wtorek, 6 grudnia 2016

Rozdział 37. Co teraz z nami będzie?

„Nawet jeśli nie jest od razu odwzajemniona, miłość zdoła przetrwać jedynie wtedy, jeśli istnieje iskierka nadziei – bodaj najmniejsza - że zdobędziemy z czasem ukochaną osobę. A reszta jest czystą fantazją”
 ~ PAULO COELHO
~*~

- Ten jest całkiem przystojny - powiedziała Esme, wskazując na wysokiego bruneta stojącego przy barze.
- Za młody - stwierdziła Andromeda, dopijając swojego drinka.
- Daj spokój! To już czwarty, którego odrzuciłaś, zdecyduj się na coś - zirytowała się Esme.
- To po to tutaj przyszłyśmy? Żeby szukać mi faceta? - oburzyła się moja siostra.
- Kochana, twoje dni są policzone, powinnaś znaleźć sobie kogoś do zabawy!
- Esme! - syknęłam zaskoczona jej słowami. - Ty jesteś pijana!
- Oj, tylko troszeczkę. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę - pokręciłam głową. - Co się stało z porządną panią profesor?
- Zostawiłam ją w zamku - powiedziała, wstając ze swoim kieliszkiem w ręku. - Stawiam wszystkim kolejkę! - wykrzyknęła na cały głos i roześmiała się, a wszyscy jej zawtórowali. 
- Musimy ją stąd zabrać, zanim przepije wszystko, co ma - powiedziałam, a Andromeda tylko kiwnęła głową.
Wstałyśmy i razem chwyciłyśmy Esme za ramiona, rozpoczynając tym samą naszą misję ratunkową.
- Przykro nam, ale kolejki nie będzie! - oznajmiłam. - Nasza przyjaciółka źle się czuje i musi już wracać do domu!
- Ej, no co wy, dziewczyny - Esme próbowała się nam wyrwać. - Przecież to dopiero początek impre...
Teleportacja przerwała jej wypowiedź.
- No chyba sobie żartujecie - oznajmiła oburzona, kiedy zorientowała się, że jesteśmy u Andromedy. - Zabawa się nawet jeszcze nie zaczęła.
- Niestety dla ciebie już się skończyła. Wierz mi, jutro będziesz nam wdzięczna, że nie pozwoliłyśmy zostać ci dłużej - powiedziała Andromeda.
- Merlinie, ale z was nudziary - westchnęła. - Można by pomyśleć, że w swoich ostatnich dniach będziesz bardziej zabawowa - uśmiechnęła się Esme, podchodząc do Andromedy i muskając palcem jej nosek. Zgromiłam ją wzrokiem, ale moją siostrę zdawało się to bawić.
- Naprawdę potrzebujesz snu - roześmiała się.
- Wcale nie, jestem całkowicie wypoczęta!
- Raczej całkowicie pijana - poprawiłam ją.
- Och, no i co z tego? Życie jest piękne, trzeba czerpać z niego jak najwięcej każdego dnia! Ty powinnaś wiedzieć o tym najlepiej, siostro! - zwróciła się do Andromedy.
- Ja to zrobię czy ty? - spytałam.
- Ja. Ty spróbuj ją uciszyć, nie chcę, żeby obudziła Teddy'ego.
Pokiwałam głową i rzuciłam zaklęcie wyciszające, podczas gdy Andromeda przygotowywała napój.
- Dlaczego jesteście takie ponure? - spytała Esme. Dzięki zaklęciu tylko ja mogłam ją słyszeć.
- Nie mamy powodów do świętowania - westchnęłam.
