wtorek, 10 listopada 2015

Rozdział 32. Nazywam się Black

Obudziło mnie stukanie w okno. 
Leniwie otworzyłam oczy, zastanawiając się, gdzie jestem. Nie poznawałam tego miejsca i przez chwilę zastanawiałam się, czy to aby na pewno wciąż nie jest sen. Zamknęłam oczy, by jeszcze trochę móc delektować się moim snem, kiedy stukanie w okno ponownie zakłóciło mój spokój. Z westchnieniem podniosłam się i uchyliłam okno na tyle, by szara Płomykówka mogła wlecieć do środka. Kiedy już to zrobiła, usiadła na moim ramieniu, wyciągając przed siebie nóżkę, do której przywiązany był list. Odwiązałam go i przeczytałam krótką notkę:
Jak samopoczucie? Jesteś gotowa na swoją pierwszą lekcję?
Twoja kochająca siostrzyczka.
Zmarszczyłam brwi. Jaka lekcja? Co miała na myśli? Usiłowałam zrozumieć, o co takiego jej chodziło, kiedy mój wzrok zaczął błądzić po obcym pokoju, w którym się znajdowałam. Siedziałam na wielkim łóżku, którego zdecydowanie nie poznawałam, naprzeciwko mnie stało potężne biurko, a przy ścianie po lewej stronie komoda, na której znajdowało się zdjęcie mojego syna. Ściany były kremowe, a okna gotyckie. Niezwykle znajome. 
I nagle to do mnie dotarło. 
Byłam w Hogwarcie. Co więcej, byłam nauczycielką w Hogwarcie.
Zerwałam się na równe nogi zarówno zaskoczona, jak i przerażona tym faktem. Czy ja to naprawdę zrobiłam? Rozejrzałam się po pokoju. Cholera jasna, wychodziło na to, że tak. Naprawdę zostałam nauczycielką.
Wzięłam głęboki oddech. Jak mogłam o tym zapomnieć? Zamknęłam oczy i zaczęłam pocierać powieki opuszkami palców. Zaraz... przecież pamiętałam. Pamiętałam ceremonię przydziału, przemowę McGonagall, rozmowę z Filiusem Flitwickiem. Pamiętałam nawet tego nowego nauczyciela, który mnie odprowadził. I wieża. Wieża astronomiczna. Tak. To dlatego byłam taka obolała. Zasnęłam na schodkach zmęczona płaczem i obudziłam się, dopiero kiedy zaczęło świtać, po czym wróciłam do pokoju i zasnęłam z powrotem. 
Tak. To naprawdę się wydarzyło. Byłam tego pewna. 
Usiadłam na łóżku, żeby ochłonąć. Schowałam twarz w dłoniach. Kilka sekund później spojrzałam na wielki zegar wiszący na ścianie i zerwałam się na równe nogi. Lekcja już dawno się zaczęła. 
Byłam spóźniona. 


