środa, 29 listopada 2017

Rozdział 43. Zagubione dusze

Na wstępnie przepraszam za opóźnienie, ale studia ostatnio wysysają ze mnie całą energię i chwilami już sama nie wiem jak się nazywam :/ Mam nadzieję, że mi wybaczycie ;*

~*~

Dzień po poznaniu słów przepowiedni, Jason wpadł na genialny pomysł oderwania mnie od ponurych myśli i postanowił zabrać mnie na wieś do swoich rodziców, a ponieważ wciąż nie do końca kontaktowałam z rzeczywistością, nawet nie zorientowałam się, kiedy znaleźliśmy się na południu Francji. Przez pierwszy dzień w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, gdzie jestem, Jason po prostu położył mnie w łóżku i pozwolił przespać cały dzień. Swojej mamie powiedział, że źle znoszę podróże. Dopiero następnego dnia wstałam zdziwiona obcym otoczeniem. Jason wytłumaczył mi wtedy, że takie oderwanie od rzeczywistości będzie dla mnie najlepszym lekarstwem. Muszę przyznać, że miał rację. Zmiana otoczenia i ludzi pozytywnie wpłynęło na moje samopoczucie. Oczywiście, Jason postarał się, żebym nie miała czasu na rozmyślanie o przyszłości i skupiła się na teraźniejszości. Całe dnie wypełniał mi różnorodnymi zajęciami.
Najlepiej zapamiętałam naukę jazdy konnej. To był pierwszy raz, kiedy miałam jechać na żywym stworzeniu, dlatego uważnie słuchałam wszystkiego, co Jason miał mi do powiedzenia, bo wiedziałam, że jeśli coś przegapię, to możemy nie mieć okazji do kolejnej rozmowy, a bardzo tę okazję chciałam mieć.
– Wspaniale ci poszło! – ucieszył się Jason, kiedy zsiadłam z konia po raz pierwszy. Musiałam przyznać, choć bałam się tej pierwszej jazdy, okazało się, że było to łatwiejsze i przyjemniejsze niż się spodziewałam, a raczej obawiałam.
– To było niesamowite! – zaszczebiotałam, a Jason się roześmiał.
– Wiedziałem, że ci się spodoba – powiedział i przysunął się do mnie, obejmując mnie w biodrach. – W końcu wiem o tobie wszystko – wymruczał, przykładając swoje czoło do mojego.
– To ja wiem wszystko o tobie, pamiętasz? – wyszeptałam, całując go.
– Moja matka... – jęknął zrezygnowany.
– Wiem, z jakim wynikiem zdałeś owutemy, wiem też, że ocaliłeś kobietę przed utonięciem, choć byłeś jeszcze dzieckiem. I wiem, że spadłeś z drzewa i skaleczyłeś się... tutaj – dotknęłam palcem malutkiej blizny na jego nosie. – Widzisz? Wiem to wszystko i, mimo że byłeś na tyle niezdarnym dzieckiem, że spadłeś z drzewa, wciąż cię kocham – roześmiałam się i wyswobodziłam z jego ramion, po czym zaczęłam uciekać.
– I tak cię dopadnę! – krzyknął za mną i zaczął mnie gonić.
Zgodnie z obietnicą, dogonił mnie i zabrał do domu, gdzie zjedliśmy kolację na tarasie z pięknym widokiem na jezioro, znajdujące się niecałe pół kilometra od posiadłości rodziców Jasona. To był jeden z najpiękniejszych wieczorów, jakie przyszło mi spędzić w całym moim życiu.
Kiedy już wszyscy domownicy poszli spać, my również postanowiliśmy udać się do łóżka.
– Nigdy do nikogo niczego takiego nie czułem – szepnął, wodząc kółka palcem wskazującym wokół mojej brodawki. – Chciałbym wybudować ci dom gołymi rękami i przenieść cię przez próg. Chciałbym gotować ci co wieczór i przynosić co rano herbatę do łóżka. Chciałbym czytać z tobą gazety przed kominkiem, sącząc szklaneczkę wina. Chciałbym zabierać cię na plażę i leżeć obok ciebie w słońcu. Pragnę opiekować się tobą najlepiej, jak potrafię.
Nigdy wcześniej nie usłyszałam słów, które tak bardzo zawładnęłyby moją duszą. Było coś urzekająco w kombinacji naszych temperamentów i jego chęci, żeby wziąć mnie pod skrzydła i rozpieszczać. Jason był wszystkim tym, o czym zawsze marzyłam. Wszystkim tym, czym Lucjusz nigdy nie był.
– Kocham cię, Narcyzo – szepnął, po czym pocałował moją dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. – Kocham cię całą.
Nie wiedziałam, co mogłabym mu odpowiedzieć. Na usta cisnęły mi się tylko jedne słowa:
– Ja ciebie również kocham – szepnęłam, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
Jason starł ją kciukiem, a potem pokazał mi ją na palcu.
– Zapamiętaj tę łzę – powiedział. – Bo to ostatnia, jaka kiedykolwiek wypłynęła z twoich pięknych oczu. Od teraz będziemy po prostu szczęśliwi, dobrze?
– Dobrze – pokiwałam delikatnie głową, patrząc jednocześnie na iskierki w jego hipnotyzujących oczach.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się w siebie, a potem Jason pocałował mnie w taki sposób, w jaki jeszcze nigdy nie pocałował mnie żaden mężczyzna w całym moim życiu. To był pocałunek czystej, prawdziwej miłości. Bez żadnych zobowiązań, bez lęku i uczucia wszechogarniającej beznadziejności. Pocałunek przepełniony szczęściem. Pocałunek ciał i dusz spragnionych miłości. Pocałunek, który zapierał dech w piersiach i wstrzymywał dopływ krwi do mózgu. Wszystko odeszło. Zostały tylko nasze usta i ciała łaknące swojej bliskości.
W tamtej chwili modliłam się tylko o to, żeby to wszystko nie okazało się po prostu pięknym snem.

