poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 7. Koszmar

„Ludziom przytrafia się to,co się przytrafia, a nie to,na co zasługują.”
Dr House

Nie możesz się naszykować na nagłe uderzenie. Nie możesz się odpowiednio przygotować. To cię po prostu uderza znikąd, nagle życie, które znałeś, kończy się na zawsze…
Śniło mi się, że pływałam w wielkim jeziorze. Woda była krystalicznie czysta, wokół mnie pływały ryby i choć były większe ode mnie, nie próbowały zrobić mi krzywdy. Miałam fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Czułam, że nic nie może mi się stać, że jakiekolwiek niebezpieczeństwo nadejdzie, mnie ono nie dosięgnie.
Moje włosy unoszone przez pływy wody, delikatnie łaskotały mnie w twarz. Czułam się wolna. Nic nie mogło mnie zatrzymać. Czułam nieskończoność. Byłam nieskończonością.
Wydawało mi się, że nic nie jest w stanie zakłócić mojego spokoju. I wtedy właśnie zabrakło mi tchu. Woda brutalnie zaczęła wdzierać się do moich ust. Paliła w płucach. Zalewała tchawicę. Brakowało mi tlenu. Szarpałam się z wodą, w której się znajdowałam, zmniejszając tym samym swoje szanse na przeżycie. Powoli zaczęłam spadać w dół. Umierałam. Wiedziałam, że to koniec. Nadszedł mój czas.
I wtedy gwałtownie otworzyłam oczy. Poczułam ulgę. Ale trwało to tylko chwilę… nie ma nic gorszego niż wybudzenie się z koszmaru tylko po to, żeby zdać sobie sprawę z tego, że rzeczywistość przygotowała coś znacznie gorszego.
Nie mogłam oddychać. Dusiłam się. Przed sobą miałam nieruchomą twarz Lucjusza. Jego silne ręce zaciskały się na mojej szyi. Jego spojrzenie było martwe. Moje ciało zapłonęło żywym ogniem. Pragnęłam wrócić do zimnej, przyjemnej wody ze snu.
Przez chwilę miałam wrażenie, że uścisk na moim gardle zelżał. Złapałam haust powietrza, moje płuca znowu zapłonęły. Zanim ręce Lucjusza ponownie oplotły moją szyję, zdążyłam zobaczyć, że jego spojrzenie się zmieniło. Przez chwilę znów było przytomne.
Zanim zdążyłam zareagować, koszmar zaczął się na nowo. Usiłowałam wyrwać się z jego uścisku. Wierzgałam nogami, kopałam go, rękami usiłowałam go odepchnąć. Wszystko to było na nic, z każdym szarpnięciem traciłam siły. Tymczasem uścisk na gardle wciąż słabł i przybierał na sile, a wraz z nim zmieniał się wyraz oczu Lucjusza.
Wiedziałam, że to koniec. W głowie huczało mi tylko jedno pytanie. „Czy naprawdę tak miałam umrzeć?”. Powoli opadałam z sił. Dawałam za wygraną. Wiedziałam, że nie mam żadnych szans. Pozwoliłam żeby ból zawładnął moim ciałem. W tamtej chwili byłabym naprawdę szczęśliwa, gdybym mogła po prostu umrzeć i nic nie czuć. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać.
I wtedy dostrzegłam moją jedyną szansę. Na stoliku obok łóżka leżała moja różdżka. Nie byłam nawet pewna czy będę w stanie wydobyć z siebie tyle siły, żeby po nią sięgnąć. Miałam zrezygnować, kiedy przypomniałam sobie słowa mojego malarza. „Jeśli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz”. To był czysty impuls. Zebrałam w sobie tyle siły, żeby wyciągnąć rękę. Po chwili poczułam, że moja dłoń trafiła na coś długiego, gładkiego i zimnego. Czy to naprawdę miało być takie łatwe? Powoli zacisnęłam dłoń i uniosłam różdżkę, starając się jej nie upuścić. Wycelowałam nią w Lucjusza i skupiłam się na formułce zaklęcia. Drętwota – pomyślałam, ale nic się nie stało. Zaklęcia niewerbalne miałam opanowane do perfekcji, ale w obecnej sytuacji, użycie jakiegokolwiek z nich, nawet tak banalnego, graniczyło z cudem. Całą siłę woli, jaka mi pozostała, skierowałam na myślenie o formułce zaklęcia. Drętwota – powtarzałam. – Drętwota! Drętwota! Drętwota!
