poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 12. Young and beautiful


 Will you still love me when I'm no longer young and beautiful?Will you still love me when I got nothing but my aching soul?I know you will, I know you will, I know that you willWill you still love me when I'm no longer beautiful?~Lana Del Rey "Young and beautiful"


~*~


Jest 1 września 1970. Młoda dziewczyna pewnym krokiem przemierza dworzec King’s Cross w poszukiwaniu przyjaciół. Jej długie blond włosy i charakterystyczny chód przyciągają uwagę wszystkich zgromadzonych tego dnia na dworcu. Ona jednak zdaje się tego nie zauważać, interesują ją tylko dwie osoby stojące obok wejścia do pociągu.
- Wreszcie jesteś – uśmiechnęła się jedna z dziewczyn. Równie wysoka blondynka o imieniu Jessica. Czarownica czystej krwi, pochodząca ze szlachetnego rodu Multonów, dobra uczennica i jeszcze lepsza przyjaciółka. – Już myślałyśmy, że odpuszczasz sobie ten rok.
- Miałam taki zamiar, ale pomyślałam o spędzeniu roku sam na sam z matką i doszłam do wniosku, że jednak warto jest pomęczyć się z wami w Hogwarcie – zaśmiała się, po czym przytuliła się do swojej przyjaciółki. – Tęskniłam za wami – powiedziała, wciąż trzymając w objęciach dziewczynę.
- Hola, hola! – zawołała druga nieco oburzona. Była to Megan Burke. Czystokrwista czarownica należąca do dumnego domu Salazara Slytherina. Dziewczyna o prawie czarnych włosach i brązowych oczach. – Bo ją w końcu udusisz, jak nie przestaniesz się.
- Czyżby ktoś tutaj był zazdrosny? – zaśmiała się i przytuliła Megan tak mocno, jak tylko potrafiła.
- Niby o kogo? – pokazała jej język, ale odwzajemniła uścisk.
Kiedy przyjaciółki w końcu przestały się witać, przeszły do wypytywania się nawzajem o minione wakacje.
- … a potem pojechaliśmy z rodzicami na Majorkę – zakończyła swoją opowieść Megan.
- Super – podsumowała Jessica. – Cyźka, a co u ciebie? Cyźka! - krzyknęła głośniej, kiedy zobaczyła, że przyjaciółka znajduje się w zupełnie innym świecie.
Ale blondynka już jej nie słuchała. Świdrującym wzrokiem wpatrywała się w stojącego nieopodal chłopaka, śmiejącego się wraz z grupą kolegów. Był zupełnie inny od swoich towarzyszy. Długowłosy blondyn o szarych tęczówkach z cudownym, olśniewającym uśmiechem. Ktoś taki od razu musiał przykuć jej uwagę.
- Ziemia do Cyźki! – krzyknęła jedna z dziewczyn, pstrykając palcami tuż przed oczami blondyny.
- Kto to jest? – zapytała nieprzytomnym głosem, wciąż wpatrując się w blondwłosego chłopaka, który teraz również ją dostrzegł.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Lucjusza Malfoy’a. Nie wiedziałam co przygotował dla mnie los, ale poprzysięgłam sobie, że nie spocznę, dopóki ten blondwłosy Bóg, nie zaprosi mnie na randkę.



