Will you still love me when I'm no longer young and beautiful?Will you still love me when I got nothing but my aching soul?I know you will, I know you will, I know that you willWill you still love me when I'm no longer beautiful?~Lana Del Rey "Young and beautiful"
~*~
Jest 1 września 1970. Młoda dziewczyna pewnym
krokiem przemierza dworzec King’s Cross w poszukiwaniu przyjaciół. Jej długie
blond włosy i charakterystyczny chód przyciągają uwagę wszystkich zgromadzonych
tego dnia na dworcu. Ona jednak zdaje się tego nie zauważać, interesują ją
tylko dwie osoby stojące obok wejścia do pociągu.
- Wreszcie jesteś – uśmiechnęła się jedna z
dziewczyn. Równie wysoka blondynka o imieniu Jessica. Czarownica czystej krwi, pochodząca ze szlachetnego rodu Multonów, dobra uczennica i jeszcze lepsza przyjaciółka. – Już myślałyśmy, że odpuszczasz sobie ten rok.
- Miałam taki zamiar, ale pomyślałam o spędzeniu
roku sam na sam z matką i doszłam do wniosku, że jednak warto jest pomęczyć się
z wami w Hogwarcie – zaśmiała się, po czym przytuliła się do swojej
przyjaciółki. – Tęskniłam za wami – powiedziała, wciąż trzymając w objęciach dziewczynę.
- Hola, hola! – zawołała druga nieco oburzona. Była to Megan Burke. Czystokrwista czarownica należąca do dumnego domu Salazara Slytherina. Dziewczyna o prawie czarnych włosach i brązowych oczach. – Bo
ją w końcu udusisz, jak nie przestaniesz się.
- Czyżby ktoś tutaj był zazdrosny? – zaśmiała się i
przytuliła Megan tak mocno, jak tylko potrafiła.
- Niby o kogo? – pokazała jej język, ale odwzajemniła uścisk.
Kiedy przyjaciółki w końcu przestały się witać,
przeszły do wypytywania się nawzajem o minione wakacje.
- … a potem pojechaliśmy z rodzicami na Majorkę –
zakończyła swoją opowieść Megan.
- Super – podsumowała Jessica. – Cyźka, a co u ciebie?
Cyźka! - krzyknęła głośniej, kiedy zobaczyła, że przyjaciółka znajduje się w zupełnie innym świecie.
Ale blondynka już jej nie słuchała. Świdrującym
wzrokiem wpatrywała się w stojącego nieopodal chłopaka, śmiejącego się wraz z
grupą kolegów. Był zupełnie inny od swoich towarzyszy. Długowłosy blondyn o
szarych tęczówkach z cudownym, olśniewającym uśmiechem. Ktoś taki od razu musiał
przykuć jej uwagę.
- Ziemia do Cyźki! – krzyknęła jedna z dziewczyn, pstrykając palcami tuż przed oczami blondyny.
- Kto to jest? – zapytała nieprzytomnym głosem, wciąż wpatrując się w blondwłosego chłopaka, który teraz również ją dostrzegł.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Lucjusza Malfoy’a. Nie wiedziałam co przygotował dla mnie los, ale poprzysięgłam sobie, że
nie spocznę, dopóki ten blondwłosy Bóg, nie zaprosi mnie na randkę.
~*~
Pierwsze dni po powrocie do Hogwartu zawsze były najtrudniejsze. Trzeba
było przyzwyczaić się do porannego wstawania, biegania po schodach i odrabiania
prac domowych, których wcale nie brakowało. Ktoś, kto myślał, że początki roku
szkolnego w szkole Magii są fajne, grubo się mylił. Dopiero po kilku
tygodniach, kiedy człowiek przyzwyczai się do nowego rytmu dnia, można trochę
odsapnąć.
Siedziałam właśnie nad pracą domową z transmutacji, kiedy usłyszałam
cichy głos Jessici:
- Lucjusz Malfoy znowu się na ciebie gapi - powiedziała blondynka.