Wszystko to trwało może minutę.
Nie wiem, czy Lucjusz zdał sobie sprawę z tego, co planowałam, ale jego uścisk zelżał, by po chwili ustać całkowicie.
Sparaliżowane ciało Lucjusza upadło obok mnie. Poczułam ulgę, ale tak, jak poprzednio trwała ona tylko chwilę.
Łapczywie wdychałam powietrze. Z każdym oddechem moje płuca paliły coraz bardziej. Gardło piekło niewyobrażalnie. Zaczęłam kaszleć. Z moich oczu spływały łzy. Ból rozdzierał moją pierś. Każda tkanka domagała się tlenu.
Próba wstania z łóżka skończyła się upadkiem. Wsparta na rękach, klęczałam na podłodze, a moim ciałem szarpał wstrząsały spazmy. Byłam pewna, że za chwilę wypluję swoje płuca. Zbawczy tlen, teraz przyprawiał mnie o jeszcze większe cierpienie. Byłam pewna, że jeżeli nie zabiły mnie ręce Lucjusza, to zrobi to ból.
Byłam słaba. Moje zaklęcia również. Usłyszałam jękniecie, co oznaczało, ze Lucjusz zaczynał się wyzwalać spod mocy mojego czaru. Wstałam powoli. Bolał mnie każdy mięsień, każdy nerw, każda tkanka i komórka. Krew w żyłach pulsowała szybko powodując tępy ból. Miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi serce. Stanęłam na wciąż drżących nogach. Zrobiłam niepewny krok i udało mi się utrzymać równowagę. Adrenalina rozchodziła się po moim ciele. Wiedziałam, że teraz będę zdolna do wszystkiego. Odnalazłam swoją wewnętrzną wojowniczkę.
Lucjusz zaczynał wstawać z łóżka. Wciąż był zamroczony. Najszybciej, jak tylko potrafiłam, dopadłam drzwi.
Kiedy znalazłam się na ciemnym korytarzu, poczułam, że odpływają ze mnie wszystkie siły. Długie pomieszczenie było przepełnione spokojem, postacie na portretach smacznie spały. Nikt ani nic zdawało się nie zdawać sobie sprawy z rozgrywającego się tutaj przed chwilą horroru. Tylko księżyc, niemy świadek, którego srebrne światło wpadało przez wielkie okiennice, był świadomy owych druzgocących wydarzeń.
Zatrzymałam się nagle przygnieciona spokojem tego miejsca oraz piekącym bólem rozrywającym moją klatkę piersiową oraz gardło. Dłoń ściskająca różdżkę wciąż drżała. Usłyszałam, że drzwi od sypialni się otwierają. Wiedziała, że Lucjusz się do mnie zbliża. Słyszałam jego ciężkie kroki. Niemal czułam zapach nadchodzącego niebezpieczeństwa. Powoli podniosłam różdżkę i wycelowałam w jego stronę.
– Nie zbliżaj się do mnie – wychrypiałam. Wydobycie z siebie głosu sprawiło mi jeszcze większy ból niż oddychanie.
– Oszalałaś?! – krzyknął Lucjusz widząc moją różdżkę wycelowaną w jego pierś. Był autentycznie zaskoczony moją reakcją.
– Nie… podchodź – powtórzyłam powoli.
– O co ci chodzi?! – spytał wściekły. – Rzucisz na mnie jeszcze jakieś zaklęcie?!
– To ty… mnie zaatakowałeś – wychrypiałam. Wciąż miałam opuchnięte gardło.
– Ja? O czym ty mówisz?
– Dusiłeś mnie – powiedziałam, a w moich oczach pojawiły się łzy.