~*~


Pierwsze dni po powrocie do Hogwartu zawsze były najtrudniejsze. Trzeba było przyzwyczaić się do porannego wstawania, biegania po schodach i odrabiania prac domowych, których wcale nie brakowało. Ktoś, kto myślał, że początki roku szkolnego w szkole Magii są fajne, grubo się mylił. Dopiero po kilku tygodniach, kiedy człowiek przyzwyczai się do nowego rytmu dnia, można trochę odsapnąć.
Siedziałam właśnie nad pracą domową z transmutacji, kiedy usłyszałam cichy głos Jessici:
- Lucjusz Malfoy znowu się na ciebie gapi - powiedziała blondynka.
Podniosłam głowę znad pergaminu i rozejrzałam się po pokoju wspólnym Slytherinu. W rzeczy samej, Lucjusz Malfoy siedzący wraz z dwoma swoimi przyjaciółmi: Crabbem i Goylem, wpatrywał się we mnie swoimi stalowymi tęczówkami, które tak bardzo uwielbiałam. Przez chwilę świdrowaliśmy się wzrokiem, a potem, jakbym otrząsnęła się z transu, wróciłam do pisania wypracowania.
- On wciąż się na ciebie gapi - zaszczebiotała.
- A ty na niego - syknęłam. - Przestań!
- Ale te jego oczy i te usta - jęknęła rozmarzona Jessica, a ja wiedziałam, że robi mi na złość. Wiedziała, że podkochiwałam się w Malfoy'u odkąd po raz pierwszy zobaczyłam go na King's Cross i nie dawała mi o tym zapomnieć. Mimo iż nic się między nami nie wydarzyło, a ja postanowiłam dać sobie z nim spokój. Kiedy dowiedziałam się, że chodził już niemal z każdą dziewczyną ze Slytherinu, zrozumiałam, że to nie jest facet dla mnie.
- A te lśniące platynowe włosy… - mówiła dalej Jessica. – No i te cu… - nie dokończyła, ponieważ mój łokieć wylądował na jej brzuchu.
- Chcesz mnie zabić?! – spytała, kiedy jej oddech wrócił do normy. Musiałam przyznać, że posiadałam porządny cios.
- Wiesz, tak sobie pomyślałam, że gdybyś zaczęła się dusić, to może Malfoy zacząłby cię ratować techniką usta-usta – powiedziałam najsłodszym i najniewinniejszym głosem, po czym chwyciłam książki i opuściłam dormitorium.
Przemierzałam kolejne korytarze Hogwartu w poszukiwaniu ustronnego miejsca, aż w końcu trafiłam na piąte piętro. Stanęłam przed Pokojem Życzeń i wypowiedziałam dwa słowa: chcę spokoju.
Po chwili przede mną zmaterializowały się drzwi. Pchnęłam je i zaparło mi dech w piersiach. Znajdowałam się w najpiękniejszym pomieszczeniu, jakie tylko mogłam sobie wymarzyć. Błękitne ściany, kryształowy żyrandol, wiele półek z książkami, mahoniowe biurko, a naprzeciwko mnie wielkie łoże z baldachimem. Nie czekając na nic rzuciłam się na nie i poczułam się, jakbym nic nie ważyła. Wprost unosiłam się na tym łóżku. Było tak bardzo wygodne. Jakbym unosiła się na powierzchni oceanu.
Było mi tak dobrze, że nawet nie zauważyłam, kiedy usnęłam.
Kiedy się obudziłam, poczułam, że coś jest nie tak. Było zdecydowanie za ciemno. Wyjrzałam przed okno, ale zobaczyłam jedynie ciemność, która zdawała się pochłaniać zamek. Spojrzałam na złoty zegarek na lewym przegubie mojej ręki. Na Merlina! Już prawie północ!
Nie czekając ani chwili, chwyciłam książki i wybiegłam z pomieszczenia. Moje szybkie kroki odbijały się głośnym echem po korytarzu. Musiałam uważać na Filcha. Wiedziałam, że jeśli mnie złapie, będzie po mnie.
Ku mojemu zaskoczeniu, doszłam do samych lochów bez większych problemów. Wiedziałam, że to zbyt proste. Z moim szczęściem coś musiało pójść nie tak.
I tak też się stało. Kiedy tylko stanęłam przed wejściem do pokoju wspólnego i wypowiedziałam hasło „zawsze czyści” obraz Salazara Slytherina oznajmił iż hasło uległo zmianie.
