"Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy
kończy się jakiś etap w życiu.
Jeśli uparcie chcemy w nim trwać
dłużej niż to konieczne,
tracimy radość i sens tego, co
przed nami"
~ Paulo Coelho
- Cyziu, pospiesz się! Jak tak dalej pójdzie, to spóźnisz się na
pociąg!*
Dochodzący z dołu głos Andromedy sprawił, że choć jeszcze spałam,
uśmiechnęłam się. Dokładnie te same słowa wypowiedziała do mnie trzydzieści
pięć lat temu, kiedy to miałam rozpocząć mój pierwszy rok nauki w
Hogwarcie.
Kiedy się obudziłam, wyrwana ze snu głosem mojej siostry, promienie
słoneczne wpadały przez okno sypialni, oświetlając tym samym moje łóżko.
Leniwie otworzyłam oczy i przez chwilę przyglądałam się drobinkom kurzu
wirującymi w promieniach słońca. Przez chwilę miałam ochotę zostać w łóżku i jeszcze
trochę pospać, wiedziałam jednak, że nie mogę sobie na to pozwolić.
Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. Powoli
zaczynałam żałować mojej decyzji. Dopadało mnie coraz więcej obaw i
wątpliwości. Czy byłam na to wszystko gotowa? I co, jeśli sobie nie poradzę?
Westchnęłam głośno i wstałam z łóżka, kierując się do łazienki. Wiedziałam, że
to nie była odpowiednia chwila na takie rozmyślania, będę miała na to dużo
czasu, kiedy w końcu wsiądę do pociągu. Tymczasem wzięłam szybki prysznic i piętnaście
minut później weszłam do kuchni.
- No wreszcie - powiedziała Andromeda, kiedy tylko mnie zobaczyła. -
Już myślałam, że znowu zaśpisz.
- Nie przypominaj - mruknęłam, pokazując jej język. - To wcale nie była
moja wina.
- Czyżby? - zaśmiała się. - A kto zapomniał o swojej różdżce? I
szatach, książkach, piórach, składnikach do eliksirów...
- Skończyłaś już? - spytałam, biorąc do ręki tost.
- Jeszcze nie - uśmiechnęła się, a ja znowu pokazałam jej język. -
Spakowałaś wszystko?
- Musisz mnie wkurzać?
- Tak.
- To było pytanie retoryczne.
- Jesteś moją małą siostrzyczką, pamiętasz? - spytała, biorąc na ręce
Teddy'ego. - Moim zadaniem jest doprowadzać cię do szału - uśmiechnęła się.
- Nadrabiasz za te wszystkie lata?
- Tak - zaśmiała się, po czym włożyła Teddy'ego do jego ulubionego
krzesełka i podała mu miseczkę z budyniem. Po chwili wzięła z szafki kubek z
kawą i z poważną miną usiadła naprzeciwko mnie. - Jesteś pewna?
- Nie - pokręciłam głową, przełykając tost z dżemem. - Boję się -
przyznałam.
- Czego?
- A co, jeśli sobie nie poradzę? Andromedo, przecież oni wszyscy
wiedzą, kim ja jestem.
- Jesteś kobietą, która kłamała Temu, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać.
- Tak, jestem też żoną śmierciożercy.
- Byłą żoną - poprawiła mnie. - Narcyzo, te dzieciaki cię pokochają,
jestem tego pewna.
- Tak jak tego, że podałaś wtedy Hogginsowi wywar słodkiego snu zamiast
eliksiru miłosnego?
- Nie przypominaj.
- Wet za wet - uśmiechnęłam się, biorąc łyk kawy. - Będzie mi tego
brakowało - powiedziałam. - Naszych rozmów, wspólnych śniadań, wieczorów z
winem, Teddy'ego... I ciebie. Najbardziej będzie mi brakowało twojej obecności.
- Przecież będziemy się widywały, Narcyzo. Będziemy się odwiedzały.
- Wiem, ja po prostu...
- Musisz przestać żyć przeszłością i skupić się na teraźniejszości,
Narcyzo.
