niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 26. Nie jestem na to gotowa

- Dlaczego tak na mnie patrzcie?  -  spytałam łamiącym się głosem.  -  Dlaczego patrzycie na mnie tak,  jakbym już była martwa?
Nigdy nie sądziłam, że po wojnie jeszcze kiedykolwiek stanę na własnych nogach. Sądziłam, że to mój koniec, że upadłam i już nigdy się nie podniosę. Z zaskoczeniem więc odkryłam, że nie było to wcale tak trudne. Z czasem nauczyłam się żyć na nowo, bez ciągłego strachu i obaw. Byłam pewna, że wykorzystałam mój limit nieszczęść i że teraz czekają mnie już tylko same dobre chwile. Gdybym wtedy wiedziała w jak wielkim byłam błędzie, wiele rzeczy zrobiłabym inaczej. W końcu zrozumiałam, że za każdą chwilę szczęścia przyjdzie mi zapłacić. Nie wiedziałam jednak, że cena będzie aż tak wysoka. 
Nigdy nie sądziłam, że będę zmuszona podjąć decyzję o śmierci własnego dziecka. 
- Narcyzo,  Lucjuszu, przykro mi,  ale wasze dziecko choruje na typ drugi. 
Jedno zdanie sprawiło, że moje życie legło w gruzach. To było jak wyrok śmierci. Wyrok na małe i niewinne dziecko, które właśnie wykonało delikatny ruch w moim brzuchu. 
- Przy typie drugim mamy do czynienia z niską masą urodzeniową, niedorozwojem płuc, problemami z przełykaniem i oddychaniem -  mówiła uzdrowiciel Herman, a ja robiłam wszystko co w mojej mocy, żeby jej nie słuchać. Nie chciałam tego słyszeć. -  Jeśli ciąża jest donoszona,  noworodki z typem drugim zazwyczaj umierają w ciągu kilku godzin lub dni od porodu. Istnieje też duże ryzyko złamań wewnątrzmacicznych.
Spojrzałam na Herman. 
- Przepraszam, wewnątrzmacicznych?  
- Tak -  Herman pokiwała głową. 
- Kości mojego dziecka łamią się w moim brzuchu? -  spytałam, choć wcale nie chciałam uzyskać odpowiedzi. Herman znowu pokiwała głową. -  Tam miała być bezpieczna,  a jej kości się łamią... -  łzy spływały po moich policzkach. Poczułam dłoń Lucjusza na moim ramieniu. -  Czy ona to czuje? Jak jej kości się łamią? Czuje to, prawda? -  milczenie Herman uznałam za odpowiedź twierdzącą. -  A więc moja mała córeczka cierpi już teraz... 
- Naprawdę, bardzo mi przykro. 
Potem zostaliśmy sami. Lucjusz przytulał mnie tak długo,  aż byłam w stanie normalnie oddychać. Gdybym miała określić, który moment mojego życia był najgorszy, wybrałabym właśnie ten. Wiedziałam co muszę zrobić, ale nie byłam w stanie podjąć tej decyzji. Nie byłam ma to gotowa. 
- Nie ma opcji, żebym zrobiła to, co muszę zrobić i co wiem , że powinnam zrobić... -  mówiłam przez łzy.
- Już,  cichutko - powiedział Lucjusz, całując moje włosy. -  Jest sposób, kochanie.  Zawsze jest sposób i znajdziemy go. Pójdę po uzdrowiciel Herman, ona będzie wiedziała co zrobić -  szepnął, po czym wyszedł z gabinetu,  a kiedy wrócił z Herman, zauważyłam,  że miał zaczerwienione oczy. Wcześniej starał się powstrzymywać targające nim emocje.
- Rozmawiałam z Lucjuszem i rozumiem twój ból.
Wątpiłam,  by naprawdę była zrozumieć co czułam, ale byłam zbyt bezsilna,  żeby się z nią o to kłócić, więc po prostu pokiwałam głową. Lucjusz usiadł obok i ponownie przytulił. 
- Myślę, że mam dla was plan. -  powiedziała Herman, po czym skierowała swój wzrok tył na mnie. -  Wybierzesz dzień. Niedługo. Odłożysz wszystko i wywołamy poród. Zrobimy to, zanim zacznie to zagrażać twojemu życiu, Narcyzo. Urodzisz swoją małą piękną córeczkę i dasz jej imię. A potem będziesz ją przytulać,  śpiewać jej i bujać w swoich ramionach.  Będziesz na nią patrzeć i zapamiętasz każdy detal jej malutkiej twarzy. I będziesz to robiła tak długo, jak będzie żyła. Tak właśnie to zrobisz. 
- Możemy tak zrobić -  szepnął Lucjusz,  ocierając łzy spływające po moich policzkach. 
Pokiwałam głową. Plan Herman wydawał się być doskonały. Będę przytulała moją małą córeczkę tak długo, jak będzie żyła.