~*~

Chwilę przed tym, jak skręciłam w korytarz, w którym czekali na mnie uczniowie, stanęłam, by wyrównać oddech. Nie mogłam dać po sobie poznać, że zaspałam i choć żołądek miałam ściśnięty do granic możliwości, dumnie i z poważną miną wyszłam zza rogu. Rozmowy prowadzone przez uczniów momentalnie ucichły. Wszystkie spojrzenia były skierowane na mnie. Udałam obojętną i bez słowa przeszłam obok tłumu, by otworzyć drzwi klasy.
- Wchodźcie - powiedziałam, a wszyscy posłusznie wykonali moje polecenie.
Odetchnęłam głęboko i weszłam do klasy, w której uczniowie zajęli już swoje miejsca.
- Dzień dobry - powiedziałam, tym razem już delikatnie się uśmiechając. - Nazywam się Narcyza Black i w tym roku będę was uczyła obrony przed czarną magią. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układała się pomyślnie - skończyłam, mówiąc tak, jakbym miała zamiar coś jeszcze dopowiedzieć, choć sama nie do końca wiedziałam co. Zauważyłam, że wpatrzone we mnie pary oczu oczekują, aż zakończę swoją wypowiedź. Powoli podeszłam do biurka, na którym zauważyłam miseczkę z karmelkowymi muszkami. To był mój jedyny ratunek. - No dobrze... a więc zaczniemy od małego quizu, który pozwoli mi stwierdzić, na jakim stopniu nauczania jesteście. Zasady są proste. Ja zadaję pytanie, a osoby, które znają odpowiedź, podnoszą rękę. Za każdym razem wybiorę jedną osobę. Jeśli jej odpowiedź będzie poprawna, w nagrodę dostanie cukierka, jeśli nie... - uniosłam znacząco brwi. Tak naprawdę nie zamierzałam ich karać w żaden sposób, ale odrobina adrenaliny sprawi, że będą bardziej zmotywowani. - Pierwsze pytanie. Zaczniemy od czegoś łatwego. Kto mi powie, jakiego zaklęcie użyjemy do rozbrojenia przeciwnika?
Tak jak się spodziewałam, od razu pojawił się las rąk. Uśmiechnęłam się i wskazałam na ciemnowłosą dziewczynę siedzącą w drugiej ławce.
- Jak się nazywasz? - spytałam.
- Susan Larson, pani profesor Malfoy - odpowiedziała, a uśmiech z mojej twarzy zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Black - poprawiłam ją. - I nie ma potrzeby zwracanie się do mnie w ten sposób. Wystarczy „proszę pani”. A więc Susan, jakie to zaklęcie?
- Expeliarmus, proszę pani.
- Zgadza się - uśmiechnęłam się i rzuciłam jej cukierka.
Reszta lekcji minęła w podobnym stylu. Ja zadawałam pytania, oni odpowiadali. Co jakiś czas ktoś zwracał się do mnie  nazwiskiem Malfoy, a ja po raz kolejny tłumaczyłam, że już się tak nie nazywam. Z każdą minutą atmosfera stawała się coraz przyjemniejsza. Byłoby tak pewnie już do końca lekcji, gdybym nie była tak naiwna i nie zadała najgłupszego pytania tego dnia:
- Czy macie do mnie jakieś pytania?
W górze pojawił się las rąk. Wybrałam Katie, dziewczynę siedzącą w pierwszej ławce, która dzisiejszego poranka zdobyła aż sześć cukierków.
- Dlaczego każe nam pani mówić do siebie Black, a zabrania używania nazwiska Malfoy?
W klasie momentalnie nastała cisza. Czy ja naprawdę oczekiwałam, że spytają mnie o coś związanego z lekcją? Choć to pytanie nieco wyprowadziło mnie z równowagi, postanowiłam na nie odpowiedzieć.
- Kilka miesięcy temu się rozwiodłam - powiedziałam spokojnie. - Chciałam odciąć się od mojego dawnego życia, więc wróciłam do panieńskiego nazwiska. Czy macie jeszcze jakieś pytania?
W górze znowu pojawiło się kilkanaście rąk.
- Niezwiązanych z moją osobą - dodałam.
Wszystkie ręce opadły. Westchnęłam i usiadłam za biurkiem.
- Spakujcie się i zmykajcie. Na następną lekcję powtórzcie zaklęcia obronne, trochę poćwiczymy.
Kiedy tylko klasa opustoszała, opadłam plecami na oparcie krzesła.
- Świetnie - westchnęłam, kręcąc głową. - Wspaniały początek, nie ma co.
Jeszcze przez chwilę siedziałam na krześle, a potem zrezygnowana udałam się do Wielkiej Sali. Umierałam z głodu i miałam nadzieję, że zostało coś jeszcze z dzisiejszego śniadania.

