niedziela, 26 października 2014

Rozdział 5. Breakaway

Rozdział z dedykacją dla mojej kochanej Karoliny, która wiem, że czyta, ale boi się skomentować. Dla Ciebie, Skarbie ;***


~*~


„Mamo,
u mnie wszystko w porządku. Nie musisz się o nic martwić.
Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy. Kocham,
Draco.”

Po raz setny przeczytałam tych kilka zdań i zgięłam kartkę na pół. Miałam ją w rękach tak wiele razy, że tusz na zgięciu już prawie zniknął, a sam pergamin był tak zniszczony, że wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpaść. Draco przysłał mi tę wiadomość miesiąc temu, a ja wciąż do niej powracałam. Nie umiałam pójść dalej. Stałam w jednym miejscu czekając na impuls, który by sprawił, że miałabym ochotę i siłę żyć pełnią życia, ale jak na złość nic się nie działo.
Siedziałam w ciemnym pokoju, który kilka lat temu przerobiłam na coś w stylu gabinetu i czekałam na przybycie malarzy. Dzisiaj wielki i mroczny salon miał zapłonąć żywą czerwienią. Remont w Malfoy Manor przebiegał sprawnie i zgodnie z planem. Za kilka dni wszystko będzie wyglądało inaczej. Pozbyłam się groteskowych figur, kilku obrazów oraz kontrowersyjnych mebli. Oczywiście wszystko wylądowało na strychu, ponieważ Lucjusz nigdy by się nie zgodził na wyrzucenie lub zniszczenie jego jakże cennych „rodzinnych pamiątek”. Przyjemnie było patrzeć jak znikają przedmioty, których nigdy nie lubiłam, ale największą satysfakcję i radość przyniosło mi przeniesienie tego okropnego stołu z jadalni, przy którym odbywały się spotkania Czarnego Pana ze śmierciożercami. Przez chwilę miałam nawet ochotę upozorować mały wypadek, w efekcie którego stół doznałby trwałych obrażeń, uniemożliwiających mu dalsze istnienie, ale wyobraziłam sobie reakcję Lucjusza i zrezygnowałam z tego pomysłu. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego dnia, by po chwili wyjrzeć przez okno i stracić resztę dobrego humoru.
Listopad zbliżał się wielkimi krokami. Minął już czas kwitnących kwiatów, pięknych zapachów, kolorowych łąk i ptaków, których obecność wyczuwało się podczas każdej wizyty w parku, znajdującym się tuż obok Malfoy Manor. Tak, minęło piękne, słoneczne i ciepłe lato, a nadeszła ponura i deszczowa jesień. Lubiłam przechadzać się po parkowych alejach wśród kolorowych jesiennych liści. Wiedziałam, że jesień jest magiczną porą roku, ale jakoś nie potrafiłam się do niej przekonać.
Moje wspomnienia z dzieciństwa są w większości szczęśliwe. Ciepłe, wesołe dni, wypełnione miłością i światłem. I ta pewność, że nawet najgorsza burza w końcu minie. I przez jakiś czas, tak właśnie było.
Jako dziecko uwielbiałam jesień. Pamiętałam, jak Bella zaczarowywała liście, żeby zebrały się w wielką górę, a ja potem w nią wskakiwałam i zanosiłam się śmiechem. Wtedy, ja, Bella i Andromeda byłyśmy takie szczęśliwe i niewinne. Byłyśmy normalną rodziną. A potem, w tę pamiętną noc, wszystko się zmieniło, a ja na zawsze utraciłam swoją siostrę.
Jesień zawsze napawała mnie smutkiem z powodu tamtej okropnej nocy. I choć minęło już prawie dwadzieścia dziewięć lat, w dalszym ciągu myśl o niej, wprawia mnie w melancholijny nastrój. A to przecież miał być normalny dzień. Wszystko zaczęło się spokojnie i nic nie zapowiadało nadchodzącej burzy, ale chyba zawsze tak jest. Nigdy nie można naszykować się na nagłe uderzenie. Ono po prostu przychodzi, niszczy cię i zostawia totalnie zrujnowaną, a ty musisz nauczyć się żyć w świecie, którego wcześniej nie znałaś.