5 czerwca 1980r.

Osiem godzin. Tyle czasu trwał poród Draco. Co prawda słyszałam, że wiele innych kobiet, które znałam spędziły dużo więcej godzin na sali porodowej. Podobno Jessica Goyle rodziła przez dwadzieścia godzin. Jednak pomimo tego, ile bólu mnie to kosztowało; pomimo potu spływającego po czole i bólu paraliżującego umysł, którego nie były w stanie powstrzymać nawet najsilniejsze eliksiry, wiedziałam, że było warto.
Kiedy zobaczyłam moje dziecko, wszystko się zmieniło.
Ponieważ mój syn był wcześniakiem, urodzonym w ósmym miesiącu, uzdrowiciele tuż po porodzie zabrali go do sali obok na badania.  Lucjusz siedział obok mnie i trzymał mnie za rękę. Oboje zastanawialiśmy się, czy z naszym dzieckiem wszystko w porządku. Czy na pewno było tak zdrowe jak wcześniej zapewniali nas uzdrowiciele? Kiedy już zaczynałam wpadać w panikę, a dłoń Lucjusza coraz mocniej zaciskała się na mojej, do sali wszedł młody mężczyzna trzymający w rękach małe dziecko zawinięte w niebieską tkaninę. Mężczyzna podał mi zawiniątko, a potem zostawił nas samych. Spojrzałam na mojego małego synka, a z moich oczu popłynęły łzy szczęścia. Był piękny. Jego skóra była miękka i gładka, oczka błękitne a włoski jasne. Wyglądał dokładnie tak, jak jego ojciec. Tak jak chciałam. Dotknęłam palcem jego czoła, odgarniając włoski. Był małą, piękną, oddychającą istotą i był mój. Mój i Lucjusza.
- Lucjuszu – szepnęłam, nie spuszczając wzroku z mojego dziecka. – Lucjuszu… on jest piękny.
Lucjusz był spokojny. Powoli nachylił się tak, że nasz synek mógł teraz na niego spojrzeć. Zobaczyłam, że w oczach Lucjusza również zabłysnęły łzy.
- Wygląda… - jego głos był przepełniony emocjami.
- Jak ty – dokończyłam za niego, a szeroki uśmiech zagościł na mojej twarzy.
Lucjusz wpatrywał się w nasze maleństwo jak zaczarowany.
- O czym myślisz? – spytałam w końcu, wyrywając go z zamyślenia.
- On jest… - zaczął, spoglądając w moje oczy. – On jest idealny, Narcyzo.
- Draco Lucjusz Malfoy – powiedziałam cicho, delikatnie gładząc palcem policzek mojego synka. – Nasz idealny mały chłopiec – uśmiechnęłam się, obserwując dziecko śpiące w moich ramionach, a Lucjusz mnie pocałował.
Draco był jedyną rzeczą, która przyniosła nam szczęście w czasie wojny. Był naszym zbawicielem i naszą nadzieją.

Teraz

Odłożyłam zdjęcie stojące na kominku i otarłam łzy. Lucjusz podszedł do mnie i przytulił, pozwalając by moje łzy moczyły jego szatę. Pomimo podjętej już decyzji, wcale nie było mi łatwiej. Wprost przeciwnie. Świadomość, że wkrótce urodzę moją  małą córeczkę, a potem pozwolę jej umrzeć, sprawiała, że ja sama umierałam z każdą chwilą. Moja dusza była rozdarta. Wszystko straciło sens. Całe moje życie. Troska, którą otaczałam moich bliskich. Opieka i bezpieczeństwo, które starałam się im zapewnić. Miłość, którą im dawałam. To wszystko nie miało już znaczenia.
Lucjusz powoli zaprowadził mnie w stronę sypialni, a ja po raz ostatni zerknęłam na zdjęcie, które przedstawiało mnie trzymającą Dracona niedługo po jego narodzinach.
Tęskniłam za tamtymi latami. Wtedy wszystko było dużo łatwiejsze. Niestety, wiedziałam, że te czasy już nigdy nie powrócą.

