wtorek, 10 października 2017

Rozdział 39. Wyznania

„Każda miłość jest pierwsza. Nieważne czy rzeczywiście jest pierwsza, druga czy dziesiąta, zawsze stawia nas w obliczu nieznanego.”
~ Paulo Coelho

– Co sądzisz o tym facecie? – spytałam Jasona, kiedy wróciliśmy do zamku.
– Naprawdę zamierzasz odnosić się do mężczyzny, z którym spotyka się twoja siostra, jako „ten facet”? – odparł drwiąco, otwierając drzwi do mojej komnaty.
– Dobrze, a więc co uważasz o facecie, z którym spotyka się moja siostra?
– Uważam, że jesteś bardzo uparta – uśmiechnął się zawadiacko, kładąc dłonie na moich biodrach. – Co więcej, uważam to za bardzo, ale to bardzo seksowne – musnął ustami moją szyję, a ja poczułam przyjemne ciepło w miejscu, w którym jego usta stykały się z moją skórą.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – powiedziałam, zwinnie uwalniając się z jego objęć.
Jason odetchnął głęboko.
– Wydaje się miły – stwierdził, siadając na fotelu. – Widziałaś, jak dbał o Andromedę, z daleka można stwierdzić, że bardzo się o nią troszczy, no i jest uzdrowicielem, więc zdaje sobie sprawę z jej stanu.
– Wiem, ale jednak coś mi w nim nie pasuje. Wiesz, jacy są Włosi. Nie chcę, żeby skrzywdził Andromedę.
– To urocze jak się o nią martwisz – uśmiechnął się ciepło. – Ale nie możesz zakładać, że Antonio złamie jej serce, nie jesteś w stanie przewidzieć tego, czy jej nie skrzywdzi, tak samo, jak nie jesteś w stanie przewidzieć czy ja nie zrobię czegoś, co cię zrani.
– Ale z tobą wiem, że tak się nie stanie – powiedziałam, siadając mu na kolanach.
– Tak? – zaciekawił się. – Ciekawe, skąd jesteś tego taka pewna?
– Bo wiem, że mnie kochasz – powiedziałam. – A ja kocham ciebie. I wiem, że miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystkie przeciwności.
Jason przyciągnął mnie i namiętnie pocałował.
– Uwielbiam to, że jesteś taką niepoprawną romantyczką – wyszeptał mi do ucha, po czym zatopił dłonie w moich włosach.
Uśmiechnęłam się, patrząc w jego oczy.
– Jutro będę u Andromedy – powiedziałam w końcu. – Porozmawiam z nią.
– Tylko proszę, nie zniechęcaj jej do niego. Pozwól jej samej zdecydować, co powinna zrobić ze swoim życiem.
– Przecież ja się nigdy nie wtrącam – odparłam oburzona, a Jason się roześmiał.

