„Ludziom przytrafia się to,co się przytrafia, a nie to,na co zasługują.”
Dr House
Nie możesz się naszykować na nagłe uderzenie. Nie możesz się
odpowiednio przygotować. To cię po prostu uderza znikąd, nagle życie, które
znałeś, kończy się na zawsze…
Śniło mi się, że pływałam w wielkim jeziorze. Woda była krystalicznie
czysta, wokół mnie pływały ryby i choć były większe ode mnie, nie próbowały
zrobić mi krzywdy. Miałam fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Czułam, że nic nie
może mi się stać, że jakiekolwiek niebezpieczeństwo nadejdzie, mnie ono nie
dosięgnie.
Moje włosy unoszone przez pływy wody, delikatnie łaskotały
mnie w twarz. Czułam się wolna. Nic nie mogło mnie zatrzymać. Czułam
nieskończoność. Byłam nieskończonością.
Wydawało mi się, że nic nie jest w stanie zakłócić mojego
spokoju. I wtedy właśnie zabrakło mi tchu. Woda brutalnie zaczęła wdzierać się
do moich ust. Paliła w płucach. Zalewała tchawicę. Brakowało mi tlenu.
Szarpałam się z wodą, w której się znajdowałam, zmniejszając tym samym swoje
szanse na przeżycie. Powoli zaczęłam spadać w dół. Umierałam. Wiedziałam, że to
koniec. Nadszedł mój czas.
I wtedy gwałtownie otworzyłam oczy. Poczułam ulgę. Ale
trwało to tylko chwilę… nie ma nic gorszego niż wybudzenie się z koszmaru tylko
po to, żeby zdać sobie sprawę z tego, że rzeczywistość przygotowała coś znacznie
gorszego.
Nie mogłam oddychać. Dusiłam się. Przed sobą miałam
nieruchomą twarz Lucjusza. Jego silne ręce zaciskały się na mojej szyi. Jego
spojrzenie było martwe. Moje ciało zapłonęło żywym ogniem. Pragnęłam wrócić do
zimnej, przyjemnej wody ze snu.
Przez chwilę miałam wrażenie, że uścisk na moim gardle
zelżał. Złapałam haust powietrza, moje płuca znowu zapłonęły. Zanim ręce
Lucjusza ponownie oplotły moją szyję, zdążyłam zobaczyć, że jego spojrzenie się
zmieniło. Przez chwilę znów było przytomne.
Zanim zdążyłam zareagować, koszmar zaczął się na nowo.
Usiłowałam wyrwać się z jego uścisku. Wierzgałam nogami, kopałam go, rękami
usiłowałam go odepchnąć. Wszystko to było na nic, z każdym szarpnięciem
traciłam siły. Tymczasem uścisk na gardle wciąż słabł i przybierał na sile, a
wraz z nim zmieniał się wyraz oczu Lucjusza.
Wiedziałam, że to koniec. W głowie huczało mi tylko jedno
pytanie. „Czy naprawdę tak miałam
umrzeć?”. Powoli opadałam z sił. Dawałam za wygraną. Wiedziałam, że nie mam
żadnych szans. Pozwoliłam żeby ból zawładnął moim ciałem. W tamtej chwili
byłabym naprawdę szczęśliwa, gdybym mogła po prostu umrzeć i nic nie czuć.
Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać.
I wtedy dostrzegłam moją jedyną szansę. Na stoliku obok
łóżka leżała moja różdżka. Nie byłam nawet pewna czy będę w stanie wydobyć z
siebie tyle siły, żeby po nią sięgnąć. Miałam zrezygnować, kiedy przypomniałam
sobie słowa mojego malarza. „Jeśli nie
spróbujesz, nigdy się nie dowiesz”. To był czysty impuls. Zebrałam w sobie
tyle siły, żeby wyciągnąć rękę. Po chwili poczułam, że moja dłoń trafiła na coś
długiego, gładkiego i zimnego. Czy to naprawdę miało być takie łatwe? Powoli
zacisnęłam dłoń i uniosłam różdżkę, starając się jej nie upuścić. Wycelowałam
nią w Lucjusza i skupiłam się na formułce zaklęcia. Drętwota – pomyślałam, ale nic się nie stało. Zaklęcia niewerbalne
miałam opanowane do perfekcji, ale w obecnej sytuacji, użycie jakiegokolwiek z
nich, nawet tak banalnego, graniczyło z cudem. Całą siłę woli, jaka mi
pozostała, skierowałam na myślenie o formułce zaklęcia. Drętwota – powtarzałam. – Drętwota!