– Co? Narcyzo, ja… – Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Zrobił krok w moją stronę, a ja się cofnęłam.
– Nie… zbliżaj… się – wysyczałam.
– Ja nigdy bym cię nie skrzywdził. – Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja wycelowałam w niego różdżką.
– Ostrzegam cię.
– Nie rozumiem, o czym mówisz!
Podszedł do mnie, ale ja już się nie cofnęłam. Bałam się, drżałam na samą myśl o jego dotyku, ale nie chciałam okazać strachu. Stałam nieruchomo rzucając mu mordercze spojrzenia. Gdyby miał rozum, uciekłby już dawno, ale on stał wciąż patrząc na mnie zdziwiony. Jakby ostatnie minuty nie miały miejsca. W co on grał?
– Cyziu, posłuchaj mnie, proszę – jęknął i ponownie wyciągnął rękę w moją stronę.
– Nie będę cię słuchała – powiedziałam. – Chciałeś mnie zabić, teraz ja… zabiję ciebie – oznajmiłam spokojnie, wciąż mierząc w niego różdżką. – Jeszcze jeden krok w moją stronę i jedyną rzeczą, jaka po tobie pozostanie, będzie twój portret w salonie.
– W co ty grasz?! – wypowiedział na głos słowa, które kotłowały się w mojej głowie.
– Ty zacząłeś tę grę, a ja ją tylko skończę.
Nagle coś się zmieniło. To było jego spojrzenie. Martwe, szalone, obłąkane. Zdecydowanie nienależące do Lucjusza. Byłam przerażona. Czułam się, jakbym miała do czynienia z dwoma różnymi osobami, które nie wiedzą o sobie nawzajem. Zaczęłam się cofać w stronę schodów. Szłam powoli, a on, z przekrzywioną na prawą stronę głową i utkwionym we mnie szalonym spojrzeniu, szedł za mną.
– Lucjuszu – zaczęłam. Ręka z różdżką drżała nienaturalnie. Jednym gładkim ruchem Lucjusz mi ją wyrwał. Drewniany patyk potoczył się po podłodze i zatrzymał się pod ścianą. – Proszę… – zaczęłam błagać. Dotarło do mnie bowiem, że straciłam jakąkolwiek szansę obrony. Nie mogłam już nic zrobić. Dotarłam na szczyt schodów. Wystarczył jeden fałszywy ruch i stoczyłabym się z nich niczym kula. Wiedziałam, że nie mam szans. Nadchodził mój koniec.
– Powinienem był zrobić to już dawno temu. – To nie był głos mojego Lucjusza. To nie mógł być on. A skoro to nie był on, nie miałam żadnych powodów, by nie cisnąć w niego porcelanową figurką Rogogona Węgierskiego znajdującego się na szczycie poręczy. Problem polegał na tym, że moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Figurka ze świstem przeleciała obok ręki Lucjusza.
– Nie trzeba było tego robić – syknął i złapał mnie za rękę, w której trzymałam już drugą figurkę. Tym rzutem tylko go rozwścieczyłam.
– Puść mnie. – Wyrwałam się z jego uścisku i za bardzo odchyliłam się do tyłu.
Najpierw moje ciało wygięło się na kształt łuku. Potem po prostu runęło do tyłu. Krzyk uwiązł mi w gardle. Zanim zdążyłam wydać z siebie najcichszy dźwięk, spadałam w dół. Ból przeszył mój kręgosłup, by po chwili zalewać falami całe ciało. Wszystko to trwało tylko chwilę. Później leżałam nieruchomo nie będąc w stanie się ruszyć, czy też krzyczeć. Mój organizm był na skraju wyczerpania.
– Żegnaj, Narcyzo Black – odezwał się nagle Lucjusz, a na jego twarzy pojawił się okrutny uśmieszek.
Patrzył na mnie, stojąc na szczycie schodów. Jego obłąkane spojrzenie było ostatnim, co zobaczyłam. Potem była już tylko ciemność i niewyobrażalny ból.