~*~

Kiedy następnego dnia zeszliśmy na śniadanie, wyczuliśmy, że coś było nie tak. Mama Jasona, Audrey, która na co dzień była niezwykle pogodną i nadzwyczaj gadatliwą kobietą, teraz siedziała bez słowa, co chwilę pochlipując. Z kolei Jacob, ojciec Jasona, równie rozgadany co jego żona, teraz siedział ze smętną miną.
– Mamo, tato? – spytał zaniepokojony Jason.
Kobieta spojrzała na niego zrozpaczonym wzrokiem.
– Taka tragedia – załkała Audrey. – Taki wstyd...
Była to około sześćdziesięcioletnia, drobna brunetka. Sprawiała wrażenie ciepłej i wrażliwej osoby o wielkim sercu i taka właśnie była. Nie wiem, co Jason jej o mnie powiedział, ale kiedy przyjechałam, byłam dla niej obcą osobą, a przywitała mnie jak własną córkę. Rozmawiałyśmy każdego wieczoru, pani LeMarchal była bowiem skarbnicą opowieści. Bałam się, że mnie nie zaakceptuje, a tymczasem przyjęła mnie do swojej rodziny z otwartymi rękami. Dlatego też tak bardzo zmartwiła mnie sytuacja, którą zastaliśmy w kuchni.
– Mamo, co się stało? – spytał Jason, tym razem już zdenerwowany. – Chodzi o Reginę?
Kiedy tylko Jason wspomniał imię swojej siostry, Jacob wstał i wyszedł z kuchni. Kiedy mnie mijał, miał taką minę, jakby przed chwilą oberwał Cruciatusem, a doskonale wiedziałam, jak wygląda człowiek po zaserwowaniu mu tego zaklęcia.
Jason usiadł na miejscu ojca i chwycił matkę za rękę.
– Mamo, proszę, uspokój się i powiedz mi, co się stało – powtórzył Jason po raz kolejny, jednak i tym razem nie uzyskał odpowiedzi. Audrey podsunęła mu list, który do tej pory leżał przed nią. Jason otworzył go i uważnie przeczytał. Widziałam, jak z każdą przeczytaną linijką, staje się coraz bledszy. – Och – wyszeptał w końcu. Zrozumiałam, że naprawdę stało się coś poważnego. – Mamo... – zaczął po raz kolejny, jednak nie miał pojęcia jak ubrać w słowa swoje myśli.
– Tyle razy jej mówiłam... tyle razy powtarzałam... do tej pory powinna już wiedzieć, żeby nie ufać blondynkom – załkała żałośnie Audrey.
Gdyby nie to, że sytuacja była poważna i tylko ja i Jason zdawaliśmy sobie sprawę z jej komizmu, pewnie bym się roześmiała. W końcu ja też byłam blondynką. Może chwilowo ukrytą pod lśniącą czernią, ale jednak blondynką.
– Taki wstyd... taka tragedia... – łkała dalej Audrey, wychodząc z kuchni. Zostaliśmy sami z Jasonem.
– Powiesz, co się stało? – spytałam, siadając naprzeciw niego.
– Najwidoczniej moja siostra uznała, że nie jest zadowolona ze swojego dotychczasowego życia i uciekła ze swoją przyjaciółką.
– Co? – zdziwiłam się. – Jak to uciekła?
– Ano normalnie. Podobno jest zakochana w tej całej Emmie i postanowiły rozpocząć nowe życie razem z Henrym.
– A Henry to...?
– Syn Reginy. I Emmy w sumie też. To skomplikowane – powiedział Jason załamanym głosem. – Nie mogę w to uwierzyć. Regina kilkakrotnie mi mówiła, że czuje potrzebę jakiejś zmiany w życiu, że czegoś jej brakuje, ale nie spodziewałem się, że chodzi o taką zmianę.
– Nie wiem co powiedzieć – westchnęłam w końcu.
– Bo niewiele da się powiedzieć – mruknął.