- Ja też, ale powinnyście odpuścić. Cała ta sprawa pójdzie sprawniej, jeśli nie będziecie się tak spinały. Wyluzujcie i zobaczycie, że wszystko się dobrze skończy.
Andromeda podała mi kubek z herbatą z dodatkiem eliksiru słodkiego snu.
- Masz, wypij do dna - uśmiechnęłam się do Esme, a ta posłusznie wypiła napój.
- Jestem pewna, że Teddy będzie jeszcze podrzucał swoje dzieci Andromedzie do opieki – powiedziała, ziewając, a po chwili spała oparta o moje ramię.
- Chyba pora zabrać ją do zamku - stwierdziłam.
- Dasz radę sama? - spytała Andromeda, a ja pokiwałam głową.
- Wszystko w porządku? - spytałam, zanim teleportowałam się wraz ze śpiącą Esme.
- W jak najlepszym - odpowiedziała, uśmiechając się. 
- To dobrze - pokiwałam głową. - Do zobaczenia jutro - uśmiechnęłam się i razem ze śpiącą na moim ramieniu Esme teleportowałam się do mojej komnaty. Byłam wdzięczna McGonagall, że zdjęła zaklęcie ochronne z mojego pokoju i mogłam spokojnie używać teleportacji. To znacznie ułatwiało podróżowanie. 
Położyłam Esme na moim łóżku, a tymczasem sama udałam się do skrzydła szpitalnego. Od czasu wypadku Jasona spędzałam tam każdą noc, marząc, że kiedy wstanie świt, Jason obudzi się razem ze mną. Niestety, nic nie wskazywało na to, by jego stan miał się poprawić.
Położyłam się obok niego, i tak jak każdej nocy szepnęłam: mam nadzieję, że śpisz dobrze. Po czym wtulona w jego ramię sama zasnęłam.
Obudziłam się o świcie z tą samą nadzieją co zawsze, jednak i tego ranka przyszło mi się rozczarować. Jason ani drgnął. Jakby wcale go tam nie było. Złożyłam pocałunek na jego czole, po czym wróciłam do swojej komnaty, gdzie zastałam siedzącą na łóżku Esme.
- Dzień dobry -  uśmiechnęłam się do niej, witając nowy dzień.
- Yhym... - mruknęła. 
- Dobrze się wczoraj bawiłaś? - spytałam nieco rozbawiona, widząc w jej oczach ból spowodowany zbyt dużą ilością alkoholu wypitego zeszłej nocy.
- Wczoraj? Tak - uśmiechnęła się. - Dzisiaj rano? Nie tak bardzo - na jej ustach pojawił się grymas.
Pokręciłam głową, uśmiechając się.
- Na szczęście mam coś, co może ci pomóc. Magia naszego świata, wprost z zapasów Andromedy - uśmiechnęłam się, podając jej fiolkę z eliksirem. 
Esme spojrzała na mnie z wdzięcznością i opróżniła fiolkę jednym łykiem.
- Dziękuję - odetchnęła z ulgą, kiedy eliksir zadziałał.
- Nie ma za co. Musisz być dzisiaj w formie.
- Dzisiaj znowu idziemy do baru? - Esme westchnęła zrezygnowana. 
- To był twój pomysł - zaśmiałam się. -  Musimy pomóc Andromedzie przez to przejść.
- Zgoda. Ale jeśli nie wymyślimy czegoś nowego, niedługo będę potrzebowała przeszczepu wątroby - jęknęła, wstając z łóżka.
- Jestem tego pewna - zaśmiałam się, a ona spiorunowała mnie swoim spojrzeniem.
- Przez ciebie spóźnimy się na zajęcia, śmieszku - powiedziała, pokazując mi język, a ja roześmiałam się jeszcze głośniej.