~*~

Widziałam je przez cały czas. Bezwzględne oczy Lucjusza. Były ze mną, dopóki nie odzyskałam przytomności. Nie widziałam nic innego. Tylko jego, co i rusz, zmieniające się spojrzenie, którego nie rozumiałam.
– Cyziu, kochanie, proszę, nie… – Słyszałam ciche łkanie. Ktoś dotykał mojej lewej dłoni. Głaskał ją. Był delikatny. Nic z tego nie rozumiałam. – Narcyzo, proszę, obudź się…
Niepewnie otworzyłam oczy. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam, dopóki nie zobaczyłam tego na własne oczy. Lucjusz Malfoy klęczał obok mnie, z twarzą ukrytą w dłoniach, rozpaczający nad moim, według niego, martwym ciałem. To nie był normalny widok. Poczułam nagły przypływ współczucia i ostrożnie uniosłam rękę, żeby dotknąć jego dłoni. Zareagował natychmiastowo. Spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałam ból.
– Co się stało? – wychrypiałam. Gardło miałam obolałe, ale nie rozumiałam dlaczego. Oczy Lucjusza zrobiły się wielkie jak spodki, a ja w tej samej chwili wszystko sobie przypomniałam. Przerażona podniosłam się na łokciach i odsunęłam się najdalej jak potrafiłam. Lucjusz zdawał się nie rozumieć mojej reakcji.
– Cyziu, wszystko w porządku? – spytał z troską w głosie.
– Nie nazywaj mnie Cyzią – syknęłam. – W ogóle się do mnie nie odzywaj.
Powoli spróbowałam wstać z podłogi, na której wciąż leżałam. Niestety, moje nogi były jak z waty i próba podniesienia się, skończyłaby się upadkiem, gdyby nie Lucjusz. Wpadłam wprost w jego ramiona.
– Nie dotykaj mnie!
Wyrwałam się z jego uścisku i gdy byłam już w stanie utrzymać równowagę, pobiegłam w stronę sypialni. Lucjusz ruszył za mną. Kiedy wbiegłam na górę, zobaczyłam moją różdżkę leżącą pod ścianą. Schyliłam się po nią. Bieg sprawiał mi niewyobrażalny ból, ale nie mogłam się poddać. W końcu zamknęłam za sobą drzwi sypialni i oparłam się o nie oddychając głęboko. Płuca wciąż mnie piekły, przypominając o nocnym koszmarze.
Wycelowałam różdżkę w wielką dębową szafę z ubraniami i szepnęłam „Locomotor”. Natychmiast otworzyły się drzwi i zaczęły wyskakiwać szaty, które po kolejnym machnięciu różdżką chowały się w wielkim kufrze. Nadszedł czas opuszczenia Malfoy Manor.
Podczas gdy ubrania same pakowały się do kufra, podeszłam do okna i spojrzałam na nagie już drzewa. Napawały mnie one niebywałym smutkiem. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Starłam je od razu i odeszłam od okna. Usiadłam na łóżku i zamknęłam oczy, chowając twarz w dłoniach. To nie był dobry pomysł. Gdy tylko zamknęłam oczy, obrazy poprzedniej nocy wróciły. Przerażona otworzyłam oczy i upewniłam się, że jestem sama.
Nie byłam w stanie logicznie myśleć. Spojrzenie Lucjusza nie dawało mi spokoju. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Wiedziałam tylko jedno. Lucjusz mnie skrzywdził i teraz za to zapłaci.
Machnęłam różdżką i szuflada stolika nocnego wysunęła się. Wyjęłam z niej klucz do skrytki w Banku Gringotta. Nie wiedziałam jeszcze gdzie się udam, ale musiałam mieć zabezpieczenie.
Kiedy już wszystko znalazło się w kufrze, podeszłam do drzwi. Rzuciłam na nie zaklęcie, więc Lucjusz nie mógł ich otworzyć, byłam więc niemal w stu procentach pewna, że czekał na mnie tuż za nimi. Po raz ostatni spojrzałam na pokój. Mimo iż wydarzyło się tutaj tak wiele bolesnych rzeczy, ciężko było mi odejść. Zobaczyłam, że szuflada przy szafce nocnej wciąż jest otwarta. Machnęłam na nią różdżką, ale ona zamiast się zamknąć, poleciała w moją stronę i z hukiem rozbiła się tuż obok mojej głowy. Odsunęłam się w ostatniej chwili.