- Wiem - powtórzyłam i uśmiechnęłam się. - Powinnam się już zbierać -
powiedziałam, po czym wstawiłam kubek do zlewu i machnęłam różdżką, żeby go
umyć, a kiedy już to zrobiłam, wróciłam do swojej sypialni.
Wszystko miałam już dawno spakowane, musiałam tylko użyć zaklęcia
zmniejszająco-zwiększającego i włożyć wszystkie walizki do jednej mniejszej i
mogłam ruszać na King's Cross. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że się na to
zdecydowałam. Wiedziałam jednak, że to jedyne wyjście. Nie mogłam mieszkać w
nieskończoność u Andromedy, nie byłam też w stanie kupić sobie swojego domu czy
mieszkania. Nie chodziło jednak o pieniądze. O nie, rozwód z Lucjuszem sprawił,
że moim osobistym nowym koncie znalazło się wiele sztabek złota. Mogłam sobie
pozwolić na kupno każdego domu, jaki tylko by mi się spodobał. Problem
stanowiła samotność. Przez całe życie zawsze ktoś był w pobliżu. Najpierw
rodzice i siostry, potem Lucjusz, Draco, a w końcu śmierciożercy traktujący mój
dom jak swój własny. Bywałam samotna, ale nigdy nie byłam sama. Bałam się, że
mieszkanie w pojedynkę mogłoby być ponad moje siły, dlatego też zdecydowałam
się na pracę w Hogwarcie. Dzięki temu mogłam nie tylko przebywać z ludźmi, ale
również wrócić w miejsca już dawno przeze mnie zapomniane. Kiedy myślałam o
powrocie do zamku, przypominałam sobie tylko te szczęśliwe chwile, kiedy jako
jedenastolatka po raz pierwszy przekraczałam próg Wielkiej Sali, kiedy zostałam
przydzielona do Slytherinu oraz kiedy po raz pierwszy zasnęłam w moim łóżku, w
dormitorium, które stało się moim domem na siedem lat. Starałam się wymazać z
pamięci wizje wojny, zniszczeń i poległych, których ciała spoczywały w Wielkiej
Sali. Skupiałam się na tym, co przede mną.
Po raz ostatni spojrzałam na mój pokój, po czym wzięłam do ręki walizkę
i zeszłam na dół.
- Jestem gotowa - oznajmiłam, spoglądając na Andromedę karmiącą małego
Teddy'ego.
- Chcesz, żebyśmy cię odprowadzili? - spytała, odrywając wzrok od
wnuka.
- Nie, myślę, że tym razem dam radę trafić na właściwy peron -
powiedziałam, na co obie wybuchłyśmy śmiechem.
- Będę za tobą tęsknić, siostrzyczko - uśmiechnęła się, podchodząc do
mnie, a w jej oku zakręciła się łza.
- Hej, nie rozklejaj mi się tutaj - zaśmiałam się, przytulając ją. -
Nie wyjeżdżam na stałe, będę cię odwiedzała.
- Wiem, ale mimo wszystko, przywykłam już do twojej obecności. Nie
lubię zmian.
- Podobno zmiany to jedyna stała rzecz na tym świecie - uśmiechnęłam
się, na co Andromeda się zaśmiała.
- To, że będziesz nauczycielką, nie daje ci prawa do wymądrzania się -
powiedziała.
- Tonks, bo zaraz dostaniesz szlaban - ostrzegłam ją, zachowując
poważny wyraz twarzy, by po chwili wybuchnąć śmiechem. - Podoba mi się -
ucieszyłam się.
- Byłaś bardzo przekonująca. - Andromeda również się zaśmiała.
- Może nie będzie tak źle - westchnęłam.
- Na pewno nie - zapewniła, a ja podeszłam do Teddy'ego, który w
najlepsze pałaszował swój budyń.
- Żegnaj, szkrabie - powiedziałam i nachyliłam się, żeby pocałować go w
czubek głowy. Chłopczyk zdawał się być niewzruszony tym gestem.
