teraz wiem, że to była czysta miłość. Rządziło nią uczucie, które było silniejsze od magii.
Ojciec zdawał się toczyć wewnętrzną walkę, aż w końcu podszedł do niej i spoliczkował ją. Andromeda zgięła się, ale nie upadła. Była twarda i teraz to okazywała.
– A więc nie jesteś już moją córką – powiedział już spokojniej, po czym wyszedł z jadalni zostawiając Andromedę ze łzami w oczach.
Pomyślałam, że powinnam coś zrobić. Pobiec za ojcem, spróbować go przekonać, żeby cofnął te słowa, ale wiedziałam, że jest już za późno.
– Chodźmy stąd – jęknęła Andromeda ocierając łzy i po chwili razem z Tedem zniknęli.
– A się porobiło – mruknął Lucjusz, a ja zmroziłam go wzrokiem.
– Ale możemy dalej pić, prawda? – spytała spokojnie Bella, jakby ostatnie pięć minut w ogóle nie miało miejsca.
Ja z kolei wybiegłam z jadalni i schowałam się w swoim pokoju. Nie wiedziałam co mam robić. Usiadłam w kącie, zwinęłam w kłębek i rozpłakałam się.
Dopiero teraz docierało do mnie, co naprawdę się stało.
Andromeda została wydziedziczona, deportowała się i już nie wróci.
Straciłam siostrę.
Już nigdy jej nie zobaczę.
Już nigdy nie będziemy się razem śmiały.
Już nigdy się jej nie zwierzę.
Już nigdy nic nie będzie takie jak wcześniej.
Nigdy.

