„Nadzieje bierze mnie w ramiona i trzyma w swoich objęciach, ociera mi łzy i mówi, że dziś, jutro, za dwa dni, wszystko będzie dobrze, a ja jestem na tyle szalona, że ośmielam się w to wierzyć”~Tahereh Mafi
~*~
Dni mijały niepostrzeżenie i zanim zdążyłam się zorientować,
październik dobiegł końca, a Noc Duchów zbliżała się wielkimi
krokami. Postanowiłam skorzystać z tego, że jesienne słońce wciąż jeszcze
przygrzewało i zamiast kisić się w moim małym gabinecie, ubrałam cieplejszy
sweterek i wyszłam na spacer po błoniach. Drzewa już prawie zgubiły liście,
przez co błonia mieniły się złoto-pomarańczowymi barwami. Ścieżka usłana liśćmi
przypomniała mi dzieciństwo, kiedy to jeszcze niewinna Bellatrix zaczarowywała
dla mnie liście, by same zbierały się w kupki, w które z radością wskakiwałam.
Przez chwilę zatraciłam się we wspomnieniach i zapomniałam o tym, że na biurku
czekają na mnie dziesiątki prac do sprawdzenia. Szybko jednak zostałam
przywrócona do rzeczywistości przez korzeń, ukrywający się pod liśćmi. Zanim
zdążyłam się zorientować, sunęłam w dół, ślizgając się na wilgotnych liściach.
Miałam szczęście, że wzniesienie, z którego się stoczyłam, nie było wysokie i
zanim zdążyłam nawet krzyknąć, leżałam już na dole. Szybko rozejrzałam się, czy
aby żaden uczeń nie widział mojego upadku. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że byłam
sama. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co się stało i że siedzę na ziemi, a
moja szata jest oblepiona liśćmi. Roześmiałam się i korzystając z faktu, że
byłam sama, zamiast wstać, położyłam się i zaczęłam wpatrywać się w niebo. Jak
za starych dobrych czasów, kiedy jeszcze bawiłam się z Bellą. Zamknęłam oczy i
uśmiechnęłam się, ponownie zatracając się we wspomnieniach.
Leżałabym tak znacznie dłużej, gdyby nie głośne chrząknięcie, które
wyrwało mnie z letargu. Otworzyłam gwałtownie oczy i rozejrzałam się. Na
szczycie wzniesienia, z którego wcześniej spadłam, stał wysoki mężczyzna.
Westchnęłam, rozpoznając w nim Jasona.
- Śledzisz mnie? - krzyknęłam, podnosząc się z ziemi.
- Widziałem przez okno jak spadłaś, myślałem, że coś ci się stało -
odkrzyknął i zaczął schodzić po ścieżce, którą wyznaczyłam, spadając.
- A więc mnie obserwowałeś - stwierdziłam.
- Sprawdzałem wypracowania, a moje biurko stoi pod oknem. Dostrzegłem
ruch, więc zastanowiłem się, co się dzieje. Zobaczyłem że spadałaś przez
przypadek.
- Wiesz, podobno tylko winny się tłumaczy, a twoje tłumaczenia są
całkiem niezłe. - Uśmiechnęłam się do niego.
- Jesteś strasznie przemądrzała, mówił ci to już ktoś kiedyś?
- Jakieś tysiąc razy. - Zaśmiałam się, a Jason chwycił moją rękę, by
pomóc mi wejść na górę. Wzdrygnęłam się, kiedy mnie dotknął.
- Wszystko w porządku? - spytał z troską.
- Chyba coś mi się stało w dłoń - westchnęłam. Nie umiałam nawet spaść tak,
by niczego sobie nie zrobić.
- Zaraz to naprawię - powiedział Jason, wyciągając różdżkę zza pazuchy.
Machnął nią delikatnie nad moją dłonią i po chwili ból ustał.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Odwdzięczysz się, zapraszając mnie na herbatę do
swojego gabinetu. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, chwytając ponownie
moją dłoń.
- Bardzo bym chciała, naprawdę - zapewniłam, kiedy spojrzał na mnie z
ukosa - ale mam na biurku jakiś tysiąc wypracowań do sprawdzenia.
- To się świetnie składa, bo ja też mam tyle samo wypracowań. Możemy
sprawdzać je razem.
- Nie odpuścisz, prawda? - Zaśmiałam się, kręcąc głową, a on
odpowiedział mi szerokim uśmiechem.
