Stałam pośrodku ciemnego lasu. Nie pamiętałam, co
tam robiłam ani, jak się tam znalazłam. Zewsząd słyszałam pohukiwania sów.
Pomimo ciemnej nocy, puszcza wciąż tętniła życiem. Wiedziałam, że nie jestem
sama, wiedziałam też, że ktoś mnie obserwuje. Groziło mi niebezpieczeństwo, a
ja stałam pośrodku tego głupiego lasu, nie będąc w stanie się ruszyć. Nie
rozumiałam, co się dzieje.
Nagle, spomiędzy krzaków naprzeciwko mnie wyszedł
mężczyzna. Wolno, chwiejnym krokiem, szedł w moją stronę. Zrobiłam krok do
przodu i zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie butów. Zimna, mokra trawa
łaskotała moje stopy. Nieznajomy był coraz bliżej, a ja, nie wiedzieć czemu,
zamiast uciekać, powoli ruszyłam w jego stronę. Nie bałam się. Już nie. Zdałam
sobie bowiem sprawę, że ten mężczyzna nie może mi nic zrobić. Był ranny.
Widziałam plamy krwi na jego śnieżnobiałej koszuli. W ręce nie trzymał różdżki.
Podejrzewałam, że prawdopodobnie w ogóle jej nie miał, bo inaczej byłby w
stanie się obronić przed tym, co go zaatakowało. Zbliżaliśmy się do siebie,
mierząc się wzrokiem. Przez chwilę miałam wrażenie, że znam tego kogoś, ale
zaraz odrzuciłam od siebie tę myśl. Było zbyt ciemno.
Dzieliło nas już tylko jakieś dwadzieścia stóp, a
mnie opuścił wszelki strach. I wtedy coś się stało. Mężczyzna upadł, a blask
księżyca oświetlił jego twarz. Stanęłam jak wryta. Czy to… nie, to niemożliwe…
a może jednak? Podeszłam bliżej i krzyknęłam z przerażenia. Przede mną leżał
Draco. Cały we krwi. Wiedziałam, jakie zaklęcie na niego rzucono. Machinalnie
sięgnęłam do kieszeni płaszcza po różdżkę. Chwilę później z mojego gardła
wydarł się krzyk zaprzeczenia. Kieszeń była pusta. Druga również. Nie miałam
różdżki. Upadłam na kolana i szlochając, położyłam głowę Dracona na moich
kolanach. Mówiłam do niego, szeptałam, żeby był silny, że to przetrwa. Ale to
było na nic. Patrzyłam, jak mój syn umiera w moich objęciach. Pochyliłam się i
przytuliłam mój policzek do jego. Kołysałam go w ramionach. Usłyszałam tylko
głośniejsze westchnięcie, a potem słychać było tylko mój szloch.
– Niee! – Przeraźliwy krzyk wyrwał się z mojego
gardła, przerywając ciszę. Siedziałam na łóżku z szeroko otwartymi oczami, a po
moich policzkach spływały łzy. Oddychałam głęboko i szybko. Wciąż widziałam
zakrwawioną i martwą twarz mojego synka. Był taki bezbronny.
– To tylko sen. – Poczułam na swoim ramieniu dłoń
Lucjusza i wzdrygnęłam się. Wciąż jeszcze byłam przerażona. – Zwykły sen –
szepnął mi do ucha.
– Ale… – załkałam żałośnie. – On tam leżał… taki
spokojny… i krew… – Łkałam w jego rękaw.
– Spokojnie – mówił uspokajającym głosem Lucjusz, a
ja siedziałam wtulona w jego ramię. – Jesteś bezpieczna, przy mnie nic ci nie
grozi. – Przyłożył moją głowę, do swoich ust i pocałował moje włosy.
– Ale… – Jęknęłam.
– Cii – szepnął. – Uspokój się, a ja zaraz każę
przygotować skrzatom gorącą czekoladę, to ci zawsze pomaga. – Uśmiechnął się i
pstryknął palcami, a po chwili w naszej sypialni pojawił się skrzat. Wysłuchał
polecenia i zniknął. Mimo iż często mi się to nie podobało, musiałam przyznać,
że posiadanie skrzatów było bardzo wygodne.
Pięć minut później siedzieliśmy w salonie przy stole
(którego swoją drogą jeszcze się nie pozbyłam). Byłam już spokojniejsza, ale
Lucjusz wciąż trzymał mnie za rękę. Doceniałam to. Od naszej rozmowy mój mąż
starał się zmienić. Stał się łagodniejszy i czulszy, ale wciąż coś było nie
tak. Wyczuwałam pewien dystans pomiędzy nami.