Teraz

– ….szefowo. – Donośny męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. Przede mną stał Roman Kowalski, mój czarodziejski malarz. Nie wiedziałam, kiedy przyszedł ani jak długo mnie obserwował.
– Słucham? – spytałam zdezorientowana. Myślami wciąż byłam w naszym starym domu.
– Pytałem, czy możemy się już zabierać do pracy – oznajmił.
– Tak, oczywiście. – Pokiwałam głową.
– Coś szefowa dzisiaj jakaś taka niewyraźna – stwierdził Roman, który lubił bawić się w mojego psychiatrę.
– To ta jesień. – Zrobiłam gest ręką w kierunku okna. – Sprawia, że przypominam sobie o rzeczach z przeszłości, do których wolałabym nie wracać.
– Tak, październik ma w sobie tę moc przywoływania smutnych wspomnień – westchnął. – Ale mam dobrą wiadomość, powinniśmy uwinąć się z remontem przed Nocą Duchów.
Uśmiechnęłam się tylko na tę wiadomość i rzuciłam mu znaczące spojrzenie. Lubiłam Romana, był wspaniałym mężczyzną i mądrym człowiekiem, ale w tej chwili chciałam być sama. Na szczęście mężczyzna zrozumiał i już po chwili moje życzenie się spełniło.
Jeszcze przez dziesięć minut siedziałam przy biurku wyglądając przez okno i obserwując spadające z drzew kolorowe liście. W końcu znalazłam w sobie siłę i ruszyłam do salonu, żeby nadzorować postępy w remoncie.
Jednak tego dnia nie byłam w stanie się na niczym skupić i tylko przeszkadzałam w pracach. Mój umysł wciąż powracał do wspomnienia o Andromedzie. W końcu rozbolała mnie głowa. Położyłam się w naszej świeżo wyremontowanej sypialni na nowym, miękkim i wygodnym łóżku i zasnęłam.
Tym razem nie miałam żadnych snów. Byłam tylko ja i ciemność. Wszechobecna ciemność, która zdawała się mnie pochłaniać. Miałam wrażenie jakbym spadała w wielką przepaść, która nie ma dna. Spadałam tak długo, że w końcu się obudziłam zmęczona ciągłym lotem. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Lucjusz siedzi na sofie znajdującej się naprzeciwko łóżka i patrzy na mnie z zainteresowaniem.
– Coś się stało? – spytałam. Nie miałam pojęcia jak długo spałam. Wyjrzałam przez okno, zaczynało się ściemniać. Spałam kilka ładnych godzin.
– Byłaś strasznie niespokojna – powiedział. – Ciągle się rzucałaś. Znowu miałaś jakiś koszmar?
– Nie, ja po prostu… no dobra, to zabrzmi głupio, ale miałam wrażenie, jakbym spadała w przepaść, która nie ma dna.
– Faktycznie, brzmi dziwnie. – Wzruszył tylko ramionami, po czym wstał z sofy, podszedł do łóżka i wyciągnął rękę w moją stronę – Chodź do jadalni, kazałem przygotować skrzatom kolację.
Chwyciłam jego ciepłą dłoń i uśmiechnęłam się.
Skrzaty naprawdę się postarały, oprócz wytrawnych potraw na stole, znalazła się butelka z najstarszym miodem pitnym, jaki znajdował się w naszej piwnicy.
– Zdrowie najpiękniejszej kobiety na świecie. – Uśmiechnął się Lucjusz podnosząc swój kieliszek i stukając o mój.
Uśmiechnęłam się. Ostatnio Lucjusz stał się taki łagodny i kochany. Nie wiedziałam, czy to wpływ świadomości, że może mnie stracić czy może coś zupełnie innego, ale nie obchodziło mnie to. Wiedziałam, że teraz, po kilku sporych kieliszkach pitnego miodu, łatwiej będzie mi go przekonać.
– Lucjuszu. – Zaczęłam.
– Tak, kochanie? – Uśmiechnął się.
– Tak sobie pomyślałam, no wiesz, że może byśmy zaprosili Dracona i Hermionę na kolację z okazji Nocy Duchów? – spytałam niepewnie.
– Och, Cyziu, oczywiście… – Lucjusz dotknął dłonią mojego policzka, a ja wewnątrz wprost skakałam z radości, ponieważ byłam pewna tego, co zaraz usłyszę. – … że on nie może tu przyjechać.
Poczułam, że moja wewnętrzna „Ja” właśnie złamała nogę. Uśmiech znikł z mojej twarzy.
– Co? – spytałam zaskoczona. – Ale jak to?
– Kochanie, przecież to oczywiste, że ten mały zdrajca krwi, twój syn, nie ma prawa przekroczyć progu tego domu, dopóki nie zerwie wszelkich kontaktów z tą szlamą Granger.
Wzięłam zamach i spoliczkowałam Lucjusza. To było silniejsze ode mnie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Czy to wypity alkohol tak na mnie wpłynął?
– Jak śmiałaś? – krzyknął Lucjusz, a ja po raz pierwszy od dawna byłam przerażona. W jego głosie nie było nic z wcześniejszej czułości. Lucjusz chwycił mnie za rękę i wykręcił ją tak, że skrzywiłam się z bólu. – Nigdy więcej tego nie rób – wysyczał i odepchnął mnie od siebie z taką siłą, że upadłam na podłogę. Spojrzał na mnie z pogardą, a następnie chwycił ze stołu butelkę z alkoholem i odszedł, nie obejrzawszy się na mnie.
Przez chwilę leżałam jeszcze na podłodze, czując jak krew pulsuje w moich żyłach. Już zapomniałam jak okrutny potrafi być mój mąż.
Tego dnia nie wróciłam już do sypialni. Nie chciałam widzieć się z Lucjuszem. Pragnęłam być sama. Chciałam cierpieć w samotności i z godnością. Tak, jak nauczyła mnie tego matka.

~*~

Następnego dnia znów siedziałam w miękkim fotelu w moim gabinecie i wyglądałam przez okno. Myślałam o mojej wczorajszej rozmowie z Lucjuszem. Jego słowa tak bardzo mnie bolały. Nie rozumiałam, jak mógł powiedzieć coś takiego o własnym synu?
Zraniło mnie to, co powiedział, ale nie mogłam dać za wygraną. Postanowiłam zaryzykować. Co ma być, to będzie.
Wyciągnęłam z szuflady kawałek pergaminu oraz pióro i zaczęłam kreślić małe i pochyłe literki.

„Synku,
Przyjedźcie, proszę, do nas w Noc Duchów. Będzie nam z ojcem bardzo miło, a ja nie mogę się doczekać, kiedy znów zobaczę Ciebie i Hermionę. Kocham i całuję,
Mama.”