- To jakiś żart?! – powiedziałam trochę zbyt głośno.
- Cicho, bo obudzisz cały zamek – syknął portret.
- To mnie wpuść!
- Podaj hasło.
- Zawsze czyści!
- Podaj nowe hasło.
- Nie znam go! Nie dociera?! – krzyknęłam i kopnęłam w ścianę ze złości. – Ała! – syknęłam i złapałam się za bolącą stopę. – Cholera jasna!
- Czyżby Księżniczka Slytherinu wpadła w kłopoty? – usłyszałam za sobą zawadiacki głos i gwałtownie się wyprostowałam.
- Malfoy – syknęłam.
- Black – uśmiechnął się kpiąco.
- Czy Naczelny Dupek Hogwartu może podać mi nowe hasło? – spytałam najsłodszym głosem, na jaki tylko było mnie stać.
- Nie jestem dupkiem – uśmiechnął się.
- A ja nie jestem księżniczką. A teraz, skoro już to ustaliliśmy, możesz mi podać to przeklęte hasło?
- Jasne, skarbie – uśmiechnął się Malfoy.
- Nie jestem twoim…
- Tak, wiem, słońce – uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Podasz mi to hasło, czy chcesz, żebyśmy spędzili tutaj noc?
- A czy to takie złe rozwiązanie?
- Malfoy! – syknęłam i nadepnęłam mu na stopę.
- Ała! Mogłabyś być delikatniejsza.
- Hasło! – ponagliłam go.
- Zawsze czyści – powiedział i uśmiechnął się do mnie.
- To jest stare hasło – powiedziałam zrezygnowana i oparłam się o ścianę.
- Nie było żadnej zmiany hasła. Poprosiłem Salazara, żeby cię wkręcił – uśmiechnął się zawadiacko.
Spojrzałam na niego zdegustowana.
- Jesteś prawdziwym dupkiem, wiesz? – powiedziałam, kiedy portret odsunął się i  mogłam go wyminąć.
- Może – zaśmiał się i ruszył za mną. – Dzięki, Slytherinie – krzyknął, kiedy obraz wracał na swoje miejsce.
- Do usług, Lucjuszu – odkrzyknął portret.
- Coś ty sobie myślał? – syknęłam, kiedy oboje znaleźliśmy się w pustym już pokoju wspólnym.
- Chciałem cię zobaczyć – uśmiechnął się.
- Bądź poważny, Malfoy.
- Jestem. I nie zaprzeczaj, że ty też nie chciałaś mnie zobaczyć – przysunął się do mnie i założył mi kosmyk włosów za ucho.
- Może… - uśmiechnęłam się, a Lucjusz pchnął mnie na ścianę. Moje plecy dotknęły zimnego muru. Zaparło mi dech w piersiach. Rozum został przed dormitorium.
- Jesteś taka piękna, Narcyzo – szepnął uwodzicielsko, a jego usta musnęły moją szyję. Poczułam, że odpływam. Było tak cudownie. – Umów się ze mną.
- Ja… - jęknęłam, kiedy jego usta trafiły na moje ucho. Chciałam się zgodzić. Całe moje ciało krzyczało: TAK! PÓJDĘ Z TOBĄ NA RANDKĘ! Ale coś mnie powstrzymało. – Ile by to trwało?
- Co?
- Ty i ja. Znudziłbyś się mną po tygodniu. Znalazłbyś sobie inną i zostawił mnie w rozsypce. Już nie raz widziałam, jak tak robiłeś.
- Ty jesteś inna – mruknął uwodzicielsko.
- Ale ty jesteś taki sam – szepnęłam i zwinnie uwolniłam się z jego uścisku.
- Ale jak to? – spytał zdezorientowany. Domyśliłam się, że po raz pierwszy ktoś mu odmówił.
- Normalnie, Lucjuszu – uśmiechnęłam się. – Udowodnij, że się zmieniłeś. Wtedy możemy porozmawiać.
- Ale…
- Dobranoc, Lucjuszu – powiedziałam i zniknęłam na schodach prowadzących do żeńskiego dormitorium.
Kiedy weszłam do dormitorium, oparłam się o drewniane drzwi i uśmiechnęłam się do siebie. Jeszcze kilka tygodni temu oddałabym wszystko za to, co przed chwilą się stało. Ale teraz zrozumiałam, że wcale tego nie chciałam. Mogłam spokojnie przebywać w jednym pomieszczeniu z Lucjuszem Malfoy’em i nie myśleć o jego szarych oczach i idealnych ustach. Odetchnęłam z ulgą.
Kiedy tej nocy położyłam się do łóżka, po raz pierwszy od dawna zasnęłam spokojnie, nie myśląc o niczym, co związane z pewnym blondwłosym chłopakiem, śpiącym w dormitorium obok.


