niedziela, 19 października 2014

Rozdział 4. Say Something


Stałam pośrodku ciemnego lasu. Nie pamiętałam, co tam robiłam ani, jak się tam znalazłam. Zewsząd słyszałam pohukiwania sów. Pomimo ciemnej nocy, puszcza wciąż tętniła życiem. Wiedziałam, że nie jestem sama, wiedziałam też, że ktoś mnie obserwuje. Groziło mi niebezpieczeństwo, a ja stałam pośrodku tego głupiego lasu, nie będąc w stanie się ruszyć. Nie rozumiałam, co się dzieje.
Nagle, spomiędzy krzaków naprzeciwko mnie wyszedł mężczyzna. Wolno, chwiejnym krokiem, szedł w moją stronę. Zrobiłam krok do przodu i zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie butów. Zimna, mokra trawa łaskotała moje stopy. Nieznajomy był coraz bliżej, a ja, nie wiedzieć czemu, zamiast uciekać, powoli ruszyłam w jego stronę. Nie bałam się. Już nie. Zdałam sobie bowiem sprawę, że ten mężczyzna nie może mi nic zrobić. Był ranny. Widziałam plamy krwi na jego śnieżnobiałej koszuli. W ręce nie trzymał różdżki. Podejrzewałam, że prawdopodobnie w ogóle jej nie miał, bo inaczej byłby w stanie się obronić przed tym, co go zaatakowało. Zbliżaliśmy się do siebie, mierząc się wzrokiem. Przez chwilę miałam wrażenie, że znam tego kogoś, ale zaraz odrzuciłam od siebie tę myśl. Było zbyt ciemno.
Dzieliło nas już tylko jakieś dwadzieścia stóp, a mnie opuścił wszelki strach. I wtedy coś się stało. Mężczyzna upadł, a blask księżyca oświetlił jego twarz. Stanęłam jak wryta. Czy to… nie, to niemożliwe… a może jednak? Podeszłam bliżej i krzyknęłam z przerażenia. Przede mną leżał Draco. Cały we krwi. Wiedziałam, jakie zaklęcie na niego rzucono. Machinalnie sięgnęłam do kieszeni płaszcza po różdżkę. Chwilę później z mojego gardła wydarł się krzyk zaprzeczenia. Kieszeń była pusta. Druga również. Nie miałam różdżki. Upadłam na kolana i szlochając, położyłam głowę Dracona na moich kolanach. Mówiłam do niego, szeptałam, żeby był silny, że to przetrwa. Ale to było na nic. Patrzyłam, jak mój syn umiera w moich objęciach. Pochyliłam się i przytuliłam mój policzek do jego. Kołysałam go w ramionach. Usłyszałam tylko głośniejsze westchnięcie, a potem słychać było tylko mój szloch.
– Niee! – Przeraźliwy krzyk wyrwał się z mojego gardła, przerywając ciszę. Siedziałam na łóżku z szeroko otwartymi oczami, a po moich policzkach spływały łzy. Oddychałam głęboko i szybko. Wciąż widziałam zakrwawioną i martwą twarz mojego synka. Był taki bezbronny.
– To tylko sen. – Poczułam na swoim ramieniu dłoń Lucjusza i wzdrygnęłam się. Wciąż jeszcze byłam przerażona. – Zwykły sen – szepnął mi do ucha.
– Ale… – załkałam żałośnie. – On tam leżał… taki spokojny… i krew… – Łkałam w jego rękaw.
– Spokojnie – mówił uspokajającym głosem Lucjusz, a ja siedziałam wtulona w jego ramię. – Jesteś bezpieczna, przy mnie nic ci nie grozi. – Przyłożył moją głowę, do swoich ust i pocałował moje włosy.
– Ale… – Jęknęłam.
– Cii – szepnął. – Uspokój się, a ja zaraz każę przygotować skrzatom gorącą czekoladę, to ci zawsze pomaga. – Uśmiechnął się i pstryknął palcami, a po chwili w naszej sypialni pojawił się skrzat. Wysłuchał polecenia i zniknął. Mimo iż często mi się to nie podobało, musiałam przyznać, że posiadanie skrzatów było bardzo wygodne.