A potem, z rosnącymi wyrzutami sumienia, wypuściłam sowę przez okno.


~*~

Piosenka z tytułu rozdziału: Breakaway

Mam jeszcze dla Was Helenkę, która mnie po prostu urzekła:


I na koniec żart rodem z bio-chemu:
- Jesteś słaba w piciu jak wiązania wodorowe.
- A ty dobra jak wiązania kowalencyjne.


niedziela, 19 października 2014

Rozdział 4. Say Something


Stałam pośrodku ciemnego lasu. Nie pamiętałam, co tam robiłam ani, jak się tam znalazłam. Zewsząd słyszałam pohukiwania sów. Pomimo ciemnej nocy, puszcza wciąż tętniła życiem. Wiedziałam, że nie jestem sama, wiedziałam też, że ktoś mnie obserwuje. Groziło mi niebezpieczeństwo, a ja stałam pośrodku tego głupiego lasu, nie będąc w stanie się ruszyć. Nie rozumiałam, co się dzieje.
Nagle, spomiędzy krzaków naprzeciwko mnie wyszedł mężczyzna. Wolno, chwiejnym krokiem, szedł w moją stronę. Zrobiłam krok do przodu i zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie butów. Zimna, mokra trawa łaskotała moje stopy. Nieznajomy był coraz bliżej, a ja, nie wiedzieć czemu, zamiast uciekać, powoli ruszyłam w jego stronę. Nie bałam się. Już nie. Zdałam sobie bowiem sprawę, że ten mężczyzna nie może mi nic zrobić. Był ranny. Widziałam plamy krwi na jego śnieżnobiałej koszuli. W ręce nie trzymał różdżki. Podejrzewałam, że prawdopodobnie w ogóle jej nie miał, bo inaczej byłby w stanie się obronić przed tym, co go zaatakowało. Zbliżaliśmy się do siebie, mierząc się wzrokiem. Przez chwilę miałam wrażenie, że znam tego kogoś, ale zaraz odrzuciłam od siebie tę myśl. Było zbyt ciemno.
Dzieliło nas już tylko jakieś dwadzieścia stóp, a mnie opuścił wszelki strach. I wtedy coś się stało. Mężczyzna upadł, a blask księżyca oświetlił jego twarz. Stanęłam jak wryta. Czy to… nie, to niemożliwe… a może jednak? Podeszłam bliżej i krzyknęłam z przerażenia. Przede mną leżał Draco. Cały we krwi. Wiedziałam, jakie zaklęcie na niego rzucono. Machinalnie sięgnęłam do kieszeni płaszcza po różdżkę. Chwilę później z mojego gardła wydarł się krzyk zaprzeczenia. Kieszeń była pusta. Druga również. Nie miałam różdżki. Upadłam na kolana i szlochając, położyłam głowę Dracona na moich kolanach. Mówiłam do niego, szeptałam, żeby był silny, że to przetrwa. Ale to było na nic. Patrzyłam, jak mój syn umiera w moich objęciach. Pochyliłam się i przytuliłam mój policzek do jego. Kołysałam go w ramionach. Usłyszałam tylko głośniejsze westchnięcie, a potem słychać było tylko mój szloch.
– Niee! – Przeraźliwy krzyk wyrwał się z mojego gardła, przerywając ciszę. Siedziałam na łóżku z szeroko otwartymi oczami, a po moich policzkach spływały łzy. Oddychałam głęboko i szybko. Wciąż widziałam zakrwawioną i martwą twarz mojego synka. Był taki bezbronny.
– To tylko sen. – Poczułam na swoim ramieniu dłoń Lucjusza i wzdrygnęłam się. Wciąż jeszcze byłam przerażona. – Zwykły sen – szepnął mi do ucha.
– Ale… – załkałam żałośnie. – On tam leżał… taki spokojny… i krew… – Łkałam w jego rękaw.
– Spokojnie – mówił uspokajającym głosem Lucjusz, a ja siedziałam wtulona w jego ramię. – Jesteś bezpieczna, przy mnie nic ci nie grozi. – Przyłożył moją głowę, do swoich ust i pocałował moje włosy.
– Ale… – Jęknęłam.
– Cii – szepnął. – Uspokój się, a ja zaraz każę przygotować skrzatom gorącą czekoladę, to ci zawsze pomaga. – Uśmiechnął się i pstryknął palcami, a po chwili w naszej sypialni pojawił się skrzat. Wysłuchał polecenia i zniknął. Mimo iż często mi się to nie podobało, musiałam przyznać, że posiadanie skrzatów było bardzo wygodne.