- Nie przejmuj się nim - powiedziała Andromeda. - Dostał budyń, nic
innego się nie liczy.
- No tak - zaśmiałam się i podeszłam do niej. - Jeszcze raz za wszystko
ci dziękuję. Bez ciebie nie dałabym sobie rady.
- Zawsze możesz na mnie liczyć.
- Ty na mnie również - zapewniłam. - Żegnaj, siostrzyczko - przytuliłam
ją.
- Do zobaczenia wkrótce - poprawiła mnie.
- Oczywiście - uśmiechnęłam się, po czym podeszłam w stronę drzwi. -
Wkrótce - powtórzyłam, a po chwili teleportowałam się na King's Cross.
Mimo iż ostatni raz na peronie 9 i 3/4 byłam cztery lata temu, nic się
tu nie zmieniło. Ekspres Hogwart, do którego wsiadali uczniowie, wciąż był ten
sam. Już wtedy czułam się, jakbym po długim czasie wróciła do domu, a przecież
jeszcze nawet nie przekroczyłam progu zamku.
Weszłam do pociągu i zajęłam miejsce w pierwszym wolnym przedziale.
Usiadłam przy oknie i ze spokojem zaczęłam się przyglądać twarzom dzieci i ich
rodziców. Im więcej ludzi zobaczyłam, tym bardziej docierało do mnie, że nikogo
z nich nie znałam. Znajomi mojego syna już dawno skończyli naukę w Hogwarcie, a
innych ludzi po prostu nie znałam. Nagle zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę
przez ostatnie lata żyłam zamknięta w klatce. Nie spotykałam się z dawnymi
przyjaciółmi, nie wiedziałam nawet, co się z nimi stało, a nowych ludzi nie
miałam gdzie poznać. Prawie wcale nie opuszczałam murów Malfoy Manor, nie
odczuwałam takiej potrzeby. Poczułam wściekłość na samą siebie. Jak mogłam tak
dopuścić do sytuacji, w której żyłam w prawie całkowitym odosobnieniu od
świata? Dlaczego pozwoliłam sobie na takie zaniedbanie? Postanowiłam, że już
dłużej nie będę się ukrywać. Poznam nowych ludzi i nawiążę nowe przyjaźnie. Nic
nie stanie mi na przeszkodzie.
Usłyszałam przeciągły gwizd, a po chwili pociąg ruszył powoli. Nikt nie
wszedł do mojego przedziału. W głębi duszy byłam za to wdzięczna. Nie musiałam
przejmować się czyjąś obecnością i podtrzymywaniem bezsensownej rozmowy. Mogłam
za to spokojnie skupić się na widoku za oknem. Zostawiłam za sobą peron 9 i
3/4, mijałam łąki, lasy i jeziora. Chociaż znałam cel podróży, tak naprawdę nie
wiedziałam, do czego zmierzam. Byłam jednak pewna, że będzie to o wiele lepsze
od tego, co zostawiałam za sobą.
~*~
- Witam was wszystkich moi drodzy w nowym roku szkolnym w Hogwarcie i
życzę wam smacznego - oznajmiła Minerwa McGonagall, kiedy Tiara Przydziału
przydzieliła ostatniego pierwszoroczniaka do Hufflepuffu, a na stołach pojawiły
się dziesiątki różnych potraw.
Poczułam, jak żołądek skręca mi się z przerażenia. Patrzyłam na setki
obcych twarzy i nagle, jakby dopiero teraz to do mnie dotarło, zrozumiałam, że
od jutra te dzieci, ci wszyscy ludzie, staną się moją rzeczywistością. Będę
prowadziła dla nich lekcje, zadawała prace domowe, a potem je sprawdzała. Moim
zadaniem będzie przygotowanie ich do życia pełnego niebezpieczeństw. Bo choć
Czarnego Pana nie było już od kilku lat, wcale nie było całkowicie bezpiecznie.
