sobota, 15 czerwca 2024

Rozdział 51. My immortal


– Witam was wszystkich moi drodzy w nowym roku szkolnym w Hogwarcie i życzę wam smacznego – oznajmił Severus Snape, kiedy Tiara Przydziału przydzieliła ostatniego pierwszoroczniaka do Hufflepuffu, a na stołach pojawiły się dziesiątki różnych potraw.
Dzień po inauguracji nowego roku szkolnego obudziłam się i zaśmiałam się na wspomnienie mojego dziwnego snu, w którym to Severus Snape był dyrektorem Hogwartu. Czym prędzej wyruszyłam do Wielkiej Sali. Szłam w zamyśleniu, kiedy poczułam, że ktoś na mnie wpadł. Był to Filius Flitwick.
– Och, Narcyzo, najmocniej przepraszam. Pan Dyrektor mnie wzywa i tak się śpieszę, że Cię nie zauważyłem.
– Nic nie szkodzi – odparłam machinalnie i ruszyłam dalej. Po chwili coś mnie uderzyło. – Filiusie? – zapytałam, odwracając się. Profesor zatrzymał się i spojrzał na mnie. – Czy ty powiedziałeś "pan dyrektor"?
– Tak – przytaknął.
– Filiusie, muszę zadać ci dziwne pytanie. 
– Tak?
– Kto jest dyrektorem Hogwartu?
– Słucham? – odparł zdziwiony.
– Kto jest dyrektorem Hogwartu? McGonagall?
Filius roześmiał się, jakbym powiedziała coś zupełnie dziwacznego.
– Narcyzo, Minerva nie żyje.
– A więc Snape? Snape jest dyrektorem?
– Tak.
– I jak długo on...?
– Pięć lat. Wszystko w porządku, Narcyzo?
W mojej głowie pojawiło się mnóstwo obrazów. Bitwa o Hogwart, zwycięstwo, przegrana Czarnego Pana, Lucjusz, nasze dziecko, domek Andromedy. Zupełnie jakby to wszystko mi się zdawało.
– Czy miałeś kiedyś sen, który był tak realny, że trudno było ci się z niego obudzić?
– Nie.
Filius spojrzał na mnie zaintrygowany.
– Śniło mi się, że Minerva McGonagall było dyrektorem Hogwartu.
– Narcyzo, zapewniam cię, że Minerva McGonagall nigdy nie była dyrektorem. Czy możemy porozmawiać o tym później? – Spojrzał na zegarek. – Dyrektor Snape będzie wściekły, jeśli się spóźnię.
Filius pobiegł w stronę gabinetu dyrektora, a ja, wciąż w szoku, udałam się do Wielkiej Sali.
Kiedy tylko przekroczyłam próg Wielkiej Sali, doznałam jeszcze większego szoku. Wszystko było spowite mrokiem, nawet niebo u szczytu Wielkiej sali było pokryte chmurami, wśród których unosił się mroczny znak. Uszczypnęłam się. To musiał być sen. 
Nic się jednak nie zmieniło. Nie śniłam. 
Spojrzałam na stół dla nauczycieli i dostrzegłam znajomą twarz. Horacy Slughorn popijał właśnie coś ze swego pucharu. Czym prędzej ruszyłam w jego stronę.
– Witaj, Horacy – przywitałam się.
– Ach, Narcyzo – delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy. – Siadaj, proszę. – Wskazał na wolne krzesło znajdujące się po jego lewej stronie. – Jak Ci mija pierwszy dzień?
– Nie najlepiej – przyznałam. – Horacy, czy mogę cię o coś prosić?
– Oczywiście – przytaknął, nakładając sobie porcję ciasta dyniowego.
– Czy możesz mi powiedzieć, co się stało w ciągu ostatnich pięciu lat?
– Co masz na myśli? – spytał zaskoczony.
– Wszystko. Muszę wiedzieć wszystko, co wydarzyło się od śmierci Dumbledore'a.
– Dlaczego? Przecież wszyscy wiedzą, co się wydarzyło.
– Horacy, proszę, to niezwykle ważne.
– No dobrze – westchnął w końcu. – Ale nie tutaj, spotkajmy się w pokoju życzeń.
Mrugnęłam i kiedy otworzyłam oczy, siedzieliśmy z Horacym w pomieszczeniu, którego wcześniej nie znałam, musiał to być więc pokój życzeń. Jak ja się tu znalazłam?
– A więc dobrze – zaczął Horacy. – Co dokładnie chcesz wiedzieć?
– Wszystko – odparłam.
Horacy westchnął.
– Śmierciożercy znaleźli się w zamku, zabili Dumbledore'a, Minervę McGonagall, Hagrida, pół Zakonu Feniksa i każdego, kto stanął na ich drodze. Wkrótce potem dyrektorem został Snape. 
– To nie ma sensu – wyszeptałam.
– Słucham?
– Nie nic, kontynuuj proszę.
– Nie ma co kontynuować. Kiedy Snape został dyrektorem, dostarczył Pottera Czarnemu Panu. Chłopak zginął. Od tamtej pory świat spowija mrok, Czarny Pan przejął władzę, teraz wszędzie są śmierciożercy. My, nauczyciele, jesteśmy cały czas podsłuchiwani, dlatego nie chciałem z tobą rozmawiać w Wielkiej Sali. Tylko tutaj, w pokoju życzeń, podsłuch nie działa.
Nie wierzyłam w to, co właśnie usłyszałam. 
– Ale co z Bitwą o Hogwart? Czy Czarny Pan wtedy nie poległ?
– O czym ty mówisz? Nie było żadnej bitwy.
– Horacy, proszę, powiedz, że to jakiś chory żart.
– Nie śmiałbym żartować z takich rzeczy! – wzburzył się.
– Przepraszam – wyszeptałam. – Przepraszam, po prostu...
– Co się stało, Narcyzo? Dlaczego chciałaś, żebym Ci to wszystko opowiedział?
Wzięłam głęboki oddech.
– Miałam sen – zaczęłam. – Chociaż bardziej brzmi to jak inny świat.
– I co się stało w tym innym świecie?
– Czarny Pan przegrał. Dumbledore zginął, ale tylko on. Rozpętała się wielka bitwa w której Potter pokonał Czarnego Pana. Świat był wolny. McGonagall została dyrektorem, śmierciożercy zostali zamknięci w Azkabanie, wszyscy znowu byli… szczęśliwi.