Pięć minut później siedzieliśmy w salonie przy stole (którego swoją drogą jeszcze się nie pozbyłam). Byłam już spokojniejsza, ale Lucjusz wciąż trzymał mnie za rękę. Doceniałam to. Od naszej rozmowy mój mąż starał się zmienić. Stał się łagodniejszy i czulszy, ale wciąż coś było nie tak. Wyczuwałam pewien dystans pomiędzy nami.
– To był tylko sen – powiedział Lucjusz. – Draconowi nic nie grozi.
– Skąd możesz to wiedzieć? Minęły dwa tygodnie, a ja wciąż nie miałam od niego żadnej wiadomości – powiedziałam z wyrzutem, choć zdawałam sobie sprawę, że to nie jego wina.
– Na Salazara, Narcyzo, daj mu czas. Czy ty byś tak szybko napisała do swoich rodziców?
– To nie to samo! – Oburzyłam się. – Moi rodzice…
– No ciekawy jestem – przerwał mi – co takiego zrobili twoi rodzice, czego my nie zrobiliśmy Draconowi?
– Ja go kocham, Lucjuszu, i dałam mu to odczuć – syknęłam.
Lucjusz już nic nie odpowiedział. Zamiast tego rozejrzał się po salonie. Wciąż nic się w nim nie zmieniło. Musiałam najpierw zrobić kilka rzeczy sama, zanim sprowadzę tutaj obcych ludzi.
– Myślałem, że chciałaś zrobić tutaj remont – powiedział Lucjusz, przerywając ciszę. Widocznie myśleliśmy o tym samym.
– Chcę najpierw zrobić porządek z rzeczami Belli – mruknęłam. – Ale wciąż nie mogę się zdobyć na wejście do jej pokoju.
– Minął już rok, Narcyzo.
– Wiem, po prostu… Postaram się tam zajrzeć jutro. – Uśmiechnęłam się niepewnie, ale on odwzajemnił mój uśmiech.
– Myślałem nad tym, że może… może mógłbym ci pomóc. No wiesz – wzruszył ramionami – mam kilka niewykorzystanych wolnych dni, więc mógłbym wziąć urlop. Przy okazji spędzilibyśmy więcej czasu ze sobą. – Uśmiechnął się niewinnie.
– To bardzo kusząca propozycja, ale mam już pewne plany co do tych kilku wolnych dni. – Przygryzłam lekko wargę w tajemniczym uśmiechu. – Ale bardzo podoba mi się pomysł wspólnego spędzania czasu. – Przysunęłam się do niego, mając nadzieję, że zrozumie aluzję.
– Co masz na myśli? – spytał, unosząc brwi.
– No wiesz, ostatnio nie mieliśmy okazji do bycia razem.
– Odniosłem wrażenie, że nie chciałaś mnie widzieć.
– Oddaliliśmy się od siebie – szepnęłam. – Może nadszedł czas, żeby to naprawić?
– Hm?
– Och, na Merlina, Lucjuszu, dlaczego tak trudno przychodzi ci zrozumienie tego, co chcę ci przekazać? – Wstałam od stołu i uśmiechnęłam się. – Będę w sypialni. – Podbiegłam do schodów prowadzących na piętro – Daj znać, jak zrozumiesz. – Zaśmiałam się i zniknęłam.
Z szerokim uśmiechem otworzyłam drzwi do sypialni i od razu poczułam, że ktoś złapał mnie za rękę i przygwoździł do ściany. Nie był to jednak brutalny gest. W ruchach Lucjusza czuć było delikatność. Wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy.
– Zrozumiałem – wymruczał uwodzicielsko, po czym pchnął mnie na łóżko. Po chwili leżeliśmy obok siebie, a nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Ale tej nocy nie skończyło się na pocałunkach. Tej nocy wszystko było inaczej. Bardzo magicznie. Byłam tylko ja i Lucjusz. Nic innego się nie liczyło. Nic nie mogło nam przeszkodzić. Wszystko potoczyło się tak, jak w najlepszych scenariuszach.
Tej nocy, po raz pierwszy od bardzo dawna, zasnęłam spokojna i szczęśliwa. W ramionach ukochanego mężczyzny czułam się bezpieczna. Wiedziałam, że nic nie może mi się stać. Wiedziałam też, że mój syn jest bezpieczny. Czułam spokój. I muszę przyznać, że było to obce i wspaniałe uczucie.
Tej nocy, nie miałam już żadnych koszmarów.