~*~

Tydzień zabrało mi podjęcie decyzji o dacie wywołania porodu. Nie było to łatwe, ale nie mogłam tego unikać w nieskończoność. Więc kiedy nadszedł dzień, który wybraliśmy wspólnie z Lucjuszem, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i razem udaliśmy się do Munga.
Ponieważ uzdrowiciel Herman nalegała na to, żebyśmy najpierw zajęli się papierkową robotą, w pierwszej kolejności udaliśmy się do jej gabinetu. Przemierzając szpitalne korytarze, miałam wrażenie, że czas zwolnił. Ludzie, którzy przechodzili obok mnie, zdawali się nie mieć twarzy. Wszyscy wyglądali i robili to samo. Czułam się jak w transie. Prowadzona przez Lucjusza, niezdolna do wykonania żadnego samodzielnego ruchu. W głowie huczała mi tylko jedna myśl. Kiedy wieczorem opuszczę szpital, będę sama. Nie będę miała córki, która mogłaby obudzić mnie w nocy swoim płaczem, którą bym karmiła i przytulała, której bym śpiewała i zmieniała pieluchy. Dziecko, które w tej chwili wykonywało delikatne ruchy w moim brzuchu, zostanie mi na zawsze odebrane.
- O której poszłaś dzisiaj spać? – spytał Lucjusz, kiedy czekaliśmy na uzdrowiciel Herman.
- Nie poszłam – powiedziałam głosem wyzutym ze wszelkich emocji, wciąż wpatrując się w jeden punkt za oknem. – Och, moje ręce są spocone, całe się lepią– oznajmiłam zdenerwowana i zaczęłam wycierać dłonie o materiał szaty.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi i po chwili pojawiła się w nich Herman.
- Potrzebuję kilku podpisów, zanim zaczniemy – powiedziała, siadając naprzeciwko nas. W ręce trzymała plik kartek, które zaczęła rozkładać na stole.
- Co dokładnie nas czeka? – spytałam. – Po tym, jak podpiszemy te dokumenty? Jak zaczniemy?
- Cóż, kiedy skończymy, zabiorę cię do twojego pokoju, gdzie podam ci eliksir wywołujący poród. A dalej twoje ciało będzie samo wiedziało, co robić – oznajmiła spokojnie, biorąc do ręki pierwszy z dokumentów i podała nam go. – Czy ustaliliście już imię?
- Nadal nad tym pracujemy – powiedział Lucjusz, biorąc do ręki kartkę, którą podała mu Herman.
- No dobrze. Możecie podpisać teraz, a resztę uzupełnimy później – mówiła, w dalszym ciągu podsuwając nam nowe papiery. – To zgody pisemne.
- Myślałem, że już je podpisaliśmy – zdziwił się Lucjusz.
- To nie te. Dzisiaj wywołujemy poród. Jesteś w dwudziestym czwartym tygodniu ciąży – powiedziała, patrząc na mnie. - Więc teoretycznie, moglibyśmy interweniować, by utrzymać dziecko przy życiu – wyjaśniła. – Te dokumenty są po to, by wszystko było legalne.
Lucjusz wziął od niej kartkę i bez wahania pozostawił na niej swój podpis. Mnie nie przychodziło to tak łatwo.
- Potrzebuję obu podpisów – powiedziała Herman, widząc, że wciąż nie wzięłam do ręki swojego pióra.
- A reszta dokumentów?
- To akt zgonu – Herman wskazała na kartkę, którą właśnie trzymała w ręce.
- Możemy nie robić tego teraz? – spytałam cicho, czując jak łzy napływają do moich oczu.
- Lepiej będzie, jeśli załatwimy całą papierkową robotę teraz, by potem nie musieć się tym martwić. Potrzebujecie chwili? – spytała.
- Tak, poproszę – powiedział Lucjusz, a ja pokiwałam głową.
- Wszystko czego chciałam, to po prostu urodzić zdrowe dziecko – szepnęłam, trzymając dłoń na brzuchu.
- Wiem – powiedział i przytulił mnie. – Ja też tego chciałem.
- To nie jest w porządku. Nic nie jest w porządku... – mówiłam, starając się nie patrzeć na kartkę, którą położyła przede mną Herman . Na samej górze znajdowały się dwa krótkie słowa. AKT ZGONU. Kartka leżała przede mną, czekając tylko na mój podpis. Podpis, którego nie byłam w stanie złożyć. AKT. AKT ZGONU. Te słowa zdawały się bić dziwnym blaskiem. Wprost mnie oślepiały. ZGONU. Miałam podpisać akt zgonu własnej córki. Nie było mowy, żebym to zrobiła.
- Nie obchodzi mnie, co ona mówi – oznajmiłam, kręcąc głową. – Nie podpiszę tego.
A potem gwałtownie odsunęłam od siebie wszystkie papiery tak, że większość z nich spadła na podłogę. Nie zważając na wszystko, wyszłam z gabinetu. To było ostatnie miejsce, w którym chciałam teraz być.