~*~

Choroba Andromedy i wypadek Jasona spadły na mnie niespodziewanie. Kiedy po wizytach w Mungu i skrzydle szpitalnym wracałam do swojego pokoju w Hogwarcie, godzinami leżałam w łóżku, nie mogąc się ruszyć. Nie mogłam pić ani jeść, byłam cieniem człowieka. Kiedy myślałam, że już nic nie jest w stanie zagrozić moim bliskim, kiedy byłam pewna, że jestem w stanie ich ochronić, działo się coś takiego. Los w dość jednoznaczny sposób uświadomił mi, że tak naprawdę nie mam wpływu na nic. To mnie złamało. 
Esme była osobą, która mnie uratowała. Kiedy straciłam wszelką nadzieję, to ona przyszła do mojego pokoju, wysłuchała mnie i wygłosiła motywującą przemowę. To ona wpadła na pomysł zabierania Andromedy do baru, żeby oderwać ją od myśli o raku. Zmuszała mnie do jedzenia i picia, kazała mi chodzić na zajęcia. To ona wspierała mnie w najtrudniejszych chwilach i zawsze przy mnie była. Jeśli to prawda co mówią o tym, że prawdziwego przyjaciela poznaje się w biedzie, to Esme była moją jedyną i najprawdziwszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałam. 
Esme nie pozwoliła mi tracić nadziei, mimo iż Jason wciąż się nie budził. Pani Pomfrey mówiła, że sama wprowadziła go w stan uśpienia, ponieważ jego obrażenia były poważne i potrzebował wiele czasu, by w pełni wyzdrowieć. Nie do końca rozumiałam, co się stało, a nikt nie był na tyle uprzejmy, by mi to wyjaśnić. Wiedziałam tylko, że aurorów było zbyt mało, a „tych złych” zbyt wielu. Nie miałam pojęcia przeciw komu walczy Ministerstwo ani co dokładnie się dzieje. Wiedziałam tylko, że działo się coś złego, coś na dużą skalę, ale musiałam poczekać, aż Jason się obudzi, by o wszystko go wypytać. Do tego czasu, miałam inne problemy na głowie.
O tym wszystkim myślałam, kiedy trzymałam za rękę Andromedę, która dostawała kolejną dawkę eliksiru, który miał zwalczyć chorobę.
Jej stan również nie ulegał poprawie. Leczenie było dla niej bardzo męczące, zwłaszcza godziny spędzone w Mungu, które zabierały jej całą energię. A mimo to, wciąż miała siłę na wieczorne wyjścia do baru. Podziwiałam ją za to. Byłam pewna, że gdyby spotkało to mnie, leżałabym w łóżku zwinięta w kłębek, nie pozwalając sobie pomóc. Po tych wszystkich latach, po wszystkim, co przeszłam, cierpienie wciąż wyzwalało we mnie tę małą bezbronną dziewczynkę, którą kiedyś byłam. Nie potrafiłam stawić czoła cierpieniu, dopóki ktoś nie pchnął mnie do walki.

~*~

- Co z Jasonem? - spytała Andromeda, kiedy Esme podeszła do jakiegoś mężczyzny z zamiarem poderwania go. Okazało się, że wypady, które miały pomóc Andromedzie, tak naprawdę stały się okazją dla Esme to poznawania nowych mężczyzn. 
- Bez zmian, zaczynam tracić nadzieję, że kiedykolwiek się wybudzi - powiedziałam, bawiąc się słomką w moim drinku.
- Co mówi pani Pomfrey?
- Nie jest w stanie określić uszkodzeń mózgu, jest bezradna. Nie wie, kiedy się obudzi ani czy będzie cokolwiek pamiętał. Nie jest nawet pewna czy Jason się obudzi.
- Narcyzo, tak mi przykro - powiedziała Andromeda, ściskając moją dłoń.
- Boję się, że go stracę - szepnęłam, powstrzymując łzy.
- Nie stracisz. Jestem pewna, że wszystko się jeszcze ułoży. 
- Ja nie. Kiedy widzę jak leży nieprzytomny... 
- Czujesz coś do niego - bardziej stwierdziła, niż spytała.
- Obawiam się, że zaczynam się w nim zakochiwać. Dromedo, co jeśli go stracę, zanim zdążę się dowiedzieć, czy to prawdziwe uczucie?
- Nie stracisz go. Na pewno w ciągu kilku dni Jason się obudzi. 
- A jeśli nie?
- To obudzisz go pocałunkiem prawdziwej miłości. To zawsze działa - uśmiechnęła się.
- Tak. W bajkach. Ja naprawdę się martwię.
- Przestań. Zamartwianiem się mu nie pomożesz. Musisz uzbroić się w cierpliwość.
- Myślę, że on się nie obudzi - powiedziałam ponuro. - Jeśli Jason naprawdę może być moją szansą na prawdziwą miłość, to nigdy się nie obudzi. Albo obudzi się i nie będzie mnie pamiętał. Nikt nie dostaje drugiej szansy na przeżycie prawdziwej miłości. A ja już swoją miałam.
- Odmawiam uwierzenia w to. Myślę, że każdy zasługuje na prawdziwą miłość. Niektórzy dostają ją więcej niż raz.
- Tak? Podaj choć jeden przykład.
- Chociażby... no...
- Właśnie. Nikt nie dostaje drugiej szansy.
- Nieprawda! Spójrz na Dracona. Kochał Hermionę, była miłością jego życia. Rozłączył ich tragiczny wypadek. Teraz spotyka się z Astorią, jest z nią szczęśliwy.
- Tak, ale spotykają się zaledwie kilka tygodni. To zły przykład.
- To dobry przykład, po prostu Ciebie nie można przekonać. Uwierz we własne szczęście, Narcyzo. Uwierz w to, że możesz być szczęśliwa z kimś innym niż Lucjusz.
- Ale...
- Och, na brodę Merlina, nie kłóć się ze starszą siostrą!
Westchnęłam tylko i dopiłam swojego drinka. Może Andromeda miała rację? Może mogłam być szczęśliwa z Jasonem, ale po prostu bałam się w to uwierzyć.