– To był tylko sen – powiedział Lucjusz. – Draconowi
nic nie grozi.
– Skąd możesz to wiedzieć? Minęły dwa tygodnie, a ja
wciąż nie miałam od niego żadnej wiadomości – powiedziałam z wyrzutem, choć
zdawałam sobie sprawę, że to nie jego wina.
– Na Salazara, Narcyzo, daj mu czas. Czy ty byś tak
szybko napisała do swoich rodziców?
– To nie to samo! – Oburzyłam się. – Moi rodzice…
– No ciekawy jestem – przerwał mi – co takiego
zrobili twoi rodzice, czego my nie zrobiliśmy Draconowi?
– Ja go kocham, Lucjuszu, i dałam mu to odczuć –
syknęłam.
Lucjusz już nic nie odpowiedział. Zamiast tego
rozejrzał się po salonie. Wciąż nic się w nim nie zmieniło. Musiałam najpierw
zrobić kilka rzeczy sama, zanim sprowadzę tutaj obcych ludzi.
– Myślałem, że chciałaś zrobić tutaj remont –
powiedział Lucjusz, przerywając ciszę. Widocznie myśleliśmy o tym samym.
– Chcę najpierw zrobić porządek z rzeczami Belli – mruknęłam.
– Ale wciąż nie mogę się zdobyć na wejście do jej pokoju.
– Minął już rok, Narcyzo.
– Wiem, po prostu… Postaram się tam zajrzeć jutro. –
Uśmiechnęłam się niepewnie, ale on odwzajemnił mój uśmiech.
– Myślałem nad tym, że może… może mógłbym ci pomóc.
No wiesz – wzruszył ramionami – mam kilka niewykorzystanych wolnych dni, więc
mógłbym wziąć urlop. Przy okazji spędzilibyśmy więcej czasu ze sobą. – Uśmiechnął
się niewinnie.
– To bardzo kusząca propozycja, ale mam już pewne
plany co do tych kilku wolnych dni. – Przygryzłam lekko wargę w tajemniczym
uśmiechu. – Ale bardzo podoba mi się pomysł wspólnego spędzania czasu. – Przysunęłam
się do niego, mając nadzieję, że zrozumie aluzję.
– Co masz na myśli? – spytał, unosząc brwi.
– No wiesz, ostatnio nie mieliśmy okazji do bycia
razem.
– Odniosłem wrażenie, że nie chciałaś mnie widzieć.
– Oddaliliśmy się od siebie – szepnęłam. – Może
nadszedł czas, żeby to naprawić?
– Hm?
– Och, na Merlina, Lucjuszu, dlaczego tak trudno
przychodzi ci zrozumienie tego, co chcę ci przekazać? – Wstałam od stołu i
uśmiechnęłam się. – Będę w sypialni. – Podbiegłam do schodów prowadzących na
piętro – Daj znać, jak zrozumiesz. – Zaśmiałam się i zniknęłam.
Z szerokim uśmiechem otworzyłam drzwi do sypialni i
od razu poczułam, że ktoś złapał mnie za rękę i przygwoździł do ściany. Nie był
to jednak brutalny gest. W ruchach Lucjusza czuć było delikatność. Wiedziałam,
że nie zrobi mi krzywdy.
– Zrozumiałem – wymruczał uwodzicielsko, po czym
pchnął mnie na łóżko. Po chwili leżeliśmy obok siebie, a nasze usta złączyły
się w namiętnym pocałunku. Ale tej nocy nie skończyło się na pocałunkach. Tej
nocy wszystko było inaczej. Bardzo magicznie. Byłam tylko ja i Lucjusz. Nic
innego się nie liczyło. Nic nie mogło nam przeszkodzić. Wszystko potoczyło się
tak, jak w najlepszych scenariuszach.
Tej nocy, po raz pierwszy od bardzo dawna, zasnęłam
spokojna i szczęśliwa. W ramionach ukochanego mężczyzny czułam się bezpieczna.
Wiedziałam, że nic nie może mi się stać. Wiedziałam też, że mój syn jest
bezpieczny. Czułam spokój. I muszę przyznać, że było to obce i wspaniałe
uczucie.
Tej nocy, nie miałam już żadnych koszmarów.
~*~
Następnego dnia rano wysłałam sowę do Dracona.
Spytałam, czy u niego wszystko w porządku i czy przemyślał moją propozycję
spotkania w Malfoy Manor. Wiedziałam, że minie dużo czasu, zanim doczekam się
odpowiedzi, więc spokojna zeszłam na dół do salonu na śniadanie. Lucjusz
siedział przy tym samym dębowym stole, przy którym w nocy piliśmy kakao. Kiedy
mnie zobaczył, wstał i podszedł do mnie.
– Dzień dobry, moja piękna. – Uśmiechnął się,
całując mnie w policzek.
– Widzę, że nocne przyjemności zmieniają twoje
nastawienie. – Zaśmiałam się.
– Nie udawaj, że z tobą jest inaczej – wymruczał,
odsuwając mi krzesło.
– Tak, chyba powinniśmy robić to częściej – rzuciłam
niby mimochodem.
Lucjusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nie powiem, żeby mi się to nie podobało.
Zaśmiałam się, biorąc do ręki kromkę chleba.
– Jakie masz plany na dzisiaj? – spytałam.
– Wysłałem rano sowę do Ministerstwa z wiadomością,
że biorę dzisiaj wolne. – Uśmiechnął się. – Chcę być z tobą. Nie powinnaś być
dzisiaj sama.
– Dziękuję – szepnęłam wdzięczna, że jednak mnie nie
posłuchał.
Przez resztę śniadania rozmawialiśmy o najnowszych
wieściach ze świata polityki, o ustawie wprowadzonej przez nowego Ministra,
dotyczącą zatrudnienia, jako aurorów wszystkich, którzy brali udział w Bitwie o
Hogwart i o zbliżających się Mistrzostwach Anglii w Quidditchu. Gdy zjadłam
śniadanie, powiedziałam, że pójdę już do pokoju Belli. Lucjusz obiecał, że zaraz
do mnie dołączy.
~*~
Stanęłam przed wielkimi dębowymi drzwiami i zaczęłam
głęboko oddychać, obracając nerwowo różdżkę w dłoniach. Po chwili poczułam, że
ktoś chwycił moją dłoń.
– Gotowa? – spytał Lucjusz.
– Czy kiedykolwiek będę? Zresztą i tak pewnie
zabezpieczyła go takimi zaklęciami, że nigdy się tam nie dostaniemy. – Westchnęłam.
– Zaraz się przekonamy – powiedział, wyciągając
swoją różdżkę. – Alohomora.
Usłyszałam charakterystyczne stuknięcie i już po
chwili drzwi się otworzyły. Zaskoczyło mnie to.
– Pójdę przodem – powiedział – na wypadek, gdyby
użyła innych zabezpieczeń. – Wyminął mnie i zniknął za drzwiami. Stałam jeszcze
przez chwilę na pustym korytarzu, aż w końcu usłyszałam jego głos – Jest
bezpiecznie!
Weszłam do pokoju i rozejrzałam się. Ostatni raz,
byłam tutaj pięć lat temu. Odkąd Bella zamieszkała w naszym domu, nie weszłam
do tego pomieszczenia ani razu. Bella sobie tego nie życzyła. Zawsze była
skryta. Wiedziałam, że coś ukrywa, ale nigdy nie pozwoliła mi dopuścić się do
siebie. Odkąd pamiętam, dzielił nas dystans. Jakby niewidzialna linia, którą
bałam się przekroczyć. Bella była moją siostrą, ale w tamtej chwili zdałam
sobie sprawę, że tak naprawdę była dla mnie obcym człowiekiem. Nigdy nie
dzieliłyśmy się sekretami, nie potrafiłyśmy sobie zaufać. Przerażał mnie styl
życia Belli, a ją śmieszył mój.
Prawdę mówiąc, zawsze lepiej dogadywałam się z
Andromedą, ale ona… los sprawił, że nasze drogi się rozeszły. Zawsze żałowałam,
że nie próbowałam nawiązać z nią żadnego kontaktu, jednak za bardzo bałam się
gniewu rodziców i Belli, żeby cokolwiek zrobić.
Pokój Belli był spowity mrokiem. Ściany były
pomalowane na czarno, a meble zrobione z ciemnobrązowego mahoniu. Nie było
żadnych zdjęć. Jedynie na ścianie, nad łóżkiem znajdowały się wycinki z gazet.
Podeszłam bliżej i zamarłam. Wszystkie dotyczyły Czarnego Pana. Cofnęłam się
gwałtownie i o mało się nie przewróciłam. Lucjusz złapał mnie w ostatniej
chwili.
– Hej, uważaj – powiedział. – Mogłaś sobie coś
zrobić.
Ale ja go nie słuchałam. Spojrzałam w dół. Obcas
mojego buta wpadł w szczelinę pomiędzy deskami w podłodze. Coś się nie
zgadzało. Pochyliłam się, żeby przyjrzeć się podłodze.
– Lucjuszu… – szepnęłam podniecona moim odkryciem. –
Tutaj coś jest. Pomóż mi wyjąć te deski.
Po chwili, i po użyciu zaklęcia, dzierżyłam w rękach
drewnianą szkatułkę. Moje serce biło jak oszalałe. Nigdy wcześniej jej nie
widziałam i nie miałam pojęcia, co może się w niej znajdować. Ostrożnie
podniosłam wieko. Nie było zabezpieczone żadnym zaklęciem. Widocznie Bella
uznała, że cokolwiek chciała ukryć, będzie tam bezpieczne. Miała nawet rację. W
końcu, gdyby żyła, nigdy bym tutaj nie weszła.
Otworzyłam pudełko i… nie wiem, czego się
spodziewałam, ale na pewno nie tego. W środku leżały dzienniki. Co więcej, ja
znałam te dzienniki. Sama dałam je Belli. Poprosiła mnie o nie, kiedy znalazła
się w Azkabanie, a ja już nigdy więcej ich nie zobaczyłam. Aż do tej chwili.
Pospiesznie wyjęłam jeden i otworzyłam na przypadkowej stronie. Cała strona
była pokryta niestarannym, tak dobrze mi znanym, pochyłym pismem. Spojrzałam
Lucjuszowi w oczy i zaczęłam czytać na głos.
Z
pamiętnika Bellatrix Lestrange
Jest 26
grudnia 1982 r.
To już prawie
rok. Dementorzy są potworni, nie znają litości. Zresztą, ja też. Może uda mi
się z nimi dogadać? Syriusz wciąż nie zwariował. Nie rozumiem, jak mu się to
udaje. Ciągle słyszę jego krzyki. Jak udaje mu się zachować świadomość? Ja
niedługo oszaleję. Wiem to. Jest ze mną coraz gorzej. Czarny znak zaczyna
zanikać. Czuję się taka słaba. Ale wiem, że MÓJ PAN powróci. Oby to stało się
szybko.
Dzisiaj była
Cyzia. Ona też źle znosi wizyty w Azkabanie, ale co ona tam wie. Żyje sobie
spokojnie z tym tchórzem Lucjuszem i ich bachorem. Chciałabym, żeby poczuła,
jak to jest być wystawioną na pastwę tych wysysających duszę potworów. Wtedy by
zrozumiała. I ten uśmieszek zniknąłby z jej twarzy. Jak ja ich wszystkich
nienawidzę! Tak bardzo chcę się stąd wydostać. Już nie wytrzymam. Syriusz wciąż
krzyczy. CHCĘ UMRZEĆ!!! Mam nadzieję, że koniec jest blisko. Tak, już niedługo
spotkam się z Moim Panem. I będziemy mogli być razem. Jestem jego
najwierniejszą, zawsze to powtarzał. Dementorzy nie znają litości. Chcę umrzeć…
Zamilkłam i spojrzałam na Lucjusza, po czym
wybiegłam z pokoju. Zbiegłam po marmurowych schodach, kilka razy o mało się nie
przewróciłam. Chciałam się stąd wydostać. Dusiłam się w tym domu. Otworzyłam
wielkie drzwi i znalazłam się na dworze. Zachłannie łapałam świeże, chłodne
powietrze. Ale to mi nie wystarczało. Musiałam biec dalej. Wpadłam do wielkiego
lasu. Gałęzie raniły moje dłonie i nogi, mokre liście oblepiały moją twarz i
szatę. Ale nie zwracałam na to uwagi. W końcu dotarłam do wielkiego, białego
bzu. Lucjusz już tam był.
– Kiedy w końcu zaczniesz używać teleportacji? –
spytał, podchodząc do mnie i biorąc mnie w ramiona. – Już dobrze – powiedział
mi do ucha, gładząc dłonią moje plecy, a ja łkałam w jego koszulę.
– Dlaczego ona nawet po śmierci musi sprawiać mi
taki ból? – spytałam, wciąż płacząc.
– Taka już jest ta nasza Bella – mruknął Lucjusz i
przytulił mnie jeszcze mocniej.