~*~
Noc Duchów miałam spędzić z Draconem i Andromedą, jednak popołudnie
zapowiadało mi się z Jasonem. Oboje mieliśmy do sprawdzenia nowe prace, więc po
załatwieniu sobie dwóch filiżanek kawy i ciasta cytrynowego, zabraliśmy się do
pracy.
Po godzinie czytania o metodach obrony przed Inferiusami i zerkaniem na
Jasona, westchnęłam i zdejmując okulary, przeniosłam wzrok na Jasona, który
leżał na moim łóżku i uporczywie się we mnie wpatrywał.
- Dlaczego wciąż na mnie patrzysz? - spytałam sfrustrowana.
- Bo jesteś piękna - odpowiedział machinalnie, a ja się zaśmiałam,
kręcąc głową. Nie zamierzałam odpowiadać, więc wróciłam do sprawdzania prac
domowych. Kto by pomyślał, że Inferiusy można pokonać chrzanem i burakami?
Zaśmiałam się cicho, czytając taką właśnie odpowiedź w jednym z wypracowań,
kiedy usłyszałam delikatne stukanie w okno. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że mała
płomykówka usiłuje się dostać do mojego pokoju. Jason wpuścił ją do środka, a
ta wypadła tuż po tym, jak rzuciła list wprost do jego rąk.
- Cholera - zaklął, czytając otrzymany list.
- Coś się stało? - spytałam zaniepokojona.
- Mam wezwanie.
- Jak to? - zdziwiłam się. - Myślałam, że już nie pracujesz w
ministerstwie.
- Bo tak jest, ale czasem mnie wzywają, kiedy mają za mało ludzi -
westchnął. - A miałem nadzieję, że zostanę z tobą do wieczora.
- Mną się nie przejmuj - uśmiechnęłam się. - I tak zostało mi niewiele
czasu, za godzinę już mnie tutaj pewnie nie będzie, umówiłam się z Andromedą,
że najpierw pojawię się u niej i pomogę jej z Teddym.
- Mówisz tak tylko dlatego, żeby nie było mi przykro, prawda?
- Mówię tak, ponieważ to prawda - zaśmiałam się.
- Oczywiście. - Jason pokiwał głową udając, że mi wierzy, a potem
podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. - Widzimy się jutro?
- A może dzisiaj w nocy? - zaproponowałam.
- Czyżby miała pani nieczyste myśli, pani profesor? - zaśmiał się.
- Myślałam o spacerze w blasku księżyca, jednak widzę, że pana myśli,
profesorze, zaprząta tylko jedna rzecz.
- Spacer brzmi w porządku - uśmiechnął się. - Będę czekał w moim
gabinecie.
- O północy?
- Ani minuty dłużej.
- Tak więc jesteśmy umówieni.
- Jesteśmy.
Uśmiechnął się i nachylił, by mnie pocałować, a potem ruszył w stronę
kominka.
- Jason!
Zatrzymałam go jeszcze na chwilę.
- Tak? - spytał, odwracając się do mnie.
- Uważaj na siebie - poprosiłam, delikatnie się uśmiechając.
- Jak zawsze - oznajmił, odwzajemniając uśmiech. A potem zniknął w
płomieniach zielonego ognia i już go nie zobaczyłam.
~*~
Na Wisteria Lane dotarłyśmy spóźnione.
Teddy miał gorączkę i cały czas płakał. Dopiero podanie mu eliksiru
Słodkiego Snu sprawiło, że spokojnie zasnął. Kiedy pojawiłyśmy się u Dracona,
położyłyśmy go w sypialni, w której niegdyś sypiałam, a same zeszłyśmy na dół.
- Synku, pomóc ci w czymś? - spytałam, schodząc po schodach.
- Nie ma potrzeby mamo, zaraz siadamy do stołu, tylko musimy chwilę na
kogoś poczekać! - odkrzyknął z kuchni, a Andromeda spojrzała na mnie
zaciekawiona.
- Draco ma nową dziewczynę?
Wzruszyłam ramionami.
- Nic nie pisał. Może to Teodor. Po śmierci rodziców musi być bardzo
samotny.
- Wkrótce się przekonamy - stwierdziła, siadając przy stole. Po chwili
pojawił się Draco.
- Zaraz wszystko będzie gotowe - powiedział, kładąc na stole pieczeń z
indyka, po czym znowu zniknął w kuchni.
- Aż dziw bierze, że nie ma swojego własnego skrzata.
- To wpływ Hermiony - powiedziałam. - Myślę, że robi to dla niej.