Zło czaiło się wszędzie, a ja miałam nauczyć te dzieci jak się przed nim bronić
i jak z nim walczyć. Byłam przerażona. Dopadły mnie wszelkie możliwe
wątpliwości.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że wszyscy, łącznie z siedzącym obok
mnie Filiusem Flitwickiem, jedli. Mimo iż nie miałam nic w ustach prawie przez cały dzień,
wcale nie odczuwałam głodu. Mogłam spokojnie pójść spać bez kolacji, ale
wiedziałam, że najprawdopodobniej skończyłoby się to zasłabnięciem, a przecież
nie tak chciałam zacząć mój pierwszy dzień w pracy. Wzięłam więc kilka
najbliżej leżących pierożków z serem i nałożyłam je sobie na talerz. Jadłam
powoli, a każdy kęs sprawiał mi trudność. Wciąż wpatrywałam się w uczniów,
którzy ze smakiem pałaszowali ogromne ilości jedzenia. Zazdrościłam im
apetytu.
W końcu pierożki z mojego talerza znikły, a na ich miejscu pojawiła się
miseczka z kisielem truskawkowym. Uwielbiałam kisiel truskawkowy. Z nieco
większym apetytem zabrałam się za konsumpcję tego przysmaku.
- Zestresowana? - spytał Filius Flitwick, a mnie zajęło chwilę zanim
zrozumiałam, że mówił on do mnie.
- Jakby pan zgadł - uśmiechnęłam się krzywo. Nie byłam zestresowana.
Byłam spetryfikowana strachem.
- Mów mi Filius, w gronie nauczycielskim wszyscy mówimy sobie po
imieniu - powiedział. - Oczywiście, kiedy w pobliżu nie ma żadnego ucznia -
mrugnął porozumiewawczo, a ja się zaśmiałam. Ktoś obserwujący nas mógłby
pomyśleć, że szepczemy o czymś nieprzyzwoitym.
- Dziękuję za tę informację, Filiusie.
- Nie ma za co, droga Narcyzo, przyjemność po mojej stronie. Nawiasem
mówiąc, nie masz się czym przejmować, oni nie są tacy straszni, na jakich
wyglądają, musisz tylko pokazać im, że to ty rządzisz i że nie mogą cię
lekceważyć. Musisz być twarda, jak wtedy w lesie.
- Dziękuję za radę - uśmiechnęłam się. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że
człowiek, który tak niedawno uczył mnie rzucania pierwszych zaklęć, teraz
siedział obok mnie i dawał mi rady dotyczące radzenia sobie z uczniami. Świat
zwariował.
Zanim Filius zdążył dodać coś jeszcze, Minerwa McGonagall wstała i
przemówiła ponownie:
- Mam nadzieję, że wszyscy najedliście się do syta. - W sali zrobiło
się cicho. - Chciałabym przekazać kilka informacji. Pierwszoroczni niech
zapamiętają, że wstęp na teren lasu, który leży na skraju terenu szkoły, jest
zabroniony. Pan Filch prosił mnie również o przekazanie wam, że między lekcjami,
na korytarzach, nie wolno używać żadnych czarów, oraz że lista przedmiotów
zakazanych wciąż wisi w jego biurze i każdy, kto zechce, może się z nią
zapoznać. - Po sali rozeszło się echo kilku śmiechów. - Próby do quidditcha
rozpoczną się w drugim tygodniu semestru, a każdy, kto zechce grać w barwach
swojego domu, proszony jest o zgłoszenie się do pani Hooch. Ostatnia uwaga. Jak
zapewne zauważyliście, przy stole nauczycielskim pojawiło się kilka nowych
twarzy. Proszę, powitajcie profesor Esme Scavo, nową nauczycielkę
mugoloznawstwa. - Młoda, trzydziestokilkuletnia kobieta wstała, by
zaprezentować się uczniom. Rozległy się brawa, a mnie znowu ścisnęło żołądek. -
Profesor Evelyn Poole, która w tym roku, wraz z profesor Trelawney, będzie
uczyła wróżbiarstwa. - Starsza kobieta siedząca obok Esme Scavo również wstała
i przywitała się z uczniami. I tym razem nie zabrakło braw ze strony uczniów. -
Profesor Narcyza Malfoy...