~*~

- Nie wiedziałam, co zrobić, więc pomyślałam, że może jeśli zacznę Ci czytać, przypomnisz sobie, kim jesteś i do mnie wrócisz - powiedziałam, siadając na łóżku Jasona z książką na kolanach. - Mam nadzieję, że Ci się spodoba, to jedna z moich ulubionych bajek z dzieciństwa - szepnęłam i otworzyłam książkę. - Na szczycie wzgórza w zaczarowanym ogrodzie, otoczona wysokim murem i chroniona potężnymi zaklęciami, tryskała Fontanna Szczęśliwego Losu... - zaczęłam czytać. Powracając do tej starej baśni, przypomniałam sobie, kiedy podczas choroby matka zawsze czytała mi tę opowieść. To były piękne, lecz odległe czasy dzieciństwa. 
Trzy czarownice i rycerz zeszli ze wzgórza ramię w ramię i odtąd wszyscy czworo żyli długo i szczęśliwie, a żadne z nich nawet nie podejrzewało, że wody Fontanny Szczęśliwego Losu wcale nie były zaczarowane.* - Przeczytałam ostatnie zdanie i zamknęłam książkę. Miałam nadzieję, że kiedy spojrzę na Jasona, on również będzie patrzył na mnie ze swoim pięknym uśmiechem na ustach. Myliłam się. Jego twarz pozostała niewzruszona. - Widzisz? - szepnęłam. - Wystarczyła wiara w to, że fontanna jest magiczna, by przyniosła im szczęście. I ja też wierzę. Wierzę w to, że wkrótce otworzysz oczy i wszystko będzie jak dawniej. Poradzimy sobie ze wszystkim, po prostu otwórz oczy, dobrze? Jak tylko będziesz gotowy - powiedziałam, ściskając jego dłoń. 
Nic się nie stało.
Zrezygnowana, zasnęłam. Ponownie obok niego.

