„Wybór ma
się zawsze. Kwestia najważniejsza,
czy
potrafimy żyć z dokonanymi wyborami.”
~*~
Od wizyty Lucjusza minął tydzień. Długie siedem dni w ciągu których nie
wydarzyło się naprawdę nic. Oprócz sowy zwrotnej z dokładną informacją o
ślubie, Lucjusz nie przysłał mi żadnej innej wiadomości. Z jednej strony byłam
mu wdzięczna za to, że nie naciskał, z drugiej - czułam lekki niedosyt. Jakaś
część mnie chciała znów go zobaczyć, usłyszeć, poczuć. Zdałam sobie sprawę, że
pomimo wszystkiego, co się między nami wydarzyło, tęskniłam za nim. Może
nie chciałam się do tego przyznawać, ale cieszyłam się na myśl o tym, że
wkrótce spotkamy się na weselu. Wiedziałam, że to będzie przełomowy dzień.
- Mam już dość! - oznajmiła Hermiona i wstała od stołu, przy którym
pracowała razem z Astorią. Draco siedział obok mnie na kanapie. Ja czytałam
książkę, a mój syn przeglądał papiery, które przyniósł ze sobą z Munga. To był
jeden z tych niewielu wieczorów, które spędzaliśmy wspólnie. I, mimo iż każde z
nas robiło co innego, lubiłam tę atmosferę.
- Z chęcią napiję się herbaty - uśmiechnęłam się do niej i wróciłam do
książki. Tym razem czytałam "Portret Doriana Gray'a". Książka była
dość kontrowersyjna, ale wciągająca. Opowieść o chłopcu, którego portret się
starzał, podczas gdy on sam zachowywał młody i niewinny wygląd, była zupełną
odskocznią od tego, co czytałam do tej pory. Książka była mroczna, intrygująca
i utrzymana w tajemniczym nastroju, przez co trudno było się od niej oderwać.
Choć oczywiście bywały też słabsze momenty, które swą długością wręcz nużyły,
ale warto było je przecierpieć dla prawdziwej uczty literackiej, która czekała
na czytelnika tuż po nich.
- Draco, a ty? - spytała Hermiona, a on tylko pokiwał głową. Dziewczyna
spojrzała na niego zatroskanym wzrokiem, po czym zniknęła w kuchni. Wróciłam do
czytania książki. Zanim jednak zdążyłam na dobre wciągnąć się w fabułę,
wydarzyły się dwie rzeczy: najpierw usłyszałam krzyk zadowolenia, a następnie
dźwięk tłukącej się porcelany.
- Mam, Hermiono! Mam! - krzyknęła Astoria, waląc otwartą dłonią w
kartki, które aktualnie przeglądała. - Znalazłam sukę! - zawołała tryumfalnie,
a ja otworzyłam oczy ze zdumienia.
- Astorio! - skarciłam ją, ale nie byłam w stanie pohamować mimowolnego
chichotu. Siedzący obok mnie Draco podniósł oczy znad papierów i również się
roześmiał.
Hermiona, która weszła do pokoju w chwili, w której Astoria wydała z
siebie okrzyk radości, teraz stała oniemiała, a dwie potłuczone filiżanki
leżały u jej stóp. Herbata powoli wsiąkała w dywan. Hermiona zdawała się w
ogóle tego nie zauważyć i teraz stała obok Astorii, która pokazywała jej coś
palcem. Wciąż się śmiejąc sięgnęłam po różdżkę i jednym machnięciem posprzątałam
porcelanę.
Dziewczyny rozmawiały o czymś bardzo ożywione, tymczasem ja i Draco
spojrzeliśmy na siebie i ponowie się roześmialiśmy. To było takie naturalne i
takie przyjemne. Po prostu siedzieć tam i się śmiać. Brakowało mi czegoś
takiego. Czystej beztroski. Chwili, w której wszystkie problemy znikają, liczy
się tylko to, żeby nie przestać się śmiać. To trwało kilka minut. Kilka minut,
które mogę zaliczyć do najpiękniejszych w moim życiu.
Kiedy już wreszcie udało nam się opanować, a w moim przypadku było to,
kiedy ból brzucha stał się nie do zniesienia(Merlinie, kiedy ostatnio tak
bardzo się śmiałam?!), spytałam:
- Tak właściwie, to co takiego znalazłyście?
Chwilę trwało zanim dziewczęta zrozumiały, że mówię do nich. W końcu
odezwała się Hermiona.
- Pracujemy nad sprawą kobiety, która oszukała naszego klienta na grube
tysiące galeonów. Od dawna podejrzewałyśmy, że coś jest z nią nie tak, a teraz
mamy na to dowód.
- Ta kobieta... - wtrąciła Astoria.
-...nie możemy zdradzić jej nazwiska...
-...w ciągu ostatnich kilku lat, aż osiem razy zmieniała swoją
tożsamość...
-...mieszkała w różnych krajach...
-...i poznawała bogatych mężczyzn...
-...których namawiała na ślub...
-...a potem zostawiała bez grosza przy duszy...
-...zastanawiałyśmy się, jak jej się to udawało...
-...a teraz wiemy, że używała bardzo mocnego zaklęcia Mutato Vultu...
-...zmieniała swoją twarz i nazwisko, ale nawet najlepszy czarodziej
nie jest w stanie rzucić tego zaklęcia tak, aby każda z przybranych twarzy...
-...nie miała cech wspólnych...
-...w jej przypadku...
-...był to pieprzyk...
-...na lewym policzku - zakończyła Astoria.
- Astorii udało się znaleźć inne przypadki takich przestępstw w
Europie. Połączyła je i teraz mamy wygraną w kieszeni - Hermiona wyszczerzyła
zęby w uśmiechu, zadowolona z sukcesu, jaki je czekał.
- No, to chyba trzeba to czymś uczcić - zaproponował Draco, który
również był ciekaw, co tak poruszyło jego wybrankę. - Co powiecie na trochę
wina skrzatów? A może moje panie wolą Ognistą?
- Wino - odpowiedziałyśmy wszystkie trzy i już po chwili trzymałam w
ręce kieliszek z trunkiem.
- Za Hermionę i Astorię - powiedział Draco wznosząc do góry swoją
szklankę z Whisky. Wzięłam łyk czerwonego płynu, po czym z uśmiechem spojrzałam
na mojego syna, który właśnie całował Hermionę w policzek. Poczułam ciepło
rozchodzące się po moim ciele i wiedziałam, że nie miało ono nic wspólnego z
wypitym wcześniej winem. Widziałam szczęście w ich oczach.
Tworzyli taką uroczą parę.
~*~
Dni mijały szybko i niepostrzeżenie. Zanim się obejrzałam, został
tydzień do świąt Bożego Narodzenia. Zawsze uwielbiałam te święta. Były pełne
miłości i rodzinnego ciepła. Nikt się nie kłócił, nie groził ani nie ubliżał.
