“This never ending story,
paid for with pride and faith
We all fall short of glory,
lost in ourself*”
~30 Second
To Mars „Closer To The Edge”
~*~
Nazywam się Lucjusz Malfoy i straciłem wszystko.
Spędziłem połowę życia na dokonywaniu złych decyzji i dzisiaj odczuwam
ich konsekwencje. Miałem piękną żoną, wspaniałego syna, lukratywne znajomości,
wpływy i wysoką posadę w Ministerstwie Magii. Teraz nie mam już nic. Straciłem
wszystko, co było dla mnie najważniejsze. Na rzecz czego? Niespełnionych
ambicji? Żądzy władzy? Wszystko, co kochałem, odebrał mi człowiek, który został
pokonany. Człowiek, którego uważałem za mojego Mistrza i Nauczyciela. Ale on
upadł, a ja upadłem razem z nim. Jedyna różnica polega na tym, że on chciał
żyć, ale umarł, a ja chciałem umrzeć, ale wciąż żyję. Chodzę, oddycham, wstaję
rano do pracy, jem, piję, funkcjonuję. Żyję, ale nie ma we mnie życia. Jestem
jedynie pustą skorupą, ciałem z którego zabrano duszę. Miałem wszystko, a teraz
nie mam nic. Byłem kimś, a teraz jestem nikim. Przegrałem.
Do niedawna miałem u boku ukochaną kobietę. Najpiękniejszą jaką
kiedykolwiek spotkałem, jedyną z którą chciałem być. Kiedy każdego ranka jej
twarz była pierwszą rzeczą, którą widziałem po obudzeniu się, wiedziałem, że to
będzie dobry dzień. Bo choćby nie wiem co się działo, wieczorem będę mógł
wrócić do kobiety, którą z dumą mogłem nazwać swoją żoną.
Wiedziałem, że nigdy nie podziękowałem jej za wszystko, co dla mnie
zrobiła i nie przeprosiłem za to, co ja zrobiłem jej. Wiedziałem też, że nie
było rzeczy, której by dla mnie nie zrobiła. Udowodniła to podczas Bitwy o
Hogwart. Wykazała się wtedy odwagą, o jakiej ja mogłem jedynie pomarzyć.
Narcyza była wojowniczką. Nie traciła nadziei, nie poddawała się, nie bała się
walczyć i nie bała się cierpieć, ale nie można było powiedzieć, że nie znała
strachu.
Strach i strata. To właśnie ich doświadczyła najwięcej, a za większość
z nich, odpowiedzialność ponosiłem ja. Zniszczyłem wszystko, co było w nas
dobre. Byłem jak huragan - bez ostrzeżenia rujnowałem wszystko co stanęło na
mojej drodze, pozostawiając za sobą jedynie zniszczenie i cierpienie.
Zrujnowałem życie Narcyzie, sobie i naszemu synowi. Nie miałem już nic.
Wszyscy, których kochałem odeszli, a ja doskonale wiedziałem, że to moja wina i
że w pełni zasłużyłem na to, co dostałem.
Wiele lat temu odbyliśmy z Narcyzą rozmowę na temat naszej przyszłości.
Chciała uciekać, odciąć się od dawnego życia, od czarnej magii, Czarnego Pana i
wszelkiego zła, które ze sobą sprowadzał. Chciała ratować życie naszego syna i
nasze małżeństwo. Nie wiem, czy kierował mną wtedy strach czy zbyt wielka
fascynacja, ale tamtego dnia, dokonałem najgorszego wyboru w moim życiu:
odmówiłem ucieczki. Doskonale pamiętam co mi wtedy powiedziała. Te słowa,
miałem pamiętać już do końca życia: Pewnego
dnia Czarny Pan upadnie, a kiedy to się stanie, pociągnie za sobą nas
wszystkich. Na samo dno. I nie będzie stamtąd żadnej drogi powrotnej.
Zostaniemy uwięzieni w piekle. Samotni. Na zawsze. I nawet śmierć nie będzie w
stanie nas z niego wyzwolić.
Dziś wiem, że miała rację. Czarny Pan ściągnął nas na samo dno
piekielnych czeluści. Nigdy jednak nie sądziłem, że owo piekło będzie tak
bardzo namacalne, realne i bolesne. Tak bardzo przesiąknięte samotnością i
wszechogarniającą pustką. Piekło było tutaj. We mnie i wokół mnie. Miało blond
włosy i stalowe tęczówki. Piekło nazywało się Lucjusz Malfoy. I nie było z
niego ucieczki. Bo nawet śmierć nie uwolniłaby mnie od samego siebie. Dzisiaj,
w mentalnego więzienia, wyzwolić mnie może jedynie przebaczenie. Przebaczenie,
którego nigdy nie uzyskam.
~*~
- Lucjuszu, potrzebuję na jutro raport na temat nielegalnej sprzedaży
fałszywych medalionów ochronnych przez Mundungusa Fletchera - powiedział ponuro
Arthur Weasley stając nad moim biurkiem. Podniosłem wzrok znad gazety, którą
właśnie przeglądałem i spojrzałem na twarz rudzielca.
- Oczywiście - kiwnąłem głową, starając się ukryć pogardę. - Jeśli to
wszystko, mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Właśnie widzę - mruknął, ale odwrócił się i wyszedł z mojego
gabinetu. Opadłem na krzesło.
Oto, gdzie doprowadziło mnie służenie Czarnemu Panu. Do fałszywych
medalionów, żelków zapobiegających chorobom i kamizelek chroniących przed
urokami.