~*~


Czas w Hogwarcie mijał szybko. Zanim się obejrzałam nastał grudzień i spadł pierwszy śnieg, pokrywając wszystko białym puchem. Nie lubiłam takiej pogody. Same widoki były niesamowite, Hogwart nigdy nie wyglądał lepiej niż w zimę, ale lekcje zielarstwa w lodowatej szklarni były okropne. Mijały dwie godziny, kiedy po powrocie do zamku człowiek przestawał trząść się z zimna.
- Co teraz mamy? – spytałam, kładąc torbę na stole w Wielkiej Sali. Byłam zmęczona, a od dwóch dni nie dawał mi spokoju męczący kaszel.
- Transmutację – oznajmiła Megan. – Dobrze się czujesz? – spytała, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- A wyglądam, jakbym się dobrze czuła?
- Dobra, nie było pytania – uśmiechnęła się lekko.
- Chyba powinnaś iść do pani Pomfrey – zauważyła Jessica.
- Nic mi nie będzie, to ty… ty… tylko… apsik! – opadłam zrezygnowana na ławkę.  – … lekki kasz… - dopadł mnie atak tak gwałtownego kaszlu, że byłam niemal pewna, że zaraz wypluję płuca.
- Nie ma mowy, idziemy do skrzydła szpitalnego – oznajmiła stanowczo Jessica i chwyciła mnie za rękę.
- Zaraz – pokręciłam głową. – Muszę  przepłukać gardło – wychrypiałam.
Sięgnęłam po pucharek z sokiem dyniowym i wzięłam duży łyk napoju. Trwało to zaledwie chwilę. Poczułam, że świat zawirował. Usłyszałam tylko krzyk Lucjusza, Jessici i Megan. Potem nie było już nic.