- Myślisz, że kiedyś odzyska pamięć?
- Z tego, co wiem, pamięta wszystko oprócz roku spędzonego z Draconem.
Jakby ktoś specjalnie chciał wymazać dobre wspomnienia o nim.
- Może to jakiś rodzaj zemsty?
- Lucjusz też tak uważał - westchnęłam, myśląc o moim byłym mężu. Co
teraz robił? Układał sobie życie od nowa tak, jak robiłam to ja, czy prowadził
życie samotnika?
Nie dane jednak było mi się nad tym dłużej zastanowić, bo oto do salonu
wszedł Draco i nie był sam.
- Mamo, ciociu - powiedział. - Poznajcie Astorię Greengrass.
Przez chwilę stałam oniemiała, patrząc na dziewczyną trzymającą dłoń
mojego syna, a potem na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Byłam spokojna o
Dracona.
- Miło mi cię poznać - powiedziała Andromeda, wyciągając rękę do
Astorii. Dziewczyna uścisnęła jej dłoń i spojrzała na mnie.
- Dobrze znowu panią widzieć, pani Malfoy - uśmiechnęła się, a ja
podeszłam, by ją przytulić.
Kiedy już wszyscy byliśmy najedzeni, przyszedł czas na rozmowę.
- Więc - zaczęła Andromeda - jak się poznaliście?
- Draco mi pomógł - powiedziała Astoria. - Zwichnęłam kostkę, biegnąc
korytarzem, a on akurat był wtedy w ministerstwie i widział mój upadek.
Wyleczył moją nogę, więc zaprosiłam go na kawę.
- A potem ja zaprosiłem ją. - Uśmiechnął się mój syn, a w jego oczach
ujrzałam blask, jakiego niedane mi było oglądać od bardzo dawna.
- I tak zapraszamy się na kawę już prawie dwa miesiące.
- Och, to takie wspaniałe widzieć dookoła same zakochane pary, aż się człowiekowi
robi smutno, że jest sam jak palec - westchnęła Andromeda.
- Kto jeszcze jest zakochany? - spytał zaciekawiony Draco.
- Jak to, nie wiesz? - zdziwiła się Andromeda, patrząc na mnie.
- Astorio, może pomożesz mi zanieść naczynia do kuchni? - zaproponowałam,
by uniknąć spowiedzi na temat mój i Jasona. Z Andromedą zamierzałam rozprawić
się później.
- Z wielką chęcią. - Przytaknęła dziewczyna i zaczęła zbierać brudne
naczynia ze stołu.
Kiedy znalazłyśmy się same w kuchni, postanowiłam zadać pytanie, które
nie dawało mi spokoju, od chwili, w której ją dzisiaj zobaczyłam.
- Astorio - zaczęłam. - Mam pytanie.
- Tak?
- Czy ty...
- Czy jestem z pani synem, bo mnie pani o to prosiła? Nie. Jestem z
nim, Merlinie, nawet nie wiem, czy można tu mówić o jakimś związku, bo tego
chcę. Poznaję go każdego dnia i zakochuję się w nim coraz bardziej, bo tego
właśnie chcę, bo darzę go prawdziwym, szczerym uczuciem. To, o co mnie pani
prosiła, nie ma już żadnego znaczenia. Chcę być obecna w życiu Dracona, bo to
wspaniały mężczyzna.
- Dziękuję - powiedziałam, wkładając naczynia do zmywarki. - Naprawdę
dziękuję.
- Nie musi pani. - Uśmiechnęła się, biorąc do ręki pudding waniliowy, a
po chwili poszła do salonu. Zabrałam talerzyki i również wróciłam do stołu.
- Mamo, dlaczego nie mówiłaś, że kogoś poznałaś? - spytał Draco z
wyrzutem, a ja posłałam mordercze spojrzenie Andromedzie.
- To świeża sprawa, nie ma o czym mówić - stwierdziłam. - Powiedz mi
lepiej, masz jakieś wieści od ojca?
- Mamo, znam twoje sztuczki, nie zmieniaj tematu. Kim on jest?
- Nikim - westchnęłam zrezygnowana. - To były auror, nie ma o czym
opowiadać, dopiero co zaczynamy się poznawać.
- On też uczy w Hogwarcie?
- Tak. Transmutacji.
- Mamo, kręcisz z przyszłym dyrektorem. - Zaśmiał się Draco, a ja
spojrzałam na niego zdziwiona. - Dumbledore uczył transmutacji, został
dyrektorem, McGonagall uczyła transmutacji, a teraz jest dyrektorem. Twój
chłopak będzie następny, mówię ci.