Wziąłem głęboki oddech i zrezygnowany wróciłem do rozwiązywania
krzyżówki. Kolejne hasło brzmiało: jeden
z najszlachetniejszych rodów czystej krwi. Bez wahania zacząłem
wpisywać "Malfoy". Jakież jednak
było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że zabrakło mi jednej kratki. A więc
nie chodziło o ród Malfoy'ów. Nie wiem dlaczego, ale kolejnym nazwiskiem, które
przyszło mi do głowy, było nazwisko "Black".
Pasowało. Skrzywiłem się. Nagle moje myśli zaczęły uciekać w stronę kolejnych
członków tej rodziny. Najpierw pomyślałem o Druelli Black, która pewnego
jesiennego dnia oznajmiła mi, że jej najmłodsza córka zostanie moją żoną. Potem
o Cygnusie, który był posłuszny swojej władczej żonie i zawsze słuchał jej
rozkazów. Następnie w moich myślach pojawiła się ich najstarsza córka -
Bellatrix. To była kobieta z charakterem, silna i niezależna, wiedziała czego
chce i zginęła w obronie tego. W końcu musiało do tego dojść. Przed moimi
oczami stanęła piękna blondynka, którą całkiem przypadkiem kochałem do
szaleństwa. Oczami wyobraźni widziałem jak się do mnie uśmiecha, wyciąga w moją
stronę rękę, jakby chciała mnie gdzieś zabrać, a kiedy nie otrzymuje
odpowiedzi, ze smutkiem w oczach odwraca się i znika równie nagle i
niespodziewanie, jak się pojawiła.
Otrząsnąłem się z tego niemiłego, towarzyszącego mi wciąż uczucia, że
oto po raz kolejny bezpowrotnie straciłem miłość mojego życia.
W końcu pozwoliłem odpłynąć nieprzyjemnym myślom i wróciłem do
rozwiązywania krzyżówki. Na napisanie raportu dla Weasley'a jeszcze znajdę
czas.
~*~
Kiedy wieczorem siedziałem w wielkim
fotelu, w którym tak bardzo lubiła przesiadywać Narcyza, mogłem swobodnie
poddać się krążącym po mojej głowie myślom. Z butelką Ognistej w ręce, nie
musiałem się o nic martwić. Myślałem tylko o tym, jaki kiedyś byłem szczęśliwy.
Jacy oboje byliśmy kiedyś szczęśliwi....
Siedem lat po naszym ślubie urodził się Draco. To był najszczęśliwszy
dzień w naszym życiu. Po tak wielu próbach wreszcie powitaliśmy na świecie nasz
mały cud. Wszystko powoli się układało. Byliśmy razem, mieliśmy syna, a Czarny
pan był zajęty jakąś przepowiednią, więc często był nieobecny, na co nie mogłem
narzekać. Wreszcie mogłem w całości poświęcić się mojej pięknej rodzinie.
To był jeden z najwspanialszych poranków w moim życiu. Stałem w kuchni,
oparty o szafkę z kubkiem gorącej kawy w ręce, patrząc jak mój
czternastomiesięczny syn usiłuje zjeść bananową kaszkę ze swojej miseczki w
kształcie smoka. Właśnie brałem łyk gorącego napoju, kiedy do kuchni weszła
Narcyza. Mimowolnie parsknąłem śmiechem, przez co po mojej brodzie zaczęła
spływać gorąca ciecz.
- Widzę, że nasz syn uczy się jeść od ciebie - stwierdziła, kiedy
spojrzała na Dracona, który cały był umazany swoją kaszką, a następnie na moją
brodę, po której wciąż ściekała kawa. Wyszczerzyłem się w jej kierunku, a ona
spojrzała na mnie pytająco.
- I z czego się cieszysz? - spytała, podchodząc i obejmując mnie w
pasie. - Wspominasz ostatnią noc? - teraz położyła swoją głowę na mojej piersi
tak, że teraz oboje patrzyliśmy się na naszego synka.
- Właściwie... - uśmiechnąłem się i delikatnie wyciągnąłem piórko z jej
włosów. - Ta noc chyba jeszcze się nie skończyła - szepnąłem jej do ucha, po
czym delikatnie zacząłem całować jej szyję. Po chwili zsunąłem jedno ramiączko
jej jedwabnej koszuli nocnej i całowałem jej nagie ramię.
- Lucjuszu, to bardzo przyjemnie się zaczyna - mruknęła, odwracając się
w moją stronę tak, że nasze spojrzenia się spotkały. Miała takie piękne oczy. -
Jestem za bardzo zmęczona po ostatnim razie.
- Właśnie widzę - uśmiechnąłem się, wskazując wzrokiem na jej koszulkę
założoną na lewą stronę.
Narcyza spojrzała na swoje ubranie i roześmiała się. Kochałem jej
śmiech. Był muzyką dla moich uszu. Niestety, w ciągu ostatnich kilku lat nie
miałem zbyt wielu okazji do słuchania go.
- Powinnam pójść doprowadzić się do porządku - powiedziała i
wyswobodziła się z moich objęć. A ty w tym czasie... - spojrzała na Dracona,
który właśnie grzebał swoją małą rączką w misce z kaszką - ...naucz syna jeść -
zaśmiała się, a po chwili zniknęła.
Spojrzałem bezradnym wzrokiem na mojego syna, któremu wyraźnie
spodobała się zabawa jedzeniem i teraz miał całą buzię umazaną bananową kaszką.
Pokręciłem głową z dezaprobatą, po czym odstawiłem już prawie pusty kubek na
szafkę i podciągając rękawy ruszyłem w stronę dziecięcego krzesełka, w którym
siedział Draco. Usiadłem naprzeciwko niego i spojrzałem mu w oczy. On, w
przypływie radości, zaczął wyciągać swoje drobne rączki w moją stronę.