~*~

Zdyszana, wbiegłam do domu mojej siostry.
- Andromedo, Andromedo - krzyczałam, szukając jej. - Andromedo, Jason! Chwycił mnie za rękę! Andromedo, to znak! Wszystko będzie dobrze! Teraz naprawdę w to wierzę!
Andromeda nie odpowiedziała. Usłyszałam natomiast nieprzyjemny dźwięk wymiotowania. Nie zwlekając, pobiegłam na górę. Andromeda klęczała w łazience, wypluwając swoje wnętrzności. Widziałam, jak cierpi i nie mogłam jej pomóc. Byłam bezradna, nie mogłam ulżyć w cierpieniu osobom, na których zależało mi najbardziej.
Podbiegłam do niej.
- Nie mówiłaś, że leczenie tak na ciebie działa - powiedziałam, chwytając jej włosy.
- Nie chciałam, żebyś dodatkowo się martwiła - wydyszała, pomiędzy kolejnymi torsjami.
- Och, kochanie - szepnęłam, rozczulona jej troską. - Powinnaś była mi powiedzieć, jestem pewna, że istnieje jakiś sposób na powstrzymanie wymiotów.
- Jest jeden - jęknęła Andromeda. - W szufladzie w kuchni jest duża paczka Wymiotków Pomarańczowych, przynieś je.
Zgodnie z jej prośbą, już po chwili trzymałam w ręce paczkę cukierków.
- Nie rozumiem - powiedziałam, wchodząc do łazienki. - Przecież chcesz przestać wymiotować.
- Dokładnie. Zaraz zobaczysz... wyciągnij cukierka i odłam fioletową część - powiedziała, resztkami sił. - Okay, a teraz mi ją daj.
Andromeda powoli wzięła cukierka do ust i już po chwili na jej twarzy pojawiła się ulga. 
- Fred i George to geniusze - stwierdziła, opierając się o ścianę.
- Nadal nie rozumiem.
- To banalnie proste. Pomarańczowa część powoduje wymioty. Natomiast fioletowa je zatrzymuje. Nie znalazłam jeszcze lepszego antidotum niż filetowa część cukierka. Pomogły mi już wiele razy.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale dzięki Merlinowi za Weasleyów - stwierdziłam, pomagając Andromedzie wstać z podłogi.
- To dobrzy chłopcy - powiedziała moja siostra. - Śmierć Freda była ogromną stratą.
- Śmierć zawsze jest stratą - szepnęłam, przypominając sobie Bitwę o Hogwart. 
Nastała cisza, którą w końcu postanowiła przerwać moja siostra.
- Kiedy przyszłaś, krzyczałaś coś o Jasonie - powiedziała. - O co chodziło?
Uśmiechnęłam się.
- Jason chwycił mnie dzisiaj za rękę - oznajmiłam.
- To cudownie!
- Wiem - ucieszyłam się. - Pani Pomfrey mówi, że to nic nie znaczy, ale ja czuję, wiem, że to znak. Jason się obudzi.
- Mówiłam, że tak będzie - powiedziała Andromeda. - A ty nigdy nie wierzysz starszej siostrze.
- Powiedziałaś też, że leczenie idzie świetnie i że czujesz się znakomicie. To, co dzisiaj widziałam, zdecydowanie odbiega od znakomicie.
- Już powiedziałam, że nie chciałam cię martwić. Masz wystarczająco na głowie.
- Jesteś moją siostrą, kocham cię i martwię się o ciebie. Musisz mi mówić o takich rzeczach, żebym mogła ci pomóc.
- Będę o tym pamiętać - uśmiechnęła się.
Pomogłam jej położyć się na kanapie i przykryłam ją kocem.
- Zrobię herbatę - powiedziałam. - A ty odpoczywaj.
- Dziękuję - szepnęła, a ja się uśmiechnęłam. 
Zdążyłam postawić czajnik na palniku, kiedy w kominku pojawiła się Esme.
- Co tutaj takie grobowe nastroje? - spytała, wyraźnie czymś rozbawiona.
- Cicho, Andromeda chyba zasnęła - syknęłam w jej stronę.
- Coś się stało? 
- Źle się dzisiaj czuła.
- Więc nie idziemy dzisiaj do baru? - spytała zawiedziona, a ja zalałam trzy herbaty.
- Wątpię, żeby Andromeda czuła się na tyle dobrze, żeby gdzieś dzisiaj wyjść.
- Szkoda, ale w sumie domyśliłam się, że to koniec, teraz kiedy Andromeda ma swojego seksownego doktorka.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Co?
- Nie mówiła ci? Wpadłam dzisiaj do niej na terapię, chciałam dać jej trochę wsparcia i przyłapałam ją, kiedy całowała się z Doktorem Przystojnym.
Roześmiałam się.
- To dlatego ostatnio coraz rzadziej chciała, żebym odwiedzała ją podczas sesji w Mungu. Już miała towarzystwo - pokręciłam głową, łącząc fakty.
- O czym rozmawiacie? - spytała Andromeda, wstając z kanapy. Spojrzałyśmy na siebie z Esme i uśmiechnęłyśmy się.
- O twoich metodach radzenia sobie z terapią. Nie mówiłaś, że masz towarzystwo - powiedziałam.
- Powiedziałaś jej? - spytała Andromeda.
- Byłam pewna, że sama zdążyłaś jej powiedzieć.
- Jak widać, nie zdążyłam  - westchnęła moja siostra.
- Spokojnie, siostrzyczko, wszystkie mamy słabość do mężczyzn, którzy ratują nam życie.
- Wcale nie mam do niego słabości, my po prostu...
- Po prostu Doktor Przystojniak przeprowadzał dogłębne badanie twojej jamy ustnej - roześmiała się Esme, a ja jej zawtórowałam.
- Jak dzieci... - westchnęła Andromeda.
- Masz - powiedziałam, podając jej kubek z herbatą. - Napij się i wszystko nam opowiedz.
- Nie ma czego opowiadać.
- Więc opowiedz nam o tym, o czym nie ma co opowiadać - roześmiałyśmy się ponownie, a Andromeda wywróciła oczami.
- Cicho - powiedziała nagle, nasłuchując uważnie. - Coś jest w kominie - oznajmiła, a my z Esme spojrzałyśmy na siebie rozbawione.
Po chwili z kominka wypadł list. Andromeda go podniosła.
- To do ciebie - powiedziała, podając mi kopertkę. Faktycznie, znajdowało się tam moje imię. Czym prędzej otworzyłam kopertę i zastygłam w bezruchu. Na białej kartce znajdowało się tylko pięć słów: Narcyzo! Jason. Przybądź jak najszybciej.