~*~

- My się chyba jeszcze nie znamy - powiedziała młoda kobieta, siadając obok mnie. Właśnie kończyłam zjadać tost z dżemem malinowym. Na moje szczęście przysmaki nie zniknęły tak szybko, jak się spodziewałam. - Esme Scavo - przedstawiła się, podając mi rękę.
- Narcyza Black - uśmiechnęłam się, odstawiając kubek z kawą i również podałam jej rękę.
Kobieta usiadła obok mnie, więc miałam szansę się jej przyjrzeć. Wyglądała na nie więcej niż trzydzieści lat, była ładna, miała jasną karnację, brązowe oczy i długie czarne loki. Jeśli by przyjrzeć się jej bliżej, można by dostrzec, że w jej wyglądzie było coś niepokojącego. Nie byłam tylko pewna czy był to błysk w oku, czy nieco znajome rysy twarzy.
- Black? - spytała zdziwiona. - Nie Malfoy?
- Nie - syknęłam wściekła. Uśmiech momentalnie znikł z mojej twarzy.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że to drażliwy temat - powiedziała Esme, a mnie momentalnie zrobiło się głupio. Zdałam sobie sprawę, że zareagowałam zbyt gwałtownie.
- To ja przepraszam - powiedziałam, rumieniąc się. - Nie powinnam była tak zareagować. Po prostu mam dość tego, że wszyscy wciąż o to pytają. Rozwód był dla mnie trudnym doświadczeniem, o którym miałam nadzieję tutaj zapomnieć, a tymczasem ciągle muszę do niego wracać.
- Doskonale cię rozumiem - westchnęła, sięgając po kubek z kawą. - Kiedy zmarł mój mąż, ludzie wciąż pytali mnie jak się czuję. Pomimo zapewnień, że wszystko jest w porządku, nie przestawali pytać, co tylko doprowadzało mnie do szaleństwa. Przysięgam, że czasem miałam ochotę wysadzić cały świat w powietrze. W końcu przestali. Musiało minąć trochę czasu, ale przestali. Ciebie też przestaną pytać, jestem tego pewna - uśmiechnęła się, dodając mi otuchy.
- Przykro mi z powodu twojego męża.
- Niepotrzebnie - pokręciła głową ze smutkiem. - On nie był... dobrym człowiekiem. Mężem z resztą też nie. Wiesz... nigdy nikomu tego nie mówiłam, ale tak naprawdę czułam wielką ulgę, kiedy umarł.
- Czy on... czy on się nad tobą znęcał?
- Fizycznie?
Pokiwałam głową.
- Nie - powiedziała ze smutkiem. - Fizycznie nie. Za to psychicznie... nie żałował sobie. Niszczył wszystko, co było dla mnie ważne. Straciłam przez niego przyjaciół i pracę. Odebrał mi całe szczęście. Sprawił, że nienawidziłam samej siebie.
- Nie myślałaś o tym, żeby od niego odejść?
- Myślałam, wielokrotnie. Ale byłam zbyt przerażona, by cokolwiek zrobić. Wiesz, były takie noce, kiedy przesiadują na parapecie i patrząc w księżyc, zastanawiałam się, czy gdybym rzuciła na siebie Avadę, to by zadziałała. Byłam jednak zbyt wielkim tchórzem, by to sprawdzić. Mój mąż sprawił, że czułam się mała i słaba. Nic nie warta. Nienawidziłam się za to, że nie potrafiłam mu się postawić.
- W jaki sposób zmarł?
- Chorował. To było w tym wszystkim najgorsze, wiesz? Wszystko, co robił, jaki był, uwarunkowała jego choroba. Dlatego nie umiałam go nienawidzić. Bo to nie była jego wina. Nie do końca. To po prostu nie był on. To był nowotwór. Mugolska choroba, na którą lekarstwa nie wymyślili nawet czarodzieje. Można oczywiście leczyć niektóre jej odmiany, ale ten, który zaatakował mojego męża, był nie do wyleczenia. Wyszłam za wesołego, uroczego mężczyznę, a pochowałam tyrana, który każdego dnia udowadniał mi, że nic nie znaczę.
Kiedy skończyła mówić, w jej oczach zalśniły łzy. Ja sama ledwo je powstrzymywałam.
- Tak bardzo mi przykro - powiedziałam, chwytając jej dłoń. - Tak wiele przeszłaś...
- Było minęło - stwierdziła, przełykając głośno ślinę. - Oboje jesteśmy teraz w lepszych miejscach. Opowiedz mi o swoim małżeństwie. Myślałam, że byliście małżeństwem idealnym. Tak przynajmniej przedstawiała was prasa.