Podniosłam głowę znad pergaminu i rozejrzałam się po pokoju wspólnym
Slytherinu. W rzeczy samej, Lucjusz Malfoy siedzący wraz z dwoma swoimi
przyjaciółmi: Crabbem i Goylem, wpatrywał się we mnie swoimi stalowymi
tęczówkami, które tak bardzo uwielbiałam. Przez chwilę świdrowaliśmy się
wzrokiem, a potem, jakbym otrząsnęła się z transu, wróciłam do pisania
wypracowania.
- On wciąż się na ciebie gapi - zaszczebiotała.
- A ty na niego - syknęłam. - Przestań!
- Ale te jego oczy i te usta - jęknęła rozmarzona Jessica, a ja
wiedziałam, że robi mi na złość. Wiedziała, że podkochiwałam się w Malfoy'u
odkąd po raz pierwszy zobaczyłam go na King's Cross i nie dawała mi o tym
zapomnieć. Mimo iż nic się między nami nie wydarzyło, a ja postanowiłam dać
sobie z nim spokój. Kiedy dowiedziałam się, że chodził już niemal z każdą
dziewczyną ze Slytherinu, zrozumiałam, że to nie jest facet dla mnie.
- A te lśniące platynowe włosy… - mówiła dalej Jessica. – No i te cu… -
nie dokończyła, ponieważ mój łokieć wylądował na jej brzuchu.
- Chcesz mnie zabić?! – spytała, kiedy jej oddech wrócił do normy.
Musiałam przyznać, że posiadałam porządny cios.
- Wiesz, tak sobie pomyślałam, że gdybyś zaczęła się dusić, to może
Malfoy zacząłby cię ratować techniką usta-usta – powiedziałam najsłodszym i
najniewinniejszym głosem, po czym chwyciłam książki i opuściłam dormitorium.
Przemierzałam kolejne korytarze Hogwartu w poszukiwaniu ustronnego
miejsca, aż w końcu trafiłam na piąte piętro. Stanęłam przed Pokojem Życzeń i
wypowiedziałam dwa słowa: chcę spokoju.
Po chwili przede mną zmaterializowały się drzwi. Pchnęłam je i zaparło
mi dech w piersiach. Znajdowałam się w najpiękniejszym pomieszczeniu, jakie
tylko mogłam sobie wymarzyć. Błękitne ściany, kryształowy żyrandol, wiele półek
z książkami, mahoniowe biurko, a naprzeciwko mnie wielkie łoże z baldachimem.
Nie czekając na nic rzuciłam się na nie i poczułam się, jakbym nic nie ważyła.
Wprost unosiłam się na tym łóżku. Było tak bardzo wygodne. Jakbym unosiła się
na powierzchni oceanu.
Było mi tak dobrze, że nawet nie zauważyłam, kiedy usnęłam.
Kiedy się obudziłam, poczułam, że coś jest nie tak. Było zdecydowanie
za ciemno. Wyjrzałam przed okno, ale zobaczyłam jedynie ciemność, która zdawała
się pochłaniać zamek. Spojrzałam na złoty zegarek na lewym przegubie mojej ręki. Na
Merlina! Już prawie północ!
Nie czekając ani chwili, chwyciłam książki i wybiegłam z pomieszczenia.
Moje szybkie kroki odbijały się głośnym echem po korytarzu. Musiałam uważać na
Filcha. Wiedziałam, że jeśli mnie złapie, będzie po mnie.
Ku mojemu zaskoczeniu, doszłam do samych lochów bez większych
problemów. Wiedziałam, że to zbyt proste. Z moim szczęściem coś musiało pójść
nie tak.
I tak też się stało. Kiedy tylko stanęłam przed wejściem do pokoju
wspólnego i wypowiedziałam hasło „zawsze czyści” obraz Salazara Slytherina
oznajmił iż hasło uległo zmianie.
- To jakiś żart?! – powiedziałam trochę zbyt głośno.
- Cicho, bo obudzisz cały zamek – syknął portret.
- To mnie wpuść!
- Podaj hasło.
- Zawsze czyści!
- Podaj nowe hasło.
- Nie znam go! Nie dociera?! – krzyknęłam i kopnęłam w ścianę ze złości. – Ała! –
syknęłam i złapałam się za bolącą stopę. – Cholera jasna!
- Czyżby Księżniczka Slytherinu wpadła w kłopoty? – usłyszałam za sobą
zawadiacki głos i gwałtownie się wyprostowałam.