31 października 1970

– …ma być gotowe, bo nie ręczę za siebie! – Usłyszałyśmy krzyk mamy dochodzący z kuchni. Pewnie znowu jakiś skrzat czegoś nie dopilnował, a to przecież miał być tak ważny dzień. Kolacja z okazji Nocy Duchów, podczas której mieliśmy poznać chłopaka Andromedy. To był pierwszy raz, kiedy nie zostałam na to święto w Hogwarcie i spodziewałam się naprawdę niezapomnianego wieczoru. – Cyziu! Bello! Dromedo! – Zawołała nas mama, która już chyba przestała wyżywać się na skrzacie i postanowiła zająć się nami. – Macie się tutaj zaraz pojawić!
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, usłyszałam charakterystyczne pyknięcie. Bella i Dromeda zniknęły z mojego pokoju. Westchnęłam i nie spiesząc się, zeszłam na dół.
– To nie fair – powiedziałam, robiąc nadąsaną minę – że one mogą się deportować, a ja nie. – Zaplotłam ręce na piersi oczekując na reakcję otoczenia.
– Och, nie dąsaj się Cyziu – oznajmiła Bella. – Przecież zdajesz ten głupi egzamin już za rok. Ale pamiętaj, że w tym masz się przyłożyć do SUM–ów – mówiła to wolno, jakbym była niedorozwinięta i mogłabym nie zrozumieć.
– Nie mów do mnie jak do idiotki – syknęłam. – Nie cierpię być najmłodsza. – Jęknęłam i obrażona weszłam do jadalni, zostawiając za sobą siostry i matkę.
Moim oczom ukazał się ogromny, bogato zastawiony stół. Zbyt dużo znajdowało się na nim świec i dyń, ale to w końcu była Noc Duchów, prawda? Można było postawić na przepych. Zdziwiła mnie nieco liczba nakryć, było ich zdecydowanie za dużo. Czyżby rodzice zaprosili kogoś jeszcze?
– Mamo? – krzyknęłam i chwilę później rodzicielka stanęła tuż obok mnie. – Dlaczego jest tak dużo nakryć? Ktoś jeszcze ma przyjść?
– Kilku znajomych – mruknęła tylko i zniknęła, po chwili znów usłyszałam jej podniesiony głos gdzieś w innym pomieszczeniu.
Pół godziny później wszyscy siedzieliśmy przy stole w jadalni, a domowy skrzat roznosił drinki. Do tej pory pojawił się tylko mąż Belli – Rudolf Lestrange oraz jego rodzice. Wciąż brakowało chłopaka Andromedy oraz tajemniczej rodziny, której nazwiska nikt nie chciał mi zdradzić.
Sączyłam powoli swój sok dyniowy, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
– Ja otworzę – zaszczebiotała Dromeda. – To pewnie Ted.
Moja siostra wybiegła z pokoju, by po chwili wrócić z nachmurzoną miną. Tuż za nią do salonu wkroczył nie kto inny, jak Lucjusz Malfoy w towarzystwie swoich rodziców. Pech chciał, że kiedy wchodził wzięłam większy łyk soku dyniowego, który teraz ściekał po mojej brodzie plamiąc tym samym sukienkę.
– A ten co tu robi? – powiedziałam zbyt głośno, wycierając sobie twarz.
– Chcieliśmy, żebyś miała do towarzystwa kogoś w swoim wieku – wyjaśniła matka, patrząc na mnie karcącym wzrokiem. – I zachowuj się.
– Więc mogliście zaprosić Jessicę – syknęłam. Prawda była jednak taka, że ogromnie cieszyłam się z obecności Lucjusza. Co prawda poznałam go dopiero w tym roku, ale bardzo mi się podobał i miałam cichą nadzieję, że kiedyś będę mogła poznać go bliżej. Niestety, on zdawał się mnie w ogóle nie zauważać.