- Masz na myśli „Proroka”? - westchnęłam ciężko. - Myślę, że gdyby choć raz napisali w nim coś prawdziwego, musieliby go zlikwidować. Oczywiście, byliśmy szczęśliwi. Przez jakiś czas. Potem, jak to w małżeństwie, wszystko zaczęło się komplikować. Nie poznawałam go już...
Opowiedziałam jej wszystko, oprócz szczegółów służby dla Czarnego Pana. Niektóre rzeczy powinny jednak pozostać tajemnicami.
Dzieląc się z Esme swoją historią, poczułam prawdziwą ulgę. Coś, co niedane było mi poczuć nawet przy Andromedzie. Było to coś podobnego do tego, co czułam, zwierzając się Hermionie. Mimo iż znałam tę kobietę od zaledwie kilkunastu minut, czułam, że mogłabym opowiedzieć jej wszystko. Było w niej coś, co sprawiało, że całkowicie jej ufałam.
- Usiłował cię zabić? - spytała Esme, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy opowiedziałam jej o nocy, w której Lucjusz próbował mnie udusić.
- Był pod działaniem zaklęcia, ale tak, chciał mnie zabić. To była jedna z najgorszych nocy w moim życiu.
- Nie dziwię ci się. Co było potem?
- Odeszłam od niego na jakiś czas...
A potem opowiedziałam jej o czasie, który spędziłam z Hermioną, o moich koszmarach, o ślubie, o powrocie do Lucjusza, o wypadku Hermiony, o ciąży i o śmierci mojej małej Charlotte. W tym momencie nie byłam w stanie dłużej powstrzymywać łez, więc na chwilę musiałam przerwać moją opowieść, a kiedy już się uspokoiłam, opowiedziałam jej o czerwonej kopercie, zdradach Lucjusza i rozwodzie. 
Kiedy skończyłam, Esme nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Kilka chwil zajęło jej zebranie myśli.
- Nic dziwnego, że stajesz się taka nerwowa. Przeszłaś tak wiele... ja bym chyba nie dała rady. Podziwiam cię, wiesz? Że mimo wszystko ponownie stanęłaś na nogi. 
- Nie było łatwo, ale musiałam. Zrobiłam to dla mojego syna i siostry. Byłam silna dla nich. A oni byli dla mnie. Nie dałabym bez nich rady, są dla mnie wszystkim i gdyby nie oni, nie poradziłabym sobie. Zawdzięczam im wszystko, a najbardziej to, że we mnie nie zwątpili. A ty? - spytałam. - Masz kogoś takiego?
- Mam matkę - powiedziała smutno. - Ale ona... powiedzmy, że nie do końca mnie rozumie. Ojca nigdy nie poznałam. Wiem tylko, że już nie żyje. Nie mam rodzeństwa, przyjaciele mnie opuścili. Więc chyba oprócz matki nie mam nikogo.
- Co się takiego stało pomiędzy tobą a twoją matką?
- Nic takiego. Ona po prostu nie akceptuje moich wyborów. Często się kłócimy, to wszystko. Nie potrafimy się porozumieć, ale jednocześnie jesteśmy ze sobą bardzo blisko związane. 
- Rozumiem - pokiwałam głową. - Moje relacje z matką również były dość... skomplikowane.
- Tak, to dobre słowo - zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam. 
Nawet nie wiem, kiedy minęła godzina naszej rozmowy. Z Esme rozmawiało mi się tak naturalnie, jakbyśmy znały się kilka dobrych lat. 
- O której masz następną lekcję? - spytała Esme, kiedy wspólnie pałaszowałyśmy ciasteczka czekoladowe, które popijałyśmy kawą. Spojrzałam na zegarek na przegubie mojej lewej ręki i zamarłam.
- Jasna cholera, za minutę - stwierdziłam przerażona i natychmiast wstałam od stołu, a ponieważ moja równowaga została zachwiana, lekko się zatoczyłam, co wywołało śmiech u Esme.
- Żeby tak po dwóch kawach - zaśmiała się. - Niech pani lepiej uważa na lekcji, pani profesor. 
- To nie jest śmieszne. Spóźnię się na lekcję. Znowu - jęknęłam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę korytarza na trzecim piętrze.
Tak jak wcześniej, uczniowie już na mnie czekali. Wpuściłam ich do sali.
- Nazywam się Narcyza Black i w tym roku będę was uczyła obrony przed czarną magią....