Pięć minut później siedzieliśmy w salonie przy stole (którego swoją drogą jeszcze się nie pozbyłam). Byłam już spokojniejsza, ale Lucjusz wciąż trzymał mnie za rękę. Doceniałam to. Od naszej rozmowy mój mąż starał się zmienić. Stał się łagodniejszy i czulszy, ale wciąż coś było nie tak. Wyczuwałam pewien dystans pomiędzy nami.
– To był tylko sen – powiedział Lucjusz. – Draconowi nic nie grozi.
– Skąd możesz to wiedzieć? Minęły dwa tygodnie, a ja wciąż nie miałam od niego żadnej wiadomości – powiedziałam z wyrzutem, choć zdawałam sobie sprawę, że to nie jego wina.
– Na Salazara, Narcyzo, daj mu czas. Czy ty byś tak szybko napisała do swoich rodziców?
– To nie to samo! – Oburzyłam się. – Moi rodzice…
– No ciekawy jestem – przerwał mi – co takiego zrobili twoi rodzice, czego my nie zrobiliśmy Draconowi?
– Ja go kocham, Lucjuszu, i dałam mu to odczuć – syknęłam.
Lucjusz już nic nie odpowiedział. Zamiast tego rozejrzał się po salonie. Wciąż nic się w nim nie zmieniło. Musiałam najpierw zrobić kilka rzeczy sama, zanim sprowadzę tutaj obcych ludzi.
– Myślałem, że chciałaś zrobić tutaj remont – powiedział Lucjusz, przerywając ciszę. Widocznie myśleliśmy o tym samym.
– Chcę najpierw zrobić porządek z rzeczami Belli – mruknęłam. – Ale wciąż nie mogę się zdobyć na wejście do jej pokoju.
– Minął już rok, Narcyzo.
– Wiem, po prostu… Postaram się tam zajrzeć jutro. – Uśmiechnęłam się niepewnie, ale on odwzajemnił mój uśmiech.
– Myślałem nad tym, że może… może mógłbym ci pomóc. No wiesz – wzruszył ramionami – mam kilka niewykorzystanych wolnych dni, więc mógłbym wziąć urlop. Przy okazji spędzilibyśmy więcej czasu ze sobą. – Uśmiechnął się niewinnie.
– To bardzo kusząca propozycja, ale mam już pewne plany co do tych kilku wolnych dni. – Przygryzłam lekko wargę w tajemniczym uśmiechu. – Ale bardzo podoba mi się pomysł wspólnego spędzania czasu. – Przysunęłam się do niego, mając nadzieję, że zrozumie aluzję.
– Co masz na myśli? – spytał, unosząc brwi.
– No wiesz, ostatnio nie mieliśmy okazji do bycia razem.
– Odniosłem wrażenie, że nie chciałaś mnie widzieć.
– Oddaliliśmy się od siebie – szepnęłam. – Może nadszedł czas, żeby to naprawić?
– Hm?
– Och, na Merlina, Lucjuszu, dlaczego tak trudno przychodzi ci zrozumienie tego, co chcę ci przekazać? – Wstałam od stołu i uśmiechnęłam się. – Będę w sypialni. – Podbiegłam do schodów prowadzących na piętro – Daj znać, jak zrozumiesz. – Zaśmiałam się i zniknęłam.
Z szerokim uśmiechem otworzyłam drzwi do sypialni i od razu poczułam, że ktoś złapał mnie za rękę i przygwoździł do ściany. Nie był to jednak brutalny gest. W ruchach Lucjusza czuć było delikatność. Wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy.
– Zrozumiałem – wymruczał uwodzicielsko, po czym pchnął mnie na łóżko. Po chwili leżeliśmy obok siebie, a nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Ale tej nocy nie skończyło się na pocałunkach. Tej nocy wszystko było inaczej. Bardzo magicznie. Byłam tylko ja i Lucjusz. Nic innego się nie liczyło. Nic nie mogło nam przeszkodzić. Wszystko potoczyło się tak, jak w najlepszych scenariuszach.
Tej nocy, po raz pierwszy od bardzo dawna, zasnęłam spokojna i szczęśliwa. W ramionach ukochanego mężczyzny czułam się bezpieczna. Wiedziałam, że nic nie może mi się stać. Wiedziałam też, że mój syn jest bezpieczny. Czułam spokój. I muszę przyznać, że było to obce i wspaniałe uczucie.
Tej nocy, nie miałam już żadnych koszmarów.