~*~

Godzinę później, kiedy Lucjuszowi udało się mnie znaleźć i uspokoić, oboje udaliśmy się do pokoju, który wskazała nam Herman.
Lucjusz położył moją torbę na łóżku, a ja zaczęłam szukać w niej ubrania na zmianę.
- Antilia? – spytał Lucjusz.
- To brzmi jak nazwisko, a nie imię -  mruknęłam. 
- Ariel?
Pokręciłam głową.
- Kasjopea?
- Nie.
- Wciąż uważam, że…
- Nie, przepraszam, ale nie – pokręciłam głową. – Wiem, że to twoja ulubiona ciocia i że wychowywała cię po śmierci twojej mamy, ale nie możemy nazwać naszej córki Sabrina. Sabrina to imię dla mało zdolnej czarownicy, której nikt nie lubi i której wszyscy zabierają zabawki. A nasza córka taka nie będzie! 
Oznajmiłam stanowczo i w tym samym momencie, w którym skończyłam mówić, dotarł do mnie sens słów, które wypowiedziałam. Bo nasza córka naprawdę taka nie będzie. Nie będzie miała przyjaciół ani zabawek, którymi będzie mogła się bawić. Prawda zabolała tak bardzo, że z bezsilności usiadłam na łóżku. 
Lucjusz mnie przytulił,  a drzwi do pokoju otworzyły się i do środka weszła Herman. 
- W porządku, jesteście gotowi na... -  urwała, kiedy nas zobaczyła. Lucjusz posłał jej wymowne spojrzenie. -  Wrócę później -  powiedziała i zostawiła nas samych. 
- Powinnaś się przebrać - szepnął Lucjusz, całując moje włosy. 
- Nie, jeszcze nie czas na to -  zaprzeczyłam, gwałtownie kręcąc głową i wyrywając mu się. -  Nie mamy imienia. Nie możemy tego zrobić bez imienia. Będziemy mieli tylko kilka minut z naszą córką zanim... Nie zamierzam spędzić tego czasu na rozmyślaniu o imieniu. Daj mi chwilę, dobrze? -  spytałam, gwałtownie wstając z łóżka. -  Po prostu zaczekaj. Chciałabym poczekać, gdyby... 
- Gdyby co? 
- Gdyby to się stało. Lucjuszu, to się zdarza. Magia się rozwija i może... Może za kilka dni ktoś wymyśli eliksir albo zaklęcie, które będzie w stanie pomóc naszemu dziecku. Decydujemy się, by zrobić to dzisiaj, a może... Nie wiem, dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy. Nie zrobię tego - pokręciłam głową. - Myślałam, że mogę, ale jednak nie. Nie zrobię tego - oznajmiłam i ruszyłam w stronę drzwi. 
- Narcyzo, gdzie idziesz? - usłyszałam za plecami, ale nie zamierzałam odpowiadać. 
Kiedy wyszłam ze szpitala, od razu teleportowałam się do domu, a potem idąc leśną ścieżką, dotarłam na niewielką polanę pośrodku której znajdował się wielki biały bez. Drzewo, które zostało tam zasadzone w dniu naszego ślubu i które miało być symbolem naszej miłości. Nie było to jednak zwykłe drzewo. Kwitło przez cały rok, ale ilość kwiatów była zależna od tego, jak aktualnie układały się nasze relacje. Kiedy wróciłam do Lucjusza po tym, jak mieszkałam u Dracona, kwiaty stały się wyraziste i mocne, było ich więcej niż kiedykolwiek. Jednak od pewnego czasu zaczęły opadać, straciły dawny blask. Nawet drzewo wiedziało, że mieliśmy kłopoty.
Wyczarowałam sobie koc, a potem na nim usiadłam. Oparłam się o pień drzewa i zaczęłam rozmyślać.
Myślałam o wielu rzeczach. O tym, jak trudno było mi uwierzyć w to, że jestem w ciąży i jak szczęśliwa byłam, kiedy to się w końcu stało. O tym, jak dużym wsparciem byli dla mnie moi bliscy: Lucjusz, Draco i Andromeda. Myślałam o Hermionie, która nie miała pojęcia jak bardzo kochała mojego syna. Myślałam też o tych wszystkich istotkach, które miałam powitać na świecie, ale które zmarły, zanim zdążyły chociażby zacząć kopać. I o tym, jak bardzo je kochałam i jak bardzo cierpiałam za każdym razem, kiedy dowiadywałam się o ich śmierci. Myślałam też o tej małej dziewczynce, której serce biło tuż pod moim własnym. Myślałam o tym, jak bardzo nie chciałam jej stracić. Kochałam ją najmocniej na świecie i zrobiłabym wszystko, żeby ją uratować. Walczyłabym o nią, o jej życie. Ale jej kości się łamały. Jej malutkie kości pękały w moim brzuchu, a ja nie byłam w stanie jej pomóc. Cierpiała, a ja nie mogłam jej przed tym cierpieniem uchronić. Ta bezsilność mnie zabijała. 
Myślałam też o kłótni sprzed tygodnia. Kłótni, w której po raz pierwszy od dawna mogłam wyznać, co naprawdę czuję.