- Malfoy – syknęłam.
- Black – uśmiechnął się kpiąco.
- Czy Naczelny Dupek Hogwartu może podać mi nowe hasło? – spytałam
najsłodszym głosem, na jaki tylko było mnie stać.
- Nie jestem dupkiem – uśmiechnął się.
- A ja nie jestem księżniczką. A teraz, skoro już to ustaliliśmy,
możesz mi podać to przeklęte hasło?
- Jasne, skarbie – uśmiechnął się Malfoy.
- Nie jestem twoim…
- Tak, wiem, słońce – uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Podasz mi to hasło, czy chcesz, żebyśmy spędzili tutaj noc?
- A czy to takie złe rozwiązanie?
- Malfoy! – syknęłam i nadepnęłam mu na stopę.
- Ała! Mogłabyś być delikatniejsza.
- Hasło! – ponagliłam go.
- Zawsze czyści – powiedział
i uśmiechnął się do mnie.
- To jest stare hasło – powiedziałam zrezygnowana i oparłam się o
ścianę.
- Nie było żadnej zmiany hasła. Poprosiłem Salazara, żeby cię wkręcił –
uśmiechnął się zawadiacko.
Spojrzałam na niego zdegustowana.
- Jesteś prawdziwym dupkiem, wiesz? – powiedziałam, kiedy portret
odsunął się i mogłam go wyminąć.
- Może – zaśmiał się i ruszył za mną. – Dzięki, Slytherinie – krzyknął,
kiedy obraz wracał na swoje miejsce.
- Do usług, Lucjuszu – odkrzyknął portret.
- Coś ty sobie myślał? – syknęłam, kiedy oboje znaleźliśmy się w pustym
już pokoju wspólnym.
- Chciałem cię zobaczyć – uśmiechnął się.
- Bądź poważny, Malfoy.
- Jestem. I nie zaprzeczaj, że ty też nie chciałaś mnie zobaczyć –
przysunął się do mnie i założył mi kosmyk włosów za ucho.
- Może… - uśmiechnęłam się, a Lucjusz pchnął mnie na ścianę. Moje plecy
dotknęły zimnego muru. Zaparło mi dech w piersiach. Rozum został przed
dormitorium.
- Jesteś taka piękna, Narcyzo – szepnął uwodzicielsko, a jego usta
musnęły moją szyję. Poczułam, że odpływam. Było tak cudownie. – Umów się ze
mną.
- Ja… - jęknęłam, kiedy jego usta trafiły na moje ucho. Chciałam się
zgodzić. Całe moje ciało krzyczało: TAK! PÓJDĘ Z TOBĄ NA RANDKĘ! Ale coś mnie
powstrzymało. – Ile by to trwało?
- Co?
- Ty i ja. Znudziłbyś się mną po tygodniu. Znalazłbyś sobie inną i
zostawił mnie w rozsypce. Już nie raz widziałam, jak tak robiłeś.
- Ty jesteś inna – mruknął uwodzicielsko.
- Ale ty jesteś taki sam – szepnęłam i zwinnie uwolniłam się z jego
uścisku.
- Ale jak to? – spytał zdezorientowany. Domyśliłam się, że po raz
pierwszy ktoś mu odmówił.
- Normalnie, Lucjuszu – uśmiechnęłam się. – Udowodnij, że się
zmieniłeś. Wtedy możemy porozmawiać.
- Ale…
- Dobranoc, Lucjuszu – powiedziałam i zniknęłam na schodach
prowadzących do żeńskiego dormitorium.
Kiedy weszłam do dormitorium, oparłam się o drewniane drzwi i
uśmiechnęłam się do siebie. Jeszcze kilka tygodni temu oddałabym wszystko za
to, co przed chwilą się stało. Ale teraz zrozumiałam, że wcale tego nie chciałam.
Mogłam spokojnie przebywać w jednym pomieszczeniu z Lucjuszem Malfoy’em i nie
myśleć o jego szarych oczach i idealnych ustach. Odetchnęłam z ulgą.
Kiedy tej nocy położyłam się do łóżka, po raz pierwszy od dawna
zasnęłam spokojnie, nie myśląc o niczym, co związane z pewnym blondwłosym
chłopakiem, śpiącym w dormitorium obok.