Staliśmy tak jeszcze przez jakiś czas, a kiedy
wróciliśmy do domu, zamknęłam drzwi do pokoju Belli, obiecując sobie, że już
nigdy więcej tam nie wrócę.
~*~
Piosenka z tytułu rozdziału: Say Something
#RóżoweCiasteczka
OdpowiedzUsuńPuk puk? Kto tam? Oj chyba już wiesz kto :)
Z rozdziału na rozdział moje komentarze są coraz bardziej kiczowate, ale... Trudno!
Wiedziałam, że to był sen! Nie byłabyś tak okrutna, by uśmiercać biednego Draco... Prawda? ;o
Lucjusz jaki troskliwy... Właśnie zadałam sobie sprawę, że oni są starzy... Tak starzy jak moi rodzice... To tak jakbym czytałam... o miłości moich rodziców?! Ble...
Ale, ale! Po chwili jednak stwierdziłam, że mnie to nie obchodzi i od dziś będę fanką miłości Lucka i Cyzi! Amen.
Zignorujmy moje głupie przemyślenia...
Mają moje błogosławieństwo, by robić częściej takie nocne... igraszki? ;] To naprawdę brzmi kiepsko! Już się zamykam!
Och ta wredna Bella... Dobrze, że gryzie piach!
Napiszę jeszcze, że przesadzasz, Zenek! Rozdział nie jest zły. Jest bardzo dobry. A i Say Something jest jedną z moich ulubionych piosenek. Uwielbiam ją w aranżacji Alexa and Sierry :*
Pozdrawiam!
Na bloga trafiłam dzięki Akcji Różowe Ciasteczka, polecam: www.rozowe-ciasteczka.blogspot.com
Alex i Sierra z x-factora? nigdy nie słyszałam ich wykonania, lecę to nadrobić :3
UsuńNie zamieniaj Narcyzy w Hermionę ona była wychowana tam żeby wysługiwać.się skrzatami. Wątpię żeby czuła z tego powodu wyrzuty sumienia. I to zdanie "przyłożył moją głowe do swoich ust..." czy jak to było nie lepiej by było pochylił głowę i złożył pocałunek na mioch włosach? tak wiem że mówiłaś że.rozdział.ci nie wyszedł ale już przyzwyczaiłaś mnie do braku takich błędów w twoim tekście.
OdpowiedzUsuńpozwoliła mi dopuścić się do siebie. Bardzo dziwne zestawienie słów. Wydaje mi się że powinno być nie pozwoliła mi zbliżyć się do siebie.
UsuńNie ma za co przepraszać.czasem tak bywa że po prostu coś nie wychodzi tak jak chcemy i tyle..najgorzej nie jest. Kilka.potknięć to wszystko.
Co?! Jakie beznadziejny?! Ja ci do pięt nie dorastam,a ty pitolisz,że beznadziejny?!
OdpowiedzUsuńAssarii Cleto
Oh, kochana. Beznadziejny?!
OdpowiedzUsuńGenialny. Moje nie dorastają twoim do pięt!
Buziaki i weny.
Twoja
Luna
Super! Rozdział taki milutki.... Bella coraz bardziej mnie intryguje, a Cyzia, jest taka delikatna, jak prawdziwy Narcyz. Lucek, taki miły że nie może być prawdziwy. Życzę duuuużo weny w dalszym pisaniu tego opowiadania :)
OdpowiedzUsuńRose Mia Louiette
Rozdział jak zawsze świetnie napisany.
OdpowiedzUsuńCzekam na Andromedę, albo retrospekcje z życia dziewczynek kiedy były młodsze.
Jak dla mnie rozdział świetny,
pozdrawiam i życzę weny
Lizzy.
Poza błędami co wskazała rapsodia89 nie widzę nic innego - tylko mały brak spacji przed ( oraz justowanie dywizy-półpauzy (Hej, czemu jeszcze ich nie poprawiłaś?;)) Nu, nu - nieładnie.
OdpowiedzUsuńRozdział nie jest zły. Podoba mi się, że mimo iż mają problemy, to małżeństwo stara się to naprawić - nawet w łóżku. Seks jest ważnym elementem w relacji.
Co do notki z pamiętnika - ano, wyszła mało chaotycznie, może kolejne będą bardziej, skoro kolejne pamiętniki podejrzewam, że są z kolejnych lat tam spędzonych.
Pozdrawiam,
Rzan. :)
Rzan tłumaczy i komentuje