~*~

Następnego dnia rano wysłałam sowę do Dracona. Spytałam, czy u niego wszystko w porządku i czy przemyślał moją propozycję spotkania w Malfoy Manor. Wiedziałam, że minie dużo czasu, zanim doczekam się odpowiedzi, więc spokojna zeszłam na dół do salonu na śniadanie. Lucjusz siedział przy tym samym dębowym stole, przy którym w nocy piliśmy kakao. Kiedy mnie zobaczył, wstał i podszedł do mnie.
– Dzień dobry, moja piękna. – Uśmiechnął się, całując mnie w policzek.
– Widzę, że nocne przyjemności zmieniają twoje nastawienie. – Zaśmiałam się.
– Nie udawaj, że z tobą jest inaczej – wymruczał, odsuwając mi krzesło.
– Tak, chyba powinniśmy robić to częściej – rzuciłam niby mimochodem.
Lucjusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nie powiem, żeby mi się to nie podobało.
Zaśmiałam się, biorąc do ręki kromkę chleba.
– Jakie masz plany na dzisiaj? – spytałam.
– Wysłałem rano sowę do Ministerstwa z wiadomością, że biorę dzisiaj wolne. – Uśmiechnął się. – Chcę być z tobą. Nie powinnaś być dzisiaj sama.
– Dziękuję – szepnęłam wdzięczna, że jednak mnie nie posłuchał.
Przez resztę śniadania rozmawialiśmy o najnowszych wieściach ze świata polityki, o ustawie wprowadzonej przez nowego Ministra, dotyczącą zatrudnienia, jako aurorów wszystkich, którzy brali udział w Bitwie o Hogwart i o zbliżających się Mistrzostwach Anglii w Quidditchu. Gdy zjadłam śniadanie, powiedziałam, że pójdę już do pokoju Belli. Lucjusz obiecał, że zaraz do mnie dołączy.

~*~

Stanęłam przed wielkimi dębowymi drzwiami i zaczęłam głęboko oddychać, obracając nerwowo różdżkę w dłoniach. Po chwili poczułam, że ktoś chwycił moją dłoń.
– Gotowa? – spytał Lucjusz.
– Czy kiedykolwiek będę? Zresztą i tak pewnie zabezpieczyła go takimi zaklęciami, że nigdy się tam nie dostaniemy. – Westchnęłam.
– Zaraz się przekonamy – powiedział, wyciągając swoją różdżkę. – Alohomora.
Usłyszałam charakterystyczne stuknięcie i już po chwili drzwi się otworzyły. Zaskoczyło mnie to.
– Pójdę przodem – powiedział – na wypadek, gdyby użyła innych zabezpieczeń. – Wyminął mnie i zniknął za drzwiami. Stałam jeszcze przez chwilę na pustym korytarzu, aż w końcu usłyszałam jego głos – Jest bezpiecznie!
Weszłam do pokoju i rozejrzałam się. Ostatni raz, byłam tutaj pięć lat temu. Odkąd Bella zamieszkała w naszym domu, nie weszłam do tego pomieszczenia ani razu. Bella sobie tego nie życzyła. Zawsze była skryta. Wiedziałam, że coś ukrywa, ale nigdy nie pozwoliła mi dopuścić się do siebie. Odkąd pamiętam, dzielił nas dystans. Jakby niewidzialna linia, którą bałam się przekroczyć. Bella była moją siostrą, ale w tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę była dla mnie obcym człowiekiem. Nigdy nie dzieliłyśmy się sekretami, nie potrafiłyśmy sobie zaufać. Przerażał mnie styl życia Belli, a ją śmieszył mój.
Prawdę mówiąc, zawsze lepiej dogadywałam się z Andromedą, ale ona… los sprawił, że nasze drogi się rozeszły. Zawsze żałowałam, że nie próbowałam nawiązać z nią żadnego kontaktu, jednak za bardzo bałam się gniewu rodziców i Belli, żeby cokolwiek zrobić.
Pokój Belli był spowity mrokiem. Ściany były pomalowane na czarno, a meble zrobione z ciemnobrązowego mahoniu. Nie było żadnych zdjęć. Jedynie na ścianie, nad łóżkiem znajdowały się wycinki z gazet. Podeszłam bliżej i zamarłam. Wszystkie dotyczyły Czarnego Pana. Cofnęłam się gwałtownie i o mało się nie przewróciłam. Lucjusz złapał mnie w ostatniej chwili.
– Hej, uważaj – powiedział. – Mogłaś sobie coś zrobić.
Ale ja go nie słuchałam. Spojrzałam w dół. Obcas mojego buta wpadł w szczelinę pomiędzy deskami w podłodze. Coś się nie zgadzało. Pochyliłam się, żeby przyjrzeć się podłodze.
– Lucjuszu… – szepnęłam podniecona moim odkryciem. – Tutaj coś jest. Pomóż mi wyjąć te deski.
Po chwili, i po użyciu zaklęcia, dzierżyłam w rękach drewnianą szkatułkę. Moje serce biło jak oszalałe. Nigdy wcześniej jej nie widziałam i nie miałam pojęcia, co może się w niej znajdować. Ostrożnie podniosłam wieko. Nie było zabezpieczone żadnym zaklęciem. Widocznie Bella uznała, że cokolwiek chciała ukryć, będzie tam bezpieczne. Miała nawet rację. W końcu, gdyby żyła, nigdy bym tutaj nie weszła.
Otworzyłam pudełko i… nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. W środku leżały dzienniki. Co więcej, ja znałam te dzienniki. Sama dałam je Belli. Poprosiła mnie o nie, kiedy znalazła się w Azkabanie, a ja już nigdy więcej ich nie zobaczyłam. Aż do tej chwili. Pospiesznie wyjęłam jeden i otworzyłam na przypadkowej stronie. Cała strona była pokryta niestarannym, tak dobrze mi znanym, pochyłym pismem. Spojrzałam Lucjuszowi w oczy i zaczęłam czytać na głos.

