wtorek, 7 listopada 2017

Rozdział 41. Dziwny jest ten świat

„Wszyscy pragniemy tego samego: by ktoś w końcu nas pokochał.”
~Cassandra Clare

~*~

Zanim otworzyłam oczy, pozwoliłam sobie jeszcze na krótką chwilę powrócić do wydarzeń z poprzedniej nocy. Próbowałam odtworzyć każdy moment, jakbym w ten sposób mogła wszystko to przeżyć jeszcze raz.
– Jason – wyszeptałam, drżąc z ekscytacji pod wpływem pocałunków, które składał na mojej skórze. – Denerwujesz się?
– Powinienem? – spytał, rozsuwając suwak mojej sukienki.
– Nie wiem – odpowiedziałam, powoli rozpinając jego koszulę.
Uśmiechnął się, patrząc mi w oczy.
– To coś dobrego – szepnął. – Należymy do siebie.
Pocałunkami obdarowywał moją szyję, dłońmi poznawał moje ciało. Nie był nachalny ani porywczy, tylko delikatny i subtelny. Delektował się każdym ruchem i mi pozwalał robić to samo.
Uchyliłam lekko powieki, w oczy uderzyły mnie promienie słoneczne. Nie wiedziałam, która była godzina, ale to było bez znaczenia. Leżałam na klatce piersiowej Jasona, wsłuchiwałam się w bicie jego serca, a moja głowa unosiła się w rytm jego oddechu. W tamtym momencie byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie, to była jedna z niewielu idealnych chwil, jakie przyszło nam przeżyć.
– Jesteś pewna, że tego chcesz? – spytał, jakby chciał mieć pewność, że nie robię tego ze względu na niego. Jego troska była urocza.
– Skłamałabym, gdybym powiedziała, że czekałam na to całe życie – wyszeptałam pomiędzy kolejnymi pocałunkami. – Ale czekałam na to całkiem długo.
– Ja też – wydyszał, po czym podniósł mnie i zaniósł w stronę łóżka. Należałam do niego tak samo, jak on należał do mnie. W tamtych chwilach nie było pośpiechu, uczucia robienia czegoś na siłę. Pozostała między nami jedynie czysta namiętność.
Leżałam jeszcze przez chwilę, przypominając sobie poszczególne momenty z minionej nocy – nocy, którą mogłabym uznać za jedną z najpiękniejszych w moim życiu. Przepełniało mnie poczucie szczęścia, wolności, jakby nic nie miało zakłócić mojego wewnętrznego spokoju. Patrzyłam na mężczyznę obok mnie. Czułego, delikatnego i kochającego, po ostatniej nocy byłam pewna, że był on tym właściwym.
– O czym tak rozmyślasz? – usłyszałam ciepły głos Jasona i uśmiechnęłam się.
– O perfekcyjności ubiegłej nocy – wyszeptałam, jakby powiedzenie tego na głos miało zniszczyć całą magię okrywającą to wspomnienie.
– Tak, było w tym trochę magii – przyznał.
– Myślisz, że powinniśmy zbierać się na śniadanie?
– Jeśli zamierzamy coś zjeść – uśmiechnął się.
– Chyba musimy się najpierw przebrać – stwierdziłam, zerkając na moją kremową sukienkę leżącą obok łóżka.
– Spotkajmy się przed Wielką Salą za piętnaście minut, dobrze?
– Okay – uśmiechnęłam się i włożywszy swoją sukienkę, ruszyłam do swojej komnaty.
Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby pomyśleć o towarzyszących mi uczuciach. Kiedy tylko znalazłam się w pokoju, założyłam pierwszą lepszą szatę i pobiegłam do Wielkiej Sali. Tak bardzo chciałam znów zobaczyć Jasona.
Kiedy tylko skręciłam we właściwy korytarz, zobaczyłam, że Jason już na mnie czeka. Uśmiechnęłam się na jego widok.
– Widzę, że od rana nie opuszcza Cię dobry humor – zaśmiał się, kiedy do niego podeszłam.
– Lepiej w tę stronę niż odwrotnie – stwierdziłam i weszłam do Wielkiej Sali. Zobaczyłam, że wszystkie miejsca były już zajęte, z wyjątkiem dwóch, po przeciwnych stronach stołu. Westchnęłam i spojrzałam na Jasona.
– Wygląda na to, że spotkamy się po śniadaniu – powiedział. Zauważyłam rozczarowanie w jego oczach, on też liczył na wspólne śniadanie.
– Spotkamy się u ciebie – uśmiechem starałam się dodać mu otuchy.