Tydzień wcześniej

Kiedy dzień przed otrzymaniem wyników badań pokłóciłam się z Lucjuszem o to, czy w przypadku typu drugiego powinniśmy przerwać ciążę, pojawiłam się u Andromedy. Moja siostra była jedyną osobą, która mogła mnie zrozumieć. Ze wszystkich matek, które znałam, tylko ona straciła swoje dziecko. Tylko ona wiedziała, co przeżywam.
Andromeda zabrała mnie do domu, do Malfoy Manor i po długiej rozmowie i morzu wylanych łez, postanowiła, że powinnyśmy coś ugotować, ponieważ gotowanie zawsze pozwalało jej zapomnieć. Zgodziłam się, a ponieważ nigdy nie byłam dobrą kucharką i potrafiłam ugotować niewiele rzeczy, Andromeda mówiła mi co mam robić.
Właśnie obierałam marchewkę, kiedy usłyszałam z salonu głos Lucjusza.
- Tutaj jesteśmy! – krzyknęłam, a po chwili mój mąż stanął w drzwiach kuchni.
- Witaj, Andromedo – powiedział nieco zaskoczony jej obecnością. Co prawda nastąpiło pomiędzy nimi zawieszenie broni, ale pozostało coś z dawnej niechęci i dystansu. Nie czułam się dobrze z tym, że mój mąż i siostra mają tak napięte relacje, ale i tak byłam dumna z obojga, że są w stanie wytrzymać w swoim towarzystwie. Wiedziałam, że robili to tylko ze względu na mnie i byłam im za to bardzo wdzięczna.
- Dzień dobry, Lucjuszu – odpowiedziała uprzejmie. – Wróciłeś w sam raz na kolację – uśmiechnęła się, krojąc pomidory.
- Pachnie przepysznie – powiedział, zdejmując płaszcz i dając go skrzatowi, którego wezwał.
- Właśnie mówiłam Narcyzie, że powinniśmy jutro udać się gdzieś na plażę. Morze zawsze ją uspokajało.
- Nie wiem, czy będziemy w stanie to zrobić – oznajmił, siadając na krześle i patrząc na moje dłonie.
- Przez wyniki tych testów? Narcyza mi o nich mówiła i uważam, że one nie mają żadnego znaczenia. 
- Że co proszę? – zdziwił się Lucjusz, przenosząc wzrok na moją siostrę.
- Los daje nam to, co ma dać i musimy się z tym pogodzić. Żaden test tego nie zmieni. Narcyza i tak jest już bardzo zestresowana. To nie jest dobre ani dla niej, ani dla dziecka – powiedziała, wyjmując blachę z kruchym ciastem z piekarnika. – Po prostu skup się na kochaniu tej małej istoty. Tylko to się liczy.
- Nie, nie tylko to się liczy – Lucjusz pokręcił głową, a jego głos stał się szorstki.
- Wiem, że czasem ciężko jest zrozumieć to, co zsyła nam los, ale nigdy nie daje nam więcej niż jesteśmy sobie w stanie z tym poradzić. 
- Poradzimy z tym sobie, podejmując świadomą decyzję na temat przyszłości naszego dziecka. Narcyzo – stanął naprzeciwko mnie i spojrzał mi w oczy. – Rozmawiaj ze mną, pozwól mi pomóc. Cokolwiek się stanie, poradzimy sobie z tym. Ty i ja damy sobie radę – powiedział, nie zwracając uwagi na Andromedę. Z każdym wypowiedzianym przez nich słowem, moje ręce zaczynały drżeć coraz bardziej.
- Ona tylko chce pomóc – szepnęłam.
- Czyżby? Naprawdę pomaga?
- Nie krzycz na nią i nie mów do niej takim tonem – zwróciła mu uwagę.
- Jakim tonem? Nie podnoszę głosu, próbuję zrozumieć.
- Próbujesz przekonać moją siostrę do czegoś, czego nigdy w życiu by nie zrobiła!
- Nie przekonuję jej do niczego! Wspieram ją w podjęciu najlepszej decyzji dla naszego dziecka! 
- Jeśli myślisz, że Narcyza zabije swoje dziecko…
- Nasze dziecko! To jest nasze dziecko! Andromedo! Czego tak naprawdę chcesz?! - krzyknął, wyprowadzony z równowagi. - Przyszłaś tutaj żeby wtrącać się w nasze życie?! Nie potrzebujemy ciebie i twoich rad! Jeśli nasze dziecko choruje na... 
- Przestańcie wreszcie! – krzyknęłam i rzuciłam nóż na blat szafki. Nie byłam w stanie zapanować nad drżącymi dłońmi. – Wcale mi nie pomagacie! Żadne w was nie pomaga! Nie robię nic, oprócz słuchania was. Ty mówisz mi, że wszystko się samo potoczy i że nie powinnam nic robić, a ty mówisz mi, żebym zabiła moje dziecko! A tak naprawdę, nie wiem nic poza tym, że jestem przestraszona, smutna i samotna. Stoicie tutaj, krzycząc na siebie. Rozmawiacie o mnie, ale ja wciąż jestem samotna! I to jest przerażające! A im bardziej krzyczycie, tym bardziej przerażona jestem! Więc oboje musicie się po prostu zamknąć! Możecie to zrobić? – spytałam, a z moich oczu zaczęły płynąć łzy. – Proszę, czy możecie oboje się zamknąć?!
Patrzyli na mnie zaskoczeni, a ja czułam jak tracę kontrolę nad własnym życiem.