Kiedy jeszcze żył, nawet mój ojciec potrafił wytrzymać te trzy dni bez zbędnych
uwag i wyciągania rodzinnych brudów. Te dni były też wolne od kłótni z
Lucjuszem, których na co dzień nie brakowało. Jednak najbardziej ze wszystkiego,
lubiłam ubieranie choinki. Kiedy Draco podrósł, to była nasza tradycja. On
podawał mi bombki, a ja je wieszałam. Tradycją było również to, że to Lucjusz
zawsze zakładał gwiazdę na czubku choinki, a potem wszyscy troje patrzyliśmy na
nasze wspólne dzieło. Tak banalne zajęcie, a sprawiające tak wielką radość. I
na tym właśnie polega magia świąt. Na robieniu wszystkiego wspólnie, na radości
z małych gestów.
Ale w tym roku miało być inaczej. W tym roku, po raz pierwszy od
dwudziestu pięciu lat, miałam spędzić święta bez Lucjusza. Nie byłam zachwycona
tą wizją, ale nie śmiałam prosić Dracona o to, żeby zaprosił ojca. Wiedziałam,
że prędzej Czarny Pan powróci jako uosobienie dobra, niż Lucjusz i Hermiona
zasiądą przy jednym wigilijnym stole.
- Możemy już iść? - spytała Hermiona wyrywając mnie z zamyślenia. Po
raz kolejny stałam w kuchni, z kubkiem kawy w ręce i wyglądałam na ulicę. Nic
się nie zmieniło, dorośli wciąż śpieszyli się do pracy, a dzieci do szkoły.
Normalny poranek na normalnej mugolskiej ulicy.
- Za chwilkę, tylko dopiję kawę - uśmiechnęłam się do niej, po czym
znów skierowałam mój wzrok na ulicę. Wciąż ciepły kubek ogrzewał moje dłonie.
Tak, tego było mi trzeba. Właśnie brałam ostatni łyk czarnego płynu, kiedy mój
wzrok padł na mężczyznę stojącego po drugiej stronie ulicy. Przez chwilę nasze
spojrzenia się spotkały. Zabrakło mi tchu, a kubek z kawą upadł na podłogę.
- Coś się stało? - spytała zaniepokojona Hermiona wchodząc do kuchni. -
Wszystko w porządku?
- Tak, tak - zmusiłam się do uśmiechu. - W jak najlepszym, po
prostu.... nieważne. Chodźmy już - ponagliłam ją.
Chwilę później, kiedy Hermiona zamykała dom, nieco przestraszona,
zerknęłam w miejsce, w którym parę sekund wcześniej zobaczyłam swoją
przeszłość. Nikogo tam nie było. Odetchnęłam z ulgą, wmawiając sobie, że to
tylko wyobraźnia płata mi figle. Jednak, o ile nie miałam problemu z
przekonaniem siebie, że nic się nie stało, o tyle z Hermioną nie było tak
łatwo. Dziewczyna wciąż zerkała na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale powstrzymała
się od zadawania pytań.
- A więc od czego zaczynamy? - spytałam.
- Hm... - zamyśliła się. - Najpierw pójdziemy do centrum handlowego,
muszę odebrać prezent dla Dracona, a potem poszukamy sukienki dla pani.
Do centrum dojechałyśmy w pół godziny. Hermiona posiadała mugolskie
prawo jazdy, więc mogłyśmy bez większych problemów znaleźć się w sklepie i nie
musiałyśmy przejmować się ograniczeniami czasowymi.
Wybranie prezentu dla Dracona nie było trudne. Hermiona już kilka dni
temu złożyła zamówienie na srebrne spinki do mankietów i krawata z
wygrawerowanym wężem Slytherina, więc musiałyśmy jedynie za nie zapłacić.
Prawdziwa zabawa zaczęła się dopiero wtedy, kiedy weszłyśmy do sklepu z
sukienkami. Było tam wszystko. Od długich balowych sukni, przez ślubne, do
krótkich, nadających się na dyskotekę i takich, które mogłyby robić za bluzkę.
Stałam tam oniemiała aż w końcu Hermiona pociągnęła mnie za rękę i zaprowadziła
do odpowiedniego działu. Dziewczyna zaczęła mi przynosić przeróżne suknie,
które ja posłusznie mierzyłam. Wśród nich była prosta
niebieska do ziemi, bez żadnych zdobień; granatowa
wyszywana diamencikami z ramionami i bardzo niewygodna; biała na ramiączka z
minimalistycznymi zdobieniami, z której zrezygnowałam ze względu na
kolor, biel postanowiłam zostawić dla panny młodej; zielona, również z diamentami
i długim rękawem; czerwona
na ramiączka, z której zrezygnowałam ze względu na zbyt duży dekolt;
jeszcze jedna zielona,
na ramiączka, lekko marszczona i przyjemna w dotyku. Łącznie przymierzyłam
około dwudziestu sukienek, a każda kolejna była jeszcze piękniejsza od
poprzedniej.
Byłam już zdecydowana na kupno zielonej sukienki, kiedy to znowu się
stało. Stał przed witryną sklepu i uśmiechał się do mnie. Przez chwilę nie
byłam w stanie się ruszyć, a potem opadłam na kanapę obok Hermiony i schowałam
twarz w dłoniach. Nie mogłam w to uwierzyć. Przez cały czas byłam pewna, że to
wszystko mi się zdawało, że widziałam kogoś podobnego. No bo przecież to nie
mógł być on. Nie po tylu latach.
- Może mi pani wreszcie powiedzieć, o co chodzi? - spytała Hermiona, a
ja jeszcze bardziej zapadłam się w sobie.
- Nie tutaj - jęknęłam, po czym weszłam do przebieralni, żeby pozbyć
się zielonej sukienki.
Dziesięć minut później znalazłyśmy ustronne miejsce w kawiarni gdzieś
na samym końcu galerii. Hermiona zamówiła dla nas kawę i kremówki, a ja
rozglądałam się nerwowo w obawie, że znów go zobaczę. Dłonie schowałam pod
stolikiem, żeby ukryć ich drżenie. Dawno nikt aż tak bardzo nie wyprowadził
mnie z równowagi.
Kiedy kelnerka postawiła przed nami nasze zamówienie, wzięłam kojący
łyk gorącego płynu i poczułam nagły przypływ odwagi.
- Wiele lat temu znałam mężczyznę - zaczęłam. - Kochaliśmy się,
snuliśmy wspólne plany na przyszłość, mieliśmy skończyć szkołę i uciec z
Anglii... - uśmiechnęłam się na to wspomnienie. - Kiedy go poznałam, wiedziałam
już, że moim mężem miał zostać Lucjusz. Wiedziałam też, że nasze plany są
nierealne, ale, och Merlinie, jak cudownie było wierzyć, że sama mogę decydować
o swoim życiu. Spędziliśmy razem rok. Ostatnią klasę w Hogwarcie. Był tylko o
rok młodszy, ale wcześniej go nie znałam. Dopiero, kiedy przez przypadek
wpadłam na niego w pokoju wspólnym, zaczęliśmy się zauważać. Coraz częściej
siadał obok mnie podczas posiłków, czasem dołączał do mnie w bibliotece czy na
błoniach. Zaprzyjaźniliśmy się. Ten chłopak był naprawdę uroczy i taki...
niewinny. Zupełnie inny niż Lucjusz i... po pewnym czasie przyjaźń zaczęła
przekształcać się w znacznie głębsze uczucie. Wiedziałam, że nie mogę sobie
pozwolić na zbyt daleko idące myśli i plany względem tego chłopaka, ale gdzieś
w głębi duszy czułam, że to właśnie z nim powinnam być. Dzisiaj wiem, że to
było tylko głupie, szczenięce zauroczenie, ale wtedy... wtedy to było moje
życie. Życie, nad którym powoli traciłam kontrolę. Nasze czyny stawały się
coraz śmielsze, a ja czułam, że robię źle, że nie byłam uczciwa względem
Lucjusza... - nie chciałam jej opowiadać o jedynym razie, kiedy uprawialiśmy
seks w pokoju życzeń na tydzień przed moim powrotem do domu i w dniu, w którym
zerwaliśmy. To były zbyt intymne sprawy, a nie wszystkim chciałam się dzielić.