- Black - mruknęłam zirytowana.
-...będzie prowadziła zajęcia obrony przed czarną magią. -
Niepewnie odsunęłam się wraz z krzesłem i omiotłam wzrokiem całą salę.
Zaczęły się szepty, a ja poczułam się jak intruz, nie chcieli mnie tu. Zaraz
jednak i mnie powitali brawami. Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się
delikatnie, po czym wróciłam na swoje miejsce. - Na koniec pragnę przedstawić
profesora Jasona LeMarchal, nowego nauczyciela transmutacji. - Tym razem, kiedy
młody i przystojny mężczyzna wstał ze swojego miejsca, brawa były
najgłośniejsze. Najbardziej entuzjastyczne owacje otrzymał oczywiście od
żeńskiej części szkoły. Dziewczęta szeptały, wskazując na niego, on jednak nie
zwracał na to najmniejszej uwagi. Kiedy odwrócił się, by usiąść, nasze
spojrzenia spotkały się na chwilę. Uśmiechnął się do mnie, a ja spłonęłam
rumieńcem. Obserwowałam go jeszcze przez chwilę, on jednak zajął się rozmową z
Pomoną Sprout, a więc ja też wróciłam wzrokiem i myślami do mojego
rozmówcy.
- Mówiłem, że nie będzie tak źle - uśmiechnął się.
- Zgadza się - odwzajemniłam uśmiech, a po chwili salę wypełnił szum
rozmów.
- Prefektów każdego z domów - krzyknęła Minerwa McGonagall, próbując
przebić się przez gwar, jaki robili uczniowie - proszę o odprowadzenie uczniów
do dormitoriów.
Zamieszanie, które powstało, wprowadziło mnie w zdumienie. Nigdy nie
sądziłam, że opuszczanie Wielkiej Sali jest tak wielkim chaosem. Uczniowie
przepychali się, krzyczeli i nawoływali. Patrzyłam na nich przerażona, na setki
osób próbujących dostać się do drzwi. Kiedy po kilku minutach Wielka Sala
wreszcie opustoszała, wciąż lekko odrętwiała, wstałam od stołu. Wpatrzona w
podłogę, poczułam jedynie szarpnięcie w ramię. Odwróciłam się gwałtownie i
zobaczyłam stojącego obok mnie młodego mężczyznę, który również się odwrócił.
- Najmocniej przepraszam - powiedział. - Byłem tak zamyślony, że w
ogóle pani nie zauważyłem. Naprawdę bardzo mi przykro.
- Nic się nie stało - zapewniłam z uśmiechem. - Ja również byłam
zamyślona - zaśmiałam się.
- Jason LeMarchal - przedstawił się. - A pani to zapewne Narcyza
Malfoy.
- Black - poprawiłam go i podałam mu dłoń, którą on pocałował.
- Miło mi cię poznać, Narcyzo.
- Mnie również - uśmiechnęłam się. - Choć okoliczności są co najmniej
dziwne.
- Ty również nie planowałaś tutaj wylądować?
- Nie - zaśmiałam się. - To było zupełnie spontaniczna decyzja. Jestem
przerażona.
- To tak jak ja. Wciąż zastanawiam się, co mnie podkusiło.
- Ja musiałam coś zrobić ze swoim życiem, nie mogłam siedzieć siostrze
na głowie.
- Słyszałem, że rozwiodłaś się z Lucjuszem Malfoyem.
- A kto o tym nie słyszał? - prychnęłam.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęliśmy iść w stronę mojego gabinetu. Z
Jasonem rozmawiało mi się tak naturalnie, jakbyśmy znali się od pięciu lat, nie
minut.
- Racja - przyznał. - Prorok nieźle się wtedy sprzedawał - uśmiechnął
się.