– Co do… – szepnęłam i zamarłam. Powoli klęknęłam przy szczątkach szuflady. Spod dna wystawał kawałek żółtej koperty. Sięgnęłam po niego niepewnie. Byłam pewna, że się mylę. Miałam nadzieję, że się mylę.
Powoli obróciłam w dłoniach pożółkłą ze starości kopertę. Nie wierzyłam własnym oczom. Do tamtej chwili byłam pewna, że ją zniszczyłam. Wpatrywałam się w nią przez dłuższą chwilę, a potem schowałam ją do kieszeni płaszcza. Tego dnia już nic nie było w stanie mnie zaskoczyć.
Tak jak podejrzewałam, Lucjusz czekał pod drzwiami. Podniósł się gwałtownie, kiedy je otworzyłam. Jego spojrzenie znów należało do szaleńca. A kiedy jego wzrok padł na kufer, był wściekły.
– Nigdzie nie pójdziesz – oświadczył.
– Bo co? – spytałam wyzywająco. – Zabronisz mi?
– Tak. Bez mojej zgody nie opuścisz tego domu.
– No to patrz!
Lucjusz złapał mnie za rękę, a ja spróbowałam się wyrwać. Na próżno. Szalony Lucjusz miał w sobie o wiele więcej siły niż normalnie.
– Puść mnie – syknęłam.
– Bo co? – powtórzył moje pytanie.
Uśmiechnęłam się drwiąco i sięgnęłam po różdżkę. Znów wycelowałam ją w pierś Lucjusza.
– Bo znam kilka ciekawych zaklęć.
– Może i znasz, ale brak ci odwagi. Nie zraniłabyś mnie. – Był tak pewny swoich słów, że przez chwilę sama w nie uwierzyłam. Ale on nie wiedział o jednej podstawowej rzeczy.
– Masz rację – szepnęłam. – Przepraszam – udałam, że chowam różdżkę do kieszeni i zbliżyłam się do Lucjusza. Przytuliłam się do niego, a on, zdezorientowany, odwzajemnił mój uścisk. Nie docenił mnie.
Dyskretnie wycelowałam różdżkę w jego stronę, po czym zbliżyłam usta do jego ucha i szepnęłam:
Crucio
Lucjusz zawył z bólu i upadł na kolana. Jego twarz wykrzywiało cierpienie. Nie poczułam jednak ulgi, na jaką liczyłam. Miałam nadzieję, że sprawienie mu bólu, sprawi, że poczuję się lepiej, ale wcale tak nie było. Nie lubiłam przemocy. Nie lubiłam oglądać ludzkiego cierpienia. Przerwałam zaklęcie.
– Nie doceniałem cię – jęknął Lucjusz.
– To ty mnie tego nauczyłeś, Lucjuszu – oznajmiłam. – Sam zrobiłeś sobie wroga, nauczyłeś mnie czarno magicznych sztuczek, a teraz poczujesz konsekwencje swoich czynów. Nigdy nie zadawaj bólu komuś, kogo sam uczyłeś jak go zadawać.
Nie wiem, kiedy to się stało, ale nagle Lucjusz stał naprzeciw mnie z różdżką skierowaną w moją stronę. Patrzył na mnie tak, że cała drżałam. W jego oczach widziałam żądzę mordu.
Avada
Roześmiałam się, co wytrąciło go z równowagi. Moje zdolności aktorskie wreszcie się na coś przydały.
– Chcesz mnie zabić zaklęciem? – spytałam rozbawiona. – Najpierw mnie dusiłeś, potem zrzuciłeś ze schodów, a teraz chcesz postąpić humanitarnie? – Nie potrafiłam powstrzymać śmiechu. – Kim jesteś?! Co zrobiłeś z Lucjuszem?!
Tym razem to on się roześmiał, a mnie zmroził jego zimny, szyderczy śmiech.
– Jestem tym samym człowiekiem, za którego wyszłaś. Ale dopiero teraz poznajesz moje prawdziwe oblicze.
– Nie – pokręciłam głową. – Nie jesteś mężczyzną, w którym się zakochałam. Nie rozumiem co kierowało tobą w nocy, ani teraz. Nie rozumiem, co się z tobą dzieje. Daję ci szansę na naprawienie swoich błędów. Odchodzę, Lucjuszu, a ty musisz się z tym pogodzić. Nie dajesz mi wyboru.
Lucjusz znowu podniósł różdżkę, ale ja byłam szybsza i rozbroiłam go. Potem rzuciłam na niego drętwotę. Spojrzałam na jego sparaliżowane ciało i powiedziałam:
– Nigdy nie zadzieraj z kobietą, którą skrzywdziłeś.
Chwilę później deportowałam się przed mały domek na skraju lasu.