- Czas, który z nim spędziłam był beztroski i pełen nadziei, to on dawał mi
nadzieję. Ale w końcu... jak każda historia miłosna, ta również musiała się
skończyć. Rok szkolny dobiegał końca, a ja miałam rozpocząć inne życie jako
pani Malfoy. Nadszedł czas dokonywania wyborów. Mogłam uciec z Danem i wieść szalone
życie pełne niespodzianek i ciągłej myśli o tym, że straciłam rodzinę albo
wrócić do domu, wziąć ślub z Lucjuszem i nie splamić honoru rodziny... Byłam
zbyt młoda na podejmowanie takich decyzji. Nie wiedziałam, co robić. Z jednej
strony życie z Danem zapowiadało się naprawdę wspaniale, ale zostałam wychowana
w przeświadczeniu, że na pierwszym miejscu należy stawiać rodzinę, a ja
naprawdę nie chciałam rozczarować moich rodziców. Stanąwszy przed wyborem,
który miał zadecydować o całym moim dalszym życiu zrozumiałam, że tak naprawdę
nie miałam żadnego wyboru. Decyzję podjęli za mnie rodzice na wiele lat przed
tym, jak poznałam Dana. Zerwałam z nim na tydzień przed ukończeniem Hogwartu.
Nikomu nie powiedziałam o tym, co się między nami wydarzyło, więc nikt nie mógł
wiedzieć dlaczego nagle stałam się przygnębiona, niemal wpadłam w depresję...
Nikt nie mógł mi pomóc. Tłumiłam to w sobie i w końcu udało mi się zapomnieć...
uwierzyć, że nie byłabym z nim szczęśliwa i choć czasem przyłapuję się na
myśleniu o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym wtedy wybrała Dana... wiem,
że wybrałam dobrze. Prawda jest taka, że pokochałam Lucjusza i chociaż nie
zawsze byłam z nim szczęśliwa, nie potrafiłam żałować, że tak wyglądało moje
życie.
Hermiona milczała przez chwilę, zanim zdała sobie sprawę z tego, że
skończyłam swoją opowieść.
- Co się stało z Danem? - spytała dopiero po kilku minutach.
- Na początku nie potrafił pogodzić się z tym, że odeszłam. Nachodził
mnie, chciał mnie przekonać, żebym zmieniła zdanie. Dopiero, kiedy zrobiłam mu
awanturę, zrozumiał, że to koniec. Widziałam się z nim jeszcze kilka razy, ale
nie wyniknęło z tego nic więcej. Kiedy widziałam go po raz ostatni, byłam w
ciąży z Draconem, od tamtej pory nie miałam od niego żadnych wieści -
powiedziałam, biorąc łyk gorącego napoju.
- No dobrze… - pokiwała głową, jakby się nad czymś zastanawiając. - Ale
wciąż nie rozumiem... co się dzisiaj takiego stało?
Rozejrzałam się nerwowo, po czym szepnęłam:
- Zobaczyłam go...
- Tutaj?
Pokiwałam głową.
- I na Wisteria Lane. Dwa razy... obserwował mnie.
- Jest pani pewna? - zaniepokoiła się.
Pokiwałam głową.
- Jak tego, że tutaj teraz siedzimy.
- Nie rozumiem... dlaczego to robił? Dlaczego po prostu się z panią nie
skontaktował?
- Nie mam pojęcia. Kiedy go zobaczyłam, jak stał po drugiej stronie
ulicy i patrzył na mnie, poczułam, że tracę kontrolę, że przeszłość wróciła.
Jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Byłam przerażona.
- No cóż, raczej nie spodziewała się go pani znowu zobaczyć.
- Boję się, Hermiono - szepnęłam. - Wiem, że nie mam żadnych podstaw,
ale jestem przerażona.
Hermiona nic nie odpowiedziała, po prostu uśmiechnęła się do mnie,
starając się dodać mi otuchy, ale w tym momencie nawet ona nie była w stanie
poprawić mi humoru.
W końcu obie dopiłyśmy swoje kawy i zjadłyśmy ciastka. Tego dnia nie
miałyśmy już ochoty na zakupy, więc wróciłyśmy do samochodu. Hermiona
prowadziła powoli, więc mogłam przyglądać się mijanym budynkom i ludziom na
ulicy. Było już ciemno, a jedyne światło dawały uliczne latarnie i kolorowe
witryny sklepów.
- Chciałam panią zabrać na wycieczkę po Londynie, pokazać najciekawsze
miejsca, ale dzisiaj już chyba nic z tego nie wyjdzie - Hermiona przerwała
ciszę.
- Wychowałam się w Londynie - uśmiechnęłam się. - Gwarantuję ci, że
znam go dużo lepiej od ciebie.
- Ach - szepnęła. - Zapomniałam.
- Może kiedyś to ja zabiorę cię na wycieczkę po moich ulubionych
miejscach - zaproponowałam. - A ty pokażesz mi twoje.
- Jestem jak najbardziej za - uśmiechnęła się.
- Ale jest jedno miejsce, do którego chciałabym wrócić jeszcze dzisiaj.
Byłaś kiedyś w moim rodzinnym domu? Przy Grimmauld Place 12?
- Tak - pokiwała głową. - Przez pewien czas to była główna siedziba
Zakonu Feniksa.
- Dlaczego tylko przez pewien?
- Bo potem pani siostra...
-...zabiła Syriusza - dokończyłam za nią, kojarząc fakty. Zobaczyłam,
że jej oczy zrobiły się nagle bardzo wilgotne. Ja sama ledwo powstrzymałam
cisnące się do oczu łzy.
- Tak. W każdym razie, nie wiedzieliśmy, czy to miejsce wciąż jest
bezpieczne, a nie mogliśmy pozwolić na to, żeby podczas spotkania odwiedzili
nas śmierciożercy. Nie przewidzieliśmy jednak jednej rzeczy. Stworek przekazał
wiele informacji pani i pani siostrze.
- Nie - pokręciłam głową. - Stworek rozmawiał tylko z Bellatrix. Ona
nie chciała, żebym wiedziała co takiego jej mówił. Myślę, że nie do końca mi
ufała.
- Nonsens - zdziwiła się Hermiona. - Przecież była pani po ich stronie.