Teraz

Wtedy właśnie zrozumiałam, że jedynym sposobem na poradzenie sobie z tym wszystkim jest słuchanie nie rad innych, ale własnego serca. W tamtej chwili moje serce mówiło mi, że nie mogę zabić mojego dziecka. Że powinnam je wychować, kochać i dać mu wspaniałe życie, na jakie zasługuje. Ale teraz, kiedy wiedziałam o tym, że cierpiało jeszcze zanim się urodziło, nie miałam wyboru. Przyrzekłam sobie, że będę je chronić, a mogłam to zrobić tylko w jeden sposób.
- Narcyzo?
Usłyszałam znajomy głos i podniosłam głowę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że przez cały czas płakałam. Chwilami byłam zdziwiona, że jeszcze byłam do tego zdolna, że nie zabrakło mi łez.
- Andromeda – szepnęłam, przesuwając się i robiąc dla niej miejsce na kocu. – Co tutaj robisz? Skąd wiedziałaś, że tutaj będę?
- Lucjusz pojawił się u mnie i poprosił o pomoc. Chciał, żebym z tobą porozmawiała. Mówił, że jego nie posłuchasz. Powiedział mi o wszystkim. Tak bardzo mi przykro – powiedziała i przytuliła mnie.
- Nie wiem, co mam robić – jęknęłam.
- Oczywiście, że wiesz. I teraz wiem to i ja. Byłam w błędzie. Skarbie, wiem, że to dla ciebie trudna decyzja…
- Mówiłam ci, że w całym swoim życiu, byłam w ciąży pięć razy? – przerwałam jej. - Ten jest szósty. Straciłam czwórkę moich dzieci i żadnego z nich nie mogłam nawet przytulić. Straciłam nadzieję, że kiedykolwiek urodzę dziecko, myślałam, że jestem przeklęta, że nie nadaję się na matkę i los stara mi się to udowodnić. Nie byłam w stanie chronić moich dzieci – łzy płynęły po moich policzkach, a Andromeda kołysała mnie w swoich ramionach. – Nie byłam w stanie ich uratować… ostatnie dziecko straciłam, kiedy Draco miał dwa latka. Tak bardzo się cieszył, że będzie miał braciszka, z którym będzie mógł się bawić, był taki szczęśliwy. Byłam w siódmym miesiącu. Ubieraliśmy choinkę. Draco podawał mi bombki, a ja je wieszałam. Nie chciałam używać magii, więc każdą bombkę wieszałam własnoręcznie. Weszłam na mały stołeczek, ponieważ nie byłam w stanie dosięgnąć do czubka. Draco się cieszył, biegał wokół mnie i podawał mi ozdoby. W pewnym momencie potknął się o stołek i upadł. Zaczął płakać. Chciałam zejść żeby go przytulić… Stołek się zachwiał, a moja noga się zgięła. Upadłam. Obudziłam się trzy dni później w Mungu. Od Lucjusza dowiedziałam się, że Draco krzyczał tak głośno, że Lucjusz usłyszał go w swoim gabinecie. Przybiegł, żeby zobaczyć co się stało i zobaczył mnie leżącą nieprzytomnie na podłodze. Krwawiłam. Lucjusz zabrał mnie do szpitala, ale było już za późno. Dziecko zmarło, a ja nawet go nie zobaczyłam. Nie mogłam go nawet przytulić... Wtedy też dowiedziałam się, że już nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Wiesz jak trudno jest wytłumaczyć dwuletniemu dziecku, że nie będzie miał braciszka? Że dziecka, które czuł jak kopało, kiedy dotykał mojego brzucha, już nie ma?
Zaniosłam się płaczem, a Andromeda przytuliła mnie jeszcze mocniej. Szeptała mi jakieś słowa pocieszenia, ale nawet nie byłam w stanie jej zrozumieć. Tak bardzo cierpiałam.
- Muszę to zrobić – szepnęłam w końcu. – Muszę to zrobić dla mojej małej córeczki.
- Dobrze – powiedziała Andromeda, kiwając głową.
- Zabierz mnie do Munga, proszę.