– Może tego właśnie potrzebowała – odczułam nagłą potrzebę bronienia Reginy. W końcu prawie to samo spotkało moją siostrę. – Może potrzebowała zmienić swoje życie. Ja zrobiłam to samo. Po rozwodzie z Lucjuszem zostawiłam wszystko za sobą i przyjechałam do Hogwartu. Nie wyszłam na tym tak źle, pamiętasz? To samo zrobiła Andromeda. Z miłości opuściła rodzinny dom, ojciec ją wyklął, zapomniał o niej, była hańbą dla naszego rodu. Przez tyle lat nie uznawałam jej za członka mojej rodziny. I wiesz co? Niczego tak nie żałuję, jak tego, że nie byłam przy niej przez te wszystkie lata. Ja już nie cofnę czasu, ale ty możesz oszczędzić swojej siostrze takiego losu. Możesz porozmawiać ze swoimi rodzicami, pomóc im zrozumieć. Jeśli nie posłuchają ciebie, nie posłuchają nikogo. I wiesz co? To nie Regina będzie cierpieć, to was dotknie to bardziej. Ona jest szczęśliwa, jeśli zdecydowała się na taki krok, jeśli uznała, że powinniście wiedzieć, to jest pewna swoich uczuć. Nie zrobiłaby tego, gdyby nie czuła, że to jest właśnie jej szczęście, jej przeznaczenie. Regina nadal jest twoją siostrą, nie pozwól, żeby jedna decyzja zaważyła na życiu was wszystkich. Twoi rodzice stracili już kiedyś syna, nie pozwól im stracić córki.
Jason milczał przez chwilę, starając się przeanalizować moje słowa. W końcu wstał, podszedł do mnie, przytulił i pocałował we włosy.
– Jesteś największym szczęściem, jakie mnie w życiu spotkało, Narcyzo – powiedział.
– Jestem też blondynką – stwierdziłam, nawiązując do słów Audrey.
– Widocznie w mojej rodzinie blondynki nadają sens naszemu życiu – zaśmiał się. – Pójdę porozmawiać z rodzicami, może uda mi się przekonać ich do tego, co powiedziałaś.
– Trzymam kciuki – uśmiechnęłam się do Jasona, który właśnie opuszczał kuchnię. A, jako że byłam głodna i Jason zapewne też, zajęłam się przygotowywaniem dla nas śniadania.
Jeszcze tego samego dnia Audrey przyszła do mnie, kiedy czytałam książkę na kocu w ogrodzie.
– Chciałam ci podziękować – powiedziała. Widać było, że jej samopoczucie uległo zmianie.
– Za co? – spytałam zdziwiona.
– Za to, co powiedziałaś rano Jasonowi. Jesteś bardzo mądrą i dojrzałą kobietą, Narcyzo. Przemawia przez ciebie doświadczenie. Może nie będzie nam tak łatwo zaakceptować decyzji Reginy, pogodzić się z tak nagłą zmianą, ale razem z Jacobem chcemy spróbować. Jeśli uda nam się przez to przejść, to stanie się to tylko dzięki tobie.
– To nieprawda – zaprzeczyłam. – Ja powiedziałam tylko to, co uważałam za słuszne. Najtrudniejsze dopiero przed wami. Ale wierzę, że wszystko się ułoży.
Audrey chwyciła moją dłoń i uśmiechnęła się do mnie.
– Jason wiele o tobie opowiadał. Wiele dobrego, oczywiście. Jednak nie zdołał przekazać nawet połowy. Nie wiem, co się dzieje teraz w twoim życiu, Jason nie chciał nam powiedzieć, a my nie nalegaliśmy, ale mam nadzieję, że skończy się to dobrze. Mam nadzieję, że czeka was z Jasonem długie, szczęśliwe życie. Oboje jesteście wyjątkowi, tak jak wyjątkowa jest wasza miłość. Jestem spokojna o mojego syna, wiedząc, że ma u boku taką kobietę jak ty.
– To ja miałam szczęście, Audrey – powiedziałam, a łzy wzruszenia pchały mi się do oczu. – Miałam szczęście, że spotkałam kogoś tak wyjątkowego, jak twój syn.
Audrey uśmiechnęła się do mnie.
– Dbaj o niego, Narcyzo.
– Przysięgam, nigdy go nie skrzywdzę.
Audrey posiedziała ze mną jeszcze chwilę. Miałam ochotę opowiedzieć jej o wszystkim, o przepowiedni, o moich obawach, strachu, w którym żyłam. Jednak tak cudownie było porozmawiać z kimś, kto nie miał pojęcia o mojej przeszłości, że nie chciałam tego psuć.