- To nie jest mój chłopak - odparłam nieco zirytowana. Nadal nie byłam
pewna swoich uczuć do Jasona i nie chciałam, by ktokolwiek o nim wiedział.
Wystarczyło mi, że Andromeda i Esme ciągle wierciły mi o niego dziurę w
brzuchu. - Możemy zmienić temat?
- Dobrze, mamo, nie denerwuj się.
- Jestem spokojna - odparłam, być może trochę zbyt ostro. Zawsze się
denerwowałam, kiedy ktoś kazał mi się uspokoić.
- Chciałaś wiedzieć, co u ojca. Byłem u niego ostatnio. On też znalazł
sobie nową przyjaciółkę.
- Naprawdę? - zdziwiłam się. Nie wiem czemu, ale nie spodziewałam się,
że Lucjusz sobie kogoś znajdzie. Z drugiej strony, skoro ja ruszyłam dalej,
dlaczego on nie mógł?
- Tak. Na imię ma Ognista, a na nazwisko Whisky.
- Och... - Atmosfera momentalnie zrobiła się gęsta. - Jest bardzo źle?
- Powiedzmy, że więcej czasu spędza z nią niż bez niej.
- Coś poza tym?
- Zrezygnował z pracy w ministerstwie, całe dnie spędza w domu.
- Często u niego bywasz?
- Nie aż tak, jak bym chciał.
- Przepraszam - powiedziałam, wstając od stołu. - Muszę się
przewietrzyć.
Chwyciłam z wieszaka mój płaszcz i wyszłam na dwór. Chłodne
październikowe powietrze przypomniało mi o tym, jak dwa lata temu w tę samą
noc, ręce Lucjusza zaciskały się na mojej szyi. Minęło już tak wiele czasu, tak
wiele rzeczy się wydarzyło. Nadal nie mogłam uwierzyć, że tak potoczyły się
nasze losy. Czułam się winna, że Lucjusz tak skończył. W jednej chwili chciałam
wszystko rzucić i pomóc mu stanąć na nogi. Po tym wszystkim, co się między nami
stało, po tym wszystkim, co przeszliśmy, mimo to, zasługiwał na pomoc.
Wiedziałam jednak, że mogłabym my pomóc jedynie przez powrót do Malfoy Manor, a
na to nie byłam gotowa.
Kiedy wróciłam do domu, Draco i Astoria byli w kuchni, a Andromeda
siedziała na kanapie. Wzięłam z kredensu dwa kieliszki i nalałam do nich wina,
po czym usiadłam obok niej, podając jej jeden z kieliszków. Moja siostra wzięła
go i bez słowa położyła na stoliku.
- O czym myślisz? - spytałam, widząc jej nieobecne spojrzenie.
- Pamiętasz, jak byłyśmy małe? Ja, ty i Bellatrix.
- Tęsknię za tymi czasami - westchnęłam, biorąc łyk wina.
- Wiesz, kiedyś myślałam, że mogłybyśmy do tego wrócić, znów być
siostrami, trzy panny Black. Marzyłam o tym, że pewnego dnia spotkamy się i
znów będzie jak dawniej. Że nasze dzieci będą przyjaciółmi. Naprawdę tego
chciałam. Wiedziałam, że nie było to możliwe, ale pragnęłam tego z całej siły.
Tak bardzo chciałam znów się z wami połączyć. A potem Bella zabiła moją córkę.
Nigdy jej tego nie wybaczę. Nawet gdyby sama przeżyła walkę, nigdy więcej nie
chciałabym jej zobaczyć.
- Och, Andromedo - szepnęłam i przytuliłam ją. A kiedy to zrobiłam, coś
mnie poraziło. Jej delikatne ciało. Czułam jej kość policzkową, a jej staw
ramienny wbijał mi się w podbródek, jak gdyby był pokryty jedynie cienką
warstwą skóry. Chwyciłam ją za ramiona i odsunęłam na tyle, bym mogła się jej lepiej
przyjrzeć.
Poczułam wstyd. Tak bardzo byłam zapatrzona we własne problemy, że
nawet nie zauważyłam, jak moja siostra zapada się w sobie. I to bynajmniej nie
metaforycznie. Andromeda niknęła w oczach. Ewidentnie działo się z nią coś
złego, a ja byłam zbyt ślepa, by dostrzec to wcześniej.
- Andromedo, co się dzieje?