Usiadłam i zabrałam się za jedzenie. Wielka Sala była pełna, widocznie po balu wszyscy postanowili sobie trochę odespać i przyjść na śniadanie później niż zwykle. 
Popijając herbatę, ukradkiem spoglądałam na Jasona, rozmawiającego z McGonagall. Widziałam uśmiech na jego twarzy. I nagle uświadomiłam sobie, że to ten uśmiech chcę oglądać do końca życia, że to właśnie przy tym mężczyźnie chcę się codziennie budzić i zasypiać, że to z nim chcę pić poranną kawę i czytać gazetę przy kieliszku wina. Patrząc na ten uśmiech, dotarło do mnie, że to, co między nami było to coś więcej, niż tylko przelotny romans czy zauroczenie. Dotarło do mnie, że byłam w Jasonie całkowicie i bezgranicznie zakochana.
Poczułam nagły przypływ paniki w związku z tym, co się stało i niewiele myśląc, wybiegłam z Wielkiej Sali. Musiałam z kimś porozmawiać, a pierwszą osobą, o której pomyślałam, była Esme. Miałam nadzieję, że niespodzianka, którą dla niej zostawiliśmy wczorajszego wieczoru, poprawiła jej humor.
Wbiegłam po schodach i tuż przed wejściem do jej pokoju ujrzałam coś, co niemal zwaliło mnie z nóg.
Zapukałam do jej komnaty i wbiłam wzrok w przygnębiający obrazek.
– Coś ty zrobiła z bałwanem? – spytałam, wściekła na widok, który zastałam, kiedy Esme otworzyła drzwi. Byłam tak wściekła, że niemal zapomniałam, dlaczego tutaj przyszłam.
– Dałam mu kopa w twarz – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem, po czym z trzaskiem zamknęła drzwi.
Byłam tak zdenerwowana, że szybkim krokiem wróciłam do mojej komnaty. Usiadłam na łóżku, żeby się uspokoić po widoku tej żałosnej, zwalonej na ziemię oderwanej głowy bałwana. Po kilku chwilach przekonywania siebie, że to nic takiego i że to prawdopodobnie efekt czegoś, co męczy Esme i o czym nie chciała rozmawiać. Zrozumiawszy, że nie mogłam nic dla niej zrobić, przypomniałam sobie, co tak naprawdę mnie męczyło. Gdzieś w odmętach świadomości zobaczyłam roześmianą twarz Jasona i panika powróciła ze zdwojoną siłą. Zrozumiałam, że została mi tylko jedna osoba, z którą mogłam porozmawiać i o której wiedziałam, że mnie nie odrzuci.
Byłam wdzięczna McGongall, że jeszcze nie zdążyła nałożyć zaklęcia uniemożliwiającego teleportację na mój pokój. Dzięki temu mogłam teraz stanąć przed wejściem do domu Andromedy. Zapukałam niepewnie, nie będąc w stanie powiedzieć, czy moja siostra była w środku. Po chwili jednak drzwi otworzyły się i stanęła w nich Andromeda.
– Narcyzo – zdziwiła się. – Co się stało? – spytała, kiedy podeszła przytulić mnie na powitanie.
– Jason – szepnęłam. – Myślę, że się w nim zakochałam.
Andromeda spojrzała na mnie, robiąc wielkie oczy, po czym zaprosiła mnie do środka.
– Chyba będziemy potrzebowały do tego dużo wina – stwierdziła, siadając przy stole kuchennym naprzeciwko mnie.
– Nie chcę wina.
– O Merlinie. To naprawdę coś poważnego.
– Jak cholera – powiedziałam, przykładając głowę do blatu. – Kiedy zobaczyłam go dzisiaj podczas śniadania, kiedy zaczął się śmiać... nigdy czegoś takiego nie czułam. Czuję, jakbym przez resztę życia mogła po prostu patrzeć na ten uśmiech.
– Merlinie, naprawdę cię wzięło. Rozmawiałaś z nim o tym?
– Nie. Kiedy uświadomiłam sobie, co czuję, uciekłam i teleportowałam się do ciebie.
– Żartujesz?! Musisz do niego wrócić, powiedzieć mu to wszystko.
– Mogę najpierw napić się herbaty? – spytałam. Nie chciałam jeszcze wracać do Hogwartu, miałam jeszcze tyle myśli i wątpliwości.
Podczas gdy Andromeda przygotowywała herbatę, udałam się do łazienki. Przemyłam twarz chłodną wodą, co przyniosło mi ulgę i pozwoliło choć trochę okiełznać myśli.
Kiedy wróciłam do kuchni, na stole czekał na mnie kubek gorącej herbaty. Usiadłam i wzięłam łyk napoju. Andromeda patrzyła na mnie zaniepokojona.