~*~

Biegłam przez las. Resztkami sił rzucałam zaklęcia. Jednak nie broniłam się, tylko atakowałam. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Nie byłam w stanie dostrzec, co takiego goniłam. Przeszkadzały mi włosy. Czarne loki cały czas zasłaniały oczy, uderzały w twarz. Tylko ja nigdy nie miałam czarnych loków. Biegłam wzdłuż rzeki. Na chwile oderwałam spojrzenie od stworzenia, które goniłam i spojrzałam w taflę wody. Momentalnie zamarłam. Byłam Bellatrix. A może to ona była mną. Nie wierzyłam w to, co widziałam. Nie mogłam być nią, nie mogłam zabić tych wszystkich ludzi, zniszczyć tak wielu żyć. Nie mogłam być... aż tak zła.
Nagle coś się stało. Zmieniło się otoczenie. Nie byłam już w lesie, byłam w wielkim, ciemnym pomieszczeniu. Byłam w Malfoy Manor, a przede mną stał Lord Voldemort, we własnej osobie.
– Zawiodłaś mnie, Narcyzo – powiedział zimnym, spokojnym głosem. – Nie poradziłaś sobie. Wiesz, co spotyka ludzi, którzy zawiodą Lorda Voldemorta.
Powoli wyciągnął różdżkę i skierował ją w moją stronę.
– Panie, nie, błagam – upadłam na kolana, błagając go o litość. Wiedziałam, że to nic nie da. Lord Voldemort nie posiadał sumienia, nic nie mogło go powstrzymać przed wymierzeniem kary.
Avada Kedavra!
W momencie, w którym zielony promień pomknął w moją stronę, przeraźliwy krzyk wyrwał się z moich ust.
– Narcyzo! – niespokojny głos Jasona i jego uścisk na ramieniu przywróciły mnie do rzeczywistości.
– Co się stało? – wychrypiałam nieprzytomnie, zdziwiona, że siedzę na łóżku, zamiast w nim leżeć.
– Chyba miałaś zły sen – powiedział Jason zaniepokojony. – Krzyczałaś, błagałaś, co ci się śniło?
Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Nie... nie pamiętam.
W głowie miałam czarną pustkę. Nie byłam w stanie przypomnieć sobie jaki obraz tak bardzo mnie przeraził. Nigdy nie budziłam się z krzykiem, a jeśli już, to były to sny o Voldemorcie. No tak, Voldemort. Może lepiej, że nie pamiętałam tego snu.
– Porozmawiajmy o czymś – powiedziałam w końcu. – Czuję, że nie zasnę szybko.
Położyłam się obok niego i spojrzałam w jego piękne, błękitne oczy. Jason był jak powiew świeżego powietrza. Jakbym tonęła, a on by mnie ratował.
– Przemyślałaś propozycję McGonagall? – spytał, jednak w jego oczach wciąż widziałam cień niepokoju.
Dzień po tym, jak wróciliśmy z Francji, McGonagall poprosiła nas o prowadzenie lekcji tańca w siódmych klasach. Mieliśmy ich przygotować do ostatniego balu przed egzaminami, ich ostatniego balu w Hogwarcie. McGonagall powiedziała, że jako dyrektor szkoły nie ma na tyle czasu, żeby zająć się wszystkimi klasami, i dlatego chciałaby, żebyśmy to my to zrobili, ponieważ, według niej, choć znamy się niecałe pół roku, to wydajemy się być dobrymi przyjaciółmi i świetnie się dogadujemy, więc będziemy idealni do nauki tak zgodnego tańca, jakim jest walc. W duchu byłam wdzięczna, że nie wiedziała, jak bardzo zgodni jesteśmy.
– Myślę, że możemy spróbować – powiedziałam w końcu. – To tylko miesiąc, nic złego nie może się przecież stać.
– Zgoda – uśmiechnął się Jason. – Powiemy jej jutro.