~*~
Czas w Hogwarcie mijał szybko. Zanim się obejrzałam nastał grudzień i
spadł pierwszy śnieg, pokrywając wszystko białym puchem. Nie lubiłam takiej
pogody. Same widoki były niesamowite, Hogwart nigdy nie wyglądał lepiej niż w
zimę, ale lekcje zielarstwa w lodowatej szklarni były okropne. Mijały dwie
godziny, kiedy po powrocie do zamku człowiek przestawał trząść się z zimna.
- Co teraz mamy? – spytałam, kładąc torbę na stole w Wielkiej Sali.
Byłam zmęczona, a od dwóch dni nie dawał mi spokoju męczący kaszel.
- Transmutację – oznajmiła Megan. – Dobrze się czujesz? – spytała,
patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- A wyglądam, jakbym się dobrze czuła?
- Dobra, nie było pytania – uśmiechnęła się lekko.
- Chyba powinnaś iść do pani Pomfrey – zauważyła Jessica.
- Nic mi nie będzie, to ty… ty… tylko… apsik! – opadłam zrezygnowana na
ławkę. – … lekki kasz… - dopadł mnie
atak tak gwałtownego kaszlu, że byłam niemal pewna, że zaraz wypluję płuca.
- Nie ma mowy, idziemy do skrzydła szpitalnego – oznajmiła stanowczo
Jessica i chwyciła mnie za rękę.
- Zaraz – pokręciłam głową. – Muszę
przepłukać gardło – wychrypiałam.
Sięgnęłam po pucharek z sokiem dyniowym i wzięłam duży łyk napoju. Trwało
to zaledwie chwilę. Poczułam, że świat zawirował. Usłyszałam tylko krzyk
Lucjusza, Jessici i Megan. Potem nie było już nic.
~*~
Kiedy się obudziłam, leżałam w skrzydle szpitalnym. Nie wiedziałam jak
długo byłam nieprzytomna, ale kiedy wyjrzałam przez okno zobaczyłam, że wierzba
bijąca pokryta jest zielonymi listkami. Musiała być wczesna wiosna. Jęknęłam.
- Narcyzo – usłyszałam czyjś szept i poczułam, że ktoś leży na mojej
ręce. Spojrzałam w tamtą stronę i mignęły mi blond włosy. – Tak się cieszę –
uśmiechnął się.
- Lucjusz – stwierdziłam. – Co ty tutaj robisz?
Byłam zaskoczona jego obecnością. Lucjusz był ostatnią osobą, którą
spodziewałam się zobaczyć przy moim łóżku.
- Czekałem aż się obudzisz.
- Jak długo?
- Trzy miesiące – Lucjusz nagle zmarkotniał.
- Już początek marca? – zerwałam się jak oparzona.
- Dzisiaj jest piętnasty.
- To okropne, ominęło mnie tak wiele rzeczy – jęknęłam. – Ale…
dlaczego? Co się stało?
- Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, żeby ci o tym mówić.
- Lucjuszu! – krzyknęłam.
- No dobrze – zgodził się niechętnie. – Podano ci wywar żywej śmierci.
Na szczęście ktoś zrobił to bardzo nieprofesjonalnie. Nie wiedział, że sok z
dyni zakłóci działanie trucizny. Gdyby nie to… - głos mu się łamał.
Milczałam przez chwilę. Kto chciałby mojej śmierci? Przecież nie miałam
tutaj wrogów. A przynajmniej o żadnych nie wiedziałam.
- To była zemsta ze Andromedę – dodał ponurym tonem Lucjusz, jakby
czytał w moich myślach.
- Nic z tego nie rozumiem – pokręciłam głową. – Ale… gdzie jest Jessica
i Megan? I dlaczego to ty tutaj czekasz?
- Widzisz… - zawahał się. – kiedy zobaczyłem jak upadasz… coś
zrozumiałem. Ja… ja cię kocham, Narcyzo. I zanim coś powiesz, chcę, żebyś
wiedziała, że to nie jest zwykłe szczenięce zauroczenie. Odkąd trafiłaś do
szpitala i na długo przed tym, z nikim się nie spotykałem. I przez cały ten
czas nie mogłem sobie wyobrazić, że już nigdy nie zobaczę iskierek w twoich
błękitnych oczach. Powiem to tak: jesteś moim numerem jeden, Narcyzo. Nie ma
numeru dwa.
Odebrało mi mowę. Lucjusz Malfoy trzymający moją dłoń i ze łzami w
oczach mówiący mi, że mnie kocha? To nie mogła być prawda. Musiałam dostać
jakieś mocne lekarstwa, których skutkiem ubocznym są halucynacje. Nie, to się
nie działo naprawdę.
Delikatnie dotknęłam jego policzka. Był taki ciepły i miły w dotyku.
- Sprawdzam, czy jesteś prawdziwy – powiedziałam, kiedy Lucjusz
spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- I…? – uśmiechnął się.
- To chyba jednak nie jest sen – szepnęłam, po czym moja głowa opadła
na poduszkę. Byłam taka śpiąca. – Ja ciebie też kooochaaaam – powiedziałam, po
czym zasnęłam.
Nie wiedziałam, że to właśnie wtedy, podczas mojego pobytu w skrzydle
szpitalnym, Lucjusz dowiedział się o planach dotyczących naszej wspólnej
przyszłości. Przez pewien czas żyłam w przekonaniu, że jego uczucia do mnie są
prawdziwe. Byłam z nim taka szczęśliwa. Naprawdę go kochałam.
Lucjusz był taki dobry i delikatny. Na nic nie naciskał. Związek z nim
był naprawdę wspaniałym okresem mojego życia w Hogwarcie. Każdego wieczoru,
kiedy oboje szliśmy do swoich dormitoriów, Lucjusz składał na moich ustach
delikatny pocałunek, tak, jakbyśmy to mieli robić codziennie do końca życia.
Nigdy nie zapomnę zazdrosnych spojrzeń innych uczniów, kiedy przechadzaliśmy
się razem po Hogwardzkich korytarzach. Byliśmy niczym Król i Królowa Hogwartu.
Wszyscy uważali nas za parę idealną. I tak w zasadzie było. Aż do dnia, w którym dowiedziałam się, że
nasz związek był zaplanowany.
To było Boże Narodzenie w szóstej klasie. Moi rodzice zaprosili na kolację
Lucjusza wraz z jego rodzicami. Nie widziałam w tym nic dziwnego, w końcu
wszyscy wiedzieli, że razem z Lucjuszem mamy się ku sobie. Cały wieczór
przebiegał bez zakłóceń, aż do chwili, w której Bella wypaliła:
- Mamo, powiemy jej wreszcie?
Wszyscy się zasępili. Poczułam, że coś jest nie tak.
- O czym? – spytałam, a matka spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
- Cygnusie, ty to zrób – poprosiła.
- No więc... - ojciec nie owijał w bawełnę. - Wychodzisz za mąż za
Lucjusza.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem, to był najlepszy żart jaki kiedykolwiek
słyszałam. Spojrzałam na pozostałych, oczekując takiej samej reakcji, ale nikt
się nawet nie uśmiechnął, wszyscy mieli grobowe miny. Nawet Bella, po której
najbardziej spodziewałam się wybuchu śmiechu.
- Wy tak na serio? - spytałam, ale już znałam odpowiedź. Widelec w
mojej ręce z hukiem upadł na talerz. Otworzyłam szeroko oczy. - Nie, to jest
żart, prawda?
- Jestem pewna, że wszystko dobrze się ułoży i że będziecie razem
naprawdę szczęśliwi - powiedziała matka, a mnie stanęły łzy w oczach. Kochałam
Lucjusza, ale nie aż tak, żeby od razu wychodzić za niego za mąż. To było zbyt
wiele, jak na jeden wieczór. Chwyciłam swoją torebkę, spojrzałam na wszystkich
zgromadzonych i syknęłam "Nienawidzę was", po czym wyszłam z domu.
Przemierzałam ulice Londynu w poszukiwaniu schronienia, kiedy nagle
poczułam, że ktoś chwyta mnie za rękę.
- Narcyzo, zaczekaj - to był Lucjusz.
- Zostaw mnie w spokoju - syknęłam i wyrwałam się z jego uścisku.
- Pozwól mi to wytłumaczyć - poprosił. - Daj mi pięć minut.
Zatrzymałam się na chwilę i zobaczyłam stojącą niedaleko ławkę.
Podeszłam do niej i usiadłam.
- Masz cztery - powiedziałam, a na twarzy Lucjusza zagościł szeroki
uśmiech, który po chwili został zastąpiony przez grymas niezadowolenia.
- To nie była moja decyzja. Nasi rodzice zdecydowali o tym, kiedy się
urodziłaś. Mieliśmy zostać małżeństwem, mieć dzieci i przedłużyć dwa znakomite
rody czystej krwi. Zrozum, że żadne z nas nie ma nic do gadania w tej sprawie.
- Jak długo o tym wiesz?
Zawahał się.
- Dowiedziałem się, kiedy ktoś próbował cię otruć.
Wiedział o tym od roku?! I nic nie powiedział?! Wymierzyłam mu
siarczysty policzek.
- Wybaczam ci decyzję o małżeństwie, to nie była twoja wina. Ale
zapamiętaj sobie jedną rzecz - syknęłam. - Nigdy nie wybaczę ci tego, że mnie
okłamałeś.
- Ja naprawdę nie chciałem - jęknął.
- To nie ma znaczenia. Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie.
- Co tylko zechcesz.
- Nie podlizuj się - syknęłam. Byłam na niego wściekła tak, jak jeszcze
nigdy dotąd. - Powiedz mi szczerze, czy twoje uczucia do mnie, były choć trochę
szczere? Czy było w nich choć ciut prawdy?
- Wszystko, co do ciebie czuję jest prawdziwe - powiedział, patrząc mi
prosto w oczy. - Kochałem cię i wciąż cię kocham.
- To dobrze - oznajmiłam, po czym ruszyłam w stronę domu.
- Narcyzo, zaczekaj! - krzyknął za mną Lucjusz, ale ja nie miałam
zamiaru się zatrzymać.
Dziesięć minut później z wielkim hukiem wkroczyłam do domu przy
Grimmauld Place 12.
- Zgadzam się na ślub! - krzyknęłam i zobaczyłam uczucie ulgi na
twarzach zgromadzonych. - Ale chcę, żebyście coś zrozumieli. Nigdy wam tego nie
wybaczę. Za każdym razem, kiedy spotkamy się na rodzinnym obiedzie czy
przyjęciu, niech mój uśmiech przypomina wam o mojej nienawiści do was. A za
każdym razem, kiedy obejmę którekolwiek z was, niech ciepło mojego ciała
uświadamia wam, jak bardzo wami gardzę. A teraz żegnajcie. Mam coś
ważnego do załatwienia - oznajmiłam i zostawiając wszystkich w osłupieniu
pobiegłam do swojego pokoju, gdzie w ukrytym pokoju, w którym kiedyś razem z
Bellą trzymałyśmy naszego kota, przepłakałam całą noc.
~*~
Od tamtego pamiętnego Bożego Narodzenia minęło półtora roku. Moje
stosunki z Lucjuszem były dużo cieplejsze niż na początku, kiedy to
dowiedziałam się o decyzji naszych rodziców, ale wciąż nie udało nam się
odbudować naszej relacji w pełni. Kiedy wróciłam do Hogwartu, moją największą
ostoją okazały się Jessica i Megan, którym zawdzięczałam naprawdę wiele. O nic
nie pytały, po prostu pomogły mi przetrwać ten trudny okres i byłam im za to
dozgonnie wdzięczna. Miałam naprawdę wspaniałe przyjaciółki.
Nadszedł wreszcie dzień, w którym po raz ostatni miałam obudzić się w
Hogwarcie. Po tym wszystkim co się wydarzyło, miałam na zawsze opuścić miejsce,
które od siedmiu lat było moim domem.
- Tak bardzo będę za wami tęskniła - powiedziałam, kiedy razem z
Jessicą i Megan pakowałyśmy swoje kufry.
- Nie mogę uwierzyć, że to już koniec - dodała Megan.
- Ej, dziewczyny, co to za smętne gadanie? Mówicie tak, jakbyśmy już
nigdy miały się nie spotkać - zasępiła się Jessica.
- Przecież będziemy do siebie pisały - powiedziałam.
- Tak, a niedługo spotkamy się na ślubie Cyzi i Lucjusza - oznajmiła
uradowana Megan i obie z Jessicą wybuchnęły śmiechem.
- A potem na ślubie twoim i Crabba oraz Jessici i Goyle'a - pokazałam
im język. Mogłam nie być zadowolona z tego, że to właśnie Lucjusz Malfoy
zostanie moim mężem, ale musiałam przyznać, że moje przyjaciółki trafiły
gorzej.
- Bycie czystokrwistą jest do dupy - jęknęła Megan i zrezygnowana
usiadła na swoim łóżku.
- Nie mów - zaśmiałam się, po czym usiadłam obok niej i objęłam ją
ramieniem. - Poradzimy sobie - zapewniłam ją.
- Ej, słuchajcie, jest jedna pozytywna rzecz w tym wszystkim -
zauważyła Jessica.
- Zamieniamy się w słuch.
- Oni wszyscy zadają się z tym całym Voldemortem, jest szansa, że zginą
i wtedy będziemy mogły znaleźć sobie nowych facetów i nikt nam nie będzie nic
kazał - uśmiechnęła się zadowolona z własnego toku myślenia.
- Wiesz co, dziewczyno, jesteś prawdziwą blondynką - zaśmiała się
Megan, a Jessica pokazała jej język.
- Ja tam nie życzę śmierci nikomu - powiedziałam. - Nawet Malfoy'owi.
- Dobra, koniec tej grobowej gadaniny - oznajmiła Megan. - Jest koniec
roku, powinnyśmy świętować. Co zrobicie dzisiaj po powrocie do domu?
- Ja się wreszcie wyśpię - oznajmiła Jessica. - Przez was w ogóle nie
sypiam.
- Nie przez nas, tylko przez Ethana - stwierdziłam, po czym razem z
Megan roześmiałyśmy się.
- A co ty zrobisz?
- Lucjusz zaprosił mnie na kolację. Jakby chociaż tego jednego dnia nie
mógł mi darować - jęknęłam.
- On cię kocha - powiedziała Megan. - Widzę to w jego oczach, kiedy na
ciebie patrzy.
- Jakby to miało wszystko załatwić.
- Sporo ułatwia.
- Ale nie wystarczająco.
- Och, nie próbuj nam wmówić, że ty go nie kochasz - powiedziała
Jessica. - Zakochałaś się w nim już na King's Cross, a to małżeństwo jest ci
jak najbardziej na rękę.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Czy miała rację? Może to małżeństwo
faktycznie mi pasowało. W końcu miałam pewność, że mężczyzna, który prawie trzy
lata temu zawrócił mi w głowie, już zawsze będzie należał do mnie.
~*~
Wieczorem czekała na mnie prawdziwa niespodzianka. Lucjusz, a raczej
jego skrzaty, przygotował dla mnie wspaniałą kolację w domu jego rodziców. To
było naprawdę miłe. Jeszcze nigdy nikt nie zrobił dla mnie czegoś tak
wspaniałego.
Po kolacji położyliśmy się na kanapie przed kominkiem. Lucjusz
przytulił mnie do siebie i zaczął się bawić kosmykiem moich włosów.
- Wiesz, zostałem wychowany w przeświadczeniu, że okazywanie emocji
jest oznaką słabości. Mój ojciec zawsze mówił, że tylko głupiec angażuje się
emocjonalnie. Kiedy zmarła moja matka, to była jedyna filozofia jaką głosił mój
ojciec. Byłem pewny, że to ma sens. Dbanie o takie rzeczy jak przyjaźń czy...
miłość... było śmieszne.
Spojrzałam w jego stalowe oczy i czułam jego oddech na moim policzku.
- Wciąż tak uważasz? - spytałam.
- Przez długi czas tak było - jego oddech przyspieszył. Wyrażanie
siebie nigdy nie było mocną stroną Lucjusza. Urok, charyzma, pogarda, nimi
posługiwał się znakomicie. Ale emocje? Z nimi było gorzej. - Nie widziałem
sensu w troszczeniu się. Odcinałem się od ludzi. Przez większość czasu to nawet
działało, ale potem pojawiłaś się ty i wszystko się zmieniło.