~*~

Zapukałam do drzwi i czekałam na odpowiedź. Słyszałam, że ktoś podszedł do nich po drugiej stronie. Drzwi otworzyły się, a ja spojrzałam na starszą o kilka lat kobietę z burzą czarnych włosów. Jej brązowe oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Uśmiechnęłam się do niej.

– Witaj, Andromedo.

~*~
Tytuł tego rozdziału nie odnosi się do żadnej piosenki, ponieważ pisałam go w zupełnej ciszy.


Na koniec kilka gifów :)





13 komentarzy:

  1. #RóżoweCiasteczka
    Nie rozumiem, dlaczego ludzie ci niczego nie komentują! To skandal! Twoje opowiadanie jest tak dobre, że ludzie powinni cię chwalić, kochana.
    Brak mi słów... Po prostu. Wow. Co się stało z Lucjuszem? Dlaczego stał się taki? :o
    Jestem w wielkim szoku. Czytałam cały rozdział z zapartym tchem. Nie sądziłam, że tak bardzo spodoba mi się twoje opowiadanie.
    A zakończenie... Genialne.
    Pozdrawiam!
    Na bloga trafiłam dzięki Akcji Różowe Ciasteczka, polecam: www.rozowe-ciasteczka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe opisy bólu. Bardzo plastyczne i rozwinięte.
    Na razie niewiele rozumiem z zachowania Lucjusza. Spodziewam się jakiegoś rozdwojenia jaźni u naszego Lucka.

    OdpowiedzUsuń
  3. przecinek przed "gdy"
    No, nie wiem jak to robisz, ale ten rozdział jest bardzo dobry :) Moim zdaniem najlepszy jaki do tej pory napisałaś tutaj :)
    Jak wspomniała raspodia89 - opisy są plastyczne, rozwinięte, ciekawe. Czytając nie patrzyłam i nie szukałam błędów. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie (rano czytałam rozdział), czy dalej dywizy zmieniały się czasami na półpauzy, czy nie :)
    Zastanawia mnie zachowanie Lucjusza - czy jest może pod wpływem zaklęcia? Ale dlaczego, kto miałby z tego jakąś korzyść? A może Azkaban go tak złamał i dopóki dopóty Narcyza była posłuszną żoną - wszystko było w porządku. Interesujący splot wydarzeń.
    Powiem Ci szczerze, że zaskoczyłaś mnie tą Andromedą - byłam pewna, że Malfoy uda się do syna :)

    Pozdrawiam,
    Rzan. :)
    Rzan tłumaczy i komentuje

    OdpowiedzUsuń
  4. " Kiedy znalazłam się na ciemnym korytarzu, poczułam że odpływają ze mnie wszystkie siły. Długie pomieszczenie było przepełnione spokojem, postacie na portretach smacznie spały. Nikt ani nic zdawało się nie zdawać sobie sprawy z rozgrywającego się tutaj przed chwilą horroru. Tylko księżyc, niemy świadek, którego srebrne światło wpadało przez wielkie okiennice, był świadomy owych druzgocących wydarzeń." Ten kawałek mnie urzekł. Nie wiem co, ale ten poetyzm.... cudo.
    W KOŃCU SIĘ WYPROWADZIŁA. O:2 dla niej xd A to po działo się po duszeniu..... zamarłam, serio. Nigdy więcej nie próbuj zabić Cyzi