~*~

Reszta dnia minęła mi dość szybko. Miałam tylko cztery lekcje, więc byłam wolna już przed przerwą obiadową. Kiedy skończyłam ostatnią tego dnia lekcję, a klasa całkowicie opustoszała, siedziałam jeszcze chwilę za biurkiem, wpatrując się w rząd pustych ławek. Byłam tak cholernie szczęśliwa, że udało mi się przetrwać ten dzień. Miałam ochotę tańczyć z radości, brakowało mi jedynie partnera. Nagromadzoną energię wykorzystałam więc na napisanie listu do Andromedy, który schowałam do kieszeni szaty z zamiarem wysłania go po przerwie obiadowej.
Zrobiłam porządek na biurku i powoli ruszyłam w stronę drzwi. Tak naprawdę nigdzie mi się nie spieszyło, miałam ochotę zostać w klasie i jeszcze przez chwilę delektować się ciszą i spokojem, ale nie chciałam również spóźnić się na obiad.
Kiedy zamykałam drzwi, poczułam szturchnięcie w ramię, a po chwili czyjeś dłonie obejmujące moje ramiona. Gest ten miał zapewne uchronić mnie przed upadkiem.
- Najmocniej przepraszam - powiedział męski głos, który od razu rozpoznałam.
- Jason - zaśmiałam się.
- Narcyza - odpowiedział rezolutnie, w końcu mnie puszczając.
- Naszym przeznaczeniem jest chyba ciągłe wpadanie na siebie - stwierdziłam rozbawiona.
- Nie mam nic przeciwko temu - zaśmiał się. - Nie chciałbym tylko za bardzo cię poturbować.
- Spokojnie, jestem zbudowana z twardej gliny - puściłam do niego oko. Nawet nie wiem, kiedy zaczęliśmy razem iść do Wielkiej Sali.
- Jak ci minął pierwszy dzień? - spytał Jason, kiedy schodziliśmy po schodach.
- Nie tak źle, jak oczekiwałam - uśmiechnęłam się. - A jak było u ciebie?
- Nie sądziłem, że zamienienie zapałki w igłę i odwrotnie może sprawiać tak wiele trudności - westchnął.
- Może powinieneś zacząć od czegoś prostszego? 
- Na przykład?
- No nie wiem... mogłeś na przykład kazać im się przedstawić.
Roześmialiśmy się, zwracając przy okazji na siebie uwagę kilku portretów.
Kiedy weszliśmy do Wielkiej Sali, od razu zaczęłam szukać wzrokiem Esme. Stała pod ścianą obok stołu dla nauczycieli i rozmawiała z jakąś starszą kobietą.
- Esme! - krzyknęłam z daleka, by przykuć jej uwagę. Kobieta odwróciła się i uśmiechnęła na mój widok. - Esme - powtórzyłam, kiedy stanęłam obok niej. - Chciałabym, żebyś kogoś poznała. To...
- Ja również - przerwała mi. - Narcyzo, poznaj, proszę...
Starsza kobieta wyłoniła się zza pleców Esme, delikatnie się do mnie uśmiechając.
-... Evelyn Poole.