- Nic - mruknęła.
- Nie zaprzeczaj, widzę, że dzieje się coś złego.
Andromeda milczała. Widziałam, jak toczy ze sobą walkę.
- Może przez kilka ostatnich lat nie miałaś wokół siebie zbyt wielu
osób i musiałaś radzić sobie ze wszystkim sama, ale teraz masz mnie i cokolwiek
się dzieje, przysięgam, że nie pozwolę przechodzić ci przez to samej -
powiedziałam i schowałam jej delikatną dłoń w swoich. - Spytam jeszcze raz i
tym razem chcę usłyszeć prawdę: co się dzieje?
Moja siostra zwiesiła głowę i zaczęła wpatrywać się w podłogę.
Zrozumiałam, że cokolwiek teraz powie, nie chce patrzeć mi w oczy.
- Kilka tygodni temu znalazłam guzek w mojej piersi - powiedziała, a ja
zesztywniałam. - Udałam się do uzdrowiciela. Dowiedziałam się, że ten guzek to
złośliwy nowotwór piersi - zamilkła na chwilę, by wziąć kilka głębszych
oddechów. Po jej policzku spłynęła łza. - To mugolska choroba. Matka Teda
zmarła na nią, kiedy ten miał dziewięć lat. W świecie mugoli bardzo trudno ją
wyleczyć. Na szczęście czarodzieje potrafią pokonać każdą mugolską chorobę. Za
kilka dni mam zgłosić się do Munga, leczenie będzie długotrwałe i niesie pewne
ryzyko, ale uzdrowiciele mówią, że mnie wyleczą i że nie mam się czego obawiać.
Słuchałam jej uważnie, z coraz bardziej narastającym strachem.
Wiedziałam, czym był nowotwór. Podczas mojego pobytu na Wisteria Lane, dziadek
Hermiony zmarł na tę właśnie chorobę. Hermiona nie mogła mu pomóc. Nie miała
pojęcia, że chorował i bardzo przeżyła jego śmierć.
- Kiedy dokładnie masz wizytę w Mungu? - spytałam najbardziej pewnym
siebie głosem, na jaki tylko było mnie stać po usłyszeniu takiej wiadomości.
- W poniedziałek.
Zaczęłam kiwać głową.
- Poradzimy sobie - powiedziałam i mocniej ścisnęłam jej dłoń. -
Obiecuję, wszystko będzie dobrze.
Nie mogłam sobie pozwolić na stratę jedynej siostry.
~*~
Kiedy późnym wieczorem wróciłam do Hogwartu byłam wykończona i choć
jedyne, o czym marzyłam to zagrzebanie się w chłodnej pościeli, chciałam
najpierw porozmawiać z Jasonem. Musiałam z kimś porozmawiać o tym, czego się
dowiedziałam, a on wydawał się być najlepszą osobą. Potrzebowałam również, żeby
ktoś po prostu mnie przytulił i pomógł mi się uspokoić.
Przez kilka godzin przytulałam Andromedę, usiłując dodać jej otuchy.
Moja siostra wydawała się być jednak nadzwyczaj spokojna albo tylko udawała,
żeby mnie nie martwić, tak jak robiłam to ja. Choć tak naprawdę rozpadałam się
na miliardy kawałków za każdym razem, kiedy pomyślałam, że mogę ją stracić,
wciąż się uśmiechałam i powtarzałam jej, że wszystko będzie dobrze. Wierzyłam,
że tak będzie. Pragnęłam w to wierzyć. Bo gdyby okazało się, że jest już za
późno, że już nie ma nadziei... Nie byłabym w stanie oddychać, gdyby okazało
się, że Andromeda odeszła.
- Narcyzo, szukasz kogoś?
Delikatny głos wyrwał mnie z zamyślenia. Ukradkiem otarłam łzy. Filius
Flitwick stał naprzeciwko mnie i patrzył na mnie podejrzliwie.
- Ja... tak się zastanawiałam... nie widziałeś może Jasona? - spytałam.
- Byłam w jego gabinecie, ale drzwi były zamknięte. Muszę z nim pilnie
porozmawiać.
- Obawiam się, że to niemożliwe - powiedział i zaczął bawić się
palcami, jakby chciał coś przede mną ukryć.
- Filiusie, czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć?
- Myślałem, że wiesz...
- O czym? - ponagliłam go.