– Twój świat brzmi pięknie – przyznał Horacy. – Ale to zwykła fikcja, Narcyzo. Czas wracać do rzeczywistości, a ta jest mroczna i ponura.
Nagle znalazłam się w sali lekcyjnej. Uczniowie siedzieli w ławkach, podręczniki leżały na stolikach, a ja prowadziłam lekcję.
Po chwili znowu siedziałam przy stole w Wielkiej Sali, obok mnie siedział Filius Flitwick.
– Jak ja się tu znalazłam? - wyszeptałam do siebie.
– Przyszłaś tu po zajęciach – odparł Filius, który zajmował miejsce obok.
– Nie, coś jest nie tak – wyszeptałam tak cicho, że tylko ja mogłam to usłyszeć. – Jestem tu od kilku dni i w ogóle nie sypiam, nie byłam w mojej komnacie, wczoraj miałam inne ubrania, ale nie pamiętam, żebym się przebierała, przed chwilą byłam na zajęciach, ale nie pamiętam żebym wychodziła z sali lekcyjnej i kierowała się tutaj…
Nagle mój wzrok padł na drzwi wejściowe, w których stał nie kto inny jak…
– Evelyn – wyszeptałam.
– Mówiłaś coś? – zapytał Filus.
– Co tutaj robi Evelyn?
– Profesor Poole uczy wróżbiarstwa. Narcyzo, czy wszystko w porządku?
– Nie, nie do końca. A Esme? Esme też tu jest?
– Masz na myśli profesor Scavo?
Pokiwałam głową.
– Oczywiście, że tutaj jest. To nasza najświeższa zdobycz.
– Jak to? Przecież ona… ona jest córką Czarnego Pana.
– Narcyzo! Co Ty wygadujesz?!
Czy ja oszalałam?
– Esme Scavo to tak naprawdę Medea Riddle, córka Voldemorta, chciała mnie zabić, ale jej się nie udało… – urwałam wpół zdania. – Zaraz, gdzie jest Jason?
– Słucham?
– Gdzie jest Jason? Jestem tutaj od kilku dni, ale go nie widziałam, co jest niemożliwe.
– Esme chciała cię zabić? – wrócił do mojej poprzedniej wypowiedzi, ale ja nie zwracałam na niego uwagi.
Wstałam od stołu i ruszyłam w stronę komnaty Jasona.
– Muszę stąd iść, muszę go znaleźć, muszę znaleźć Jasona – powtarzałam. – Miałam na sobie inne ubranie, a teraz jestem tutaj…
Komnata Jasona była pusta. Zniknęło wszystko, jakby nigdy go tu nie było. Jedynie na parapecie stało stare radio, które cicho grało. Podeszłam bliżej.
– Uciekajcie na wieś, uciekajcie do wszystkich kryjówek, jakie macie. Chrońcie się, dopóki możecie.
Głos w radiu był przerażony, to musiała być jakaś nielegalna stacja. Jeśli Czarny Pan wygrał, wszyscy uciekli do podziemia, a to by oznaczało…
Jestem w Hamptons, pomyślałam.
Zaczęłam przedzierać się przez gęsty las, noc zapadła dawno temu, musiałam więc uważać, żeby się nie przewrócić. Z daleka dostrzegłam niewielki blask światła. To musiał być on. Podeszłam bliżej i zobaczyłam mężczyznę. Wycieńczonego i załamanego.
– Jason – wyszeptałam. – Jason, potrzebuję twojej pomocy. Nie wiem, co się dzieje.
– Jestem tutaj – powiedział, spoglądając na mnie. Siedział przy niewielkim stole, zdawał się wyczekiwać nadchodzącego niebezpieczeństwa.
– Jak długo tutaj byłeś?
– Jakiś czas. No dalej, siadaj – wskazał głową krzesło po drugiej stronie stołu. Chciałam od razu rzucić mu się w ramiona, ale coś mnie powstrzymywało.
– Dobrze cię widzieć – wyszeptałam.
– Ciebie również.
– Złap mnie za rękę – powiedziałam, wyciągając do niego swoją dłoń.
– Nie wydaje mi się, żebym mógł to zrobić.
– Dlaczego?
– Nie znamy się.
– Jason, jesteśmy zaręczeni.
– Nie. - Pokręcił głową.
– Co to znaczy? Jason, liczymy się tylko my. Nic innego nie ma znaczenia.
– Naprawdę w to wierzysz?
– Staram się.
– A co z nimi? – Jason wskazał na radio, z którego wybrzmiewał ten sam komunikat co z radia w jego komnacie w Hogwarcie.
– Pokonamy ich razem. Będę stała u twego boku aż do końca.
Jason wyciągnął do mnie rękę, którą od razu chwyciłam. Była taka zimna.
– Wróć do mnie – poprosił.
– Jak mam to zrobić?
– Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?
– Masz na myśli… zanim Snape został dyrektorem?
– Tak.
– Byliśmy w Hogwarcie.
– I co się stało?
Przed oczami pojawiła mi się scena bitwy. Spróbowałam wyrwać swoją dłoń z uścisku Jasona.
– Nie rób tego. Nie puszczaj. – Jason stanowczo chwycił moją dłoń. – I co potem?
– Walczyłeś… Esme…
– Tak – potwierdził Jason, nadal powstrzymując moją dłoń przed ucieczką. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Wszystkie obrazy tamtej nocy do mnie wróciły. Puściłam dłoń Jasona. Czułam, jakby coś nas od siebie odpychało.
– Jason – zaszlochałam. – Ty nie żyjesz!
Nasze dłonie rozłączyły się, coś nas od siebie odpychało, Jason był coraz dalej.
– Nie! – szlochałam. – Nie! Jason, nie opuszczaj mnie! Złap mnie za rękę!
Zostałam sama. Wokół mnie była tylko ciemność i pustka, którą wypełniał mój szloch.
– Wybudza się – usłyszałam nad sobą nieznany głos.
– Co się stało? – wyszeptałam.
– Bałam się, że cię straciliśmy – powiedziała Andromeda, przytulając mnie.
– Gdzie jestem? – spytałam, rozglądając się po jasnym pomieszczeniu
– W domu – wyszeptała Andromeda. – Jesteś w domu. Bezpieczna.
– Miałam straszny sen…
– Już wszystko dobrze – szeptała Andromeda, gładząc moje włosy. – Już po wszystkim, jesteś bezpieczna.