- Synu - powiedziałem, próbując jednocześnie uniknąć bananowego
pocisku. - Nadszedł czas, abym przekazał ci kilka rodzinnych tradycji. Otóż,
widzisz brzdącu, my, Malfoy'owie, nie jemy rękami. Używamy do tego celu
sztućców - uśmiechnąłem się do niego, a on odwzajemnił to, pokazując mi swojego
jedynego zęba. - Musisz o tym pamiętać. To bardzo ważne, jeśli chcesz kiedyś
poznać taką piękną kobietę, jak twoja mamusia.
Draco zdawał się rozumieć z tego co mówię tyle, ile Sklątka
Tylnowybuchowa, kiedy grozi się jej palcem, ale to mnie nie zraziło. Powoli,
tak żeby mój syn mógł śledzić każdy mój ruch, uniosłem plastikowy przedmiot i
wyraźnie powiedziałem:
- To. Jest. Łyżka. Łyżka. Służy. Do. Jedzenia.
Draco jeszcze bardziej wyszczerzył swojego jednego zęba, po czym
uderzył otwartą dłonią w miseczkę, w efekcie czego połowa kaszki bananowej
rozprysła się na wszystkie strony, w tym na moje włosy i twarz. Westchnąłem
głęboko i starłem banana z oczu.
- Synu - powiedziałem. - Jemy łyżką, rozumiesz? - wyraźnie dawał mi do
zrozumienia, że to co mówię interesuje go tyle, co jego wczorajsza pełna
pielucha, czyli mniej więcej wcale. - Draco, patrz na tatusia. Zobacz, tak
trzymamy łyżkę. A tak - zagłębiłem plastik w miseczce - nabieramy nią kaszkę. Masz,
spróbuj.
Draco sięgnął po łyżkę, którą trzymałem, a ja mu ją podałem. Już po
chwili żałowałem tej decyzji. Ściągnąłem łyżkę z włosów, a z twarzy, po raz kolejny
tego dnia, starłem kaszkę. Wykrzywiłem się obrzydzony, a Draco w najlepsze
podskakiwał na swoim krzesełku śmiejąc się z własnego ojca upaćkanego jego
śniadaniem. Koniec, pomyślałem. Ostatnia szansa. Wytarłem łyżkę i nałożyłem na
nią trochę kaszki.
- Zobacz, Draco, jak robi to tatuś, a potem powtórzysz, dobrze? -
spytałem, podnosząc łyżkę do ust.
Draco spojrzał na mnie z uwagą, jego oczy zrobiły się wielkości spodków
od filiżanek, a podbródek mu zadrżał, jakby miał zamiar się rozpłakać, ponieważ
śmiałem zjeść jego śniadanie. Wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy,
zamknąłem usta. Po raz kolejny tego dnia żałowałem podjętej decyzji.
- Salazarze, dziecko, jak ty to możesz jeść? – spytałam, wypluwając
kaszkę na serwetkę, a Draco zaczął się śmiać, jakby stało się coś zabawnego.
Nigdy nie zrozumiem małych dzieci. - Koniec, na brodę Merlina, nie będę cię tym
truł - oświadczyłem, podnosząc miseczkę i w tym samym momencie usłyszałem za
sobą tak dobrze znany mi chichot.
- Widzę, że świetnie się bawiliście - Narcyza uśmiechnęła się od ucha
do ucha. - Ale nie musieliście brudzić przy okazji całej kuchni... i siebie -
zaśmiała się, zgarniając różdżką resztę paćki, jaka została na moich włosach.
- Powinniśmy przestać karmić go tym świństwem. Ja bym tym nawet
skrzatów nie nakarmił - oznajmiłem, kręcąc głową. - Chcesz go otruć?
- Lucjuszu, Lucjuszu, Lucjuszu - powtórzyła moje imię trzy razy, a to
nigdy nie zwiastowało nic dobrego. Przeważnie stawiało mnie na pozycji
przegranej.
- Tak, kochanie?
- To jest kaszka, którą zalecił mi uzdrowiciel w Mungu - powiedziała
powoli i wyraźnie. - To, że nie smakuje jak Ognista Whisky, nie znaczy że jest
trucizną. A teraz, skoro już to sobie wyjaśniliśmy, oddaj synowi jego
śniadanie.
- On nie umie jeść łyżką - zaprotestowałem. - I nie daje się nakarmić.
- Lucjuszu, on ma tylko rok, nie oczekuj cudów. Daj mu kaszkę i niech
sam sobie radzi.
- Ale... ale przecież.... - jąkałem się. - Przecież kazałaś...
- Byłam ciekawa jak sobie poradzisz - uśmiechnęła się niewinnie.
- Cwana jesteś - szepnąłem jej do ucha, mrużąc oczy, a potem ponownie
postawiłem miskę przed Draconem, na co on w przypływie radości, zaczął
wymachiwać rączkami i po raz kolejny zostałem obryzgany bananową paćką.
Wytarłem twarz i podszedłem do Narcyzy, która nie była w stanie pohamować
chichotu. - Zapłacisz mi za to - szepnąłem, a ona nawet nie zdążyła zastanowić
się, co mam na myśli, ponieważ już po chwili wiła się w moich objęciach.
- Puść mnie! - krzyczała, waląc pięściami po moich plecach. - Postaw
mnie na ziemię! Zwariowałeś?! Gdzie mnie zabierasz?!
- Dać nauczkę mojej pięknej żonie - uśmiechnąłem się i otworzyłem drzwi
do sypialni, na co Narcyza jedynie jęknęła. Położyłem ją na łóżku, po czym
stanąłem nad nią, zdejmując koszulę umazaną bananami. Po chwili pochyliłem się
nad nią tak, że nasze czoła się stykały. - Zemsta będzie słodka - wymruczałem,
muskając ustami jej ucho.
- Lubię, kiedy jest pan taki stanowczy, panie Malfoy – szepnęła zmysłowo,
oplatając ręce na mojej szyi.
- Jeszcze nie widziała mnie pani naprawdę stanowczego, pani Malfoy -
zaśmiałem się złowieszczo, po czym ściągnęłam z niej koszulkę.
Zrobiliśmy to dwa razy.
Po wszystkim zasnęliśmy wtuleni w siebie marząc, żeby ten stan się nie
kończył. Niestety, jakąś godzinę później poczułem, że coś gwałtownie wali o
moją głową. Otworzyłem powoli oczy. Narcyza wciąż spała z lekkim uśmiechem na
ustach. Odwróciłem się i zobaczyłem swojego syna, okładającego mnie w najlepsze
swoją nową miotełką, krzycząc:
- Dada, dada, dada!
- Na Merlina, jak ty się tu znalazłeś? - spytałem, otwierając szeroko
oczy.
- Co się staa-aaa-aało? - spytała zaspanym głosem Narcyza.
- Twój syn postanowił nas odwiedzić - oznajmiłem, wciąż się
zastanawiając jak on się tutaj znalazł.
- Wspaaa-aaa-aaniale - ziewnęła. - Zanieś go do łóżeczka. Chcę spaaa-aaa-aać.
Westchnąłem i przewróciłem oczami, po czym zarzuciłem na swoje nagie
ciało koc i wsadziłem Dracona do łóżeczka, stojącego w rogu naszej sypialni. Po
chwili wróciłem do łóżka zostawiając małego brzdąca samemu sobie.
Jednak kiedy znów się położyłem, nie byłem w stanie zasnąć. Oparłem
głowę o poduszkę i zacząłem się przyglądać jak mój syn podskakuje, usiłuje
robić fikołki, wsadza sobie palce do buzi, śmieje się sam do siebie i wali
swoją małą miotełką o ramę łóżeczka. Wpatrywałem się w niego z
zainteresowaniem, aż w końcu on zaczął robić to samo. Mierzyliśmy się wzrokiem.
Ojciec i syn. Jeden na jednego. Musiałem przyznać, że Draco był twardym
przeciwnikiem.
- Jak myślisz - szturchnąłem Narcyzę łokciem nie przerywając kontaktu
wzrokowego z Draconem, po którego brodzie, cienkim strumyczkiem, spływała teraz
ślina. - Czego to chce?
Zamiast odpowiedzi otrzymałem cios w żebra. Na chwilę zabrakło mi tchu.
- Ała - syknąłem, rozmasowując obolałe miejsce. - Za co?
- TO, jak go nazwałeś, jest twój syn – powiedziała z wyrzutem,
przekręcając się tak, że teraz również ona mogła mu się przyjrzeć. Zobaczyłem,
że zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała. - On jest po prostu
zadowolony, Lucjuszu. Zadowolony z tego, że jego tatuś poświęca mu więcej uwagi
niż zwykle. A teraz idź po niego. Jest śpiący, wykończyłeś go tym śniadaniem.
Niech się prześpi razem z nami.
Zrobiłem tak, jak kazała Narcyza. Po chwili trzymałem w rękach Dracona,
którzy przylgnął do mnie całym swoim małym ciałkiem, kiedy tylko wyciągnąłem do
niego ręce. Zanim wróciłem do łóżka, spał już smacznie w moich ramionach.
Poczułem wtedy, że fala gorąco zalewa moje serce. To było wspaniałe uczucie.
- Widzisz - uśmiechnęła się Narcyza. - Mówiłam.
A kiedy położyłem się obok niej, pocałowała mnie w policzek, po czym
również zasnęła wtulona w moją klatkę piersiową. Ja tymczasem, jeszcze przez
długi czas wpatrywałem się w moją piękną rodzinę, którą kochałem całym sercem.
~*~
- Nie obchodzi mnie to, że nie stało mu się nic groźnego - wysyczała
kilka lat później Narcyza. - Masz się pozbyć tego zwierzęcia. Albo tego całego
nauczyciela - prychnęła z pogardą, rzucając na stół swoje okulary.
- Kochanie, uspokój się - powiedziałem łagodnie, podnosząc wzrok znad
gazety, którą właśnie czytałem. - Przecież nic...
- Nie mów mi, że nic się nie stało - syknęła. - Mój syn został
zaatakowany, a człowiek, który do tego doprowadził powinien zostać pociągnięty
do odpowiedzialności!
Westchnąłem głęboko odkładając gazetę na stolik i sięgając po kubek
gorącej kawy.
- Przecież to Hogwart. Mówisz tak, jakbyś nigdy tam nie była. Takie
wypadki to normalność. Sam ulegałem gorszym kontuzjom.
- Mój syn ma być bezpieczny!
- Twój syn musi zrozumieć, że życie nie jest łatwe i przyjemne!
- Chcę....
- Nie zawsze otrzymujemy to, czego chcemy. A ja nie jestem instytucją
zajmującą się spełnianiem twoich zachcianek - powiedziałem i od razu
pożałowałem swoich słów. Twarz Narcyzy poczerwieniała. Wiedziałem, że to
oznaczało kłopoty. Zanim cokolwiek zdążyła powiedzieć, oznajmiłem:
- Zobaczę, co da się zrobić. Ale Dumbledore...
- Co on ci może zrobić?
- Ma większy autorytet ode mnie, nikt nie będzie chciał mu się narażać.
- A czy ludzie będą chcieli narażać się tobie?
- Wątpię - oznajmiłem zgodnie z prawdą. Dumbledore mógł mieć większy
autorytet, ale to w mojej kieszeni siedziało pół Ministerstwa. - Pomówię jutro
z odpowiednimi osobami.
- I to rozumiem - na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Dziękuję.
- Proszę - skrzywiłem się. - Musisz jednak zrozumieć, że nie zawsze
będę spełniał twoje zachcianki. Przyjdzie czas, w którym nie będę mógł chronić
Dracona, a on będzie musiał wydorośleć. Nie pomożemy mu, jeśli ciągle będziemy
robili z niego małe dziecko. On musi poznać życie.
- A co takiego może mu grozić? Czarnego Pana nie ma, a jeśli wróci, to
i tak jesteś jednym z jego najbardziej zaufanych ludzi, będziemy bezpieczni.
Żadne inne niebezpieczeństwo nie istnieje.
- Jeśli tak myślisz, to nie doceniasz swoich wrogów, Narcyzo.
- Jestem twoją żoną od dwudziestu lat. Doceniam wrogów bardziej niż
cokolwiek innego - uśmiechnęła się sztucznie, a potem zniknęła za szklanymi
drzwiami prowadzącymi na taras. Ja tymczasem westchnąłem po raz kolejny i
wróciłem do czytania gazety.
~*~
Byliście kiedyś w Azkabanie? To okropne miejsce. Wyspa położona na
środku morza, odcięta od świata. Twierdza, chroniona przez najbardziej nędzne
istoty jakie kiedykolwiek chodziły po tej ziemi. Dementorów. Nigdy nie
spotkałem niczego gorszego. Wolałbym się zmierzyć z armią Inferiusów niż wrócić
do Azkabanu.
Miałem kiedyś dziwny sen. Spadałem w przepaść, która zdawała się nie
mieć dna. Spadałem i spadałem bez końca, a wokół mnie panowała ciemność.
Ostatecznie moje ciało zatrzymywało się na niewidzialnej barierze, a ja
budziłem się zlany potem, dysząc z przerażenia. Za każdym razem, kiedy
trafiałem na ową barierę, umierałam. To był przerażający sen, ponieważ
doskonale znałem jego zakończenie. Ale kiedy byłem w Azkabanie marzyłem, żeby
sen okazał się rzeczywistością. Marzyłem o tym, żeby po prostu umrzeć. Żeby już
nic nie czuć. Śmierć była marzeniem i celem. Wybawieniem z otaczającego mnie
koszmaru. Marzyłem o tym, żeby odstęp pomiędzy kratami w oknie był na tyle
duży, żebym mógł po prostu wyskoczyć i raz na zawsze zakończyć te katusze.
Najgorsze były głosy. Krzyk Narcyzy, kiedy Czarny Pan rzucał na nią
zaklęcie Cruciatus; szyderczy śmiech Bellatrix podczas zabijania szlam; płacz
Narcyzy, tak często mi towarzyszący; wrzaski i błagania tych wszystkich ludzi,
których torturowałem i zabijałem; słowa Czarnego Pana, mówiącego, że nadszedł
mój koniec. Ale zdecydowanie najgorszy ze wszystkiego był przepełniony
cierpieniem i rozpaczą, wołający o pomoc krzyk Narcyzy. Świadomość, że być może
kobieta będąca całym moim światem, leży gdzieś tam, zwijając się z bólu,
pokutując za moje grzechy, była nie do zniesienia. Gorsza nawet od setek
dementorów czekających jedynie na okazję, by wraz ze złożonym pocałunkiem,
wyssać moją duszę.
Pobyt w Azkabanie odcisnął mroczne piętno na mojej duszy. Ciągłe
pragnienie śmierci, a jednocześnie myśl o ratowaniu żony, którą już tak wiele
razy zawiodłem. To chyba właśnie to sprawiło, że nie zwariowałem. Oczywiście
podczas całego pobytu w Azkabanie były też lepsze chwile. Było to wtedy, kiedy
odwiedzała mnie moja rodzina.
Podczas jednej z wizyt Narcyza wyczarowała srebrne zwierzę. Dziś wiem,
że to był patronus. W jej przypadku był to biały paw. Podobny do tych, które
przechadzały się po naszym ogrodzie. Pamiętam, że wtedy mogłem spokojnie
oddychać, ponieważ dementorzy znikali.
- Nie wiedziałem, że potrafisz tak zrobić - powiedziałem jej wtedy
głosem pełnym uznania.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Lucjuszu - na jej twarzy
pojawił się blady uśmiech, który nie trwał długo.
Jeszcze wiele razy kiedy odwiedzała mnie później, wyczarowywała barierę
ochronną. Więc kiedy pewnego razu tego nie zrobiła, wiedziałem, że stało się
coś złego.
- Nie mogę - szepnęła, a w jej oczach zalśniły łzy. - Nie dam rady go
wyczarować.
- Co się stało? - zauważyłam kilka ran na jej policzku i siniaki na
ręce. Gotowałem się z wściekłości.
- On się zemścił. Zemścił się... na Draconie - teraz już szlochała bez
opamiętania. - On chce, żeby nasz syn zabił... Albusa Dumbledora.
Z wściekłości kopnąłem leżącą na podłodze miskę tak, że odbiła się
głośnym echem od ściany. Narcyza wzdrygnęła się.
- On chce jego śmierci, Lucjuszu - jęknęła, a ja wiedziałem, że nie
mówi o dyrektorze, ale o Draconie. Chciałem coś zrobić, wydostać się stąd,
rozbić cokolwiek, nawet zabić, ale nie mogłem. Byłem uwięziony, a życie mojej
rodziny stanęło pod znakiem zapytania. Bezradność mnie wykańczała.
Podszedłem do samych krat, żeby znaleźć się jak najbliżej Narcyzy, ale
łańcuchy, którymi były skute moje ręce, mi na to nie pozwalały krępując moje
ruchy.
- Kochanie - szepnąłem. Chciałem jej jakoś pomóc, okazać wsparcie, dać
do zrozumienia, że nie jest sama, ale nie potrafiłem, nie wiedziałem jak.
- Draco sobie poradzi - zapewniłem ją. - Jest sprytny, wymyśli coś.
- Czarny Pan skazał go już na śmierć - szlochała. - Nie obchodzi go,
czy Draconowi się uda, czy nie.
- Poproś kogoś o pomoc - zaproponowałem. - Może Bella, albo... albo
Severus! - rzuciłem. - Jest ojcem chrzestnym Dracona, niech ma go na oku, niech
nie pozwoli, żeby coś mu się stało.
- Już... już u niego byłam - zapłakała. - Złożył wieczystą przysięgę,
obiecał, że będzie go chronił, ale...
- Będzie dobrze - powiedziałem ostro. Nie miałem lepszego pomysłu na
przywołanie jej do porządku. - Musisz być silna, rozumiesz? Draco ma teraz
tylko ciebie - znalazłem sposób, żeby chwycić ją za rękę, a potem po prostu
siedzieliśmy, jakby nic się nie wydarzyło.
Narcyza nie odpowiedziała. Jedyne co robiła, to płakała, a ja, choć nie
chciałem się do tego przyznać, płakałem razem z nią. Straciłem wszystko.
Przegrałem. Nie miałem już nic. Nadchodził mój koniec.
~*~
Wojna się kończyła. Czarny Pan wygrywał. Zło zwyciężało. Potter był
martwy. Mój syn nie.
Staliśmy zgromadzeni na wielkim placu przed Hogwartem. My, setki
Śmierciożerców, znających zaklęcia o których istnieniu wielu nawet nie śniło,
kontra garstka uczniów i nauczycieli.
- Harry Potter jest martwy! - zawołał Czarny Pan rozradowanym głosem.
- NIE! - usłyszałem krzyk Minervy McGonagall i wzdrygnąłem się. Nigdy
nie sądziłem, że w tej wątłej kobiecie kryje się taki głos. A potem rozległo
się jeszcze więcej takich okrzyków. Nikt nie potrafił uwierzyć, że ten słynny
Potter nie żyje. Nikt, oprócz mojej żony, która nerwowym wzrokiem przeszukiwała
zgromadzonych na placu uczniów w poszukiwaniu naszego syna. Ja szukałem go
razem z nią. W końcu poczułem jak jej ciepła dłoń zaciska się na mojej ręce.
Zobaczyła go, ja również. Stał niedaleko nas. Widział nas, ale nie ruszył się.
- Draco, chodź tutaj - szepnąłem. Draco pokręcił głową. Nagle coś się
stało. Wybuchło zamieszanie. Harry Potter zniknął, a wąż Czarnego Pana leżał na
ziemi z odrąbaną głową. Czarny Pan był wściekły. Zaczął miotać zaklęciami w
stronę zamku. Wiedziałem, że mój czas się kończy. Kątem oka zobaczyłem chłopaka
biegnącego ze srebrnym mieczem w ręce, w stronę Czarnego Pana. Poznałem go. To
był chłopak Longbottomów, rówieśnik mojego syna. A skoro o moim synu mowa, to
on wciąż stał nieruchomo na schodach patrząc na nas nieobecnym wzrokiem.
Jeszcze raz go zawołałem, ale on nawet nie mrugnął.
- Draco - usłyszałem ciepły głos Narcyzy i drgnąłem. Tak bardzo nie pasował
do tego pogrążonego w chaosie miejsca. - Chodź - zachęciła go wyciągnięciem
ręki w jego stronę i ku mojemu zdziwieniu Draco, ze spuszczoną głową, zaczął
powoli iść w naszą stronę.
Powoli spoglądam na ich twarze, są pełne cierpienia, a ja wiem, że to
moja wina. Narcyza przytula Dracona, a ja widzę jak jej dłonie drżą ze strachu.
Stara się to ukryć, ale bezskutecznie. Ludzie
umierają codziennie, słyszę, a prawda uderza mnie jak obuchem. Chłopak ma
rację. Każdego dnia, o każdej porze ktoś traci życie. Może dzisiaj jest moja
kolej?
Nagle wszystko zdaje się dziać w zwolnionym tempie. Widzę strumienie
zielonego i czerwonego światła. Widzę ludzi, którzy walczą i którzy uciekają.
Widzę ludzi, którzy przegrywają. Widzę też kobietę. Kobietę, którą pociągnąłem
ze sobą na samo dno. Zastanawiam się czy kiedykolwiek mi wybaczy.
Nagle spostrzegam, że coś się nie zgadza. Czy to...? Harry Potter
biegnie do zamku. Tak, to musi być on. A więc... Narcyza kłamała. Oczywiście.
Teraz to wydaje się być takie proste. Narcyza oszukała Czarnego Pana, żeby
dostać się do zamku. Żeby ratować naszego syna. Dlaczego jestem zaskoczony?
Wiedziałem przecież, że Narcyza była gotowa na wszystko, jeśli chodziło o
Dracona. Nie było żadnej rzeczy, jakiej by nie zrobiła. Jej heroiczna postawa
sprawiła, że na chwilę zapomniałem, gdzie i w jak wielkim niebezpieczeństwie
jestem.
A potem ludzie wokół zaczęli znikać. Biegli, deportowali się. Uciekali.
Wiedzieli, że przegraliśmy. Że Czarny Pan jest na straconej pozycji. Ja też to
wiedziałem. Dotknąłem ramienia Narcyzy i dałem jej znak, żebyśmy uciekali. Ale
ona nie chciała. Oznajmiła że zostaje, że będzie walczyć. Chciała przyczynić
się do zwycięstwa dobra. Jakby już nie zrobiła wystarczająco. Draco również
oznajmił, że zostaje. Gdzieś z boku usłyszałem głos Bellatrix, każącej mi
walczyć. A więc dobrze, pomyślałem i
również, choć niechętnie, stanąłem po stronie dobra. Mając u boku żonę i syna,
byłem silniejszy niż kiedykolwiek. Nie trwało długo, zanim śmierciożercy
zrozumieli, że ich zdradziliśmy. Ale to już nie miało znaczenia. Liczyły się
tylko dwie rzeczy: 1)chronić tych, których kocham; 2)nie dać się zabić.
Nie walczyliśmy długo. Kilkadziesiąt minut. Ale to wystarczyło. Czarny
Pan został pokonany jego własnym zaklęciem. Patrzyłem jak upada.
Wokół leżały zwłoki ludzi, których kiedyś znałem, a których teraz znać
nie chciałem. W oczach Narcyzy widziałem mieszaninę bólu, cierpienia, chęci
walki i ulgi. Jej syn żył. Wiedziałem, że tylko to się dla niej liczyło.
Żyliśmy. Już nic nam nie zagrażało. Niezdarnie przytuliłem do siebie żonę i
syna. Znów byliśmy razem. Wojna się skończyła.
~*~
A więc tutaj byłem. Samotny. Z wciąż nieotwartą butelką Ognistej
Whisky. Tego wieczoru nie miałem w ustach ani kropli alkoholu. Byłem trzeźwy
jak niemowlę i wreszcie to zrozumiałem.
Jak mogłem tak łatwo dać za wygraną? Przecież jeśli się kogoś kocha, to
trzeba o tę osobę walczyć. Nie można tak łatwo rezygnować. Jeśli się kogoś
kocha tak mocno, jak ja kocham Narcyzę, to ta miłość nie kończy się wraz z
ostrzejszą kłótnią. Ona trwa w nas i będzie trwała aż do naszej śmierci.
Nie myśląc długo chwyciłem leżące na stoliku zaproszenie i deportowałem
się.
Kiedy otworzyłem oczy, znajdowałem się na spokojnym osiedlu pełnym
jednorodzinnych domków z ogrodem. Zawahałem się tylko przez chwilę. Zapukałem
do drzwi i oczekiwałem na reakcję.
Chwilę później drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłem mojego
uśmiechniętego syna. Niestety, uśmiech z jego twarzy znikł w momencie, w którym
mnie zobaczył. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, uprzedziłem go:
- Chcę odzyskać moją rodzinę - powiedziałem, a po chwili usłyszałem tak
dobrze znany mi, przepełniony szczęściem, głos.
- Draco, kto przyszedł? - spytała Narcyza, a ja zamarłem w oczekiwaniu.
~*~
*To nigdy niekończąca się opowieść,
opłacona dumą i przeznaczeniem.
Wszyscy upadamy pozbawieni chwały,
zagubieni w swoim własnym przeznaczeniu.
(Jared Leto, Closer to the edge, 30 Second To Mars, nie moje tłumaczenie)
No więc tak... rozdział zupełnie inny od tych, które pisałam do tej pory. Podoba mi się i jestem z niego zadowolona. Pisząc go, zrozumiałam wiele rzeczy, które pomogą mi podczas pisania następnych rozdziałów. A skoro o nich mowa... wiem, że nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale następny rozdział pojawi się, kiedy pod tym postem pojawi się 5 komentarzy od różnych osób. Przepraszam, muszę wiedzieć, że mam dla kogo pisać. Jeśli już napomknęłam o komentarzach, to mogliście zauważyć(ale raczej pewnie nie), że straciłam wszystkie poprzednie. Naprawiłam błąd, o którym wspominałam już kilka razy, ale w efekcie na blogu pustki. No cóż, lajf is brutal. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że zdążyłam je sobie zapisać w prymitywnym notatniku, więc będę mogła do nich wracać. To tak gwoli wyjaśnień, dlaczego blog sprawia wrażenie, jakby nikt nie komentował ;)
Mimo, że już od pewnego czasu śledzę to opowiadanie komentuje dopiero teraz, wiem przepraszam :( Rozdział świetny, bardzo ale to bardzo dobrze odnalazłaś się w roli Lucjusza.
OdpowiedzUsuńBogate słownictwo, poprawną składnia i płynność akcji sprawiają, że twoje opowiadanie czyta się z wielką przyjemnością :D Mimo, że nie lubię rodziny Malfoy'ów to twoje opowieść bardzo przypadło mi do gustu ^^
Jestem bardzo ciekawa jak rozwinie się akcja, nie mogę się doczekać następnego rozdziału :3
Życzę duuuuuuużo weny :3 :D
~Marzycielka
Dziękuję za komentarz i za miłe słowa :) cieszę się, że twierdzisz, że dobrze odnalazłam się w roli Lucjusza :) Ten rozdział był dla mnie prawdziwym wyzwaniem i postawił przede mną wiele pytań i wątpliwości, ale może dam radę sobie z nimi poradzić i juz niedługo zacznę pisać nowy rozdział :)
UsuńPozdrawiam, Ciocia Bella ;**
#RóżoweCiasteczka
OdpowiedzUsuńUdało mi się dojść do końca :) I muszę przyznać, że każdy rozdział był dla mnie niesamowicie przyjemny.
Piszesz w sposób piękny, pełen emocji, ale także bardzo wrażliwy.
Nigdy nie sądziłam, że spodoba mi się blog o takiej tematyce. Ale mogę z ręką na sercu napisać, że w twoim wydaniu historia Lucjusza i Narcyzy była niesamowita. Namiętna, tajemnicza, burzliwa oraz wyjątkowa.
Dramione także sprostało moim wymaganiom.
Cóż mogę jeszcze napisać? Oceniam bloga na 6 i z dumą cię zawiadamiam, że zyskałaś nową czytelniczkę :D A także, że bez przymuszenia zrobię ci reklamę na moim blogu. Ludzie powinni przeczytać to cudo.
Mam nadzieję, że nie zmęczyłam cię moimi licznymi i czasami pozbawionymi sensu komentarzami.
Ten rozdział był już po prostu wisienką na torcie. Narracja Lucjusza mnie miło zaskoczyła. Nieźle się uśmiałam, gdy próbował nakarmić Dracona. I muszę napisać... Lucjusz naprawdę ją kocha :)
Cieszę się, że mogłam do ciebie trafić!
Pozdrawiam!
Na bloga trafiłam dzięki Akcji Różowe Ciasteczka, polecam: www.rozowe-ciasteczka.blogspot.com
Oj, kocha, kocha. A ona kocha jego, tylko ja im wszystko utrudniam :/
UsuńTutaj ogólnie dziękuję za wszystkie komentarze, a jak tylko odzyskam laptopa, to postaram się na nie odpisać :) Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie cieszy fakt, że dzięki mnie i akcji "różowe ciasteczka" polubiłas Narcyzę i ze będziesz tutaj jeszcze zaglądała, to wiele dla mnie znaczy :)
cieszę się, że podoba Ci się moje Dramione :) decyzję o nich podjęłam pod wpływem impulsu (jak większość rzeczy na tym blogu xD) ale jestem zadowolona z tego, jak udało mi się poprowadzić ich wątek :)
Obiecuję, że już niedługo do Ciebie zajrzę :)
Całusy, Ciocia Bella ;**
O matuli! Ten rozdział jest cudowny, świetny genialny! Tak dobrze oddajesz ten smutek, uczucia! A Draco jedzący kaszkę? Rozwlił mnie XD Taki słodki! Kocham, kocham kocham!
OdpowiedzUsuńWeny i tych 5 komentarzy!
Całuję!
Luna
Fragment z Draco znajduje się na mojej liście ulubionych fragmentów, a pisanie go, sprawiło mi wielką radość i sama też wiele razy się śmiałam, kiedy wyobrażałam sobie, jak to wszystko wyglądało :D
UsuńCzytam twojego bloga od jakiegoś czasu i jestem zachwycona. Ta notka to chyba najlepszy rozdział, jaki się tu pojawił. Jest naprawdę świetny. To jest właśnie moja wizja Malfoyów. Zimni, obojętni, cyniczni, a z drugiej strony kochający i wrażliwi. Normalna rodzina, ale tylko za ścianami własnego domu. Pomysł z Dramione - dobry. Myślę, że on będzie miał wpływ na ciąg dalszy historii i ukaże, jak po wojnie zmieniła się ta cała rodzina. Uwielbiam ten rozdział - jest taki słodki i kochany. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuń:)
Tak, Malfoy'owie są specyficzną rodziną i nie łatwo jest ich rozgryźć, czasem sama mam problemy ;)
UsuńDramione jest przejawem buntu wobec starego życia i rodzinnej polityki, ale ich uczucie jest szczere i czyste :)
Pozdrawiam, Ciocia Bella ;**
Czytam :) I ten rozdział z perspektywy Lucjusza jest wspaniały :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) pomyślę, może częściej będę pisała rozdziały z perspektywy kogoś innego, to mogłoby być ciekawe, ale główną narratorką jest Narcyza i to do niej należy opowiedzenie tej historii ;)
UsuńPozdrawiam, Ciocia Bella ;**
Blog jest cudowny :)!!! Ten rozdział zdecydowanie zaliczam do moich ulubionych. Idealnie opisujesz uczucia. No i ten wzruszający moment z Draconem <3. Jesteś niesamowita,życzę dalszej weny :)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz czytam historię Narcyzy. W książkach p.Rowling zawsze wydawała mi się taka sztywna, bezuczuciowa i jakby nieludzka. U Ciebie natomiast jest całkiem odwrotnie. Twoja Narcyza ma uczucia, które świetnie ukazujesz. Widać, że kocha Lucjusza i odda wszystko, aby jej syn był bezpieczny, jak prawdziwa matka i żona. Gratuluję pomysłu i talentu.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie (link zostawię w sowiarni)
AniaXXX
Dziękuję ci za ten rozdział. Lucjusz stał się taki... ludzki. I może go nawet trochę polubiłam :) To go w jaki sposób pokazałaś jest mistrzowski
OdpowiedzUsuńWielbię!
♡ Lady Luena
Wyjątkowość tego rozdziału jest po prostu wyjątkowa. Podoba mi się pisanie z różnych perspektyw, wyrażanie myśli bohaterów, nieszablonowość i nie monotoniczność, etc. Skończyły mi się mądre myśli, ale chociaż wiem, z moich tajniackich źródeł, ze to też wyjątkowy rozdział dla autorki :3 Pozdrowienia dla Cioci Belli i oby jak najmniej publicznych komentarzy z mojej strony :v
OdpowiedzUsuńA.