~*~

- Co się stało?! - krzyczałam, biegnąc w stronę pani Pomfrey. - Gdzie on jest?!
- Spokojnie - powiedziała kobieta. - Wszystko z nim w porządku.
- Ale co z wiadomością?! Miałam się spieszyć!
- Miałaś się spieszyć, bo Jason o ciebie pytał - uśmiechnęła się.
Powoli przetwarzałam słowa starszej kobiety. Jason o mnie pytał. Pytał. Był przytomny. I pytał o mnie. A więc mnie pamiętał. Kiedy tylko to do mnie dotarło, rzuciłam się pędem w stronę jego łóżka.
Jason siedział, patrząc na mnie.
- Nar... - zaczął z uśmiechem.
- Nigdy więcej tego nie rób - przerwałam mu, niemalże rzucając mu się na szyję. - Przysięgam, że jeśli umrzesz, zabiję cię - mówiłam, patrząc mu w oczy. - A potem znajdę sposób, żeby cię wskrzesić, tylko po to, żeby zabić cię jeszcze raz.
- A więc martwiłaś się o mnie - powiedział wyraźnie zadowolony.
- Jesteś dupkiem, wiesz? Jak mogłeś mi to zrobić? Wiesz, jak bardzo się o ciebie martwiłam? Bałam się, że cię stracę. Nie mogę oddychać na samą myśl, że mogłabym cię stracić.
- Zaraz, czy to znaczy...
- Nie wiedziałam, co do ciebie czuję - powiedziałam, nie dając mu szansy dokończyć. - To wydawało mi się zbyt piękne. Idealne. Niemożliwe. Jak ktoś taki jak ty, mógłby zakochać się w kimś takim jak ja? Spójrz na mnie. Jestem ruiną człowieka, mam problemy, nie potrafię sobie poradzić ze stratą ludzi, których kochałam, nie potrafię prowadzić normalnego życia, bo wszystko, do czego się dotknę, zaraz się rozpada. Jestem chodzącą katastrofą, a wszyscy mężczyźni, których spotkałam na swojej drodze, byli psychopatami albo śmierciożercami, więc musisz zrozumieć, że nie potrafiłam sobie wyobrazić, że ktoś taki jak ty, mógłby poczuć coś do kogoś takiego jak ja. Bo ja przyciągam nieszczęścia jak magnes, a ty nim nie jesteś. Jesteś kimś wyjątkowym. Jesteś zupełnym przeciwieństwem mnie i... - urwałam na sekundę, by zdobyć się na odwagę, by wypowiedzieć te dwa kluczowe słowa. - I kocham cię.
- To dobrze. Bo ja kocham ciebie. - Jason uśmiechnął się i podniósł na tyle, by mnie pocałować.
- Nigdy więcej nawet nie próbuj zbliżać się do niebezpieczeństwa - ostrzegłam, chwytając go za rękę. Tak bardzo cieszyłam się, że znów był przytomny i że mogłam z nim porozmawiać. Nie potrzebowałam niczego więcej oprócz niego.
- Co teraz z nami będzie? - spytał Jason, delikatnie przesuwając głowę w moją stronę.
Nie odpowiedziałam od razu. Chciałam najpierw położyć się obok niego na łóżku. Kiedy wstałam, Jason od razu zrozumiał mój zamiar i przesunął się, robiąc mi miejsce. Dopiero kiedy leżałam obok niego, patrząc mu w oczy, byłam gotowa odpowiedzieć. 
- Będziemy razem - powiedziałam i pocałowałam go.

* Fragment książki „Baśnie Barda Beedle'a” J. K. Rowling

~*~

Od publikacji ostatniego rozdziału minęło dokładnie 217 dni. To chyba najdłuższa przerwa w historii tego bloga i przepraszam za to. Nie zamierzam obiecywać, że od teraz będę pisać regularnie, a następny rozdział pojawi się za tydzień. Nie. Skończyłam z dawaniem fałszywej nadziei. Rozdział będzie, kiedy znajdę czas i wenę, a do tego czasu musicie jakoś wytrzymać J
Całusy, Ania.