Drętwota! Drętwota!
Wszystko to trwało może minutę.
Nie wiem, czy Lucjusz zdał sobie sprawę z tego, co
planowałam, ale jego uścisk zelżał, by po chwili ustać całkowicie.
Sparaliżowane ciało Lucjusza upadło obok mnie. Poczułam
ulgę, ale tak, jak poprzednio trwała ona tylko chwilę.
Łapczywie wdychałam powietrze. Z każdym oddechem moje płuca
paliły coraz bardziej. Gardło piekło niewyobrażalnie. Zaczęłam kaszleć. Z moich
oczu spływały łzy. Ból rozdzierał moją pierś. Każda tkanka domagała się tlenu.
Próba wstania z łóżka skończyła się upadkiem. Wsparta na
rękach, klęczałam na podłodze, a moim ciałem szarpał wstrząsały spazmy. Byłam
pewna, że za chwilę wypluję swoje płuca. Zbawczy tlen, teraz przyprawiał mnie o
jeszcze większe cierpienie. Byłam pewna, że jeżeli nie zabiły mnie ręce
Lucjusza, to zrobi to ból.
Byłam słaba. Moje zaklęcia również. Usłyszałam jękniecie, co
oznaczało, ze Lucjusz zaczynał się wyzwalać spod mocy mojego czaru. Wstałam powoli.
Bolał mnie każdy mięsień, każdy nerw, każda tkanka i komórka. Krew w żyłach
pulsowała szybko powodując tępy ból. Miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi
serce. Stanęłam na wciąż drżących nogach. Zrobiłam niepewny krok i udało mi się
utrzymać równowagę. Adrenalina rozchodziła się po moim ciele. Wiedziałam, że
teraz będę zdolna do wszystkiego. Odnalazłam swoją wewnętrzną wojowniczkę.
Lucjusz zaczynał wstawać z łóżka. Wciąż był zamroczony.
Najszybciej, jak tylko potrafiłam, dopadłam drzwi.
Kiedy znalazłam się na ciemnym korytarzu, poczułam, że
odpływają ze mnie wszystkie siły. Długie pomieszczenie było przepełnione
spokojem, postacie na portretach smacznie spały. Nikt ani nic zdawało się nie
zdawać sobie sprawy z rozgrywającego się tutaj przed chwilą horroru. Tylko
księżyc, niemy świadek, którego srebrne światło wpadało przez wielkie
okiennice, był świadomy owych druzgocących wydarzeń.
Zatrzymałam się nagle przygnieciona spokojem tego miejsca
oraz piekącym bólem rozrywającym moją klatkę piersiową oraz gardło. Dłoń
ściskająca różdżkę wciąż drżała. Usłyszałam, że drzwi od sypialni się
otwierają. Wiedziała, że Lucjusz się do mnie zbliża. Słyszałam jego ciężkie
kroki. Niemal czułam zapach nadchodzącego niebezpieczeństwa. Powoli podniosłam
różdżkę i wycelowałam w jego stronę.
– Nie zbliżaj się do mnie – wychrypiałam. Wydobycie z siebie
głosu sprawiło mi jeszcze większy ból niż oddychanie.
– Oszalałaś?! – krzyknął Lucjusz widząc moją różdżkę
wycelowaną w jego pierś. Był autentycznie zaskoczony moją reakcją.
– Nie… podchodź – powtórzyłam powoli.
– O co ci chodzi?! – spytał wściekły. – Rzucisz na mnie
jeszcze jakieś zaklęcie?!
– To ty… mnie zaatakowałeś – wychrypiałam. Wciąż miałam
opuchnięte gardło.
– Ja? O czym ty mówisz?
– Dusiłeś mnie – powiedziałam, a w moich oczach pojawiły się
łzy.