~*~

Następnego dnia rano wysłałam sowę do Dracona. Spytałam, czy u niego wszystko w porządku i czy przemyślał moją propozycję spotkania w Malfoy Manor. Wiedziałam, że minie dużo czasu, zanim doczekam się odpowiedzi, więc spokojna zeszłam na dół do salonu na śniadanie. Lucjusz siedział przy tym samym dębowym stole, przy którym w nocy piliśmy kakao. Kiedy mnie zobaczył, wstał i podszedł do mnie.
– Dzień dobry, moja piękna. – Uśmiechnął się, całując mnie w policzek.
– Widzę, że nocne przyjemności zmieniają twoje nastawienie. – Zaśmiałam się.
– Nie udawaj, że z tobą jest inaczej – wymruczał, odsuwając mi krzesło.
– Tak, chyba powinniśmy robić to częściej – rzuciłam niby mimochodem.
Lucjusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nie powiem, żeby mi się to nie podobało.
Zaśmiałam się, biorąc do ręki kromkę chleba.
– Jakie masz plany na dzisiaj? – spytałam.
– Wysłałem rano sowę do Ministerstwa z wiadomością, że biorę dzisiaj wolne. – Uśmiechnął się. – Chcę być z tobą. Nie powinnaś być dzisiaj sama.
– Dziękuję – szepnęłam wdzięczna, że jednak mnie nie posłuchał.
Przez resztę śniadania rozmawialiśmy o najnowszych wieściach ze świata polityki, o ustawie wprowadzonej przez nowego Ministra, dotyczącą zatrudnienia, jako aurorów wszystkich, którzy brali udział w Bitwie o Hogwart i o zbliżających się Mistrzostwach Anglii w Quidditchu. Gdy zjadłam śniadanie, powiedziałam, że pójdę już do pokoju Belli. Lucjusz obiecał, że zaraz do mnie dołączy.