- Niezupełnie - pokręciłam głową. - Bellatrix wiedziała, że toczę
wewnętrzną walkę. Widziała jak reagowałam, kiedy pojawiał się Czarny Pan. On
nie zwracał na to uwagi, ponieważ nie byłam ważna. Nie należałam do grona
śmierciożerców, więc się nie liczyłam. Ale Bella... była bystra, kojarzyła
fakty. A kiedy Czarny Pan kazał Draconowi zabić Dumbledore'a - tym razem nie
udało mi się powstrzymać napływających do oczu łez. Pomimo upływu tak długiego
czasu, wspomnienia wciąż bolały tak samo - zrozumiała, że jestem w stanie
wyrzec się swojego życia, byleby tylko ochronić mojego syna. Ona nie widziała
świata poza Czarnym Panem, mnie zależało jedynie na ochronie bliskich.
- Ale nie skrzywdziła pani?
- Och, nie. Absolutnie. Bella ceniła więzi rodzinne. Nie skrzywdziłaby
nikogo, kogo uważała za swoją rodzinę, ale zdrajców... prawdopodobnie dlatego
nie miała oporów przed zabiciem Syriusza. Myślę, że gdyby spotkała Andromedę i
doszłoby pomiędzy nimi do walki, Bella nie zawahałaby się nawet przed zabiciem
jej. Ponieważ Andromeda...
-...jest zdrajczynią własnej krwi - tym razem to Hermiona dokończyła. -
Pani siostra była okropnym człowiekiem - powiedziała i już po chwili na jej
policzki wstąpiły rumieńce. - Przepraszam, nie powinnam była.
- Nie przepraszaj - uśmiechnęłam się do niej łagodnie. - Sama
wycierpiałaś od niej wystarczająco dużo, żeby to stwierdzić. Ale jest coś, o
czym musisz wiedzieć. Chociaż raczej cię tym nie zaskoczę, Bellatrix gustowała
w torturowaniu swoich ofiar. Zanim użyła zaklęcia uśmiercającego, spędzała dużo
czasu na wymyślnych torturach - po moim ciele przeszedł zimny dreszcz, na
wspomnienie krzyków tych wszystkich osób, które straciły życie w moim domu. -
Nie chodzi mi jednak o to, żeby opowiadać ci o preferencjach mojej siostry, ale
o to, że... nie do końca wiem, jak to ująć. Kilka tygodni temu, znalazłam w
pokoju Belli pamiętniki z różnych okresów jej życia. Dzięki nim mam szansę na
nowo poznać moją siostrę, poznać fakty, o których wcześniej nie miałam pojęcia.
Okazuje się bowiem, że w ogóle nie znałam Bellatrix. Nikt jej nie znał. W
każdym razie, Bella napisała tam też kilka słów o Syriuszu. Napisała, że zawsze
go lubiła, że zaimponował jej w Hogwarcie, kiedy zbeształa go publicznie za
robienie psikusów Severusowi, a on w odpowiedzi jedynie pokazał jej język.
Zagroziła mu wtedy, że wyrwie mu ten język, a on niewzruszony spytał, czy to
wszystko, na co ją stać. Och, gdyby wiedział, na co ją stać... napisała wtedy,
że poczuła się dumna z tego, że się jej nie bał. Myślę, że ta duma w niej
przetrwała, ponieważ... ponieważ napisała coś jeszcze. Widzisz, moja siostra,
moja bezwzględna Bellatrix, napisała, że zadała Syriuszowi szybką śmierć, żeby
nie dostał się do niewoli i nie był torturowany. Nie chciała, żeby cierpiał.
Dla niej wciąż był Blackiem, mimo iż otwarcie się jej sprzeciwił, mimo iż jej
nienawidził, nie przyznawał się do niej i do całej rodziny. Nie chodzi mi o to,
żeby jej bronić, co to, to nie, ale... dzięki temu nauczyłam się, żeby nikogo
nie oceniać po pozorach. Nawet tych, których myślisz, że dobrze znasz. Bo tak
naprawdę, nikogo nie jesteś w stanie poznać całkowicie. Każdy ma sekrety,
których nigdy nikomu nie wyjawi. Każdy ma w sobie światło i mrok, nawet jeżeli
tego mroku jest zdecydowanie za dużo. Bella też miała uczucia, również
cierpiała i kochała. Wiem, że to może się wydać dziwne, kiedy słyszy się coś
takiego o Bellatrix Lestrange, tej Bellatrix Lestrange. Chodzi mi o to... nie
szufladkuj jej, Hermiono.
- Nigdy tego nie robiłam. Nienawidziłam jej, to fakt. Jej śmierć mnie
ucieszyła, ale nigdy nie myślałam o niej jednowymiarowo - po tym stwierdzeniu
zapadła głucha cisza. Ani ja ani Hermiona nie odezwałyśmy się przez następne
piętnaście minut. Ja skupiłam się na wyglądaniu przez szybę, a Hermiona na
prowadzeniu samochodu.
Z czasem przestałam zauważać ludzi i budynki. Widziałam tylko plamy
światła. Odpłynęłam w zamyśleniu. Myślałam o tym, co się dzisiaj wydarzyło oraz
o tym, co się wkrótce wydarzy. Myślałam o tym, co dam Draconowi na święta oraz
jaką sukienkę włożę na ślub. Myślałam też o tym, kiedy spotkam się z Lucjuszem
i o tym, co zrobię, jeśli jeszcze raz zobaczę Dana. Dopiero, kiedy Hermiona
oznajmiła, że jesteśmy na miejscu, zostałam wyrwana ze świata myśli i
powróciłam do rzeczywistości. Kiedy wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się, ze
zdziwieniem stwierdziłam, że nie wcale wróciłyśmy na Wisteria Lane.
- Gdzie my... - nie dane mi było dokończyć tego pytania, ponieważ nagle
zrozumiałam. Hermiona przywiozła mnie na Grimmauld Place. Do domu.
- Mówiła pani, że chciałaby tu wrócić - uśmiechnęła się nieśmiało.
- Tak, ale... gdzie jest mój dom? - spytałam, widząc dom numer 11 a tuż
obok numer 13.
- Ach, tak, zapomniałam - zaśmiała się nerwowo. - Kwatera główna Zakonu
Feniksa znajduje się przy Grimmauld Place 12 - oznajmiła już poważnym tonem. Po
chwili pomiędzy domami numer 11 i 13 zaczął wyłaniać się jeszcze jeden. Mój.
- Kiedy tutaj mieszkaliśmy, nie było czegoś takiego - stwierdziłam.
- To zabezpieczenia Dumbledore'a, żeby nikt niepożądany nie mógł dostać
się do środka. Najpierw to on był Strażnikiem Tajemnicy, ale po jego śmierci
stał się nim każdy, któremu Dumbledore podał adres, a więc również i ja -
wyjaśniła. - No, ale wchodźmy, zanim mugole się zaniepokoją i wezwą policję.
Hermiona poszła przodem, a ja powoli za nią ruszyłam. Starałam się zapamiętać
jak najwięcej szczegółów: skrzypiąca furtka, ścieżka pokryta śniegiem,
uschnięte krzaki róż, o które nikt nie dbał już od wielu lat, zardzewiała poręcz i zniszczone
schody. Czas nie oszczędzał tego miejsca, a mnie dręczyło poczucie winy, że po
śmierci rodziców nie zadbałam o nie. A przecież tutaj się wychowałam. Tutaj
poznałam czym jest miłość i nienawiść, szczęście i rozpacz. To tutaj śmiałam
się i cierpiałam. Tutaj straciłam siostrę, tutaj zyskałam miłość. Kiedyś to
było miejsce, do którego uciekałam, teraz... miejsce zupełnie przeze mnie
zapomniane.