- Och, nawet mnie nie denerwuj tą głupią gazetą. Czasem się zastanawiam
czy pracuje tam jeszcze ktoś ze sprawnie działającym mózgiem - zaśmiałam się.
- Obawiam się, że ktoś taki nigdy tam nie pracował.
- Racja.
Śmialiśmy się, dopóki nie stanęłam przed drzwiami mojego gabinetu.
- Chyba musimy się tutaj pożegnać - powiedziałam, szukając w torebce
kluczy, które dostałam od Minerwy McGonagall.
- Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało, Narcyzo - uśmiechnął się. - Mam
nadzieję, że będziemy mogli to powtórzyć.
- Oczywiście - odwzajemniłam uśmiech i otworzyłam drzwi. - Do jutra -
powiedziałam, a Jason posłał mi ostatni uśmiech, po czym ruszył w stronę
schodów.
I tak poznałam Jasona LeMarchal. Mężczyznę, który miał odegrać znaczącą
rolę w moim życiu.
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o nie i zaczęłam głęboko
oddychać. Dopiero kiedy zostałam sama, powróciły wszystkie wątpliwości. Stałam
tak jeszcze przez chwilę, a potem rzuciłam torebkę na szafkę stojącą obok drzwi
i z powrotem wyszłam na korytarz. Wiedziałam, że jest miejsce, do którego
powinnam wrócić.
Pewnym krokiem przemierzałam korytarz na trzecim piętrze. Mijałam
obrazy, uczniów i duchy. Jednak na nikogo z nich nie zwracałam uwagi. Szłam
prosto przed siebie, doskonale znając cel mojej wędrówki. Weszłam na schody,
które miały mnie zaprowadzić do tak upragnionego przeze mnie miejsca. Dopiero kiedy znalazłam się na korytarzu, na końcu którego znajdowały się odpowiednie
drzwi, zwolniłam krok i zaczęłam przyglądać się zamkowi. Jako młoda dziewczyna
znałam niemal każdy zakamarek tego potężnego budynku, jako dorosła kobieta
czułam, że wróciłam do miejsca, którego muszę nauczyć się od nowa. To już nie
był Hogwart, który znałam. Zmieniła go nie tylko wojna, ale również, a może
przede wszystkim, czas. Zniszczenia, jakie spowodowała wojna, zostały łatwo
naprawione. Ktoś z zewnątrz mógłby w ogóle nie być świadomym tego, co się tutaj
wydarzyło.
Idąc, miałam obrazy, wciąż te same, co dwadzieścia lat temu. Strzeliste, gotyckie okna również pozostały te same. Podobnie jak duchy, które zajęte rozmową nawet nie zwracały na mnie uwagi. Zamek wciąż tętnił życiem, a magia wisiała w powietrzu. Ta sama magia, która była tutaj dwadzieścia la temu. I nagle to do mnie dotarło. To nie Hogwart się zmienił, ale ja.
Otworzyłam drzwi i ruszyłam w górę po drewnianych schodach. Droga na
górę zajęła mi mniej niż minutę, a kiedy wreszcie stanęłam na marmurowej
posadzce, od razu skierowałam się w stronę barierek. O tej porze, kiedy
zaczynało się ściemniać, widok z wieży astronomicznej zapierał dech w
piersiach.
Patrzyłam na słońce chowające się za horyzontem i przypomniałam sobie o
wszystkich tych chwilach, które spędziłam tu razem z Lucjuszem.
Myślałam o naszym pierwszym pocałunku. O słowach miłości. O przysiędze,
którą sobie złożyliśmy.
Zawsze będziemy razem. Nic nie będzie w stanie nas rozdzielić. Ty i
ja. Na zawsze. Każdego dnia.
Myślałam o tym, jak piękne wydawało mi się wtedy moje życie. O tym, jak
bardzo byłam z nim szczęśliwa. I jak szczęśliwa miałam być. Myślałam o
tym, jak silne było uczucie, które nas połączyło.