~*~

Stanęłam przed wielkimi dębowymi drzwiami i zaczęłam głęboko oddychać, obracając nerwowo różdżkę w dłoniach. Po chwili poczułam, że ktoś chwycił moją dłoń.
– Gotowa? – spytał Lucjusz.
– Czy kiedykolwiek będę? Zresztą i tak pewnie zabezpieczyła go takimi zaklęciami, że nigdy się tam nie dostaniemy. – Westchnęłam.
– Zaraz się przekonamy – powiedział, wyciągając swoją różdżkę. – Alohomora.
Usłyszałam charakterystyczne stuknięcie i już po chwili drzwi się otworzyły. Zaskoczyło mnie to.
– Pójdę przodem – powiedział – na wypadek, gdyby użyła innych zabezpieczeń. – Wyminął mnie i zniknął za drzwiami. Stałam jeszcze przez chwilę na pustym korytarzu, aż w końcu usłyszałam jego głos – Jest bezpiecznie!
Weszłam do pokoju i rozejrzałam się. Ostatni raz, byłam tutaj pięć lat temu. Odkąd Bella zamieszkała w naszym domu, nie weszłam do tego pomieszczenia ani razu. Bella sobie tego nie życzyła. Zawsze była skryta. Wiedziałam, że coś ukrywa, ale nigdy nie pozwoliła mi dopuścić się do siebie. Odkąd pamiętam, dzielił nas dystans. Jakby niewidzialna linia, którą bałam się przekroczyć. Bella była moją siostrą, ale w tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę była dla mnie obcym człowiekiem. Nigdy nie dzieliłyśmy się sekretami, nie potrafiłyśmy sobie zaufać. Przerażał mnie styl życia Belli, a ją śmieszył mój.
Prawdę mówiąc, zawsze lepiej dogadywałam się z Andromedą, ale ona… los sprawił, że nasze drogi się rozeszły. Zawsze żałowałam, że nie próbowałam nawiązać z nią żadnego kontaktu, jednak za bardzo bałam się gniewu rodziców i Belli, żeby cokolwiek zrobić.
Pokój Belli był spowity mrokiem. Ściany były pomalowane na czarno, a meble zrobione z ciemnobrązowego mahoniu. Nie było żadnych zdjęć. Jedynie na ścianie, nad łóżkiem znajdowały się wycinki z gazet. Podeszłam bliżej i zamarłam. Wszystkie dotyczyły Czarnego Pana. Cofnęłam się gwałtownie i o mało się nie przewróciłam. Lucjusz złapał mnie w ostatniej chwili.
– Hej, uważaj – powiedział. – Mogłaś sobie coś zrobić.
Ale ja go nie słuchałam. Spojrzałam w dół. Obcas mojego buta wpadł w szczelinę pomiędzy deskami w podłodze. Coś się nie zgadzało. Pochyliłam się, żeby przyjrzeć się podłodze.
– Lucjuszu… – szepnęłam podniecona moim odkryciem. – Tutaj coś jest. Pomóż mi wyjąć te deski.
Po chwili, i po użyciu zaklęcia, dzierżyłam w rękach drewnianą szkatułkę. Moje serce biło jak oszalałe. Nigdy wcześniej jej nie widziałam i nie miałam pojęcia, co może się w niej znajdować. Ostrożnie podniosłam wieko. Nie było zabezpieczone żadnym zaklęciem. Widocznie Bella uznała, że cokolwiek chciała ukryć, będzie tam bezpieczne. Miała nawet rację. W końcu, gdyby żyła, nigdy bym tutaj nie weszła.
Otworzyłam pudełko i… nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. W środku leżały dzienniki. Co więcej, ja znałam te dzienniki. Sama dałam je Belli. Poprosiła mnie o nie, kiedy znalazła się w Azkabanie, a ja już nigdy więcej ich nie zobaczyłam. Aż do tej chwili. Pospiesznie wyjęłam jeden i otworzyłam na przypadkowej stronie. Cała strona była pokryta niestarannym, tak dobrze mi znanym, pochyłym pismem. Spojrzałam Lucjuszowi w oczy i zaczęłam czytać na głos.

Z pamiętnika Bellatrix Lestrange

Jest 26 grudnia 1982 r.
To już prawie rok. Dementorzy są potworni, nie znają litości. Zresztą, ja też. Może uda mi się z nimi dogadać? Syriusz wciąż nie zwariował. Nie rozumiem, jak mu się to udaje. Ciągle słyszę jego krzyki. Jak udaje mu się zachować świadomość? Ja niedługo oszaleję. Wiem to. Jest ze mną coraz gorzej. Czarny znak zaczyna zanikać. Czuję się taka słaba. Ale wiem, że MÓJ PAN powróci. Oby to stało się szybko.
Dzisiaj była Cyzia. Ona też źle znosi wizyty w Azkabanie, ale co ona tam wie. Żyje sobie spokojnie z tym tchórzem Lucjuszem i ich bachorem. Chciałabym, żeby poczuła, jak to jest być wystawioną na pastwę tych wysysających duszę potworów. Wtedy by zrozumiała. I ten uśmieszek zniknąłby z jej twarzy. Jak ja ich wszystkich nienawidzę! Tak bardzo chcę się stąd wydostać. Już nie wytrzymam. Syriusz wciąż krzyczy. CHCĘ UMRZEĆ!!! Mam nadzieję, że koniec jest blisko. Tak, już niedługo spotkam się z Moim Panem. I będziemy mogli być razem. Jestem jego najwierniejszą, zawsze to powtarzał. Dementorzy nie znają litości. Chcę umrzeć…