Hermiona stuknęła różdżką w drzwi. Usłyszałyśmy serię metalicznych
szczeknięć, zadzwonił łańcuch i drzwi otworzyły się, skrzypiąc przeraźliwie.
Weszłyśmy do środka.
Kiedy tylko Hermiona zamknęła drzwi, zapłonęły staroświeckie gazowe
lampy, rzucając migocące światło na cały przedpokój. Wyglądał tak samo, jak go
zapamiętałam: tajemnicze, wiejące grozą wnętrze z rzędem głów skrzatów domowych
na ścianach, których dziwne cienie padały na majaczące w głębi schody. Jedyną rzeczą,
która uległa zmianie, była komoda stojąca na końcu korytarza: kiedyś pełna
rodzinnych sreber i porcelany, teraz ziejąca pustką. Poczułam nagły przypływ
gniewu i ruszyłam w głąb domu. Zanim jednak zdążyłam zrobić kilka kroków,
usłyszałam cichy, mrożący krew w żyłach szept:
- Severus Snape?
Przerażona odskoczyłam do tyłu.
- Nie jesteśmy Snape'em! - krzyknęła Hermiona.
Poczuła przenikliwy podmuch zimna, który zmroził mi krew w
żyłach.
- To jedno z zaklęć ochronnych, jakie członkowie Zakonu rzucili na dom
po śmierci Dumbledore'a - wyjaśniła Hermiona, a ja pokiwałam głową. Nie
odezwałam się, ponieważ obawiałam się, że kiedy otworzę usta, zwrócę zjedzone
pół godziny wcześniej ciastko.
Hermiona ruszyła do przodu i, zanim cokolwiek zdążyłam zrobić, z dywanu
powstała szara, przerażająca postać. Krzyknęłam, a wraz ze mną zrobiła to
ciotka Walburga, której portret ukryty za ciężkimi zasłonami, teraz wyłonił
się. Szara postać sunęła w naszą stronę, sięgające do pasa włosy i długa broda
rozwiewały się do tyłu, w zapadniętej, bezcielesnej twarzy widniały puste
oczodoły... widmo wyciągało już rękę w moją stronę, kiedy Hermiona krzyknęła:
- To nie my cię zabiłyśmy!
Na słowo „zabiłyśmy” postać eksplodowała, pozostawiając po sobie kłęby
pyłu. Zaczęłam się dusić, łzy napływały mi do oczu, pył ranił gardło i
rozdzierał płuca.
- Już... w... porządku - zakaszlała Hermiona, która również nie mogła
złapać tchu.
- To był... to był Dumbledore - szepnęłam, kiedy odzyskałam głos,
Hermiona pokiwała głową.
- Kolejne zaklęcie. Zapomniałam o nim, bo zareagowałabym wcześniej -
powiedziała, wycierając łzy. - Na szczęście nie ma więcej zabezpieczeń.
Otrzepałam szatę z kurzu, który pozostał po widmie dyrektora Hogwartu.
Ciotka Walburga wciąż zawodziła.
- Och, zamknij się - jęknęła Hermiona, po czym machnęła różdżką. Błysnęło
czerwone światło i portret ucichł.
- Chyba masz już doświadczenie w radzeniu sobie z moją ciotką -
zaśmiałam się.
- No cóż, musiałam sobie z nią radzić przez kilka miesięcy dwa lata temu.
Lekko nie było - również się zaśmiała, po czym obie weszłyśmy dalej. Najpierw
podeszłam do pustego kredensu. Przejechałam po nim palcem, zbierając grubą
warstwę kurzu.
- Ten plugawy złodziej zabrał wszystko - syknęłam. Przepełniła mnie
złość. Pamiątki rodzinne gromadzone od wielu pokoleń, przepadły. Wszystko, co
miało wartość znajdowało się teraz w rękach obcych ludzi.
- Taaak... Mundungusa obchodziło jedynie to, żeby jak najwięcej
sprzedać... z takimi ludźmi się nie wygra...
- Niech no ja go tylko gdzieś spotkam... - zagroziłam, zaciskając
pięść.
Powoli zaczęłam wchodzić po skrzypiących schodach na pierwsze piętro i
przyglądać się głowom skrzatów. Nigdy ich nie lubiłam, jako dziecko mnie
przerażały, a jako nastolatkę irytowały. W końcu znalazłam się na pierwszym piętrze
i weszłam do salonu. Omiotłam wzrokiem pełne mroku wnętrze. Nic się nie
zmieniło. Na jednej ze ścian wisiały portrety, które teraz spokojnie drzemały.
Naprzeciwko wejścia znajdował się kominek, w którym kiedyś wielokrotnie
pojawiała się Bella. Najpierw sama, a w końcu z Rudolfem. Po lewej stronie stał
wielki stół. Jak przez mgłę widziałam teraz rodzinną kolację. Ja, Bella,
Andromeda i rodzice. Jeszcze jako młode i niewinne dziewczynki. Pośrodku
znajdował się mały stolik i dwie kanapy, a w rogu po prawej stronie znajdował
się stary fortepian. Podeszłam do niego i przejechałam dłonią po klawiszach.
Uśmiechnęłam się, słysząc stłumione dźwięki. Od lat nikt go nie używał. Taki
piękny instrument marnował się tutaj, podczas gdy ja uwielbiałam kiedyś na nim grać.
Odnotowałam w myślach, żeby go stąd zabrać. Hermiona usiadła na kanapie i
przyglądała mi się, jak z dziecięcą fascynacją odkrywam to, co już dawno
zostało przeze mnie odkryte.
- Chodź za mną - szepnęłam do Hermiony. Nie chciałam mówić normalnym
głosem, jakbym bała się, że zakłócę spokój tego miejsca. Dziewczyna posłusznie
ruszyła za mną do pokoju, którego ściany służyły za drzewo genealogiczne. Nie
było w nim żadnych mebli. Jedynie ściany pokryte gobelinami z pełną historią
genealogiczną rodziny Blacków.
- W tym pokoju znajdują się wszyscy członkowie mojej rodziny -
oznajmiłam, gładząc czule materiał w miejscu, w którym znajdowało się nazwisko
Lucjusza.
- Wiem - uśmiechnęła się nieśmiało. - Syriusz nam opowiadał.
- Och, chyba nie ma niczego, czym bym cię zaskoczyła - zaśmiałam się.
- Przepraszam, po prostu jestem zmęczona - powiedziała. - Zaczekam na
panią w salonie.