– Sama nie jestem pewna, co wyprawiam – powiedziałam. Wyglądałam przez okno, opierając się o blat. 
– Z czym? – spytała zdziwiona, nie rozumiejąc, do czego nawiązuję.
– Z Jasonem.
– Co z Jasonem? – naciskała, wywołując tym samym lawinę słów. Zaczęłam wyrzucać z siebie całe potoki zdań, które od dłuższego czasu nie dawały mi spokoju.
– Nie wiem, czy jestem na to gotowa, w końcu od tak dawna z nikim się nie spotykałam. A jeśli tak naprawdę wcale mu się nie podobam? A może jest dla mnie zbyt idealny? Tylko na niego popatrz! Jest olśniewający, nie mam pojęcia, co ze mną wyprawia, dobrze widzę, jak inne kobiety na niego patrzą i wszystkie pewnie myślą dokładnie to samo. Ja chyba jednak nie potrafię. Tak, nie mogę. Zapomnij o tym, to już koniec.
Andromeda wpatrywała się we mnie zdumiona.
– Poczekaj – powiedziała i potrząsnęła głową, próbując coś zrozumieć z mojego zawrotnego monologu. – Podjęłaś decyzję o zerwaniu z nim po wyrzuceniu z siebie strumienia bezładnych myśli? Nie no, gratulacje. Zajęło ci to całe dziesięć sekund.
Westchnęłam zrezygnowana, Andromeda siadła obok mnie i spojrzała mi w oczy. 
– Przede wszystkim rób to, co czujesz. Jeśli nie jesteś gotowa, to nie. Ale nie zatrzaskuj drzwi, tylko dlatego, że, jak twierdzisz, jest dla ciebie zbyt dobry. Poza tym, kiedy był z tobą, ani razu nie spojrzał na inną kobietę. Przedwczoraj wieczorem to aż rzucało się w oczy. Zależy mu na tobie. Daj mu szansę choćby dlatego, że go lubisz. Nie rezygnuj z niego ze strachu przed większym uczuciem.
Głośno wypuściłam powietrze. 
– Dziękuję. Nie wierzę, że w tym wieku moja siostra doradza mi jeszcze w sprawach sercowych. – Zaśmiałam się. – W porządku, tak zrobię. – Przekonywałam bardziej siebie niż ją. – Nigdy nie sądziłam, że będę potrzebowała kogoś takiego jak on. Czuję, jakby był wszystkim, czego kiedykolwiek pragnęłam.
– Więc nie kombinuj i nie zastanawiaj się, co by było, gdyby. Po prostu wracaj do niego i pozwól losowi zrobić resztę.
– A ty?
– Co ja? – spytała zdezorientowana. – Mam dać Jasonowi szansę? Nie, dzięki, jest cały twój.
– Wiesz, że nie mówię o Jasonie. Ty i Antonio. Umówisz się z nim jeszcze?
– Wiesz, że to coś innego. Ja nadal kocham Teda, nadal jestem jego żoną. Ty i Lucjusz jesteście po rozwodzie, rozstaliście się z własnej woli. Ted został mi odebrany w brutalny sposób. Z Antonio jest wspaniale, rozśmiesza mnie, naprawdę słucha i pomaga, ale mimo wszystko... moje serce wciąż należy do mojego męża.
– Skarbie, wiem, że to trudne, – powiedziałam, kładąc dłoń na jej ramieniu – ale Ted już nie wróci. Minęło już ponad pięć lat, w końcu będziesz musiała ruszyć dalej.
– Nie czuję, żeby to już był ten czas. Nadal nie mogę spać po jego stronie łóżka, w szafie wciąż wiszą jego szaty, a obrączka... nawet nie jestem w stanie myśleć, że mogłabym ją zdjąć. Wciąż jestem żoną Teda i będąc z Antonio, czuję się, jakbym go zdradzała.
– Och, kochanie – szepnęłam i przytuliłam ją. Choć była starsza ode mnie, w tamtym momencie poczułam, jakbym trzymała w ramionach moją młodszą, bezbronną siostrzyczkę. Jej ciało wciąż było kruche i osłabione po chorobie, którą dopiero co zdążyła pokonać. Była tak silna, a zarazem tak delikatna.
– Powinnaś iść – powiedziała w końcu. – Powinnaś powiedzieć Jasonowi, co do niego czujesz.
– Nie mogę Cię teraz zostawić. – Pokręciłam głową.
– Proszę, Narcyzo. Zrób to dla mnie.
Spojrzałam jej w oczy i zrozumiałam, że chciała być sama. Przytuliłam ją ponownie.
– Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nie było mnie, przez większą część twojego życia, ale jestem teraz i już zawsze będę.
– Wiem – wyszeptała. – Dziękuję.
~*~