- Jason jest w skrzydle szpitalnym. Nie wiem, co dokładnie się stało,
ale nie wyglądał dobrze, kiedy go widziałem... Narcyzo, dokąd biegniesz?! -
krzyknął, kiedy puściłam się pędem do skrzydła szpitalnego.
Zabawne. Są w życiu takie chwile, gdy myśli się, że jest tak źle, iż
gorzej już być nie może. I wtedy właśnie okazuje się, że jednak może.
~*~
Znacie to uczucie, kiedy leżycie w łóżku z gorączką, a następnego dnia
macie maturę? Jeśli nie, to zazdroszczę.
Ostatnio trochę się zmieniło w moim życiu, wpłynęło to też na
moje pisanie, a raczej jego brak. Postanowiłam, że skończę pisać tę opowieść, choćby miało mi to zająć kolejne dwa lata, jednak będzie to prawdopodobnie moja
ostatnia twórczość. Co tu dużo mówić i Was okłamywać: wypaliłam się. Pisanie
mnie już nie cieszy, a nawet męczy. Nie wiem, czy to wina tej historii, choć
przecież tak bardzo cieszyłam się na tę część i na Jasona, czy to przez maturę, czy po prostu
wyrosłam z pisania, ale to już nie jest to samo. Jakość rozdziałów również
spadła, a przecież teraz miało być lepiej. Kto wie, może, kiedy za dziesięć
rozdziałów Lucjusz wróci już prawie na stałe, wróci też lepsza jakość
rozdziałów? Może jeszcze kiedyś nauczę się ponownie kochać tę historię?
Ten rozdział pragnę zadedykować mojej kochanej Kasi, która już od
dłuższego czasu wierciła mi dziurę w brzuchu, żebym wreszcie coś napisała. Jest
on też dla pewnej bardzo ważnej dla mnie osoby, która bardzo mi pomogła w ciągu
ostatniego roku i której zawdzięczam naprawdę wiele. No i oczywiście jest on
dla każdej osoby, która go przeczyta. Pamiętajcie, jesteście najlepsi ;)
Cudooo :-) chyba pierwsza a tak w ogóle to czytalam twój blog cały wczoraj przez 6 godzin.. nigdy nie czytalam o tej parze ale.kooooooocham to !
OdpowiedzUsuńOjej, dziękuję i podziwiam, bo ja bym chyba nie dała rady przez to przebrnąć ;)
UsuńBiedny Lucjusz, biedna Andromeda, biedy Jason. :( Mam nadzieję, że Andromeda poradzi sobie z chorobą i nie zostawi wnuka i siostry! Tak przeczuwałam, że Draco zacznie spotykać się z Astorią. :) Powodzenia na maturze, czekamy na następne rozdziały!
OdpowiedzUsuńCytując mojego dawnego znajomego "You will see" ;) Jako iż już po maturkach, mogę podziękować :D maturki były przyjemne, oby tylko wyniki też takie były ;)
UsuńRozdział, jak i cały blog świetny, czekam na kolejny rozdział i życzę dobrych wyników na maturze :)
OdpowiedzUsuńNiedługo wracam do pisania, więc nowy rozdział powinien pojawić się w ciągu dwóch-trzech tygodni ;) I również dziękuję ;)
UsuńKiedy pojawi się nowy rozdział? :)
OdpowiedzUsuńNie chcę niczego obiecywać, zaczęłam go pisać, ale w tym tygodniu pracuję, wychodzę z domu o 9 rano, wracam przed 21 i jestem wykończona, poza tym, pracuję teraz troszkę nad innym opowiadaniem, co też pochłania mój czas. Postaram się napisać rozdział w przyszłym tygodniu, ale jak mówiłam, niczego nie obiecuję. ;)
UsuńCo z blogiem ? ;(
OdpowiedzUsuńBędziesz dalej pisać? C:
OdpowiedzUsuńoczywiście, że będę ;) potrzebuję jeszcze tylko trochę czasu, dobrze? Obiecuję, że rozdział się pojawi i wyjaśnię, dlaczego tak długo go nie było ;)
UsuńDziękuję za pamięć o blogu i o mnie <3
Już się bałam, że zapomniałaś <3 Twoja opowieść jest super, tak mało jest blogów o tej parze, a Ty piszesz świetnie! Czekam z niecierpliwością ;D
UsuńW wolnych chwilach odwiedzam twój blog z nadzieją, że będzie nowy rozdział :) czekam z niecierpliwością jak i chyba wszyscy :)
OdpowiedzUsuńPopieram ;D
UsuńCzekamy :(
OdpowiedzUsuń