Kocham cię, Narcyzo. Kocham cię i każdego dnia pragnę zasypiać i
budzić się przy tobie. Jesteś dla mnie najważniejsza.
Myślałam o jego delikatnym dotyku. O zapachu, przez który traciłam
zmysły. O jego pełnych czułości pocałunkach.
Jesteś jak zaczerpnięcie świeżego powietrza. Jakbym tonął, a ty byś
mnie ratowała.
Patrząc na blady księżyc odbijający się w tafli jeziora, myślałam o
jego czułych słówkach.
Jesteś wszystkim, czego pragnę, Narcyzo. Jesteś całym moim światem.
Myślałam o delikatnych pocałunkach, które składał na mojej szyi, szepcząc:
Pragnę cię, Narcyzo. Pragnę cię całą.
Gładząc poręcz dotkniętą zębem czasu, wyczułam pod palcami nasze
wyryte inicjały.
N.B. i L.M. 1971 forever
Dlaczego nam nie wyszło? Dlaczego tak skończyliśmy? Dlaczego nie
próbowaliśmy ratować tego, co zostało z naszego małżeństwa?
Nic nie będzie w stanie nas rozdzielić.
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Przegraliśmy. Nic nie było w
stanie nas uratować. Popełniliśmy zbyt wiele błędów. Za bardzo krzywdziliśmy
siebie nawzajem. Życie nam wszystko skomplikowało.
Nigdy nie może cię w moim życiu zabraknąć, rozumiesz? Nigdy.
Wiatr rozwiewał moje włosy, a ja wciąż wpatrywałam się w światło
księżyca odbijające się od tafli jeziora.
Lucjuszu, co myśmy narobili?
~*~
*taka mała ciekawostka: jest to pierwsze zdanie, które napisałam do
tego opowiadania, nie wliczając oczywiście prologu.
Przepraszam. Ostatnie dni, a w zasadzie tygodnie, były dla mnie bardzo
stresujące. Powrót do szkoły okazał się sporym wyzwaniem, musiałam podjąć
kilka ważnych decyzji, które spędzały mi sen z powiek, w dodatku mam kilka
innych problemów, o których mogłabym naprawdę dużo napisać, ale nie jest to blog
o mnie, a o Narcyzie. Musiałam zniknąć na trochę z internetu, nie było mnie na
gg, mailu, asku, a facebooka ograniczyłam do minimum, więc ciężko było się ze
mną skontaktować. Anyway, żyję. Cóż, jeszcze. Wróciłam, ale nie wiem na jak
długo. Chciałabym napisać, że na stałe, ale nadmiar obowiązków mi na to chyba
nie pozwoli. Będę starała się dodawać rozdziały regularnie, ale czy mi się uda,
tego Wam obiecać nie mogę.
Rozdział jest taki przejściowy, w zasadzie o niczym. Obiecuję jednak, że od następnego rozdziału ruszam z akcją ;)
Postanowiłam też, że Lucjusz nie zniknie na stałe i w każdym rozdziale
postaram się dodać jakąś retrospekcję z jego udziałem ;)
Tak, Kasiu, kisiel jest specjalnie dla Ciebie <3
Wyświetlenia mówią mi, że jeszcze tu zaglądacie, więc proszę, okażcie
to w komentarzach ;)
Wasza nadal nieogarnięta,
Ciocia Bella.
P.S.: Nieogarnięta do tego stopnia, że zapomniała Was zaprosić do
zakładki "bohaterowie" gdzie możecie trochę poczytać o nowych
postaciach ;)
P.P.S.: Miniaturki się pojawią, ale nie wiem kiedy. Mam zaczętych 6 tekstów i nie mogę się przełamać, żeby któryś z nich skończyć.
Super ekstra gdy czytałam końcówkę na wieży gdy cyzia czytała te wyryte słowa to aż się połakałam.Mam wielką nadzieje że Cyzia i Lu wrócą do siebie.Ale cóż to twój blog i twoje decyzje.Kiedy znowu odwiedzisz Aska???