14 komentarzy:

  1. Postanowiłam wejść na parę starych blogów nie aktywnych...a tu nagle rozdział! GENIALNY! Cieszę się, że wróciłaś i twoja wena. Cyzia ma naprawdę dużo napięcia w życiu, przynajmniej się na nudzi.
    Martwię się o Andromede.
    A zakończenie. Pewna siebie kobieta. Oby tylko im się udało.
    To ja lecę łapać nadzieje na innych blogach, całusy i weny. Oraz wesołych świąt, jakby nic przed świętami się nie pojawiło.
    Pozdrawiam.
    Re(Beca)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakończenie to moja ulubiona część tego rozdziału :D
      Cieszę się, że podobał Ci się rozdział ;)

      Usuń
  2. Zaczynając. Dawno, oj cholernie dawno mnie u ciebie nie było!
    Wszystko nadrobiłam, bez komentowania, bo mi się zwyczajnie nie chciało, i chciałam dowiedzieć się co w następnym rozdziale.
    Myślałam, że blog nie aktywny, wchodzę, nadrabiam, nowy rozdział... Widze, że nie tylko ja wracam do blogsfery po sporej przerwie :D Narcyza ma teraz straszne problemy, jej siostra nie gorsze. Mam nadzieję, że im wszystko wyjdzie.
    Weny i wesołych świąt <3

    http://straznicy-wlasnahistoria.blogspot.com/
    Hariet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło Cię znowu u mnie gościć! :) Chyba tak to już u Narcyzy jest, że nigdy nie może być do końca dobrze, ale obiecuję, że już wkrótce wszystko zacznie się w jakiś stopniu układać ;)

      Usuń
  3. Najważniejsze, że nie zapominasz o swoich czytelnikach i o blogu :) Tylko co z Lucjuszem? :( Brakuje go...bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba mogę zdradzić, że tak jak w poprzedniej części, planuję cały rozdział z perspektywy Lucjusza ;)

      Usuń
  4. Gdzie jest rozdział? Gdzie jest rozdział?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W wersjach roboczych, I assume :P
      Może niedługo będzie :P

      Usuń
  5. Kto nadal czeka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja! Czekam i nadal czekać będę.

      Usuń
    2. Dziękuję Wam <3 Jesteście niesamowite! <3 Obiecuję, że będzie warto czekać :)

      Usuń
  6. Od jakiegoś czasu szukam różnych blogów o Narcyzie i między innymi trafiłam tutaj. Przeczytałam wszystko od początku prawie jednym tchem czego skutkiem było zarwanie kilku nocy i kompletny brak skupienia w szkole, ale stwierdzam szczerze BYŁO WARTO. Naprawdę świetny blog. Świetna odskocznia i relaks, mimo że u Narcyzy nie zawsze było kolorowo i wesoło. Uwielbiam drugą część. Powrót do Hogwartu i dotychczasowe poprowadzenie tego wątku to jeden z twoich lepszych pomysłów. Narcyza jako nauczycielka od razu do mnie przemówiła, chociaż wcześniej trudno byłoby mi sobie to wyobrazić. Brawa dla Ciebie. Zaciekawiłaś mnie :) Trochę zaczyna mi brakować Lucjusza, ale mam nadzieję, że będzie miał okazję się jeszcze pojawić...
    Dziękuję za opowiadanie <3 (to co napisałaś dotychczas) i życzę Ci weny i takiej choćby malutkiej iskierki, która sprawi że będziesz chciała pisać dalej..Nie mogę się doczekać, żeby poznać dalsze losy Cyzi i całego towarzystwa..Mam nadzieję, naprawdę wielką nadzieję, że nie porzuciłaś bloga i czytelników. To byłaby wielka szkoda...Czekam! I będę czekać!
    Dziękuję i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! <3 Dziękuję za ten komentarz, za Twoje słowa. Kiedy pierwszy raz go przeczytałam, popłakałam się, bo uświadomiłam sobie, że może jednak coś robię dobrze i to opowiadanie wcale nie jest takie beznadziejne. Ten komentarz dał mi również siłę na powrót do pisania i coś tam już do nowego rozdziału sobie naskrobałam.
      Naprawdę, naprawdę, naprawdę dziękuję Ci za ten komentarz <3

      Usuń
    2. Beznadziejne? Pff...Żeby to było beznadziejne to musiałabyś dłuugo spadać z poziomu (nie waż się próbować ;)) Jedno z najlepszych ff o LuCissie jakie czytałam. A trochę ich było. Wracaj jak najszybciej. Najlepiej w wielkim stylu ;D

      Usuń

layout by oreuis