Lucjusz usiadł naprzeciwko mnie, przez co przez większość wieczoru byłam zmuszona (czyt. mogłam bezkarnie) na niego patrzeć. Muszę przyznać, że mimo wszystko zapowiadała się naprawdę przyjemna kolacja. Rodzice się nie kłócili, Bella zachowywała się jak przystało na potomkinię tak szlachetnego rodu czarodziejów, a Dromeda cały czas wpatrywała się w Teda jak w obrazek (on z kolei tak samo patrzył na nią). Ted okazał się być miłym chłopakiem, był dość przystojny (choć nie był przystojniejszy od Lucjusza, na którego wciąż zerkałam) i miał poczucie humoru. Robił naprawdę dobre wrażenie i byłam już w stanie zrozumieć dlaczego moja siostra jest w nim tak zakochana, kiedy ojciec zadał TO pytanie.
– Powiedz mi, chłopcze… jeszcze nie spotkałem czarodzieja o nazwisku Tonks, jesteście z zagranicy? – spytał ojciec, biorąc łyk ognistej whisky.
– Nie, moi rodzice są mugolami – oznajmił beztrosko, a przy stole zapanowała cisza. Nikt się tego nie spodziewał. Wszyscy zamarli ze wzrokiem utkwionym w głowie rodziny. Muszę Wam powiedzieć, że to był ciekawy widok. Najpierw twarz mojego ojca zrobiła się czerwona jak burak, a po chwili blada jakby odpłynęła z niej cała krew, potem znów wściekle czerwona. Widziałam, że Andromeda nerwowo zaciska dłonie. Napięcie można było kroić nożem.
– SZLAMA W MOIM DOMU? – ryknął przeraźliwie ojciec. Matka zbladła i osunęła się na krześle. Ojciec nie zwracał na nią uwagi.
– Ja go kocham, ojcze. – Andromeda wstała, trzymając nadal Teda za rękę. – I chcę zostać jego żoną.
Nie rozumiałam jej zachowania. Wbiła ostatni gwóźdź do swojej trumny.
– MOJA WŁASNA CÓRKA MIAŁABY ZOSTAĆ ŻONĄ JAKIEGOŚ PLUGAWEGO SZLAMY?! – krzyczał, robiąc się coraz bardziej czerwony na twarzy. – PO MOIM TRUPIE.
– Nie potrzebujemy twojego pozwolenia, ojcze – powiedziała spokojnie Andromeda, a w jej oczach zalśniły łzy. Stała nieruchomo, patrząc wyzywająco na ojca. Wtedy nie rozumiałam co nią kieruje, teraz wiem, że to była czysta miłość. Rządziło nią uczucie, które było silniejsze od magii.
Ojciec zdawał się toczyć wewnętrzną walkę, aż w końcu podszedł do niej i spoliczkował ją. Andromeda zgięła się, ale nie upadła. Była twarda i teraz to okazywała.
– A więc nie jesteś już moją córką – powiedział już spokojniej, po czym wyszedł z jadalni zostawiając Andromedę ze łzami w oczach.
Pomyślałam, że powinnam coś zrobić. Pobiec za ojcem, spróbować go przekonać, żeby cofnął te słowa, ale wiedziałam, że jest już za późno.
– Chodźmy stąd – jęknęła Andromeda ocierając łzy i po chwili razem z Tedem zniknęli.
– A się porobiło – mruknął Lucjusz, a ja zmroziłam go wzrokiem.
– Ale możemy dalej pić, prawda? – spytała spokojnie Bella, jakby ostatnie pięć minut w ogóle nie miało miejsca.
Ja z kolei wybiegłam z jadalni i schowałam się w swoim pokoju. Nie wiedziałam co mam robić. Usiadłam w kącie, zwinęłam w kłębek i rozpłakałam się.
Dopiero teraz docierało do mnie, co naprawdę się stało.
Andromeda została wydziedziczona, deportowała się i już nie wróci.
Straciłam siostrę.
Już nigdy jej nie zobaczę.
Już nigdy nie będziemy się razem śmiały.
Już nigdy się jej nie zwierzę.
Już nigdy nic nie będzie takie jak wcześniej.
Nigdy.