Z pamiętnika Bellatrix Lestrange

Jest 26 grudnia 1982 r.
To już prawie rok. Dementorzy są potworni, nie znają litości. Zresztą, ja też. Może uda mi się z nimi dogadać? Syriusz wciąż nie zwariował. Nie rozumiem, jak mu się to udaje. Ciągle słyszę jego krzyki. Jak udaje mu się zachować świadomość? Ja niedługo oszaleję. Wiem to. Jest ze mną coraz gorzej. Czarny znak zaczyna zanikać. Czuję się taka słaba. Ale wiem, że MÓJ PAN powróci. Oby to stało się szybko.
Dzisiaj była Cyzia. Ona też źle znosi wizyty w Azkabanie, ale co ona tam wie. Żyje sobie spokojnie z tym tchórzem Lucjuszem i ich bachorem. Chciałabym, żeby poczuła, jak to jest być wystawioną na pastwę tych wysysających duszę potworów. Wtedy by zrozumiała. I ten uśmieszek zniknąłby z jej twarzy. Jak ja ich wszystkich nienawidzę! Tak bardzo chcę się stąd wydostać. Już nie wytrzymam. Syriusz wciąż krzyczy. CHCĘ UMRZEĆ!!! Mam nadzieję, że koniec jest blisko. Tak, już niedługo spotkam się z Moim Panem. I będziemy mogli być razem. Jestem jego najwierniejszą, zawsze to powtarzał. Dementorzy nie znają litości. Chcę umrzeć…

Zamilkłam i spojrzałam na Lucjusza, po czym wybiegłam z pokoju. Zbiegłam po marmurowych schodach, kilka razy o mało się nie przewróciłam. Chciałam się stąd wydostać. Dusiłam się w tym domu. Otworzyłam wielkie drzwi i znalazłam się na dworze. Zachłannie łapałam świeże, chłodne powietrze. Ale to mi nie wystarczało. Musiałam biec dalej. Wpadłam do wielkiego lasu. Gałęzie raniły moje dłonie i nogi, mokre liście oblepiały moją twarz i szatę. Ale nie zwracałam na to uwagi. W końcu dotarłam do wielkiego, białego bzu. Lucjusz już tam był.
– Kiedy w końcu zaczniesz używać teleportacji? – spytał, podchodząc do mnie i biorąc mnie w ramiona. – Już dobrze – powiedział mi do ucha, gładząc dłonią moje plecy, a ja łkałam w jego koszulę.
– Dlaczego ona nawet po śmierci musi sprawiać mi taki ból? – spytałam, wciąż płacząc.
– Taka już jest ta nasza Bella – mruknął Lucjusz i przytulił mnie jeszcze mocniej.

Staliśmy tak jeszcze przez jakiś czas, a kiedy wróciliśmy do domu, zamknęłam drzwi do pokoju Belli, obiecując sobie, że już nigdy więcej tam nie wrócę.