Pokiwałam głową i pozwoliłam jej odejść, a kiedy zniknęła, zaczęłam
wspinać się po schodach. Minęłam pokój Regulusa, Syriusza, ciotki Walburgi i
wujka Oriona, Belli, Andromedy i w końcu stanęłam przed drzwiami z tabliczką:
Narcyza Black
Pchnęłam je ostrożnie, nie wiedząc
co mogę zastać w środku. Z ulgą odnotowałam, że nic się nie zmieniło. Wszystko
zostało takie, jakie zostawiłam je dwadzieścia pięć lat temu. Na ścianach
wisiały wyblakłe fotografie, na mahoniowym biurku wciąż leżały podręczniki, a
na komodzie moja kolekcja porcelanowych figurek, które uwielbiałam zbierać jako
dziecko. W oknach wisiały moje ulubione zasłony, a na łóżku leżał „Barroll”, mój pluszowy miś, bez którego
nie potrafiłam zasnąć jako dziecko i którego później zatrzymałam jako
szczęśliwy talizman. Ostrożnie usiadłam na łóżku, które cicho zaskrzypiało i
wzięłam do ręki Barrolla. Po chwili leżałam i, podobnie jak ponad trzydzieści
pięć lat temu, przytulałam się do mojego misia. I kiedy tak leżałam, zniknęły
wszystkie troski. Nie liczyło się to, że Lucjusz chciał mnie zabić ani to, że
Hermiona usilnie chce uszczęśliwić Dracona. Nie liczył się nawet Dan, który
krył się gdzieś w ciemnościach za oknem. Pozostała jedynie błoga pustka i
spokój.
Nawet nie wiem, w którym momencie zaczęłam płakać. Łzy napływały do
moich oczu i wsiąkały w pachnącą stęchlizną pościel. Tak dobrze było znów
znaleźć się w tym domu. Tak wspaniale było znów poczuć się bezpieczną. W końcu
delikatny płacz przerodził się w gwałtowny szloch. Tak gwałtowny, że nie byłam
w stanie łapać powietrza.
W takim stanie znalazła mnie Hermiona. Niewiele pamiętam w tego, co
działo się potem. Jedynie urywki. Pamiętam, że Hermiona usiłowała mnie
uspokoić. Chyba mnie przytulała. Tak. Mówiła coś o tym, że to mugolski sposób
na nagły atak paniki. Przytulała mnie długo i mocno. W końcu mięśnie przestawały
walczyć, krew już nie buzowała w żyłach, a oddech się uspokajał. Sposób
Hermiony zadziałał.
Kiedy wróciłyśmy do domu, Draco już spał. Obie udałyśmy się do swoich
sypialni i, mimo iż obiecałam Hermionie, że tej nocy nie uronię już ani jednej
łzy, to kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, zapłakałam gwałtownie. Zdążyłam
jedynie rzucić zaklęcie wyciszające, zanim płacz pochłonął mnie całkowicie.
Powrót do domu przywołał wspomnienia, o których miałam nadzieję już
nigdy sobie nie przypominać.
~*~
Zabawne, jak szybko mija czas, kiedy chce się go zatrzymać. Zanim się
obejrzałam, nastało Boże Narodzenie. Mieszkańcy Wisteria Lane bardzo poważnie
potraktowali ozdabianie domów na święta. Zewsząd spoglądali na mnie Święci
Mikołajowie razem ze swoimi reniferami. Przed każdym domem stała choinka, a
większość dachów świeciła się wszystkimi kolorami tęczy. Wszystko to tworzyło
niesamowity efekt. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałam. Dekoracje na
Wisteria Lane mogły spokojnie konkurować z tymi w Hogwarcie.
Stałam teraz w salonie, z kieliszkiem czerwonego wina w ręce i
wyglądałam przez okno. Patrzyłam na dwoje dzieci, które lepiły bałwana. Przez
chwilę przypomniałam sobie, jak kiedyś to ja, Andromeda i Bella lepiłyśmy
bałwany w ogródku. To były takie beztroskie czasy. Nie dane mi jednak było zbyt
długo oddać się rozmyślaniom o przeszłości, ponieważ rozległ się dźwięk dzwonka
do drzwi. Usłyszałam jak Hermiona wita się ze swoimi rodzicami i z uśmiechem na
twarzy ruszyłam się przywitać.
Wigilijny wieczór mijał nam spokojnie. Rodzice Hermiony okazali się być
uroczymi ludźmi i prawdopodobnie bardzo bym ich polubiła, gdyby nie fakt, że
cały czas byłam myślami gdzie indziej. Wpatrując się w kolorową, pięknie
ozdobioną choinkę i słysząc napływające zewsząd kolędy, nie byłam w stanie
skupić się na rozmowie. W końcu Draco zauważył, że coś jest nie tak i wyciągnął
mnie do kuchni.
- Mamo, co się dzieje? - spytał zatroskany.
- Nic takiego - odparłam z uśmiechem na ustach. Nie chciałam go
martwić.
- Mamo - powiedział stanowczym głosem. - Nie rób ze mnie głupka.
- Po prostu... wciąż myślę o ojcu. To pierwsze święta, które spędzam
bez niego i... w święta nikt nie powinien być sam.
Draco westchnął i zaczął bawić się swoimi palcami, nerwowo je
wyginając.
- Wysłałem do niego sowę. Napisałem, że jeśli chce, to może przyjść,
ale jak widać... nie zależało mu na nas - powiedział w końcu, a w jego głosie
wyczułam dużo goryczy.
- Ojciec na pewno czuje się winny za to, co się stało ostatnim razem -
przygryzłam wargi, starając się powstrzymać napływający zewsząd ból. - Myślę,
że w końcu uda mu się przezwyciężyć swoje przekonania. On po prostu potrzebuje
na to więcej czasu niż ja - powiedziałam, a do moim oczu napłynęły łzy. Tak
bardzo chciałam, żeby Lucjusz był tutaj. Żebyśmy wszyscy znów byli rodziną.
- On musi zaakceptować to, że kocham Hermionę i nigdy nie pozwolę mu na
to, żeby ją skrzywdził. Jeśli przyjdzie dzień, w którym będzie kazał mi
wybierać... nie zawaham się, mamo.
Do moich oczu napłynęły łzy, których nie byłam w stanie powstrzymać.
Draco podszedł i mnie przytulił.
- Chcę, żeby było jak dawnej - szepnęłam.
- Ja też, mamo... Ja też... ale dopóki ojciec nie zaakceptuje moich
wyborów, nic się nie zmieni.
Pokiwałam lekko głową i wskazałam na salon, z którego dochodziły
odgłosy rozmowy i śmiechu.
- Powinniśmy wracać - uśmiechnęłam się lekko i otarłam łzy wierzchem
dłoni. - Weź talerze, a ja zaniosę pudding - powiedziałam i wzięłam do ręki
talerz z budyniem.
Reszta wieczoru upłynęła spokojnie. Państwo Granger opowiadali mi o
swojej pracy, a Hermiona i Draco wtuleni w siebie spoglądali na nas z uśmiechem
na twarzach. Około godziny dwudziestej rozległ się dzwonek do drzwi i Hermiona
wpuściła do środka Harry'ego Pottera i Ginervę Weasley.
Zauważyłam, że Potter zdawał się całkowicie akceptować wybór swojej
przyjaciółki, razem z Draconem rozmawiali swobodnie, wymieniali się
opowieściami i żartami. Miałam wrażenie, że wszystko to, co opowiadał mi Draco
o młodym Potterze, miało miejsce w zupełnie innym świecie i dotyczyły zupełnie
innych osób. Teraz wyglądali jak dwaj przyjaciele. Jednak w przeciwieństwie do
swojego chłopaka, panna Weasley zerkała badawczo na mojego syna i na mnie,
jakby spodziewała się nagłego ataku z naszej strony.