Teraz

– ….szefowo. – Donośny męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. Przede mną stał Roman Kowalski, mój czarodziejski malarz. Nie wiedziałam, kiedy przyszedł ani jak długo mnie obserwował.
– Słucham? – spytałam zdezorientowana. Myślami wciąż byłam w naszym starym domu.
– Pytałem, czy możemy się już zabierać do pracy – oznajmił.
– Tak, oczywiście. – Pokiwałam głową.
– Coś szefowa dzisiaj jakaś taka niewyraźna – stwierdził Roman, który lubił bawić się w mojego psychiatrę.
– To ta jesień. – Zrobiłam gest ręką w kierunku okna. – Sprawia, że przypominam sobie o rzeczach z przeszłości, do których wolałabym nie wracać.
– Tak, październik ma w sobie tę moc przywoływania smutnych wspomnień – westchnął. – Ale mam dobrą wiadomość, powinniśmy uwinąć się z remontem przed Nocą Duchów.
Uśmiechnęłam się tylko na tę wiadomość i rzuciłam mu znaczące spojrzenie. Lubiłam Romana, był wspaniałym mężczyzną i mądrym człowiekiem, ale w tej chwili chciałam być sama. Na szczęście mężczyzna zrozumiał i już po chwili moje życzenie się spełniło.
Jeszcze przez dziesięć minut siedziałam przy biurku wyglądając przez okno i obserwując spadające z drzew kolorowe liście. W końcu znalazłam w sobie siłę i ruszyłam do salonu, żeby nadzorować postępy w remoncie.
Jednak tego dnia nie byłam w stanie się na niczym skupić i tylko przeszkadzałam w pracach. Mój umysł wciąż powracał do wspomnienia o Andromedzie. W końcu rozbolała mnie głowa. Położyłam się w naszej świeżo wyremontowanej sypialni na nowym, miękkim i wygodnym łóżku i zasnęłam.
Tym razem nie miałam żadnych snów. Byłam tylko ja i ciemność. Wszechobecna ciemność, która zdawała się mnie pochłaniać. Miałam wrażenie jakbym spadała w wielką przepaść, która nie ma dna. Spadałam tak długo, że w końcu się obudziłam zmęczona ciągłym lotem. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Lucjusz siedzi na sofie znajdującej się naprzeciwko łóżka i patrzy na mnie z zainteresowaniem.
– Coś się stało? – spytałam. Nie miałam pojęcia jak długo spałam. Wyjrzałam przez okno, zaczynało się ściemniać. Spałam kilka ładnych godzin.
– Byłaś strasznie niespokojna – powiedział. – Ciągle się rzucałaś. Znowu miałaś jakiś koszmar?
– Nie, ja po prostu… no dobra, to zabrzmi głupio, ale miałam wrażenie, jakbym spadała w przepaść, która nie ma dna.
– Faktycznie, brzmi dziwnie. – Wzruszył tylko ramionami, po czym wstał z sofy, podszedł do łóżka i wyciągnął rękę w moją stronę – Chodź do jadalni, kazałem przygotować skrzatom kolację.
Chwyciłam jego ciepłą dłoń i uśmiechnęłam się.
Skrzaty naprawdę się postarały, oprócz wytrawnych potraw na stole, znalazła się butelka z najstarszym miodem pitnym, jaki znajdował się w naszej piwnicy.
– Zdrowie najpiękniejszej kobiety na świecie. – Uśmiechnął się Lucjusz podnosząc swój kieliszek i stukając o mój.
Uśmiechnęłam się. Ostatnio Lucjusz stał się taki łagodny i kochany. Nie wiedziałam, czy to wpływ świadomości, że może mnie stracić czy może coś zupełnie innego, ale nie obchodziło mnie to. Wiedziałam, że teraz, po kilku sporych kieliszkach pitnego miodu, łatwiej będzie mi go przekonać.
– Lucjuszu. – Zaczęłam.
– Tak, kochanie? – Uśmiechnął się.
– Tak sobie pomyślałam, no wiesz, że może byśmy zaprosili Dracona i Hermionę na kolację z okazji Nocy Duchów? – spytałam niepewnie.
– Och, Cyziu, oczywiście… – Lucjusz dotknął dłonią mojego policzka, a ja wewnątrz wprost skakałam z radości, ponieważ byłam pewna tego, co zaraz usłyszę. – … że on nie może tu przyjechać.
Poczułam, że moja wewnętrzna „Ja” właśnie złamała nogę. Uśmiech znikł z mojej twarzy.
– Co? – spytałam zaskoczona. – Ale jak to?
– Kochanie, przecież to oczywiste, że ten mały zdrajca krwi, twój syn, nie ma prawa przekroczyć progu tego domu, dopóki nie zerwie wszelkich kontaktów z tą szlamą Granger.
Wzięłam zamach i spoliczkowałam Lucjusza. To było silniejsze ode mnie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Czy to wypity alkohol tak na mnie wpłynął?
– Jak śmiałaś? – krzyknął Lucjusz, a ja po raz pierwszy od dawna byłam przerażona. W jego głosie nie było nic z wcześniejszej czułości. Lucjusz chwycił mnie za rękę i wykręcił ją tak, że skrzywiłam się z bólu. – Nigdy więcej tego nie rób – wysyczał i odepchnął mnie od siebie z taką siłą, że upadłam na podłogę. Spojrzał na mnie z pogardą, a następnie chwycił ze stołu butelkę z alkoholem i odszedł, nie obejrzawszy się na mnie.
Przez chwilę leżałam jeszcze na podłodze, czując jak krew pulsuje w moich żyłach. Już zapomniałam jak okrutny potrafi być mój mąż.
Tego dnia nie wróciłam już do sypialni. Nie chciałam widzieć się z Lucjuszem. Pragnęłam być sama. Chciałam cierpieć w samotności i z godnością. Tak, jak nauczyła mnie tego matka.