Kiedy wróciłam do Hogwartu, chciałam najpierw przygotować się do spotkania z Jasonem, jednak nie dostałam tej szansy, ponieważ w momencie, w którym weszłam do mojej komnaty, rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Otworzyłam je i zobaczyłam Jasona.
– Kocham cię, Narcyzo – powiedział, nie czekając nawet, aż wpuszczę go do środka. – Jestem w tobie zakochany i nie zamierzam dać ci uciec po raz kolejny. Kiedy nie przyszłaś do mojej komnaty, kiedy się nie pojawiłaś... tak bardzo się bałem. Kocham cię, Narcyzo i lepiej przyzwyczajaj się do tej myśli.
Jego słowa zaparły mi dech w piersi. 
– Ale ja tak bardzo się boję – wydukałam, ledwo będąc w stanie wydać z siebie jakiekolwiek dźwięki.
– Czego?
– Nie chcę znowu cierpieć. Boję się, że jeżeli złamiesz mi serce, już nigdy nie będę w stanie się pozbierać.
– Nie mogę ci nic obiecać. Niektórych obietnic po prostu nie należy składać. Ale jeśli chodzi o mnie i o to, na co mam wpływ... przysięgam, nigdy cię nie zranię.
– Postaram ci się zaufać. Wolę być wyjątkowa z tobą niż zwyczajna samotnie.
Poczułam smak jego ust i wiedziałam, że dokonałam właściwego wyboru. W tamtej chwili zrozumiałam, że byłam w stanie zrobić dla niego wszystko. Oddychałam dla chwil, w których mogłam go zobaczyć.
– Kocham Cię – szepnęłam. – Nigdy mnie nie zostawiaj.
– Nigdy – powiedział i złożył delikatny pocałunek na moich włosach. – Nienawidzę tego, że muszę niszczyć tę chwilę, ale jest coś, co musisz zobaczyć.
– Co takiego? – spytałam zbita z tropu.
– Zaraz się dowiesz – oznajmił i chwycił mnie za rękę, po czym pociągnął w stronę posągu gargulca, znajdującego się na końcu korytarza.
– Dlaczego idziemy do gabinetu McGonagall?
– Zobaczysz. Quidditch – powiedział, a posąg odsunął się, pokazując wejście do gabinetu dyrektora.
– Jason, przerażasz mnie.
– Przepraszam. – Zatrzymaliśmy się na chwilę przed drzwiami, Jason wplótł dłoń w moje włosy. – Obiecuję, że zaraz wszystkiego się dowiesz – szepnął i pocałował mnie w czoło.
Nacisnął klamkę i po chwili znajdowaliśmy się w gabinecie Minerwy McGonagall.
– Narcyza, Jason, dobrze, że już jesteście – powiedziała chłodnym, zdystansowanym głosem. – Proszę, usiądźcie. Narcyzo – zwróciła się do mnie. – Profesor LeMarchal powiedział mi, że słyszałaś już o narastających atakach na mugoli.
– Tak – odparłam niepewnie, powoli zaczynając się obawiać najgorszego. – Czy to Draco? Coś mu się stało? Hermiona? Z nią wszystko w porządku? – Spytałam, nerwowo zaciskając palce na oparciu krzesła.
– Wszystko z nimi dobrze – oznajmiła McGonagall, a ja odetchnęłam z ulgą. – Chodzi o ciebie.
– O... o mnie? – zdziwiłam się.
– Tak. Widzisz, dowiedzieliśmy się czegoś istotnego, co w znacznym stopniu dotyczy ciebie.
– Nie rozumiem. Nie mam nic wspólnego z tymi atakami – odparłam, coraz bardziej zdenerwowana tą sytuacją.
– Wiemy – powiedział Jason. – Po prostu musisz coś zobaczyć. Dostaliśmy to od jednego z naszych... nazwijmy go tajnym informatorem. To, co za chwilę zobaczysz, jasno określa, co stoi za wszystkimi atakami. Musisz się przygotować, bo to będzie dla Ciebie bardzo trudne.
Spojrzałam na McGonagall, która przygotowywała myślodsiewnię.
– Jason, przerażasz mnie – powtórzyłam to drugi raz w ciągu kilku minut
– Wiem, ale to, co zobaczysz, będzie naprawdę trudne. Jesteś gotowa?