Kiedy państwo Granger postanowili udać się do domu, Hermiona z
ożywieniem opowiadała Ginny o postępach w pracy, a Draco zniknął w łazience,
miałam okazję zamienić parę słów z młodym Potterem.
- Dziękuję za list - powiedziałam. - Wiem, że powinnam odpisać już
dawno temu, ale zbyt wiele rzeczy działo się w moim życiu. W każdym razie:
dziękuję.
- Naprawdę nie ma pani za co, uratowała mi pani życie. Dzięki temu
kłamstwu, możemy tutaj teraz siedzieć - uśmiechnął się. - Ja nie zrobiłem
niczego takiego.
- Obiecałeś ochronę mnie i mojej rodzinie, a dla mnie, to wcale nie
jest nic takiego. Nie znam wielu ludzi, którzy mieli by w sobie taką siłę walki
jak ty. I w dodatku byliby tacy wyrozumiali - powoli przechodziłam do tego,
czego tak bardzo chciałam się dowiedzieć. - Musiało być wam trudno, prawda?
Kiedy dowiedzieliście się, że Hermiona spotyka się z moim synem.
- W zasadzie, to nie - pokręcił głową. - No... mnie nie. Draco
kontaktował się ze mną w ciągu ostatniego roku nauki, na który razem wrócili.
Pisał mi, że rozmawiają i że zbliżają się do siebie. Wiedziałem, że to się w
końcu stanie. Na początku było mi trudno w to uwierzyć, w końcu tyle lat
nienawiści, a teraz nagle... ale w końcu to zaakceptowałem. Ginny też zniosła
to nie najgorzej, choć wciąż nie do końca ufa Draconowi. Myślę, że akceptacja
największą trudność sprawiła Ronowi. Na początku trochę się wściekał, w końcu
nie raz usłyszał od Dracona okropne rzeczy, podobnie zresztą jak Hermiona i ja,
ale w końcu i jemu udało się z tym pogodzić. Ich związek stał się po prostu
faktem, a my zbyt wiele razem przeszliśmy, żeby nasza przyjaźń zakończyła się z
takiego powodu.
- To bardzo mądre podejście - uśmiechnęłam się. - Bardzo dojrzałe.
Chciałam spytać o coś jeszcze, ale w tym samym momencie wrócił Draco.
- Potter, lepiej nie bajeruj mojej mamy - powiedział złowrogo, a po
chwili się roześmiał, ja również. Zdałam sobie bowiem sprawę, że siedziałam
teraz bardzo blisko Harry'ego.
- Gdzież bym śmiał. To byłby dla mnie zaszczyt, gdyby pani Malfoy
zwróciła na mnie uwagę - puścił mi oczko, a ja roześmiałam się jeszcze
bardziej.
- Na mnie już pora. Czas byście wy, młodzi, przejęli inicjatywę –
uśmiechnęłam się, wstając z kanapy. - Dobranoc wszystkim - oznajmiłam i
ruszyłam w stronę schodów. - Bawcie się dobrze - mrugnęłam porozumiewawczo do
Dracona i zniknęłam za ścianą. Nie udałam się jednak do mojej sypialni. O nie,
na dzisiejszy wieczór miałam zupełnie inne plany. Kiedy tylko usłyszałam gwar
rozmów, teleportowałam się do Malfoy Manor.
- Lucjuszu, jesteś tutaj? - krzyknęłam, rozglądając się po ponurym
wnętrzu. Pomimo remontu, który skończyłam zaledwie kilka tygodniu temu, ten
pokój potrzebował dużo więcej niż nowych mebli i tapet, żeby zapanowało w nim
światło. Mrok przesiąknął mury, nic już nie mogło uratować tego miejsca. -
Lucjuszu! - krzyknęłam ponownie.
Kiedy rozejrzałam się po salonie, uderzyła mnie smutna prawda.
Pomieszczenie było pozbawione wszelkich ozdób, a miejsce, w którym do tej pory
co roku znajdowała się ogromna choinka, stało teraz puste. Gdyby nie śnieg za
oknem i kartka w kalendarzu, można by w ogóle nie zauważyć, że są święta Bożego
Narodzenia.
Kiedy po raz trzeci zawołałam Lucjusza i odpowiedziała mi głucha cisza,
zaczęłam się niepokoić. Wyciągnęłam różdżkę i powoli ruszyłam w głąb
pomieszczenia. Na chwilę wstrzymałam oddech, żeby lepiej wsłuchać się w
dźwięki, jakie wydawał dom. I, kiedy tak stałam, z zamkniętymi oczami i różdżką
w dłoni coś usłyszałam. Znajomy dźwięk, który sprawił, że na moich ustach
zagościł uśmiech. Jeszcze raz zamknęłam oczy i skupiłam się na źródle dźwięku.
Dochodził z lewej strony, a dokładnie z mojego ulubionego fotela. Powoli
ruszyłam w tamtą stronę i uśmiechnęłam się na widok Lucjusza chrapiącego w moim
fotelu. Dla pewności nachyliłam się i sprawdziłam jego oddech. Nie wyczułam
alkoholu, co bardzo mnie ucieszyło.
Korzystając z okazji postanowiłam zadbać o dekoracje. Kilka machnięć
różdżką i całe pomieszczenie świeciło się od srebrno-zielonych łańcuchów i
lampek. W oknach pojawiły się świąteczne witraże, a na kominku wielkie skarpety
na prezenty. Choinka pełna była słodyczy i kolorowych bombek.
- Tak lepiej - śmiechnęłam się spoglądając na efekty mojej pracy, po
czym z lekkim uśmieszkiem na ustach wycelowałam różdżkę w stronę Lucjusza i
szepnęłam: Aquamenti.
Z końca różdżki, wprost na twarz Lucjusza, wypłynął delikatny strumień
wody.
- Co do....?! - krzyknął Lucjusz podskakując na fotelu i gwałtownie z
niego wstając.
- Lany poniedziałek - zaśmiałam się. - Zapomniałeś o Bożym Narodzeniu,
więc zrobiłam ci Wielkanoc - chichotałam widząc, jak Lucjuszowi rzednie mina.
Zaczął rozpinać mokrą koszulę i wycierać twarz. Nie potrafiłam powstrzymać
śmiechu.
- No doprawdy, bardzo śmieszne - Lucjusz pokazał mi język, ale również
się uśmiechnął. Jednym ruchem różdżki wysuszył koszulę i zaczął ją zapinać.
Zaśmiałam się ponownie, kiedy zauważyłam, że pomylił guziki.
- Daj, ja to zrobię - powiedziałam i podeszłam do niego. Powoli rozpięłam
mu koszulę i zaczęłam zapinać ją od nowa. Czułam ciepło jego klatki piersiowej,
a jego oddech ogrzewał moje włosy. Kiedy skończyłam, uniosłam lekko głowę i
szepnęłam: gotowe.
Lucjusz uśmiechnął się i złożył pocałunek na moich dłoniach.
- Dziękuję - schylił się i szepnął mi na ucho. - A więc... co cię
sprowadza do domu?
- Och, Lucjuszu, to mauzoleum jest zbyt zimne i puste, żeby nazywać je
domem.
- Nie przesadzaj. W końcu mamy kilka wspaniałych wspomnień.
- Może... - uśmiechnęłam się.