– Co? Narcyzo, ja… – Jego oczy zrobiły się wielkie jak
spodki. Zrobił krok w moją stronę, a ja się cofnęłam.
– Nie… zbliżaj… się – wysyczałam.
– Ja nigdy bym cię nie skrzywdził. – Wyciągnął rękę w moją
stronę, a ja wycelowałam w niego różdżką.
– Ostrzegam cię.
– Nie rozumiem, o czym mówisz!
Podszedł do mnie, ale ja już się nie cofnęłam. Bałam się,
drżałam na samą myśl o jego dotyku, ale nie chciałam okazać strachu. Stałam
nieruchomo rzucając mu mordercze spojrzenia. Gdyby miał rozum, uciekłby już
dawno, ale on stał wciąż patrząc na mnie zdziwiony. Jakby ostatnie minuty nie
miały miejsca. W co on grał?
– Cyziu, posłuchaj mnie, proszę – jęknął i ponownie
wyciągnął rękę w moją stronę.
– Nie będę cię słuchała – powiedziałam. – Chciałeś mnie
zabić, teraz ja… zabiję ciebie – oznajmiłam spokojnie, wciąż mierząc w niego
różdżką. – Jeszcze jeden krok w moją stronę i jedyną rzeczą, jaka po tobie
pozostanie, będzie twój portret w salonie.
– W co ty grasz?! – wypowiedział na głos słowa, które
kotłowały się w mojej głowie.
– Ty zacząłeś tę grę, a ja ją tylko skończę.
Nagle coś się zmieniło. To było jego spojrzenie. Martwe,
szalone, obłąkane. Zdecydowanie nienależące do Lucjusza. Byłam przerażona.
Czułam się, jakbym miała do czynienia z dwoma różnymi osobami, które nie wiedzą
o sobie nawzajem. Zaczęłam się cofać w stronę schodów. Szłam powoli, a on, z
przekrzywioną na prawą stronę głową i utkwionym we mnie szalonym spojrzeniu,
szedł za mną.
– Lucjuszu – zaczęłam. Ręka z różdżką drżała nienaturalnie.
Jednym gładkim ruchem Lucjusz mi ją wyrwał. Drewniany patyk potoczył się po
podłodze i zatrzymał się pod ścianą. – Proszę… – zaczęłam błagać. Dotarło do
mnie bowiem, że straciłam jakąkolwiek szansę obrony. Nie mogłam już nic zrobić.
Dotarłam na szczyt schodów. Wystarczył jeden fałszywy ruch i stoczyłabym się z
nich niczym kula. Wiedziałam, że nie mam szans. Nadchodził mój koniec.
– Powinienem był zrobić to już dawno temu. – To nie był głos
mojego Lucjusza. To nie mógł być on. A skoro to nie był on, nie miałam żadnych
powodów, by nie cisnąć w niego porcelanową figurką Rogogona Węgierskiego
znajdującego się na szczycie poręczy. Problem polegał na tym, że moje ciało
odmawiało posłuszeństwa. Figurka ze świstem przeleciała obok ręki Lucjusza.
– Nie trzeba było tego robić – syknął i złapał mnie za rękę,
w której trzymałam już drugą figurkę. Tym rzutem tylko go rozwścieczyłam.
– Puść mnie. – Wyrwałam się z jego uścisku i za bardzo
odchyliłam się do tyłu.
Najpierw moje ciało wygięło się na kształt łuku. Potem po
prostu runęło do tyłu. Krzyk uwiązł mi w gardle. Zanim zdążyłam wydać z siebie
najcichszy dźwięk, spadałam w dół. Ból przeszył mój kręgosłup, by po chwili
zalewać falami całe ciało. Wszystko to trwało tylko chwilę. Później leżałam
nieruchomo nie będąc w stanie się ruszyć, czy też krzyczeć. Mój organizm był na
skraju wyczerpania.
– Żegnaj, Narcyzo Black – odezwał się nagle Lucjusz, a na
jego twarzy pojawił się okrutny uśmieszek.
Patrzył na mnie, stojąc na szczycie schodów. Jego obłąkane
spojrzenie było ostatnim, co zobaczyłam. Potem była już tylko ciemność i
niewyobrażalny ból.
~*~
Widziałam je przez cały czas. Bezwzględne oczy Lucjusza.
Były ze mną, dopóki nie odzyskałam przytomności. Nie widziałam nic innego.
Tylko jego, co i rusz, zmieniające się spojrzenie, którego nie rozumiałam.
– Cyziu, kochanie, proszę, nie… – Słyszałam ciche łkanie.
Ktoś dotykał mojej lewej dłoni. Głaskał ją. Był delikatny. Nic z tego nie
rozumiałam. – Narcyzo, proszę, obudź się…
Niepewnie otworzyłam oczy. Nie mogłam uwierzyć w to, co
słyszałam, dopóki nie zobaczyłam tego na własne oczy. Lucjusz Malfoy klęczał
obok mnie, z twarzą ukrytą w dłoniach, rozpaczający nad moim, według niego,
martwym ciałem. To nie był normalny widok. Poczułam nagły przypływ współczucia
i ostrożnie uniosłam rękę, żeby dotknąć jego dłoni. Zareagował natychmiastowo.
Spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałam ból.
– Co się stało? – wychrypiałam. Gardło miałam obolałe, ale
nie rozumiałam dlaczego. Oczy Lucjusza zrobiły się wielkie jak spodki, a ja w
tej samej chwili wszystko sobie przypomniałam. Przerażona podniosłam się na
łokciach i odsunęłam się najdalej jak potrafiłam. Lucjusz zdawał się nie
rozumieć mojej reakcji.
– Cyziu, wszystko w porządku? – spytał z troską w głosie.
– Nie nazywaj mnie Cyzią – syknęłam. – W ogóle się do mnie
nie odzywaj.
Powoli spróbowałam wstać z podłogi, na której wciąż leżałam.
Niestety, moje nogi były jak z waty i próba podniesienia się, skończyłaby się
upadkiem, gdyby nie Lucjusz. Wpadłam wprost w jego ramiona.
– Nie dotykaj mnie!
Wyrwałam się z jego uścisku i gdy byłam już w stanie
utrzymać równowagę, pobiegłam w stronę sypialni. Lucjusz ruszył za mną. Kiedy
wbiegłam na górę, zobaczyłam moją różdżkę leżącą pod ścianą. Schyliłam się po
nią. Bieg sprawiał mi niewyobrażalny ból, ale nie mogłam się poddać. W końcu
zamknęłam za sobą drzwi sypialni i oparłam się o nie oddychając głęboko. Płuca
wciąż mnie piekły, przypominając o nocnym koszmarze.
Wycelowałam różdżkę w wielką dębową szafę z ubraniami i
szepnęłam „Locomotor”. Natychmiast
otworzyły się drzwi i zaczęły wyskakiwać szaty, które po kolejnym machnięciu
różdżką chowały się w wielkim kufrze. Nadszedł czas opuszczenia Malfoy Manor.
Podczas gdy ubrania same pakowały się do kufra, podeszłam do
okna i spojrzałam na nagie już drzewa. Napawały mnie one niebywałym smutkiem.
Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Starłam je od razu i odeszłam od okna.
Usiadłam na łóżku i zamknęłam oczy, chowając twarz w dłoniach. To nie był dobry
pomysł. Gdy tylko zamknęłam oczy, obrazy poprzedniej nocy wróciły. Przerażona
otworzyłam oczy i upewniłam się, że jestem sama.
Nie byłam w stanie logicznie myśleć. Spojrzenie Lucjusza nie
dawało mi spokoju. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Wiedziałam tylko
jedno. Lucjusz mnie skrzywdził i teraz za to zapłaci.
Machnęłam różdżką i szuflada stolika nocnego wysunęła się.
Wyjęłam z niej klucz do skrytki w Banku Gringotta. Nie wiedziałam jeszcze gdzie
się udam, ale musiałam mieć zabezpieczenie.
Kiedy już wszystko znalazło się w kufrze, podeszłam do
drzwi. Rzuciłam na nie zaklęcie, więc Lucjusz nie mógł ich otworzyć, byłam więc
niemal w stu procentach pewna, że czekał na mnie tuż za nimi. Po raz ostatni
spojrzałam na pokój. Mimo iż wydarzyło się tutaj tak wiele bolesnych rzeczy,
ciężko było mi odejść. Zobaczyłam, że szuflada przy szafce nocnej wciąż jest
otwarta. Machnęłam na nią różdżką, ale ona zamiast się zamknąć, poleciała w
moją stronę i z hukiem rozbiła się tuż obok mojej głowy. Odsunęłam się w
ostatniej chwili.
– Co do… – szepnęłam i zamarłam. Powoli klęknęłam przy
szczątkach szuflady. Spod dna wystawał kawałek żółtej koperty. Sięgnęłam po
niego niepewnie. Byłam pewna, że się mylę. Miałam nadzieję, że się mylę.
Powoli obróciłam w dłoniach pożółkłą ze starości kopertę.
Nie wierzyłam własnym oczom. Do tamtej chwili byłam pewna, że ją zniszczyłam.
Wpatrywałam się w nią przez dłuższą chwilę, a potem schowałam ją do kieszeni
płaszcza. Tego dnia już nic nie było w stanie mnie zaskoczyć.
Tak jak podejrzewałam, Lucjusz czekał pod drzwiami. Podniósł
się gwałtownie, kiedy je otworzyłam. Jego spojrzenie znów należało do szaleńca.
A kiedy jego wzrok padł na kufer, był wściekły.
– Nigdzie nie pójdziesz – oświadczył.
– Bo co? – spytałam wyzywająco. – Zabronisz mi?
– Tak. Bez mojej zgody nie opuścisz tego domu.
– No to patrz!
Lucjusz złapał mnie za rękę, a ja spróbowałam się wyrwać. Na
próżno. Szalony Lucjusz miał w sobie o wiele więcej siły niż normalnie.
– Puść mnie – syknęłam.
– Bo co? – powtórzył moje pytanie.
Uśmiechnęłam się drwiąco i sięgnęłam po różdżkę. Znów
wycelowałam ją w pierś Lucjusza.
– Bo znam kilka ciekawych zaklęć.
– Może i znasz, ale brak ci odwagi. Nie zraniłabyś mnie. –
Był tak pewny swoich słów, że przez chwilę sama w nie uwierzyłam. Ale on nie
wiedział o jednej podstawowej rzeczy.
– Masz rację – szepnęłam. – Przepraszam – udałam, że chowam
różdżkę do kieszeni i zbliżyłam się do Lucjusza. Przytuliłam się do niego, a
on, zdezorientowany, odwzajemnił mój uścisk. Nie docenił mnie.
Dyskretnie wycelowałam różdżkę w jego stronę, po czym
zbliżyłam usta do jego ucha i szepnęłam:
– Crucio…
Lucjusz zawył z bólu i upadł na kolana. Jego twarz
wykrzywiało cierpienie. Nie poczułam jednak ulgi, na jaką liczyłam. Miałam
nadzieję, że sprawienie mu bólu, sprawi, że poczuję się lepiej, ale wcale tak
nie było. Nie lubiłam przemocy. Nie lubiłam oglądać ludzkiego cierpienia.
Przerwałam zaklęcie.
– Nie doceniałem cię – jęknął Lucjusz.
– To ty mnie tego nauczyłeś, Lucjuszu – oznajmiłam. – Sam
zrobiłeś sobie wroga, nauczyłeś mnie czarno magicznych sztuczek, a teraz
poczujesz konsekwencje swoich czynów. Nigdy nie zadawaj bólu komuś, kogo sam
uczyłeś jak go zadawać.
Nie wiem, kiedy to się stało, ale nagle Lucjusz stał
naprzeciw mnie z różdżką skierowaną w moją stronę. Patrzył na mnie tak, że cała
drżałam. W jego oczach widziałam żądzę mordu.
– Avada…
Roześmiałam się, co wytrąciło go z równowagi. Moje zdolności
aktorskie wreszcie się na coś przydały.
– Chcesz mnie zabić zaklęciem? – spytałam rozbawiona. –
Najpierw mnie dusiłeś, potem zrzuciłeś ze schodów, a teraz chcesz postąpić
humanitarnie? – Nie potrafiłam powstrzymać śmiechu. – Kim jesteś?! Co zrobiłeś
z Lucjuszem?!
Tym razem to on się roześmiał, a mnie zmroził jego zimny,
szyderczy śmiech.
– Jestem tym samym człowiekiem, za którego wyszłaś. Ale
dopiero teraz poznajesz moje prawdziwe oblicze.
– Nie – pokręciłam głową. – Nie jesteś mężczyzną, w którym
się zakochałam. Nie rozumiem co kierowało tobą w nocy, ani teraz. Nie rozumiem,
co się z tobą dzieje. Daję ci szansę na naprawienie swoich błędów. Odchodzę,
Lucjuszu, a ty musisz się z tym pogodzić. Nie dajesz mi wyboru.
Lucjusz znowu podniósł różdżkę, ale ja byłam szybsza i
rozbroiłam go. Potem rzuciłam na niego drętwotę. Spojrzałam na jego
sparaliżowane ciało i powiedziałam:
– Nigdy nie zadzieraj z kobietą, którą skrzywdziłeś.
Chwilę później deportowałam się przed mały domek na skraju
lasu.
~*~
Zapukałam do drzwi i czekałam na odpowiedź. Słyszałam, że
ktoś podszedł do nich po drugiej stronie. Drzwi otworzyły się, a ja spojrzałam
na starszą o kilka lat kobietę z burzą czarnych włosów. Jej brązowe oczy
rozszerzyły się do granic możliwości. Uśmiechnęłam się do niej.
– Witaj, Andromedo.
~*~
Tytuł tego rozdziału nie odnosi się do żadnej piosenki, ponieważ pisałam go w zupełnej ciszy.
Na koniec kilka gifów :)
#RóżoweCiasteczka
OdpowiedzUsuńNie rozumiem, dlaczego ludzie ci niczego nie komentują! To skandal! Twoje opowiadanie jest tak dobre, że ludzie powinni cię chwalić, kochana.
Brak mi słów... Po prostu. Wow. Co się stało z Lucjuszem? Dlaczego stał się taki? :o
Jestem w wielkim szoku. Czytałam cały rozdział z zapartym tchem. Nie sądziłam, że tak bardzo spodoba mi się twoje opowiadanie.
A zakończenie... Genialne.
Pozdrawiam!
Na bloga trafiłam dzięki Akcji Różowe Ciasteczka, polecam: www.rozowe-ciasteczka.blogspot.com
Ciekawe opisy bólu. Bardzo plastyczne i rozwinięte.
OdpowiedzUsuńNa razie niewiele rozumiem z zachowania Lucjusza. Spodziewam się jakiegoś rozdwojenia jaźni u naszego Lucka.
przecinek przed "gdy"
OdpowiedzUsuńNo, nie wiem jak to robisz, ale ten rozdział jest bardzo dobry :) Moim zdaniem najlepszy jaki do tej pory napisałaś tutaj :)
Jak wspomniała raspodia89 - opisy są plastyczne, rozwinięte, ciekawe. Czytając nie patrzyłam i nie szukałam błędów. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie (rano czytałam rozdział), czy dalej dywizy zmieniały się czasami na półpauzy, czy nie :)
Zastanawia mnie zachowanie Lucjusza - czy jest może pod wpływem zaklęcia? Ale dlaczego, kto miałby z tego jakąś korzyść? A może Azkaban go tak złamał i dopóki dopóty Narcyza była posłuszną żoną - wszystko było w porządku. Interesujący splot wydarzeń.
Powiem Ci szczerze, że zaskoczyłaś mnie tą Andromedą - byłam pewna, że Malfoy uda się do syna :)
Pozdrawiam,
Rzan. :)
Rzan tłumaczy i komentuje
" Kiedy znalazłam się na ciemnym korytarzu, poczułam że odpływają ze mnie wszystkie siły. Długie pomieszczenie było przepełnione spokojem, postacie na portretach smacznie spały. Nikt ani nic zdawało się nie zdawać sobie sprawy z rozgrywającego się tutaj przed chwilą horroru. Tylko księżyc, niemy świadek, którego srebrne światło wpadało przez wielkie okiennice, był świadomy owych druzgocących wydarzeń." Ten kawałek mnie urzekł. Nie wiem co, ale ten poetyzm.... cudo.