~*~


Kiedy się obudziłam, leżałam w skrzydle szpitalnym. Nie wiedziałam jak długo byłam nieprzytomna, ale kiedy wyjrzałam przez okno zobaczyłam, że wierzba bijąca pokryta jest zielonymi listkami. Musiała być wczesna wiosna. Jęknęłam.
- Narcyzo – usłyszałam czyjś szept i poczułam, że ktoś leży na mojej ręce. Spojrzałam w tamtą stronę i mignęły mi blond włosy. – Tak się cieszę – uśmiechnął się.
- Lucjusz – stwierdziłam. – Co ty tutaj robisz?
Byłam zaskoczona jego obecnością. Lucjusz był ostatnią osobą, którą spodziewałam się zobaczyć przy moim łóżku.
- Czekałem aż się obudzisz.
- Jak długo?
- Trzy miesiące – Lucjusz nagle zmarkotniał.
- Już początek marca? – zerwałam się jak oparzona.
- Dzisiaj jest piętnasty.
- To okropne, ominęło mnie tak wiele rzeczy – jęknęłam. – Ale… dlaczego? Co się stało?
- Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, żeby ci o tym mówić.
- Lucjuszu! – krzyknęłam.
- No dobrze – zgodził się niechętnie. – Podano ci wywar żywej śmierci. Na szczęście ktoś zrobił to bardzo nieprofesjonalnie. Nie wiedział, że sok z dyni zakłóci działanie trucizny. Gdyby nie to… - głos mu się łamał.
Milczałam przez chwilę. Kto chciałby mojej śmierci? Przecież nie miałam tutaj wrogów. A przynajmniej o żadnych nie wiedziałam.
- To była zemsta ze Andromedę – dodał ponurym tonem Lucjusz, jakby czytał w moich myślach.
- Nic z tego nie rozumiem – pokręciłam głową. – Ale… gdzie jest Jessica i Megan? I dlaczego to ty tutaj czekasz?
- Widzisz… - zawahał się. – kiedy zobaczyłem jak upadasz… coś zrozumiałem. Ja… ja cię kocham, Narcyzo. I zanim coś powiesz, chcę, żebyś wiedziała, że to nie jest zwykłe szczenięce zauroczenie. Odkąd trafiłaś do szpitala i na długo przed tym, z nikim się nie spotykałem. I przez cały ten czas nie mogłem sobie wyobrazić, że już nigdy nie zobaczę iskierek w twoich błękitnych oczach. Powiem to tak: jesteś moim numerem jeden, Narcyzo. Nie ma numeru dwa.
Odebrało mi mowę. Lucjusz Malfoy trzymający moją dłoń i ze łzami w oczach mówiący mi, że mnie kocha? To nie mogła być prawda. Musiałam dostać jakieś mocne lekarstwa, których skutkiem ubocznym są halucynacje. Nie, to się nie działo naprawdę.
Delikatnie dotknęłam jego policzka. Był taki ciepły i miły w dotyku.
- Sprawdzam, czy jesteś prawdziwy – powiedziałam, kiedy Lucjusz spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- I…? – uśmiechnął się.
- To chyba jednak nie jest sen – szepnęłam, po czym moja głowa opadła na poduszkę. Byłam taka śpiąca. – Ja ciebie też kooochaaaam – powiedziałam, po czym zasnęłam.
Nie wiedziałam, że to właśnie wtedy, podczas mojego pobytu w skrzydle szpitalnym, Lucjusz dowiedział się o planach dotyczących naszej wspólnej przyszłości. Przez pewien czas żyłam w przekonaniu, że jego uczucia do mnie są prawdziwe. Byłam z nim taka szczęśliwa. Naprawdę go kochałam.
Lucjusz był taki dobry i delikatny. Na nic nie naciskał. Związek z nim był naprawdę wspaniałym okresem mojego życia w Hogwarcie. Każdego wieczoru, kiedy oboje szliśmy do swoich dormitoriów, Lucjusz składał na moich ustach delikatny pocałunek, tak, jakbyśmy to mieli robić codziennie do końca życia. Nigdy nie zapomnę zazdrosnych spojrzeń innych uczniów, kiedy przechadzaliśmy się razem po Hogwardzkich korytarzach. Byliśmy niczym Król i Królowa Hogwartu. Wszyscy uważali nas za parę idealną. I tak w zasadzie było.  Aż do dnia, w którym dowiedziałam się, że nasz związek był zaplanowany.
To było Boże Narodzenie w szóstej klasie. Moi rodzice zaprosili na kolację Lucjusza wraz z jego rodzicami. Nie widziałam w tym nic dziwnego, w końcu wszyscy wiedzieli, że razem z Lucjuszem mamy się ku sobie. Cały wieczór przebiegał bez zakłóceń, aż do chwili, w której Bella wypaliła:
- Mamo, powiemy jej wreszcie?
Wszyscy się zasępili. Poczułam, że coś jest nie tak.
- O czym? – spytałam, a matka spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
- Cygnusie, ty to zrób – poprosiła.
- No więc... - ojciec nie owijał w bawełnę. - Wychodzisz za mąż za Lucjusza.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem, to był najlepszy żart jaki kiedykolwiek słyszałam. Spojrzałam na pozostałych, oczekując takiej samej reakcji, ale nikt się nawet nie uśmiechnął, wszyscy mieli grobowe miny. Nawet Bella, po której najbardziej spodziewałam się wybuchu śmiechu.
- Wy tak na serio? - spytałam, ale już znałam odpowiedź. Widelec w mojej ręce z hukiem upadł na talerz. Otworzyłam szeroko oczy. - Nie, to jest żart, prawda?
- Jestem pewna, że wszystko dobrze się ułoży i że będziecie razem naprawdę szczęśliwi - powiedziała matka, a mnie stanęły łzy w oczach. Kochałam Lucjusza, ale nie aż tak, żeby od razu wychodzić za niego za mąż. To było zbyt wiele, jak na jeden wieczór. Chwyciłam swoją torebkę, spojrzałam na wszystkich zgromadzonych i syknęłam "Nienawidzę was", po czym wyszłam z domu.
Przemierzałam ulice Londynu w poszukiwaniu schronienia, kiedy nagle poczułam, że ktoś chwyta mnie za rękę.
- Narcyzo, zaczekaj - to był Lucjusz.
- Zostaw mnie w spokoju - syknęłam i wyrwałam się z jego uścisku.
- Pozwól mi to wytłumaczyć - poprosił. - Daj mi pięć minut.
Zatrzymałam się na chwilę i zobaczyłam stojącą niedaleko ławkę. Podeszłam do niej i usiadłam.
- Masz cztery - powiedziałam, a na twarzy Lucjusza zagościł szeroki uśmiech, który po chwili został zastąpiony przez grymas niezadowolenia.
- To nie była moja decyzja. Nasi rodzice zdecydowali o tym, kiedy się urodziłaś. Mieliśmy zostać małżeństwem, mieć dzieci i przedłużyć dwa znakomite rody czystej krwi. Zrozum, że żadne z nas nie ma nic do gadania w tej sprawie.
- Jak długo o tym wiesz?
Zawahał się.
- Dowiedziałem się, kiedy ktoś próbował cię otruć.
Wiedział o tym od roku?! I nic nie powiedział?! Wymierzyłam mu siarczysty policzek.
- Wybaczam ci decyzję o małżeństwie, to nie była twoja wina. Ale zapamiętaj sobie jedną rzecz - syknęłam. - Nigdy nie wybaczę ci tego, że mnie okłamałeś.
- Ja naprawdę nie chciałem - jęknął.
- To nie ma znaczenia. Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie.
- Co tylko zechcesz.
- Nie podlizuj się - syknęłam. Byłam na niego wściekła tak, jak jeszcze nigdy dotąd. - Powiedz mi szczerze, czy twoje uczucia do mnie, były choć trochę szczere? Czy było w nich choć ciut  prawdy?
- Wszystko, co do ciebie czuję jest prawdziwe - powiedział, patrząc mi prosto w oczy. - Kochałem cię i wciąż cię kocham.
- To dobrze - oznajmiłam, po czym ruszyłam w stronę domu.
- Narcyzo, zaczekaj! - krzyknął za mną Lucjusz, ale ja nie miałam zamiaru się zatrzymać.
Dziesięć minut później z wielkim hukiem wkroczyłam do domu przy Grimmauld Place 12.
- Zgadzam się na ślub! - krzyknęłam i zobaczyłam uczucie ulgi na twarzach zgromadzonych. - Ale chcę, żebyście coś zrozumieli. Nigdy wam tego nie wybaczę. Za każdym razem, kiedy spotkamy się na rodzinnym obiedzie czy przyjęciu, niech mój uśmiech przypomina wam o mojej nienawiści do was. A za każdym razem, kiedy obejmę którekolwiek z was, niech ciepło mojego ciała uświadamia wam,  jak bardzo wami gardzę. A teraz żegnajcie. Mam coś ważnego do załatwienia - oznajmiłam i zostawiając wszystkich w osłupieniu pobiegłam do swojego pokoju, gdzie w ukrytym pokoju, w którym kiedyś razem z Bellą trzymałyśmy naszego kota, przepłakałam całą noc.