- Ale ty wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie... dlaczego
postanowiłaś mnie odwiedzić?
- W święta nikt nie powinien być sam - szepnęłam. - Nawet ty, Lucjuszu.
- Ach, rozumiem - z uśmiechem na ustach pokiwał głową. - Widzę, że
wprowadziłaś kilka zmian w wystroju - zauważył, rozglądając się po
pomieszczeniu.
- Cóż, uznałam, że skoro mam spędzić tutaj cały wieczór, to nie będę
siedziała w takim ponurym grobowcu.
- A więc chcesz spędzić tutaj cały wieczór?
- Jeśli ty tego chcesz.
- A ty? - spytał zmysłowo.
- Chcę - uśmiechnęłam się. - W ten jeden wieczór, ja będę wolną kobietą
bez przeszłości, a ty wolnym mężczyzną bez przeszłości. Niech liczy się tylko
to, co przed nami.
- Zgoda - szepnął mi do ucha. Machnęłam różdżką i zewsząd zaczęła
napływać muzyka. Ta sama, do której tańczyliśmy na naszym ślubie. - Czy mogę
prosić panią do tańca? - spytał szarmancko Lucjusz, kłaniając mi się i
wyciągając do mnie rękę.
- Skoro pan nalega - uśmiechnęłam się i chwyciłam jego dłoń. Po chwili
kołysaliśmy się na boki w rytmie muzyki. To były wspaniałe chwile.
Po kilku długich chwilach Lucjusz zniknął, by po kilku następnych wrócić
z małym granatowym pudełeczkiem, które mi wręczył.
- To dla ciebie - uśmiechnął się, a kiedy je otworzyłam, zobaczyłam parę szafirowych
kolczyków. - Podkreślają kolor twoich pięknych oczu - szepnął, a ja
poczułam, że rumieńce wstąpiły na moje policzki.
- Są piękne - powiedziałam, delikatnie gładząc je opuszkami palców. -
Ale... ja nie mam dla ciebie żadnego prezentu...
- Twoja obecność tutaj jest najwspanialszym prezentem, jaki mogłem od
ciebie dostać - oznajmił i nachylił się, żeby ucałować moje włosy. Uśmiechnęłam
się i po chwili znów wirowaliśmy w tańcu.
- Wesołych świąt, Lucjuszu - powiedziałam, przykładając głowę do klatki
piersiowej Lucjusza.
- Wesołych świąt, Narcyzo - szepnął, po czym ponownie złożył pocałunek
na moich włosach.
I kiedy tak kołysaliśmy się w rytmie muzyki, wszystko przestało mieć
znaczenie. Myślałam tylko o tym, co działo się w tej chwili. O cieple ciała
Lucjusza, o jego przyjemnym dotyku, o dodającym otuchy biciu jego serca, o jego
miękkich ustach i delikatnych pocałunkach. Po raz pierwszy od bardzo dawna,
liczyła się tylko teraźniejszość.
~*~
Uwaga, uwaga, uwaga... dzisiaj mój blog kończy pół roku! :D Jej, to takie wspaniałe ^^ Chciałam w tym miejscu podziękować Wam za to, że ze mną jesteście i dajecie mi siłę do pisania ♡ Dziękuję
również za 9000 wyświetleń, naprawdę wspaniale jest patrzeć na te statystyki :)
Apropos statystyk, to widzę, że blog ma wiele wyświetleń w innych krajach, więc
mam prośbę: jeśli czyta to ktoś z zagranicy, byłoby mi naprawdę miło, gdyby się
ujawnił ;)
Ach, i
jeszcze gratulacje dla Was, jeśli udało się Wam przetrwać tych 16 stron :)
Na dzisiaj
to tyle ;) Nowy rozdział pojawi się do 8 marca :) Trzymajcie się cieplutko do
tego czasu, całusy,
Wasza Ciocia
Bella ;**
O, pierwsza. Myślałam, że ten rozdział będzie o tym ślubie, nie mniej jestem zachwycona. Końcówka jest taka śliczna, mam nadzieję, że oni będą razem już na stałe, będą razem mieszkać itd. Więcej słodkich scen! :) Liczę też na to, że Draco i Hermiona się nie rozstaną. Czekam na więcej, bo się mnie cholernie podoba. :)
OdpowiedzUsuńTeż bym chciała takie kolczyki. *.*
Rozdział o ślubie będzie następny :) powoli wszystko zmierza do szczęśliwego zakończenia, będzie bardzo różowo i słodko, a potem... potem Was zaskoczę :D co do Hermiony i Draco, to ich ostateczne losy pozostawiam w rękach czytelników :) a te kolczyki są naprawdę cudowne i też chciałbym je mieć ♥
UsuńJak ty to robisz, że umiemiesz zapisać 16 stron?! Wszystkiego Najlepszego z okazji blogowych pół-urodzin!
OdpowiedzUsuńKiesses :*
Luna
Heh... nie wiem xD siadam i samo się jakoś tak pisze :D mam historię, którą chcę opowiedzieć i chcę to zrobić jak najlepiej i jak najdłużej ;) ale spokojnie, to był tylko jednorazowy wybryk, następne będą standardowej długości ;)
UsuńStrasznie podoba mi się sposób, w jaki kreujesz postać głównej bohaterki. Twoja Narcyza jest bardzo realistyczna - ma przeszłość, uczucia, przeżywa te same emocje co zwykli ludzie. Jak widać miłość nawet w świecie magii ma smak słodko-gorzki, a przeszłość przypomina o sobie po wielu latach. A końcówka jest cudowna. Nikt nie powinien być sam w święta.
OdpowiedzUsuńhttp://nocturne.blog.pl/
A mi się bardzo podobał ten rozdział i szczególnie jego długość. Hermiona i Draco są tacy kochani i słodcy. ^^ Wreszcie trochę fluffu wkradło się do Cyzi i Lucka, o jejku ta scenka była cudowna, wyobrażam sobie co się stało potem. hyhyh ;> Ja taka ZUA. :P
OdpowiedzUsuńCyzia jest bardzo emocjonalna, bardzo stanowcza, bardzo, bardzo no po prostu bardzo kochana. <3
Czekam na następny rozdział, kochana.
Całuski, Cyzia. ;**
PS: Congratulations z powodu pół rocznicy :*
I znów wszystko zaczyna się układać. Jak ja lubię takie momenty!
OdpowiedzUsuńBędę czekać na rozwyj wydarzeń.
Pozdrawiam,
Sara
Pierwszy fragmendt był naprawdę dobry. Ta rozkojarzona Cyzia i święta. Ale fragment z Luckiem. Popsułaś to wiesz? Mam nadzieję, że w następnym rozdziale się poprawisz.
OdpowiedzUsuńDużo weny
<3 Lady Luena
Ciociu Bello! Rozdział jak zwykle wspaniały:) wiedziałam, że mimo, iż Lucjusz chciał skrzywdzić Narcyzę (nie ważne, że był pod władaniem zaklęcia) ona nadal go kocha i jeszcze ta słodziutka scena na koniec... Ciociu powiem tylko jedno: masz dryg :) Weny. Całuski :* PS Ja nadal nie wiem dlaczego mówie na Ciebie ciociu :D jednak mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadz ciociu :)
OdpowiedzUsuń