~*~

Następnego dnia znów siedziałam w miękkim fotelu w moim gabinecie i wyglądałam przez okno. Myślałam o mojej wczorajszej rozmowie z Lucjuszem. Jego słowa tak bardzo mnie bolały. Nie rozumiałam, jak mógł powiedzieć coś takiego o własnym synu?
Zraniło mnie to, co powiedział, ale nie mogłam dać za wygraną. Postanowiłam zaryzykować. Co ma być, to będzie.
Wyciągnęłam z szuflady kawałek pergaminu oraz pióro i zaczęłam kreślić małe i pochyłe literki.

„Synku,
Przyjedźcie, proszę, do nas w Noc Duchów. Będzie nam z ojcem bardzo miło, a ja nie mogę się doczekać, kiedy znów zobaczę Ciebie i Hermionę. Kocham i całuję,
Mama.”


A potem, z rosnącymi wyrzutami sumienia, wypuściłam sowę przez okno.


~*~

Piosenka z tytułu rozdziału: Breakaway

Mam jeszcze dla Was Helenkę, która mnie po prostu urzekła:


I na koniec żart rodem z bio-chemu:
- Jesteś słaba w piciu jak wiązania wodorowe.
- A ty dobra jak wiązania kowalencyjne.


9 komentarzy:

  1. #RóżoweCiasteczka
    Tym razem się nie przywitam. Zastanawiaj się kim jestem :P
    Haha! Dobry żart. Jako, że jestem z mat-chemu, co czyni nas kuzynkami także takowym zapodam:
    ,,- Co?
    - Nie mówi się ,,Co". Mówi się tlenek węgla II"
    Sytuacja z jednej z lekcji polskiego XD
    Zaczęłam od końca, to teraz już przejdę do komentowania twego dzieła.
    Nie rozumiem dlaczego Draco jeszcze nie odwiedził swojej matki. Napiszę teraz wielkie niedopowiedzenie roku, ale to nie ładnie z jego strony.
    Cyzia jako nastolatka... Ciekawie, ciekawie. Odrobinę rozpieszczona, ale jak bardzo niewinnie zakochana! Po prostu urocza. I jaka wrażliwa. Andromeda wykazała się wielką odwagą.
    Bardzo podoba mi się w jaki sposób przenosisz czytelnika w przeszłość swoich bohaterów. Mistrzowsko!
    A było już tak pięknie... Czemu Lucek musiał to zniszczyć? Mam do niego mieszane uczucia w tym momencie...
    Brawo, Narcyza! Jestem z ciebie dumna, ty mała buntowniczko!
    Pozdrawiam!
    Na bloga trafiłam dzięki Akcji Różowe Ciasteczka, polecam: www.rozowe-ciasteczka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha, ten żart też genialny :D u nas ostatnio kolega walnął sucharem:
      - Jak się witają angielscy chemicy?
      -...
      - Kwas jodowodorowy XD

      Usuń
  2. Heh trudno mi coś napisać pod tym rozdziałem.
    Jest.ciekawy ale.to.chyba moja wina jakoś nie do końca jestem.w stanie się dziś skupić na tekście. Do kolejnych rozdziałów wrócę jutro