~*~

Piosenka z tytułu rozdziału: Say Something


9 komentarzy:

  1. #RóżoweCiasteczka
    Puk puk? Kto tam? Oj chyba już wiesz kto :)
    Z rozdziału na rozdział moje komentarze są coraz bardziej kiczowate, ale... Trudno!
    Wiedziałam, że to był sen! Nie byłabyś tak okrutna, by uśmiercać biednego Draco... Prawda? ;o
    Lucjusz jaki troskliwy... Właśnie zadałam sobie sprawę, że oni są starzy... Tak starzy jak moi rodzice... To tak jakbym czytałam... o miłości moich rodziców?! Ble...
    Ale, ale! Po chwili jednak stwierdziłam, że mnie to nie obchodzi i od dziś będę fanką miłości Lucka i Cyzi! Amen.
    Zignorujmy moje głupie przemyślenia...
    Mają moje błogosławieństwo, by robić częściej takie nocne... igraszki? ;] To naprawdę brzmi kiepsko! Już się zamykam!
    Och ta wredna Bella... Dobrze, że gryzie piach!
    Napiszę jeszcze, że przesadzasz, Zenek! Rozdział nie jest zły. Jest bardzo dobry. A i Say Something jest jedną z moich ulubionych piosenek. Uwielbiam ją w aranżacji Alexa and Sierry :*
    Pozdrawiam!
    Na bloga trafiłam dzięki Akcji Różowe Ciasteczka, polecam: www.rozowe-ciasteczka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alex i Sierra z x-factora? nigdy nie słyszałam ich wykonania, lecę to nadrobić :3

      Usuń
  2. Nie zamieniaj Narcyzy w Hermionę ona była wychowana tam żeby wysługiwać.się skrzatami. Wątpię żeby czuła z tego powodu wyrzuty sumienia. I to zdanie "przyłożył moją głowe do swoich ust..." czy jak to było nie lepiej by było pochylił głowę i złożył pocałunek na mioch włosach? tak wiem że mówiłaś że.rozdział.ci nie wyszedł ale już przyzwyczaiłaś mnie do braku takich błędów w twoim tekście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pozwoliła mi dopuścić się do siebie. Bardzo dziwne zestawienie słów. Wydaje mi się że powinno być nie pozwoliła mi zbliżyć się do siebie.
      Nie ma za co przepraszać.czasem tak bywa że po prostu coś nie wychodzi tak jak chcemy i tyle..najgorzej nie jest. Kilka.potknięć to wszystko.

      Usuń
  3. Co?! Jakie beznadziejny?! Ja ci do pięt nie dorastam,a ty pitolisz,że beznadziejny?!
    Assarii Cleto

    OdpowiedzUsuń
  4. Oh, kochana. Beznadziejny?!
    Genialny. Moje nie dorastają twoim do pięt!
    Buziaki i weny.
    Twoja
    Luna

    OdpowiedzUsuń
  5. Super! Rozdział taki milutki.... Bella coraz bardziej mnie intryguje, a Cyzia, jest taka delikatna, jak prawdziwy Narcyz. Lucek, taki miły że nie może być prawdziwy. Życzę duuuużo weny w dalszym pisaniu tego opowiadania :)
    Rose Mia Louiette

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział jak zawsze świetnie napisany.
    Czekam na Andromedę, albo retrospekcje z życia dziewczynek kiedy były młodsze.
    Jak dla mnie rozdział świetny,
    pozdrawiam i życzę weny
    Lizzy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Poza błędami co wskazała rapsodia89 nie widzę nic innego - tylko mały brak spacji przed ( oraz justowanie dywizy-półpauzy (Hej, czemu jeszcze ich nie poprawiłaś?;)) Nu, nu - nieładnie.

    Rozdział nie jest zły. Podoba mi się, że mimo iż mają problemy, to małżeństwo stara się to naprawić - nawet w łóżku. Seks jest ważnym elementem w relacji.

    Co do notki z pamiętnika - ano, wyszła mało chaotycznie, może kolejne będą bardziej, skoro kolejne pamiętniki podejrzewam, że są z kolejnych lat tam spędzonych.

    Pozdrawiam,
    Rzan. :)
    Rzan tłumaczy i komentuje

    OdpowiedzUsuń

layout by oreuis