OdpowiedzUsuńJa płakałam jak to pisałam, ale ja ostatnio często zdarza mi się płakać ;)
UsuńPostaram się to zrobić jak najszybciej, ale niczego nie obiecuję, bo mam naprawdę bardzo napięty grafik :c może w weekend się tym zajmę ;)
No witam, witam! :3
OdpowiedzUsuń"- Czyżby? - zaśmiała się. - A kto zapomniał o swojej różdżce? I szatach, książkach, piórach, składnikach do eliksirów...
- Skończyłaś już? - spytałam, biorąc do ręki tost.
- Jeszcze nie - uśmiechnęła się, a ja znowu pokazałam jej język. - Spakowałaś wszystko?
- Musisz mnie wkurzać?
- Tak.
- To było pytanie retoryczne.
- Jesteś moją małą siostrzyczką, pamiętasz? - spytała, biorąc na ręce Teddy'ego. - Moim zadaniem jest doprowadzać cię do szału - uśmiechnęła się.
- Nadrabiasz za te wszystkie lata?
- Tak - zaśmiała się, po czym włożyła Teddy'ego do jego ulubionego krzesełka i podała mu miseczkę z budyniem. Po chwili wzięła z szafki kubek z kawą i z poważną miną usiadła naprzeciwko mnie. - Jesteś pewna?
- Nie - pokręciłam głową, przełykając tost z dżemem. - Boję się - przyznałam.
- Czego?
- A co, jeśli sobie nie poradzę? Andromedo, przecież oni wszyscy wiedzą, kim ja jestem.
- Jesteś kobietą, która kłamała Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
- Tak, jestem też żoną śmierciożercy.
- Byłą żoną - poprawiła mnie. - Narcyzo, te dzieciaki cię pokochają, jestem tego pewna.
- Tak jak tego, że podałaś wtedy Hogginsowi wywar słodkiego snu zamiast eliksiru miłosnego?
- Nie przypominaj.
- Wet za wet - uśmiechnęłam się, biorąc łyk kawy." - Taki mała, siostrzana sprzeczka. Uwielbiam jak one się kłócą ! :3
Rozdział długi. Szczerze mówiąc, to ja mam wątpliwości co do zachowania uczniów wobec Narcyzy. W końcu jej nazwisko przez większość życia brzmiało Malfoy, a wielu... ech, pierniczenie.
Boziuu! Jak ja uwielbiam Flitwicka, dawaj go więcej, bo w ff jest go w proch mało :D
"Obserwowałam go jeszcze przez chwilę, on jednak zajął się rozmową z Pomoną Sportu" Chyba raczej Pomoną Sprout ;)
Coś czuję, że między Cyzią a Jasonem zaiskrzyyy!
http://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam do mnie cccccc;;;;;;;;
http://corka-hariet.blogspot.com/ - zapraszam do mnie cccccc;;;;;;;;
Buziaki i weny!
Hariet
"mam wątpliwości co do zachowania uczniów wobec Narcyzy" nie bardzo rozumiem... oni się jeszcze w żaden sposób wobec nie zachowywali, po prostu przywitali ją brawami, tak jak każdego nauczyciela ;)
UsuńBrzmiało Malfoy, a teraz brzmi Black i Narcyza będzie to często podkreślała ;)
Postaram się dać jak najwięcej Flitwicka, ale niestety, to nie z nim są związane moje plany ;) bliżej poznamy nowych nauczycieli, ale w końcu Filius może zawsze służyć dobrą radą ;)
hahaha, jejku, nawet nie zauważyłam tego błędu xD już poprawiam ;)
Cyzia i Jason... to jest coś, co sprawia mi wiele radości ;)
Całuski,
Ciocia Bella ;**
Tęsknię.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa stosunku uczniów do Narcyzy, w końcu nie będzie uczyła tylko Ślizgonów, ale i czarodziei z innych domów, którzy nie muszą (i prawdopodobnie nie będą) nastawieni do niej pozytywnie. Mam nadzieję, że nowy rozdział ukaże się się, jak najszybciej. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń