„Każda miłość jest pierwsza. Nieważne czy rzeczywiście
jest pierwsza, druga czy dziesiąta, zawsze stawia nas w obliczu nieznanego.”
~ Paulo Coelho
– Co sądzisz o tym facecie? – spytałam Jasona, kiedy wróciliśmy do
zamku.
– Naprawdę zamierzasz odnosić się do mężczyzny, z którym spotyka się
twoja siostra, jako „ten facet”? – odparł drwiąco, otwierając drzwi do mojej
komnaty.
– Dobrze, a więc co uważasz o facecie, z którym spotyka się moja
siostra?
– Uważam, że jesteś bardzo uparta – uśmiechnął się zawadiacko, kładąc
dłonie na moich biodrach. – Co więcej, uważam to za bardzo, ale to bardzo
seksowne – musnął ustami moją szyję, a ja poczułam przyjemne ciepło w miejscu,
w którym jego usta stykały się z moją skórą.
Jason odetchnął głęboko.
– Wydaje się miły – stwierdził, siadając na fotelu. – Widziałaś, jak
dbał o Andromedę, z daleka można stwierdzić, że bardzo się o nią troszczy, no i
jest uzdrowicielem, więc zdaje sobie sprawę z jej stanu.
– Wiem, ale jednak coś mi w nim nie pasuje. Wiesz, jacy są Włosi. Nie
chcę, żeby skrzywdził Andromedę.
– To urocze jak się o nią martwisz – uśmiechnął się ciepło. – Ale nie
możesz zakładać, że Antonio złamie jej serce, nie jesteś w stanie przewidzieć
tego, czy jej nie skrzywdzi, tak samo, jak nie jesteś w stanie przewidzieć czy
ja nie zrobię czegoś, co cię zrani.
– Ale z tobą wiem, że tak się nie stanie – powiedziałam, siadając mu na
kolanach.
– Tak? – zaciekawił się. – Ciekawe, skąd jesteś tego taka pewna?
– Bo wiem, że mnie kochasz – powiedziałam. – A ja kocham ciebie. I wiem,
że miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystkie przeciwności.
Jason przyciągnął mnie i namiętnie pocałował.
– Uwielbiam to, że jesteś taką niepoprawną romantyczką – wyszeptał mi do
ucha, po czym zatopił dłonie w moich włosach.
Uśmiechnęłam się, patrząc w jego oczy.
– Jutro będę u Andromedy – powiedziałam w końcu. – Porozmawiam z nią.
– Tylko proszę, nie zniechęcaj jej do niego. Pozwól jej samej zdecydować,
co powinna zrobić ze swoim życiem.
– Przecież ja się nigdy nie wtrącam – odparłam oburzona, a Jason się
roześmiał.
~*~
Tak jak powiedziałam Jasonowi, następnego dnia pojawiłam się u
Andromedy. Obiecała mi, że pomoże mi przygotować się do balu, ja jednak miałam
nadzieję na podpytanie jej o plany związane z Antonio. Pamiętałam jej
wczorajsze zdenerwowanie podczas kolacji.
Kiedy poszłam do łazienki, żeby poprawić makijaż, Andromeda od razu
ruszyła za mną.
– I jak? – spytała, stając za mną tak, że widziałam ją w lustrze.
Wyglądała na zdenerwowaną.
– Szminka mi się rozmazała, poza tym, wyglądam olśniewająco.
– Doskonale wiesz, że nie o to pytałam.
– Andromedo, uspokój się – położyłam dłonie na jej ramionach. –
Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Antonio nie odrywa od Ciebie wzroku.
– Wiem, po prostu...
– Nie ma żadnego po prostu. To ja tu jestem tą, która zawsze panikuje.
Widzisz, żebym panikowała?
– Nie.
– No właśnie. Więc ogarnij się i wracaj do stolika.
– Okay – powiedziała i ruszyła w stronę drzwi.
– Czekaj! – krzyknęłam.
– Co?
– Rozmazałaś sobie oczy, chodź tutaj.
Z torebki wyciągnęłam cienie i poprawiłam jej makijaż.
– Okay, teraz możemy iść. Uśmiechnij się – poprosiłam i wypchnęłam ją
z łazienki.
Po powrocie do stolika nadal dało się u niej zauważyć lekkie
poddenerwowanie. Nie było jednak okazji do rozluźnienia sytuacji, ponieważ
krótko po naszym powrocie Antonio został pilnie wezwany do szpitala i kolacja
dobiegła końca.
– Pewnie tego pożałuję – głos Andromedy wyrwał mnie z zamyślenia – ale
jednak zapytam. O czym myślałaś?
Uśmiechnęłam się do niej.
– O wczorajszej kolacji – odparłam szczerze.
Andromeda westchnęła.
– Pamiętasz, jak powiedziałaś, że nie będziesz się wtrącała w moje życie
miłosne?
– Nie – pokręciła głową, patrząc na nią dziwnie. – To zupełnie nie brzmi
jak ja.
– Jednak zapewniam cię, że są to twoje słowa i chciałabym, żebyś się ich
trzymała. Nie będziemy rozmawiały o Antonio. A przynajmniej do czasu, kiedy
dowiem się, co do niego tak naprawdę czuję, dobrze?
– Dobrze – zgodziłam się niechętnie.
– A teraz, chcesz, żebym zrobiła z ciebie miss Hogwartu, czy dalej się
będziesz tak we mnie wpatrywać? Jestem twoją siostrą od bardzo dawna, nie wiem,
czy ten wzrok działał na Lucjusza i czy działa na Jasona, ale ja jestem na
niego genetycznie uodporniona.
Wywróciłam oczami.
– No dobrze. Oddaję się w twoje ręce – powiedziałam i usiadłam na
obrotowym krześle, po czym zamknęłam oczy, pozwalając Andromedzie czynić swoje
czary.
Kiedy otworzyłam oczy i spojrzałam w lustro, zaniemówiłam. Andromeda
wielokrotnie udowodniła mi, że posiada niezwykłe umiejętności, jednak to, co
zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Makijaż wykonany przez moją
siostrę był delikatny, a mimo to wyjątkowy i niepowtarzalny. Włosy upięła
wysoko i spięła w luźnego koka, kilka kosmyków spływało po mojej twarzy.
– Powiesz coś wreszcie? – zniecierpliwiła się.
– Nie wiem co – zaśmiałam się. – Wyszło ci to obłędnie!
– Starałam się. Mam nadzieję, że Jason będzie zadowolony – uśmiechnęła
się znacząco.
– Nie gadam z tobą – powiedziałam, pokazując jej język. – Skoro ty nie
chcesz rozmawiać ze mną o Antonio, ja nie będę z tobą o Jasonie.
– Okropna jesteś – udała zrozpaczoną. – A teraz uciekaj, Jason pewnie
nie może się doczekać.
– Dziękuję – powiedziałam i już miałam się teleportować, ale chciałam
jeszcze coś powiedzieć. – Będzie dobrze. Cokolwiek się stanie, będzie dobrze.
Zobaczyłam tylko uśmiech Andromedy i po chwili byłam już w Hogwarcie. Z
szafy wyjęłam suknię i już po chwili byłam gotowa. W pośpiechu opuściłam
komnatę i ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Nie mogłam się doczekać spotkania z
Jasonem.
Kiedy stanęłam na szczycie schodów, zobaczyłam tłum ludzi czekających na
możliwość wejścia do Sali. Wzrokiem starałam się odnaleźć Jasona. Zobaczyłam go
prawie od razu. Stał przy samych schodach i wpatrywał się we mnie jak
zaczarowany. Posłałam mu uśmiech i zaczęłam schodzić po schodach. Czułam się
jak księżniczka idąca do swojego księcia.
– Wyglądasz oszałamiająco – powiedział Jason, chwytając moją rękę.
Wiedziałam, że powstrzymuje się przed pocałowaniem mnie.
– Tobie też niczego nie brakuje – odwzajemniłam komplement.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę, chcąc nacieszyć sobą
oczy.
– Jesteście tacy cholernie idealni. – Usłyszałam wypowiedziane z nutką
szyderczości słowa Esme. Nie miałam pojęcia, skąd się tutaj wzięła. Zanim
jednak zdążyłam zareagować, kobieta zniknęła wśród tłumu, jaki robili
uczniowie. Nie rozumiałam jej.
– Powinniśmy iść na zebranie – zauważył Jason i wskazał głową w stronę
Wielkiej Sali. Najwyraźniej chciał oderwać moje myśli od przyjaciółki.
McGonagall zażądała, aby przed balem wszyscy nauczyciele spotkali się w
Wielkiej Sali. Miało to związek z jakimś oficjalnym rozpoczęciem balu, ale nikt
tak naprawdę nie wiedział, o co chodziło.
– Och, Jason, Narcyza, dobrze was widzieć – przywitała nas Dyrektor,
kiedy wreszcie udało nam się przecisnąć i dostać do pomieszczenia. – Wciąż
czekamy na Sybillę – dodała, a w jej oczach błysnęła furia.
– Bałam się, że będziemy ostatni – szepnęłam do Jasona, po czym razem z
nim usiadłam przy wielkim stole, przy którym siedzieli już pozostali
nauczyciele.
– Ja też – odpowiedział Jason i razem ze mną zaczął przyglądać się
chodzącej wokół McGonagall.
W końcu boczne drzwi otworzyły się i do Wielkiej Sali weszła
nauczycielka wróżbiarstwa.
– Przepraszam... – wydyszała. – Za spóźnienie... Okropne... Koszmarne
wizje... – bełkotała.
– To się nazywa życie, Sybillo – przerwała jej wściekła McGonagall. –
Siadaj! – wskazała jej miejsce na końcu stołu. Widać było, że kobieta chciała
jakoś skomentować wskazane miejsce, jednak widząc iskry w oczach Dyrektorki,
postanowiła, że bezpieczniej będzie to przemilczeć.
Kiedy wszyscy już siedzieli i w sali zapanowała cisza, drzwi otworzyły
się i do środka weszli wszyscy uczniowie powyżej czwartej klasy. Bal
Bożonarodzeniowy stał się tradycją, odkąd zakończyła się wojna, jednak nie
wszystkim uczniom przysługiwało prawo uczestniczenia w nim. Oboje z Jasonem
uważaliśmy, że taka dyskryminacja młodszych uczniów nie była do końca
sprawiedliwa, jednak wspólnie uznaliśmy, że przynajmniej będziemy mieli mniej
uczniów do pilnowania.
Bal oficjalnie się rozpoczął i wszyscy zaczęli się bawić i tańczyć do
piosenek granych przez Fatalne Jędze. Mnie jednak nie w głowie była zabawa.
– Widzisz gdzieś Esme? – spytałam Jasona. – Chciałam z nią porozmawiać,
ale nie mogę jej znaleźć.
– Tam jest – Jason wskazał na filar przy bocznych drzwiach.
Esme rozmawiała z wysokim blondynem o ciemnych oczach, którego nigdy
wcześniej nie widziałam. Oboje zaśmiewali się, pochylając się ku sobie. Od
czasu do czasu jej ręka przelotnie muskała jego ramię, wyraźnie sygnalizując
toczący się między nimi flirt.
– Kto to?
– Pamiętasz, jak mówiłem ci, że ze względu na ataki, Ministerstwo
postanowiło wysłać aurorów do zabezpieczenia balu? To jest Steve. Przyjechał z
Chichester.
– O nie – jęknęłam. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze. I właśnie
w tej samej chwili uśmiech Esme zgasł, a ona sama odwróciła się gwałtownie i
pognała w stronę dziedzińca, zostawiając mężczyznę w kompletnym osłupieniu.
Westchnęłam i ruszyłam za Esme. Jason poszedł w moje ślady.
– Hej! – krzyknęłam, kiedy zobaczyłam Esme stojącą na placu. Zanim
znalazłam odpowiednie słowa, by ją pocieszyć, Esme wybuchnęła:
– Chichester! Jest z pieprzonego Chichester! I do tego jest
aurorem! – Zacisnęła pięści. – To chyba jakiś żart! I to wcale
nieśmieszny!
Otworzyłam usta, ona zaś kontynuowała swoją tyradę o tym, jak dobrze im
szło. Zaprosił ją nawet na randkę w najbliższy weekend, aż wreszcie przyznał się,
gdzie naprawdę mieszka i czym się zajmuje, przy czym zaznaczył, że
najprawdopodobniej nigdy więcej się nie spotkają.
– Esme, musisz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje – zażądałam
stanowczo. – Tylko mi nie mów, że nic. Przecież widzę, że nie chodzi tylko o
tego faceta. Od kilku dni dziwnie się zachowujesz.
– Nic się nie dzieje – niemal na mnie naskoczyła.
– Czyżby? – odparowałam. – A ja myślę, że jednak tak, bo zachowujesz się, jak ostatnia jędza.
W tym momencie zapadła cisza, a mnie ogarnęły wyrzuty sumienia.
– Przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć. Jestem po prostu
sfrustrowana, ponieważ nie wiem, co jest grane.
– Nic mi nie jest – burknęła nadęta i ruszyła w stronę zamku,
zostawiając mnie na mrozie.
Odwróciłam się, żeby zobaczyć, jak znika w ciemnościach, jednak zamiast
niej zobaczyłam Jasona stojącego około dwudziestu metrów ode mnie. Kiedy zdał
sobie sprawę, że go widzę, podszedł do mnie.
– Mam już dość – jęknęłam, wtulając się w niego.
– Wiem – szepnął, przytulając mnie mocno i głaszcząc po plecach. – Chyba
mam pomysł jak możemy jej pomóc.
Ciąg dalszy nastąpi...
~*~
Rzadko tutaj bywam, ponieważ głównie piszę w Wordzie, ale kiedy już
tutaj wchodzę, to zawsze poprawia mi się humor i wracają siły i chęci do
pisania. Dziękuję, że jesteście, że czekacie, jesteście najlepsi <3
Wiem, że obiecałam tłumaczenie, ale okazało się, że skończyłam pisać 50. rozdział, co oznacza, że od tej pory rozdziały naprawdę będą pojawiały się regularnie :D
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale mam nadzieję, że będziecie zadowoleni :D
To dopiero niespodzianka! :o powiem tylko tyle że rozdział pozostawia niedosyt i jeszcze ciężej czeka się na następny :( jak możesz?
OdpowiedzUsuńhahahaha, taki jest plan :D
Usuń+bardzo się cieszę, że teksty będą się bardziej płynnie pojawiać :*
OdpowiedzUsuńAndromeda i nowy adorator, no, no :D Rozdział za krótki, zdecydowanie! No i czekam na Lucjusza, bo naprawdę już dawno go nie było, a tęsknię za nim i Cyzią :c Pozdrawiam! ;*
OdpowiedzUsuńNa Lucjusza trzeba będzie jeszcze troszkę poczekać, ale wydaje mi się, że będzie warto :D
Usuń