~*~

Tak jak powiedziałam Jasonowi, następnego dnia pojawiłam się u Andromedy. Obiecała mi, że pomoże mi przygotować się do balu, ja jednak miałam nadzieję na podpytanie jej o plany związane z Antonio. Pamiętałam jej wczorajsze zdenerwowanie podczas kolacji.
Kiedy poszłam do łazienki, żeby poprawić makijaż, Andromeda od razu ruszyła za mną.
– I jak? – spytała, stając za mną tak, że widziałam ją w lustrze. Wyglądała na zdenerwowaną.
– Szminka mi się rozmazała, poza tym, wyglądam olśniewająco.
– Doskonale wiesz, że nie o to pytałam.
– Andromedo, uspokój się – położyłam dłonie na jej ramionach. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Antonio nie odrywa od Ciebie wzroku.
– Wiem, po prostu...
– Nie ma żadnego po prostu. To ja tu jestem tą, która zawsze panikuje. Widzisz, żebym panikowała?
– Nie.
– No właśnie. Więc ogarnij się i wracaj do stolika.
– Okay – powiedziała i ruszyła w stronę drzwi.
– Czekaj! – krzyknęłam.
– Co?
– Rozmazałaś sobie oczy, chodź tutaj.
Z torebki wyciągnęłam cienie i poprawiłam jej makijaż.
– Okay, teraz możemy iść. Uśmiechnij się – poprosiłam i wypchnęłam ją z łazienki.
Po powrocie do stolika nadal dało się u niej zauważyć lekkie poddenerwowanie. Nie było jednak okazji do rozluźnienia sytuacji, ponieważ krótko po naszym powrocie Antonio został pilnie wezwany do szpitala i kolacja dobiegła końca.
– Pewnie tego pożałuję – głos Andromedy wyrwał mnie z zamyślenia – ale jednak zapytam. O czym myślałaś?
Uśmiechnęłam się do niej.
– O wczorajszej kolacji – odparłam szczerze.
Andromeda westchnęła.
– Pamiętasz, jak powiedziałaś, że nie będziesz się wtrącała w moje życie miłosne?
– Nie – pokręciła głową, patrząc na nią dziwnie. – To zupełnie nie brzmi jak ja.
– Jednak zapewniam cię, że są to twoje słowa i chciałabym, żebyś się ich trzymała. Nie będziemy rozmawiały o Antonio. A przynajmniej do czasu, kiedy dowiem się, co do niego tak naprawdę czuję, dobrze?
– Dobrze – zgodziłam się niechętnie.
– A teraz, chcesz, żebym zrobiła z ciebie miss Hogwartu, czy dalej się będziesz tak we mnie wpatrywać? Jestem twoją siostrą od bardzo dawna, nie wiem, czy ten wzrok działał na Lucjusza i czy działa na Jasona, ale ja jestem na niego genetycznie uodporniona.
Wywróciłam oczami.
– No dobrze. Oddaję się w twoje ręce – powiedziałam i usiadłam na obrotowym krześle, po czym zamknęłam oczy, pozwalając Andromedzie czynić swoje czary.
Kiedy otworzyłam oczy i spojrzałam w lustro, zaniemówiłam. Andromeda wielokrotnie udowodniła mi, że posiada niezwykłe umiejętności, jednak to, co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Makijaż wykonany przez moją siostrę był delikatny, a mimo to wyjątkowy i niepowtarzalny. Włosy upięła wysoko i spięła w luźnego koka, kilka kosmyków spływało po mojej twarzy.
– Powiesz coś wreszcie? – zniecierpliwiła się.
– Nie wiem co – zaśmiałam się. – Wyszło ci to obłędnie!
– Starałam się. Mam nadzieję, że Jason będzie zadowolony – uśmiechnęła się znacząco.
– Nie gadam z tobą – powiedziałam, pokazując jej język. – Skoro ty nie chcesz rozmawiać ze mną o Antonio, ja nie będę z tobą o Jasonie.
– Okropna jesteś – udała zrozpaczoną. – A teraz uciekaj, Jason pewnie nie może się doczekać.
– Dziękuję – powiedziałam i już miałam się teleportować, ale chciałam jeszcze coś powiedzieć. – Będzie dobrze. Cokolwiek się stanie, będzie dobrze.
Zobaczyłam tylko uśmiech Andromedy i po chwili byłam już w Hogwarcie. Z szafy wyjęłam suknię i już po chwili byłam gotowa. W pośpiechu opuściłam komnatę i ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Nie mogłam się doczekać spotkania z Jasonem.
Kiedy stanęłam na szczycie schodów, zobaczyłam tłum ludzi czekających na możliwość wejścia do Sali. Wzrokiem starałam się odnaleźć Jasona. Zobaczyłam go prawie od razu. Stał przy samych schodach i wpatrywał się we mnie jak zaczarowany. Posłałam mu uśmiech i zaczęłam schodzić po schodach. Czułam się jak księżniczka idąca do swojego księcia.
– Wyglądasz oszałamiająco – powiedział Jason, chwytając moją rękę. Wiedziałam, że powstrzymuje się przed pocałowaniem mnie.
– Tobie też niczego nie brakuje – odwzajemniłam komplement. 
Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę, chcąc nacieszyć sobą oczy. 
– Jesteście tacy cholernie idealni. – Usłyszałam wypowiedziane z nutką szyderczości słowa Esme. Nie miałam pojęcia, skąd się tutaj wzięła. Zanim jednak zdążyłam zareagować, kobieta zniknęła wśród tłumu, jaki robili uczniowie. Nie rozumiałam jej.
– Powinniśmy iść na zebranie – zauważył Jason i wskazał głową w stronę Wielkiej Sali. Najwyraźniej chciał oderwać moje myśli od przyjaciółki.
McGonagall zażądała, aby przed balem wszyscy nauczyciele spotkali się w Wielkiej Sali. Miało to związek z jakimś oficjalnym rozpoczęciem balu, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, o co chodziło. 
– Och, Jason, Narcyza, dobrze was widzieć – przywitała nas Dyrektor, kiedy wreszcie udało nam się przecisnąć i dostać do pomieszczenia. – Wciąż czekamy na Sybillę – dodała, a w jej oczach błysnęła furia.