~*~

- Narcyzo, tak się martwiłem – szepnął Lucjusz, kiedy Andromeda teleportowała się ze mną do szpitala. Kiedy tylko mnie zobaczył, od razu wziął mnie w swoje ramiona. – Dziękuję – powiedział do Andromedy. Moja siostra kiwnęła głową, a potem zniknęła mówiąc, że powinniśmy być sami.
- Charlotte Sabrina Malfoy – powiedziałam. – Tak powinna nazywać się nasza córeczka.
- Na pewno?
- Tak – pokiwałam głową. – Wróćmy na górę. Jestem gotowa.
Kiedy wróciliśmy do mojego pokoju, uzdrowiciel Herman podała mi eliksir, który ku mojemu zaskoczeniu, nie miał żadnego smaku. Byłam za to wdzięczna. Kiedy zaczęły się bóle, położyłam się na łóżku, a Herman odebrała poród. Nie trwał on długo i nie był tak bolesny jak poród Draco. Moja córeczka przyszła na świat zaledwie po dwudziestu minutach.
Nie płakała. 
Kiedy Herman podała mi owiniętą błękitnym materiałem dziewczynkę, z moich oczy popłynęły łzy. Moja córeczka była malutka i wydawała się być taka krucha. Miała zamknięte oczy, malutkie usta i nosek. Dopiero zaczynała wyglądać jak noworodek, ale to nie miało znaczenia. Dla mnie była idealna. Była moim dzieckiem, moją małą córeczką. Oddychała cichutko i widać było, że sprawia jej to trudność, ale Herman podała jej coś, co pomogło jej oddychać.
Tuliłam ją, mówiłam do niej i kołysałam. A Lucjusz przez cały czas był obok mnie. Oboje cierpieliśmy, ale w tamtej chwili najważniejsze było to, żeby nacieszyć oczy naszą małą pociechą. Wyglądała tak niewinnie i tak spokojnie. Jakby wcale nie była chora. W pewnym momencie miałam ochotę zawołać Herman i kazać jej ratować moją małą córeczkę, ale wiedziałam, że to tylko pozory. Była zbyt słaba, by być zdrowa.
Kiedy poczułam, że moja kruszynka delikatnie się rusza, z moich oczu popłynęły łzy. 
Delikatnie gładziłam palcem jej czoło. Bałam się, że najmniejszy ruch może sprawić jej ból.
- Charlotte - szepnęłam. - Charlotte, kruszynko, proszę, zostań z nami. Bądź silna i przetrwaj to.  Błagam, córeczko... Nie odchodź od nas. Charlotte, mamusia cię kocha... Tatuś cię kocha... Skarbie, proszę...
Łkałam, całując jej malutkie dłonie ściśnięte w piąstki. Jeszcze przed jej narodzinami wiedziałam, że nie będę w stanie patrzeć na jej śmierć. Ale dopiero teraz, kiedy trzymałam ją na rękach, dotykałam i czułam ciepło jej malutkiego ciała zrozumiałam, że nie potrafię pozwolić jej odejść. Chciałam umrzeć. Wolałam umrzeć, żeby tylko ona mogła dalej żyć.
- Kochamy cię - mówiłam, kiedy zrozumiałam, że jej oddech zwolnił. Ból rozrywał mi serce. - Córeczko, jesteś kochana i chciana... Nie odchodź... Jesteś silna, dasz radę, wiem to... Kochanie... 
Czterdzieści trzy minuty. Tyle czasu dostaliśmy. Moja malutka Charlotte żyła czterdzieści trzy długie minuty. Leżąc w moich ramionach, wiedząc że jest kochana i chciana. Tylko tyle mogłam jej dać. 
Kiedy moja mała córeczka wydała z siebie ostatnie tchnienie, a z moich oczu zaczęły płynąć łzy, Lucjusz pocałował mnie w czubek głowy. 
- Nie mogę - szepnął. -  Przepraszam.
A potem wyszedł z sali i już nie wrócił.