~*~


Od tamtego pamiętnego Bożego Narodzenia minęło półtora roku. Moje stosunki z Lucjuszem były dużo cieplejsze niż na początku, kiedy to dowiedziałam się o decyzji naszych rodziców, ale wciąż nie udało nam się odbudować naszej relacji w pełni. Kiedy wróciłam do Hogwartu, moją największą ostoją okazały się Jessica i Megan, którym zawdzięczałam naprawdę wiele. O nic nie pytały, po prostu pomogły mi przetrwać ten trudny okres i byłam im za to dozgonnie wdzięczna. Miałam naprawdę wspaniałe przyjaciółki.
Nadszedł wreszcie dzień, w którym po raz ostatni miałam obudzić się w Hogwarcie. Po tym wszystkim co się wydarzyło, miałam na zawsze opuścić miejsce, które od siedmiu lat było moim domem.
- Tak bardzo będę za wami tęskniła - powiedziałam, kiedy razem z Jessicą i Megan pakowałyśmy swoje kufry.
- Nie mogę uwierzyć, że to już koniec - dodała Megan.
- Ej, dziewczyny, co to za smętne gadanie? Mówicie tak, jakbyśmy już nigdy miały się nie spotkać - zasępiła się Jessica.
- Przecież będziemy do siebie pisały - powiedziałam.
- Tak, a niedługo spotkamy się na ślubie Cyzi i Lucjusza - oznajmiła uradowana Megan i obie z Jessicą wybuchnęły śmiechem.
- A potem na ślubie twoim i Crabba oraz Jessici i Goyle'a - pokazałam im język. Mogłam nie być zadowolona z tego, że to właśnie Lucjusz Malfoy zostanie moim mężem, ale musiałam przyznać, że moje przyjaciółki trafiły gorzej.
- Bycie czystokrwistą jest do dupy - jęknęła Megan i zrezygnowana usiadła na swoim łóżku.
- Nie mów - zaśmiałam się, po czym usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. - Poradzimy sobie - zapewniłam ją.
- Ej, słuchajcie, jest jedna pozytywna rzecz w tym wszystkim - zauważyła Jessica.
- Zamieniamy się w słuch.
- Oni wszyscy zadają się z tym całym Voldemortem, jest szansa, że zginą i wtedy będziemy mogły znaleźć sobie nowych facetów i nikt nam nie będzie nic kazał - uśmiechnęła się zadowolona z własnego toku myślenia.
- Wiesz co, dziewczyno, jesteś prawdziwą blondynką - zaśmiała się Megan, a Jessica pokazała jej język.
- Ja tam nie życzę śmierci nikomu - powiedziałam. - Nawet Malfoy'owi.
- Dobra, koniec tej grobowej gadaniny - oznajmiła Megan. - Jest koniec roku, powinnyśmy świętować. Co zrobicie dzisiaj po powrocie do domu?
- Ja się wreszcie wyśpię - oznajmiła Jessica. - Przez was w ogóle nie sypiam.
- Nie przez nas, tylko przez Ethana - stwierdziłam, po czym razem z Megan roześmiałyśmy się.
- A co ty zrobisz?
- Lucjusz zaprosił mnie na kolację. Jakby chociaż tego jednego dnia nie mógł mi darować - jęknęłam.
- On cię kocha - powiedziała Megan. - Widzę to w jego oczach, kiedy na ciebie patrzy.
- Jakby to miało wszystko załatwić.
- Sporo ułatwia.
- Ale nie wystarczająco.
- Och, nie próbuj nam wmówić, że ty go nie kochasz - powiedziała Jessica. - Zakochałaś się w nim już na King's Cross, a to małżeństwo jest ci jak najbardziej na rękę.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Czy miała rację? Może to małżeństwo faktycznie mi pasowało. W końcu miałam pewność, że mężczyzna, który prawie trzy lata temu zawrócił mi w głowie, już zawsze będzie należał do mnie.


~*~


Wieczorem czekała na mnie prawdziwa niespodzianka. Lucjusz, a raczej jego skrzaty, przygotował dla mnie wspaniałą kolację w domu jego rodziców. To było naprawdę miłe. Jeszcze nigdy nikt nie zrobił dla mnie czegoś tak wspaniałego.
Po kolacji położyliśmy się na kanapie przed kominkiem. Lucjusz przytulił mnie do siebie i zaczął się bawić kosmykiem moich włosów.
- Wiesz, zostałem wychowany w przeświadczeniu, że okazywanie emocji jest oznaką słabości. Mój ojciec zawsze mówił, że tylko głupiec angażuje się emocjonalnie. Kiedy zmarła moja matka, to była jedyna filozofia jaką głosił mój ojciec. Byłem pewny, że to ma sens. Dbanie o takie rzeczy jak przyjaźń czy... miłość... było śmieszne.
Spojrzałam w jego stalowe oczy i czułam jego oddech na moim policzku.
- Wciąż tak uważasz? - spytałam.
- Przez długi czas tak było - jego oddech przyspieszył. Wyrażanie siebie nigdy nie było mocną stroną Lucjusza. Urok, charyzma, pogarda, nimi posługiwał się znakomicie. Ale emocje? Z nimi było gorzej. - Nie widziałem sensu w troszczeniu się. Odcinałem się od ludzi. Przez większość czasu to nawet działało, ale potem pojawiłaś się ty i wszystko się zmieniło.
- Żałujesz tego, Lucjuszu?
- Nie - zaprzeczył niemal natychmiast, a ja wiedziałam, że nie kłamał. - Nie żałuję żadnej rzeczy, która sprawiła, że mogę teraz być z tobą.
- Kocham cię - szepnęłam i wyciągnęłam szyję, żeby nasze usta mogły złączyć się w pocałunku. Zobaczyłam, że po jego policzku spływa pojedyncza łza. Delikatnie starłam ją kciukiem. Ten mały gest utwierdził go w przekonaniu, że czuję do niego to samo, co on do mnie. Jeśli na tym świecie jest ktoś, kto potrafi mnie zrozumieć, to jest to Lucjusz. To samo można powiedzieć o nim.
- Wyjdziesz za mnie? - spytał.
- Przecież i tak nie mam wyjścia - zaśmiałam się.
- Wiem, ale chcę, żebyś zrobiła to z miłości, a nie z obowiązku. Kocham cię, Narcyzo i chcę wiedzieć, czy ty również to czujesz.
- Przecież już to wiesz.
- Pytam poważnie. Nadchodzi wojna i... nie wiem, kiedy następnym razem będę miał okazję Cię o to spytać.
Odwróciłam się tak, że teraz znajdowałam się nad nim i uśmiechnęłam się lekko, po czym pochyliłam głowę tak, że nasze czoła się stykały.