– Bałam się, że będziemy ostatni – szepnęłam do Jasona, po czym razem z nim usiadłam przy wielkim stole, przy którym siedzieli już pozostali nauczyciele. 
– Ja też – odpowiedział Jason i razem ze mną zaczął przyglądać się chodzącej wokół McGonagall.
W końcu boczne drzwi otworzyły się i do Wielkiej Sali weszła nauczycielka wróżbiarstwa.
– Przepraszam... – wydyszała. – Za spóźnienie... Okropne... Koszmarne wizje... – bełkotała.
– To się nazywa życie, Sybillo – przerwała jej wściekła McGonagall. – Siadaj! – wskazała jej miejsce na końcu stołu. Widać było, że kobieta chciała jakoś skomentować wskazane miejsce, jednak widząc iskry w oczach Dyrektorki, postanowiła, że bezpieczniej będzie to przemilczeć.
Kiedy wszyscy już siedzieli i w sali zapanowała cisza, drzwi otworzyły się i do środka weszli wszyscy uczniowie powyżej czwartej klasy. Bal Bożonarodzeniowy stał się tradycją, odkąd zakończyła się wojna, jednak nie wszystkim uczniom przysługiwało prawo uczestniczenia w nim. Oboje z Jasonem uważaliśmy, że taka dyskryminacja młodszych uczniów nie była do końca sprawiedliwa, jednak wspólnie uznaliśmy, że przynajmniej będziemy mieli mniej uczniów do pilnowania.
Bal oficjalnie się rozpoczął i wszyscy zaczęli się bawić i tańczyć do piosenek granych przez Fatalne Jędze. Mnie jednak nie w głowie była zabawa.
– Widzisz gdzieś Esme? – spytałam Jasona. – Chciałam z nią porozmawiać, ale nie mogę jej znaleźć. 
– Tam jest – Jason wskazał na filar przy bocznych drzwiach. Esme rozmawiała z wysokim blondynem o ciemnych oczach, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Oboje zaśmiewali się, pochylając się ku sobie. Od czasu do czasu jej ręka przelotnie muskała jego ramię, wyraźnie sygnalizując toczący się między nimi flirt.
– Kto to?
– Pamiętasz, jak mówiłem ci, że ze względu na ataki, Ministerstwo postanowiło wysłać aurorów do zabezpieczenia balu? To jest Steve. Przyjechał z Chichester.
– O nie – jęknęłam. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze. I właśnie w tej samej chwili uśmiech Esme zgasł, a ona sama odwróciła się gwałtownie i pognała w stronę dziedzińca, zostawiając mężczyznę w kompletnym osłupieniu.
Westchnęłam i ruszyłam za Esme. Jason poszedł w moje ślady.
– Hej! – krzyknęłam, kiedy zobaczyłam Esme stojącą na placu. Zanim znalazłam odpowiednie słowa, by ją pocieszyć, Esme wybuchnęła:
– Chichester! Jest z pieprzonego Chichester! I do tego jest aurorem! – Zacisnęła pięści. – To chyba jakiś żart! I to wcale nieśmieszny!
Otworzyłam usta, ona zaś kontynuowała swoją tyradę o tym, jak dobrze im szło. Zaprosił ją nawet na randkę w najbliższy weekend, aż wreszcie przyznał się, gdzie naprawdę mieszka i czym się zajmuje, przy czym zaznaczył, że najprawdopodobniej nigdy więcej się nie spotkają.
– Esme, musisz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje – zażądałam stanowczo. – Tylko mi nie mów, że nic. Przecież widzę, że nie chodzi tylko o tego faceta. Od kilku dni dziwnie się zachowujesz.
– Nic się nie dzieje – niemal na mnie naskoczyła.
– Czyżby? – odparowałam. – A ja myślę, że jednak tak, bo zachowujesz się, jak ostatnia jędza.
W tym momencie zapadła cisza, a mnie ogarnęły wyrzuty sumienia.
– Przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć. Jestem po prostu sfrustrowana, ponieważ nie wiem, co jest grane.
– Nic mi nie jest – burknęła nadęta i ruszyła w stronę zamku, zostawiając mnie na mrozie. 
Odwróciłam się, żeby zobaczyć, jak znika w ciemnościach, jednak zamiast niej zobaczyłam Jasona stojącego około dwudziestu metrów ode mnie. Kiedy zdał sobie sprawę, że go widzę, podszedł do mnie.
– Mam już dość – jęknęłam, wtulając się w niego.
– Wiem – szepnął, przytulając mnie mocno i głaszcząc po plecach. – Chyba mam pomysł jak możemy jej pomóc.

Ciąg dalszy nastąpi...

~*~

Rzadko tutaj bywam, ponieważ głównie piszę w Wordzie, ale kiedy już tutaj wchodzę, to zawsze poprawia mi się humor i wracają siły i chęci do pisania. Dziękuję, że jesteście, że czekacie, jesteście najlepsi <3
Wiem, że obiecałam tłumaczenie, ale okazało się, że skończyłam pisać 50. rozdział, co oznacza, że od tej pory rozdziały naprawdę będą pojawiały się regularnie :D
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale mam nadzieję, że będziecie zadowoleni :D

5 komentarzy:

  1. To dopiero niespodzianka! :o powiem tylko tyle że rozdział pozostawia niedosyt i jeszcze ciężej czeka się na następny :( jak możesz?

    OdpowiedzUsuń
  2. +bardzo się cieszę, że teksty będą się bardziej płynnie pojawiać :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Andromeda i nowy adorator, no, no :D Rozdział za krótki, zdecydowanie! No i czekam na Lucjusza, bo naprawdę już dawno go nie było, a tęsknię za nim i Cyzią :c Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Lucjusza trzeba będzie jeszcze troszkę poczekać, ale wydaje mi się, że będzie warto :D

      Usuń

layout by oreuis