Spojrzałam na niego ze strachem w oczach, ale pokiwałam głową.
– Wiesz, co robić – powiedział Jason i dał mi znać, że mogę zaczynać.
Przyłożyłam twarz do cieczy wypełniającej myślodsiewnię.
Po chwili zostałam wciągnięta w wir wspomnień. Pojawiłam się w dziwnym, nieznanym mi pomieszczeniu, w którym znajdowała się jedynie dobrze mi znana Sybilla Trelawney.
– Co jest? – spytałam samą siebie, ale w tym samym momencie rozległ się ciężki głos nauczycielki wróżbiarstwa.
– Ta, która mam moc Czarnego Pana powstanie z prochów swego ojca, by w jego imieniu dokonać zemsty na tych, którzy go zdradzili. Gdy nadejdzie Sądny Dzień, tej, która okłamała Czarnego Pana, przyjdzie oddać życie za swojego syna, a stanie się to, gdy wszyscy poczują się bezpieczni. Zło powróci w najmniej spodziewanym momencie, by zniszczyć wszystko, a cierpieniom nie będzie końca. Ta, która ma moc...
Magiczna siła wyssała mnie z powrotem do gabinetu dyrektorki.
Kiedy przepowiednia dobiegła końca, zrozumiałam, jak wielką ironią było moje życie. Zaledwie kilka minut temu byłam najszczęśliwszą osobą na świecie, a teraz grunt ponownie osunął mi się spod nóg.
Zakręciło mi się w głowie i zrobiłam niepewny krok w tył. Jason zdążył mnie złapać, zanim upadłam.
– Narcyzo, tak bardzo mi przykro – usłyszałam ciepły tym razem głos Minerwy McGonagall, ale niewiele rozumiałam z jej słów. Jason wciąż mnie trzymał.
A więc miałam umrzeć. Oddać życie za mojego syna. To dobra śmierć, jeśli miałabym wybór, właśnie to bym wybrała. Jeśli moja śmierć miała oznaczać szczęśliwe życie dla Dracona, byłam w stanie umrzeć nawet w tej chwili. Szczęście mojego dziecka było dla mnie najważniejsze.
– Ja się tym zajmę, pani dyrektor – powiedział, po czym wziął mnie na ręce.
– Dam radę sama – wyszeptałam niepewnie.
Jason jednak nie puścił mojej ręki i prowadził mnie przez całą drogę do swojej komnaty. Pomógł mi usiąść na kanapie, po czym zawołał skrzata, którego poprosił o najlepszą butelkę wina, a potem rozpalił ogień w kominku. Patrzyłam, jak płomienie wesoło trzaskają i zastanawiałam się kto i w jaki sposób tym razem usiłuje zniszczyć moje szczęście.
– Proszę – powiedział Jason, podając mi kieliszek wina, po czym usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. – O czym myślisz? – spytał.
Nie odrywałam wzroku od ognia. Napiłam się wina. Było dobre, lekko słodkie, rozgrzewające.
– Myślisz, że to możliwe, by ludzie tacy jak my mogli kiedyś być…
– Tacy jak inni? – dokończył za mnie, zbliżając do ust kieliszek z winem.
– Chciałam powiedzieć szczęśliwi.
Spojrzałam na Jasona i zobaczyłam, że wpatrywał się we mnie z ręką zastygniętą w powietrzu. Odstawił kieliszek i chwycił moją dłoń.
– Może nie całkowicie, ale teraz jestem szczęśliwy. Tylko kiedy jestem z tobą, czuję wewnętrzny spokój. Poradzimy sobie z tym, obiecuję. Znajdziemy sposób by przetrwać.
Pocałował moją dłoń, a ja wiedziałam, że zrobi wszystko, by dotrzymać danej mi obietnicy.

2 komentarze:

  1. Oj, ale zwrot akcji. Narcyzie nic się nie stanie, prawda? :/ To już 41. rozdział, czyli w następnym pojawi się Lucjusz! W końcu! Tęsknota za nim przekracza granice XD Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę chyba zdradzić, że nie wszyscy dotrwają do 3. części... :D

      Usuń

layout by oreuis