~*~
Myślę, że w życiu każdego człowieka przychodzi chwila, w której postanawia, że musi w końcu skończyć to, co zaczął. Ta chwila przyszła również do mnie, lecz spokojnie, skończyłam rozdział, nie bloga ;)
Rozdział nie jest wyższych lotów. Osobiście nie sądzę, żeby był nawet średnich lotów, ale jest i w tym momencie tylko to się dla mnie liczy. Te pierwsze rozdziały będą dla mnie trudne do napisania, bo muszę wprowadzić Was w nowy-stary świat, przedstawić wszystkich bohaterów i sprawić żebyście ich polubili i orientowali się kto jest kim, a bardzo się boję, że mi się to nie uda. Akcja potoczy się teraz szybko, co może nie jest najlepszym posunięciem, ale ocenę pozostawiam Wam.
To chyba tyle na dzisiaj. Przepraszam, że nie dawałam znaku życia, ale nie miałam na to siły, ostatnio dzieje się ze mną coś niedobrego. Przepraszam też wszystkich tych, których zawiodłam. Nie tylko rozdziałem, ale również osobiście. Mam nadzieję, że mi wybaczycie i że już wkrótce uda mi się do Was odezwać.
Postaram się, bo rozdziały były publikowane 10. dnia każdego miesiąca.
Ciocia Bella.

12 komentarzy:

  1. "He put me through hell and I called it love."

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam skomentować już dawno, ale brak czasu. :c Rozdział fajny, taki wprowadzający. Nie potrafię sobie w ogóle wyobrazić Narcyzy jako nauczycielki. XD No i ten brak Lucjusza, a kolejny facet obok niej... Mam nadzieję, że niedługo chociaż dojdzie o spotkania Malfoyów. :/ :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to opowiadanie!! kiedy opublikujesz nastepny rozdzial?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba ;)
      z tym rozdziałem to mam trochę kłopoty :c zaczęło się od tego, że miałam problemy w szkole, to był bardzo trudny dla mnie czas, dużo się denerwowałam i płakałam, prawie w ogóle nic nie pisałam. A kiedy problemy w szkole się skończyły, zdałam sobie sprawę, że przez ponad miesiąc nie napisałam ani słowa(nie wchodziłam nawet na bloga) i z przykrością odkryłam, że trudno jest mi wrócić do pisania. Dopiero dzisiaj Twój komentarz uświadomił mi, jak wiele czasu minęło od publikacji ostatniego rozdziału. Postaram się zmotywować i wkrótce napisać i dodać nowy rozdział, ale niczego nie chcę obiecywać

      Usuń
  4. Pisz, pisz. my cierpliwie czekamy. ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekamy z niecierpliwością na nowy rozdział! :) Nie możesz nas tak zostawić :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy dodasz nowy rozdział??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wreszcie mogę podać konkrety, co mnie bardzo cieszy :) rozdział prawie skończony, jak wszystko pójdzie dobrze(a mam nadzieję, że tak będzie) to dodam go do końca tygodnia, a jeśli wszystko pójdzie jeszcze lepiej, to dodam go jeszcze dzisiaj ;)

      Usuń
  7. Szkoda, że już nie piszesz :( to był jeden z moich ulubionych blogów. Miałam nadzieję, ze dotrwasz z tym opowiadaniem do końca. Zerknęłam dzisiaj po miesięcznej przerwie pewna, że nowy rozdział już będzie. Niestety :( Trzymam kciuki, żeby wena do Ciebie wróciła
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że wytrwam do końca! :D to opowiadanie jest częścią mnie i nie wybaczyłabym sobie, gdybym porzuciła je na dobre. Cokolwiek by się nie działo i ile by to nie potrwało, to opowiadanie zostanie skończone :) mam je zaplanowane od a do z, tylko ciągle dzieje się coś, co mnie rozprasza. Byle do matury ;) Wena mnie niestety porzuciła, ale ja jej jeszcze pokażę, że jestem samowystarczalna ;)
      Dziękuję bardzo za komentarz i ściskam mocno, Ciocia Bella ;*

      Usuń
  8. Proszę, powiedz, że nie zapomniałaś o tym blogu :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy bym o nim nie zapomniała :) teraz po prostu dużo się dzieje, jestem ciągle zajęta, w sobotę mam studniówkę, do której też się muszę przygotować, a czas nie stoi w miejscu niestety :( ale postaram się mimo wszystko poświęcać trochę więcej czasu temu opowiadaniu ;)

      Usuń

layout by oreuis