- Żałujesz tego, Lucjuszu?
- Nie - zaprzeczył niemal natychmiast, a ja wiedziałam, że nie kłamał.
- Nie żałuję żadnej rzeczy, która sprawiła, że mogę teraz być z tobą.
- Kocham cię - szepnęłam i wyciągnęłam szyję, żeby nasze usta mogły
złączyć się w pocałunku. Zobaczyłam, że po jego policzku spływa pojedyncza łza.
Delikatnie starłam ją kciukiem. Ten mały gest utwierdził go w przekonaniu, że
czuję do niego to samo, co on do mnie. Jeśli na tym świecie jest ktoś, kto
potrafi mnie zrozumieć, to jest to Lucjusz. To samo można powiedzieć o nim.
- Wyjdziesz za mnie? - spytał.
- Przecież i tak nie mam wyjścia - zaśmiałam się.
- Wiem, ale chcę, żebyś zrobiła to z miłości, a nie z obowiązku. Kocham
cię, Narcyzo i chcę wiedzieć, czy ty również to czujesz.
- Przecież już to wiesz.
- Pytam poważnie. Nadchodzi wojna i... nie wiem, kiedy następnym razem
będę miał okazję Cię o to spytać.
Odwróciłam się tak, że teraz znajdowałam się nad nim i uśmiechnęłam się
lekko, po czym pochyliłam głowę tak, że nasze czoła się stykały.
- Jestem twoja - szepnęłam, po czym musnęłam delikatnie jego usta. - A
ty jesteś mój. Na zawsze.
~*~
Zostawiam Was z mega długim rozdziałem, ponieważ nie wiem, kiedy wrócę :) Następny będzie nietypowy i już nie mogę się doczekać, aż zacznę go pisać :D
Zarówno ten, jak i następny rozdział dedykuję Cyzi ;*
P.S. Lepiej się Wam czyta taki "zbity" tekst, czy kiedy po każdym akapicie jest odstęp? :)
No i stało się. Chyba naprawiłam problem z komentarzami, ale jednocześnie wszystkie inne się skasowały :/ Szkoda :/
OdpowiedzUsuńJak zwykle rozdział świetny, jeden z najlepszych! Taka słodziutka historia =3 Kocham wszystko co piszesz, ale to jest po prostu AMAZING !!!
OdpowiedzUsuńLuna
Dziękuję za dedykacje :*
OdpowiedzUsuńRodzial byl cudowny. To slodkie.. Te ich relacje w latach mlodosci, kiedy wszystko bylo takie piękne. <33 Końcówka była cudna, az mialam lzy w oczach. :)
Czekam na nastepny rozdzial :*
#RóżoweCiasteczka
OdpowiedzUsuńZapomniałam napisać, że masz doskonały gust książkowy :D Także czytałam ,,I nie było już nikogo" - genialna oraz ,,Gwiazd naszych wina" - wzruszająca.
Bardzo sympatyczny rozdział. Miło mi się go czytało. I tyle miłości... Ale czy szczerej? ;)
Pozdrawiam!
Na bloga trafiłam dzięki Akcji Różowe Ciasteczka, polecam: www.rozowe-ciasteczka.blogspot.com
Przechodząc od razu do rzeczy: nie zbyt mi się podoba ten blog. Temat bardzo fajny i orginalny, podziwiam za pomysł, ake też trudny... i chyba zbyt trudny dla Ciebie. Lucjusz jest opętany? Niech ci nawet będzie. Ale ta ich historia miłosna? Mieszasz. Czy oni w końcu się kochali? Historia dziwna i mało argumentowana. I co to było, że się zmienił i chce okazywać emocje? Przecież... Jak wychował syna? Lucjusz, ten kanoniczny, nie zgadza się z tym twoim i cała ta hisoria jest dosyć nielogiczna. I nie kanoniczna. Zadanie cię przerosło. Pappapap!
OdpowiedzUsuńWeź się ogarnij dziewczyno jak ci się nie podoba to przestań czytać, a nie podcinasz skrzydła autorce. Inne osoby chwalą ten blog i pomysł na niego. Nawet nie przeczytałaś wszystkich rozdziałów, które są dostępne, a już wypowiadasz się o całości.
UsuńK.