„Nadzieje bierze mnie w ramiona i trzyma w swoich objęciach, ociera mi łzy i mówi, że dziś, jutro, za dwa dni, wszystko będzie dobrze, a ja jestem na tyle szalona, że ośmielam się w to wierzyć”~Tahereh Mafi
~*~
Dni mijały niepostrzeżenie i zanim zdążyłam się zorientować,
październik dobiegł końca, a Noc Duchów zbliżała się wielkimi
krokami. Postanowiłam skorzystać z tego, że jesienne słońce wciąż jeszcze
przygrzewało i zamiast kisić się w moim małym gabinecie, ubrałam cieplejszy
sweterek i wyszłam na spacer po błoniach. Drzewa już prawie zgubiły liście,
przez co błonia mieniły się złoto-pomarańczowymi barwami. Ścieżka usłana liśćmi
przypomniała mi dzieciństwo, kiedy to jeszcze niewinna Bellatrix zaczarowywała
dla mnie liście, by same zbierały się w kupki, w które z radością wskakiwałam.
Przez chwilę zatraciłam się we wspomnieniach i zapomniałam o tym, że na biurku
czekają na mnie dziesiątki prac do sprawdzenia. Szybko jednak zostałam
przywrócona do rzeczywistości przez korzeń, ukrywający się pod liśćmi. Zanim
zdążyłam się zorientować, sunęłam w dół, ślizgając się na wilgotnych liściach.
Miałam szczęście, że wzniesienie, z którego się stoczyłam, nie było wysokie i
zanim zdążyłam nawet krzyknąć, leżałam już na dole. Szybko rozejrzałam się, czy
aby żaden uczeń nie widział mojego upadku. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że byłam
sama. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co się stało i że siedzę na ziemi, a
moja szata jest oblepiona liśćmi. Roześmiałam się i korzystając z faktu, że
byłam sama, zamiast wstać, położyłam się i zaczęłam wpatrywać się w niebo. Jak
za starych dobrych czasów, kiedy jeszcze bawiłam się z Bellą. Zamknęłam oczy i
uśmiechnęłam się, ponownie zatracając się we wspomnieniach.