- Jestem twoja - szepnęłam, po czym musnęłam delikatnie jego usta. - A ty jesteś mój. Na zawsze.


~*~
Zostawiam Was z mega długim rozdziałem, ponieważ nie wiem, kiedy wrócę :) Następny będzie nietypowy i już nie mogę się doczekać, aż zacznę go pisać :D
Zarówno ten, jak i następny rozdział dedykuję Cyzi ;*



P.S. Lepiej się Wam czyta taki "zbity" tekst, czy kiedy po każdym akapicie jest odstęp? :)

6 komentarzy:

  1. No i stało się. Chyba naprawiłam problem z komentarzami, ale jednocześnie wszystkie inne się skasowały :/ Szkoda :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle rozdział świetny, jeden z najlepszych! Taka słodziutka historia =3 Kocham wszystko co piszesz, ale to jest po prostu AMAZING !!!

    Luna

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za dedykacje :*
    Rodzial byl cudowny. To slodkie.. Te ich relacje w latach mlodosci, kiedy wszystko bylo takie piękne. <33 Końcówka była cudna, az mialam lzy w oczach. :)
    Czekam na nastepny rozdzial :*

    OdpowiedzUsuń
  4. #RóżoweCiasteczka
    Zapomniałam napisać, że masz doskonały gust książkowy :D Także czytałam ,,I nie było już nikogo" - genialna oraz ,,Gwiazd naszych wina" - wzruszająca.
    Bardzo sympatyczny rozdział. Miło mi się go czytało. I tyle miłości... Ale czy szczerej? ;)
    Pozdrawiam!
    Na bloga trafiłam dzięki Akcji Różowe Ciasteczka, polecam: www.rozowe-ciasteczka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Przechodząc od razu do rzeczy: nie zbyt mi się podoba ten blog. Temat bardzo fajny i orginalny, podziwiam za pomysł, ake też trudny... i chyba zbyt trudny dla Ciebie. Lucjusz jest opętany? Niech ci nawet będzie. Ale ta ich historia miłosna? Mieszasz. Czy oni w końcu się kochali? Historia dziwna i mało argumentowana. I co to było, że się zmienił i chce okazywać emocje? Przecież... Jak wychował syna? Lucjusz, ten kanoniczny, nie zgadza się z tym twoim i cała ta hisoria jest dosyć nielogiczna. I nie kanoniczna. Zadanie cię przerosło. Pappapap!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weź się ogarnij dziewczyno jak ci się nie podoba to przestań czytać, a nie podcinasz skrzydła autorce. Inne osoby chwalą ten blog i pomysł na niego. Nawet nie przeczytałaś wszystkich rozdziałów, które są dostępne, a już wypowiadasz się o całości.
      K.

      Usuń

layout by oreuis