~*~

Pierwszy raz w życiu nie wiem co napisać. 
Przepraszam,  po prostu przepraszam za to, co zrobiłam. To był bardzo trudny dla mnie rozdział i kiedy go kończyłam, to płakałam. 
Myślę że po tym rozdziale powinnam zmienić Ciocię Bellę na jakąś Drama Queen. A przecież to jeszcze nie koniec dramatów. 
Przepraszam za błędy, które się pojawiły. Rozdział inspirowany serialem "Grey's Anatomy". 
Ciocia Bella. 

7 komentarzy:

  1. Boże. To okropne. Ale naprawdę, ta mała istotka cierpiała w jej macicy?! Nawet nie widząc świata, już cierpiała... Smutne. Gdy się urodziła, miałam nadzieję, przyznam szczerze, że jednak mała Charlotte przeżyje więcej, niż te nieszczęsne czterdzieści trzy minuty. No cóż... smutne, smutne. Rozumiem Lucjusza - ja bym chlała przez miesiąc. Plus dodatkowo dziecko umarło na rękach Cyzi... smutne.
    Masz rację, że ryczałaś - witam w klubie, możesz być prezesem... - to miało być zabawne. Wiem, nie było.
    Kobieto, nie oglądaj już Grey's Anathomy! Bosh, kogo ona jeszcze zabije?... Może przerzuć się na House'a? Będzie się z czego pośmiać.
    Szkoda mi malutkiej - Draco nawet jej nie poznał... ;c
    Pozostaje mi tylko czekać na rozwój wydarzeń (wypadków)!

    http://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam ccccc;;;

    Smutna
    Hariet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Draco poznał malutką Charlotte. Nie wspomniałam o tym tutaj, ponieważ nie znalazłam odpowiedniego momentu na to, ale wszystko wyjaśni się w następnym rozdziale.
      House'a oglądałam, ale jakoś mnie nie porwał, wolę Anatomię Prawdy ;)
      Kogo ja zabiję? Cóż... Ogólnie chyba jeszcze tylko dwie osoby, ale to w bardzo dalekiej przyszłości, za ponad 30 rozdziałów, więc na razie będzie spokojnie ;)

      Pozdrawiam,
      Ciocia Bella ;*

      Usuń
  2. Zazwyczaj takie sytuacje czy wątki kończą się przewidywalnym, banalnym i przerysowanym happy endem. W głębi duszy chyba na to właśnie liczyłam.




    Rozpłakałam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że Kiedy pisałam ten rozdział wiele razy zastanawiam się nad uratowaniem Charlotte i daniem im szczęśliwego zakończenia. To była ciągła walka, ale w końcu zdecydowałam się na takie zakończenie, ponieważ tak właśnie wygląda życie, a ja chcę żeby moje opowiadanie było jak najbardziej realne. Mogę tylko zapewnić, że pomimo nadchodzących mrocznych chwil, Narcyza jeszcze będzie szczęśliwa ;)
      Pozdrawiam gorąco,
      Ciocia Bella.

      Usuń
  3. Boże. Ja też nie wiem co napisać. Jak poprzedniczka - także liczyłam na szczęśliwe zakończenie. Tymczasem bardzo to mną wstrząsnęło. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić co musiała czuć Narcyza czy inne kobiety, kiedy dzieci umierają na ich rękach. Przewiduję, że oprócz bólu po stracie dziecka, Narcyzę czekają kolejne cierpienia - stosunki z Lucjuszem znacznie się pogorszą.
    Popłakałam się, naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Matko!!! To takie straszne! Tylko Czterdzieści Trzy minuty z dzieckiem! A dziecko umiera w rękach! Straszne! Mam nadzieje, że poradzi sobie psychicznie. Podpisać Akt Zgonu własnego dziecka! To jest straszne! Ogólnie płacze! Nie mogę nic na to poradzić! Fajnie, że były fragment z życia Dracona bo je bardzo lubię. Smutne i straszne,ale takie jest życie!
    Czekam z niecierpliwością na następny!
    Pozdrawiam,
    Beca

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej kochana! Pragnę cię powiadomić, że zostałaś nominowana do Liebster Award! *fanfary*
    Więcej informacji na moim blogu w zakładce "Liebster Award" -

    http://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam do zakładki i na nowy rozdział :)

    Weny!
    H

    OdpowiedzUsuń

layout by oreuis