    ♡Lady Luena

    OdpowiedzUsuń
  5. Ślicznie i jeszcze raz NAJLEPSZEGO-SPÓŹNIONEGO XD Luckowi się oberwało ;) Tylko jak zagreaguje Dro? Co to za koperta? I co zrobiła Luckowi? Wiem dużo pytań :)
    Całuję!

    Luna

    OdpowiedzUsuń
  6. Rose Mia Louiette4 lipca 2015 19:03

    Cudnie wyszedł cały ten rozdział. Strasznie potraktowałaś Cyzię... ale Lucek też nieźle oberwał. Jakaś tam sprawiedliwość na tym świecie jest. Z utęsknieniem czekam na Andromedę ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Assarii Cleto4 lipca 2015 19:04

    Boziu! Czyżby pierwsza? ;D
    I wiesz co... Już nie jestem taka pewna co do zabicia Lucjusza ;-; Jemu coś się stało! Jakieś Imperio czy coś! ;-;
    Biedna Cyzia ;-; Nie wie co robić ;-;
    Współczuję jej z całego moje Gollumowatego serduszka ;-;

    OdpowiedzUsuń
  8. Na początku zacznę od gifów. Ciocia Polly z Peaky Blinders. . Uwielbiam rolę Helen w tym filmie <33
    Zadziwiające jest to co dzieje się z szanownym panem Malfoy. Mam nadzieję, że wyjaśni się to w najbliższych rozdziałach. :3
    Już przez moment bałam się, że jednak Lucjusz udusi Cyzie, to był bardzo straszny moment. I ten upadek ze schodów, rany... Bałam się, naprawdę. :c
    Ale Cyzia się nie dała i wreszcie pokazała Lucjuszowi, gdzie jego miejsce. ^^
    Właśnie... SPÓŹNIONEGO WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, KOCHANA ;* Dużo weny! Całuję, Cyzia :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Ładny rozdział.
    W końcu moja Andromeda!
    Mam nadzieję że Lucjusz i Narcyza znajdą swoje szczęśliwe zakończenie, tak jak to zrobiła Andromeda w bardzo dramatyczny, ale i piękny i romantyczny sposób.
    Ogólnie rozdział na "6+" :)
    Weny
    Lizzy

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzieje sie! Podoba mi sie rozdział. Mam nadzieje, ze normalny Lucjusz wróci:/
    Jedna rzecz, do której się przyczepię to przecinki. Czasami jest ich za dużo a za drugim razem za mało. Najbardziej rzucił mi się ten przed ani. Nie powinno go tam byc. Chociaz ja tez robie mase błedow z przecinkami hah.
    Weny i milego dnis zycze!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jesteś świetna! Najlepszy blog, jaki kiedykolwiek czytałam <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Ohh, Ja wiem, że Lucjusz nie jest najlepszy, ale DO JASNEJ CHOLERY OPAMIĘTAJ SIĘ KOBIETO, OGARNIJ, ŻE JEST CHORY PSYCHICZNIE, ZAŁATW MU UZDROWICIELA I KOCHAJ GO! Ale to nie takie proste...

    OdpowiedzUsuń
  13. Kochana ciociu Bello!:) Rozdział wspaniały jak każdy inny, jednak rzucę na Ciebie Avadę jeśli jeszcze raz będziesz robiła zamach na życie Cyzi!!! U Lucka albo zaklęcie, rozdwojenie jaźni ewentualnie eliksir. Tylko po co to komu, żeby tak traktował Cyzię! Ciociu :) lepiej wymyśl jakieś dobre wytłumaczenie na jego zachowanie albo tak jak Cyzia potraktuję go Cruciatusem. Całuski :)

    OdpowiedzUsuń

layout by oreuis