    OdpowiedzUsuń
  3. 1. Kocham cię
    2. Zabiję cię (urodziłam się w październiku)
    3. Wielbię cię za Kowalskiego
    4. Podziwiam cię za tak długi (jak na moje możliwości) rozdział

    Dzięki za ten cudny komentarz na moim blogu. Radzę ci zajrzyj tam bo pojawił się post z dedykacją dla…

    Całusy, weny i wszystkiego!
    Twoja, która chyba nigdy nie napisze tak długiego rozdziału,
    Luna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. <3
      2. Proszę, nie ;) chodziło mi o jesień, która mnie totalnie przygnębia. Ja, mimo tego, że mam urodziny w listopadzie, nie potrafię polubić tej pory roku (chociaż jest piękna i skłamię jeśli powiem, że nie lubię przechadzać się po parku wśród tylu kolorowych liści na drzewach i pod nogami) ;)
      3. Ach, Roman ;3 on będzie miał swoje pięć minut w tej opowieści :)
      4. Dziękuję ;* ja zawsze pisałam tak rozwlekle, nigdy nie umiałam zacząć opowiadania bez wstępu i długiego wyjaśniania co, jak i dlaczego :) i chociaż te opisy mnie często wykańczają wiem, że są potrzebne i teraz, zaczynając pisać książkę też muszę się pilnować, żeby tutaj dodać opis miejsca (nienawidzę opisywać miejsc!), a tam wygląd czy zachowanie jakiejś osoby, to jest trudne, ale po tych kilku latach (w moim przypadku czterech) człowiek nabiera wprawy, tak więc nie martw się, wszystko jeszcze przed Tobą ;**

      Usuń
    2. Dzięki!
      Pamiętaj, że czekam na post. Jeśli nie pojawi się niedługo to obserwiesz Cruciatusem! Buahaha!
      Pisanie o Belli chyba wpływa na moją pysychikę?

      Luna

      Usuń
  4. Co?! Lucjusz za chwilę oberwie Cruciastusem! I to mocno! A potem jeszcze z liścia dostanie! Jeżeli moją Cyzię tknie jeszcze tym palcem to chyba go rozszarpię! Ha! Może mnie zatrudnisz? Jako Gollum mogę przypilnować Lucka tak,ze będzie potulny jak baranek! ;D
    Assarii Cleto

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo piękny rozdział, przyznam że było by cudownie jakby był jeszcze dłuższy. Czekam na kontynuacje ładnie zaczętego wątku Andromedy i oczywiście na jedyne Dramione jakie mi się podoba.
    Weny!
    Lizzy

    OdpowiedzUsuń
  6. Prawda była jednak taka, że ogromnie cieszyłam się z obecności Lucjusza. Co prawda" -> powtórzenie

    "jakiegoś plugawego szlamy" - jakiejś plugawej szlamy

    Zdrobnieniem od Adromedy jest Meda - Tak spotykałam się w fandomie. Wydaje mi się, że też jest sensowniejsze - krótsze, łatwo i szybko się wymawia. Ponieważ jak mówisz Dromeda, to dlaczego już nie Andromeda? Zdrobnienia nadaje się przeważnie, by szybciej móc wymówić czyjeś imię :)

    "szefowo" - ?Nie. Pamiętaj - ona jest arystokratką.

    I Roman Kowalski?! Poważnie?xD Wiem, że ciężko wymyślić imiona, ale mogłaś wejść w jakąś angielską grupę - zabrać imię i jakieś nazwisko dopisać do tego xD

    przed "kiedy" przecinek

    Hm... Dlaczego Lucjusz tak się zmienił? Aż za gwałtownie - w jednym rozdziale nazywa go swoim synem, mówi, że nie jest gotowy by się z nim spotkać, a w drugi nazywa go zdrajcą? Nie pasuje mi tutaj. Powiedziałabym, że to właśnie ten rozdział jest póki, co najgorszy na blogu. W sensie strasznie zmieniłaś tutaj Lucjusza, wyrazy niepasujące do Narcyzy... Nie mówię, że mi się nie podoba, ale widać, że ten jest słabszy od pozostałych :)

    No nic, jutro pobiegnę do kolejnych!:)

    Pozdrawiam,
    Rzan. :)
    Rzan tłumaczy i komentuje

    OdpowiedzUsuń

layout by oreuis