Zamilkłam i spojrzałam na Lucjusza, po czym wybiegłam z pokoju. Zbiegłam po marmurowych schodach, kilka razy o mało się nie przewróciłam. Chciałam się stąd wydostać. Dusiłam się w tym domu. Otworzyłam wielkie drzwi i znalazłam się na dworze. Zachłannie łapałam świeże, chłodne powietrze. Ale to mi nie wystarczało. Musiałam biec dalej. Wpadłam do wielkiego lasu. Gałęzie raniły moje dłonie i nogi, mokre liście oblepiały moją twarz i szatę. Ale nie zwracałam na to uwagi. W końcu dotarłam do wielkiego, białego bzu. Lucjusz już tam był.
– Kiedy w końcu zaczniesz używać teleportacji? – spytał, podchodząc do mnie i biorąc mnie w ramiona. – Już dobrze – powiedział mi do ucha, gładząc dłonią moje plecy, a ja łkałam w jego koszulę.
– Dlaczego ona nawet po śmierci musi sprawiać mi taki ból? – spytałam, wciąż płacząc.
– Taka już jest ta nasza Bella – mruknął Lucjusz i przytulił mnie jeszcze mocniej.

Staliśmy tak jeszcze przez jakiś czas, a kiedy wróciliśmy do domu, zamknęłam drzwi do pokoju Belli, obiecując sobie, że już nigdy więcej tam nie wrócę.


~*~

Piosenka z tytułu rozdziału: Say Something


Spam

Tutaj możecie zostawiać linki do swoich blogów, informować mnie o nowych notkach, wyrażać opinię o moim opowiadaniu, albo cokolwiek tylko chcecie ;)


Żeby nie robić bałaganu na blogu, umieszczę tutaj linki do opowiadań, które przeczytałam i polecam:

sobota, 11 października 2014

Rozdział 3. Kiedy w końcu przestaniesz rozpamiętywać przeszłość?

„Czym byłoby życie bez nadziei? Iskrą odrywającą się od rozpalonego węgla i gasnącą natychmiast.”
Friedrich Hölderlin
~*~


Kiedy Hermiona weszła do salonu, doznałam szoku. Dosłownie. Tak naprawdę, nie wiem, czego oczekiwałam. Widziałam przecież jej zdjęcia, musiałam domyślić się, że chodzi właśnie o nią. Nie znałam też żadnej innej dziewczyny, która miała na imię Hermiona i w dodatku pochodziła z mugolskiej rodziny. Mimo wszystko spojrzenie po raz kolejny na twarz tej dziewczyny było dla mnie bolesne. Poczułam się tak, jakbym oberwała siarczysty policzek. Powróciły wspomnienia. Przez chwilę znów byłam w Malfoy Manor, znów bałam się o mojego synka, a moja siostra rzucała zaklęcie Cruciatus na tamtą bezbronną dziewczynę. Niemalże słyszałam jej jęki i krzyki. I ten głos, ten błagający głos. „To nie my… nie włamaliśmy się do pani skrytki…”.

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 2. Naprawianie szkód

„Niestety, ludzie nie mogą wybierać sobie przystani, kochanków i przyjaciół, tak jak nie przysługuje im prawo wyboru własnych rodziców. Życie ich daje i zabiera, a największa trudność polega na tym, by umieć to życie zaakceptować.”
James Baldwin

~*~

Stanęłam przed wielkimi mahoniowymi drzwiami. Wszystko wydawało się takie świeże. Jakbym miała spotkać się z nim po raz pierwszy w życiu. Jakby nie był moim małym synkiem, ale kimś obcym. Byłam zdenerwowana. W głowie huczało mi mnóstwo pytań. Co, jeśli mi nie wybaczył? Jeżeli nie będzie chciał się ze mną zobaczyć? A może w ogóle nie otworzy mi drzwi?
Draco mieszkał na pięknej ulicy o wdzięcznej nazwie Wisteria Lane. Po obu stronach ulicy znajdowały się domki ze ślicznymi, białymi płotkami. Przed domem obok jakaś mała dziewczynka urządziła piknik dla swoich lalek. Uśmiechnęłam się. Pamiętałam, jak sama robiłam takie przyjęcia dla lalek. Czasem tęskniłam za czasami, kiedy moim największym zmartwieniem było to, czy Bella będzie się chciała ze mną bawić.
layout by oreuis