Nastała cisza. Żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Nie chcieliśmy rozmawiać o przepowiedni. To znaczy, zabroniłam Jasonowi o niej wspominać, a żaden inny temat nie przychodził nam do głowy.
– Wiesz, lubię noc – powiedział w końcu Jason, kiedy sen nie chciał do nas przyjść. – O trzeciej nad ranem można robić i mówić rzeczy, których nie da się robić czy mówić o trzeciej po południu.
– Tak? – spytałam zaciekawiona. – Jest coś, co chciałbyś powiedzieć teraz, a nie możesz powiedzieć tego w dzień?
– W zasadzie tak – pokiwał głową w zamyśleniu. – Dziwnie jest to mówić w świetle dnia, tak naprawdę nie wiedziałbym nawet, jak to powiedzieć, ale…  zawsze chciałem mieć córkę.
– Naprawdę? – zdziwiłam się szczerze. 
Pomimo swojego uroku i poczucia bezpieczeństwa, jakim mnie otaczał, Jason nie wyglądał na kogoś, kto myśli o założeniu rodziny. 
– Tak – pokiwał energicznie głową. – Miałaby na imię Emily. Zawsze wyobrażałem sobie, że właśnie tak bym ją nazwał. To takie piękne i czyste imię. Emily. Emily LeMarchal... 
– Masz wspaniałą wyobraźnię – uśmiechnęłam się do niego, a on zbliżył się do mnie. 
– I wyglądałaby zupełnie tak, jak ty – powiedział i musnął palcem mój nosek. – Byłaby najpiękniejszym dzieckiem na całym świecie. 
– Jestem za stara na twoją córkę – zaśmiałam się, odchylając głowę do tyłu. Jason skorzystał z okazji i zaczął całować moją szyję. Poczułam przyjemne podniecenie. 
– Ale mogłabyś mi ją dać – wymruczał, muskając ustami płatek mojego ucha. 
To jedno zdanie sprawiło, że momentalnie zesztywniałam. Jason musiał wyczuć moje napięcie, ponieważ przestał mnie całować.
– Nie, nie mogłabym – powiedziałam szorstko, odpychając go od siebie. 
Bez słowa opuściłam pokój. Szłam prosto ciemnym korytarzem. Wiedziałam, dokąd chcę iść i doskonale znałam drogę. Nie musiałam nawet patrzeć. Nogi same mnie tam prowadziły. Zaczęłam wspinać się po krętych schodach i w końcu znalazłam się na wieży zegarowej. Odetchnęłam głęboko i patrząc na światło księżyca odbijające się w tafli jeziora, zdusiłam cisnące się do oczu łzy. 
Jedno zdanie wywołało całą lawinę wspomnień.


10 komentarzy:

  1. Facet nie chciał zrobić przykrości Narcyzie, no i klops. Obiecał jej, że już nigdy nie będzie płakać, no i co? Biedna. Wspomnienie o córeczce i dawnym życiu musiało być potworne. Ale... Oni w końcu będą mieć córkę, hm?
    Lucius, I miss you :(
    Pozdrawiam! ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wielką nadzieję że sen o Bellatrix i Voldemorcie nie jest tylko zapychaczem miejsca ale ma jakieś znaczenie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  4. Może jakiś rozdział? Tak w prezencie z okazji świąt dla stałych czytelników :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekamy na rozdział :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy możemy się spodziewać dalszych rozdziałów? :c

    OdpowiedzUsuń
  7. Stali czytelnicy nadal zaglądają?

    OdpowiedzUsuń
  8. Czy będziesz dalej pisać?

    OdpowiedzUsuń
  9. Blog nadal jest aktywny?

    OdpowiedzUsuń
  10. Proszę, wracaj na bloga :(

    OdpowiedzUsuń

layout by oreuis