OdpowiedzUsuńW KOŃCU SIĘ WYPROWADZIŁA. O:2 dla niej xd A to po działo się po duszeniu..... zamarłam, serio. Nigdy więcej nie próbuj zabić Cyzi
♡Lady Luena
Ślicznie i jeszcze raz NAJLEPSZEGO-SPÓŹNIONEGO XD Luckowi się oberwało ;) Tylko jak zagreaguje Dro? Co to za koperta? I co zrobiła Luckowi? Wiem dużo pytań :)
OdpowiedzUsuńCałuję!
Luna
Cudnie wyszedł cały ten rozdział. Strasznie potraktowałaś Cyzię... ale Lucek też nieźle oberwał. Jakaś tam sprawiedliwość na tym świecie jest. Z utęsknieniem czekam na Andromedę ♥
OdpowiedzUsuńBoziu! Czyżby pierwsza? ;D
OdpowiedzUsuńI wiesz co... Już nie jestem taka pewna co do zabicia Lucjusza ;-; Jemu coś się stało! Jakieś Imperio czy coś! ;-;
Biedna Cyzia ;-; Nie wie co robić ;-;
Współczuję jej z całego moje Gollumowatego serduszka ;-;
Na początku zacznę od gifów. Ciocia Polly z Peaky Blinders. . Uwielbiam rolę Helen w tym filmie <33
OdpowiedzUsuńZadziwiające jest to co dzieje się z szanownym panem Malfoy. Mam nadzieję, że wyjaśni się to w najbliższych rozdziałach. :3
Już przez moment bałam się, że jednak Lucjusz udusi Cyzie, to był bardzo straszny moment. I ten upadek ze schodów, rany... Bałam się, naprawdę. :c
Ale Cyzia się nie dała i wreszcie pokazała Lucjuszowi, gdzie jego miejsce. ^^
Właśnie... SPÓŹNIONEGO WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, KOCHANA ;* Dużo weny! Całuję, Cyzia :*
Ładny rozdział.
OdpowiedzUsuńW końcu moja Andromeda!
Mam nadzieję że Lucjusz i Narcyza znajdą swoje szczęśliwe zakończenie, tak jak to zrobiła Andromeda w bardzo dramatyczny, ale i piękny i romantyczny sposób.
Ogólnie rozdział na "6+" :)
Weny
Lizzy
Dzieje sie! Podoba mi sie rozdział. Mam nadzieje, ze normalny Lucjusz wróci:/
OdpowiedzUsuńJedna rzecz, do której się przyczepię to przecinki. Czasami jest ich za dużo a za drugim razem za mało. Najbardziej rzucił mi się ten przed ani. Nie powinno go tam byc. Chociaz ja tez robie mase błedow z przecinkami hah.
Weny i milego dnis zycze!
Jesteś świetna! Najlepszy blog, jaki kiedykolwiek czytałam <3
OdpowiedzUsuńOhh, Ja wiem, że Lucjusz nie jest najlepszy, ale DO JASNEJ CHOLERY OPAMIĘTAJ SIĘ KOBIETO, OGARNIJ, ŻE JEST CHORY PSYCHICZNIE, ZAŁATW MU UZDROWICIELA I KOCHAJ GO! Ale to nie takie proste...
OdpowiedzUsuńKochana ciociu Bello!:) Rozdział wspaniały jak każdy inny, jednak rzucę na Ciebie Avadę jeśli jeszcze raz będziesz robiła zamach na życie Cyzi!!! U Lucka albo zaklęcie, rozdwojenie jaźni ewentualnie eliksir. Tylko po co to komu, żeby tak traktował Cyzię! Ciociu :) lepiej wymyśl jakieś dobre wytłumaczenie na jego zachowanie albo tak jak Cyzia potraktuję go Cruciatusem. Całuski :)
OdpowiedzUsuń