~*~

– Jesteś gotowa? – spytała Andromeda, stając w drzwiach do mojego pokoju.
– Nie – pokręciłam głową. – Nigdy nie będę na to gotowa.
– Wiem – szepnęła moja siostra i usiadła obok mnie. – Kiedy zmarł Ted...
– Proszę, nie – przerwałam jej. – Nie chcę o tym rozmawiać. Nie chcę w ogóle rozmawiać. Proszę, Andromedo... chcę być sama.
Moja siostra westchnęła głęboko. Nie chciała tak po prostu mnie zostawić.
– Wiesz gdzie mnie szukać, jeśli jednak zdecydujesz się o tym porozmawiać.
Ścisnęła moją dłoń, żeby dodać mi wsparcia, okazać swoją obecność. Jednak takie gesty straciły już dla mnie znaczenie.
Zostałam sama. Siedząc na łóżku, wpatrywałam się w pustą ścianę. Moje życie dobiegło końca. Nie było już nic. Żadnej nadziei, żadnego światła. Jedynie pustka i niewyobrażalny ból.

~*~

Dzień pogrzebu był najbardziej ponurym dniem o jakim tylko mogę pomyśleć. Był środek czerwca, a niebo spowite było chmurami z których sączył się delikatny deszcz. Jakby ono również ubolewało nad jego stratą.
Uroczystość pogrzebowa była piękna i długa, nie potrafiłam się jednak na niej skupić. Jedyne czego pragnęłam, to żeby wszyscy już sobie poszli. Chciałam zostać sama z Jasonem. Kiedy to się w końcu stało, stanęłam samotnie nad grobem mężczyzny, który był całym moim życiem. Z moich oczu płynęły łzy. Jedyne czego pragnęłam, to móc cofnąć czas, by dostać z nim chociaż kilka chwil więcej. 
– Wiodłam najcudowniejsze życie z możliwych – powiedziałam, kładąc czerwoną różę na jego grobie. – Życie z tobą.
Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będę tak cierpieć. Może pewnego dnia, za kilkadziesiąt lat – jeśli ból miał zelżeć kiedyś na tyle, żebym mogła lepiej go znosić – uda mi się ze spokojem wspominać te kilka krótkich miesięcy składających się na najszczęśliwszy okres w moim życiu. Wspominać, wdzięczna za to, że poświęcono mi choć trochę czasu. Że dano mi więcej, niż prosiłam, i więcej, niż na to zasługiwałam. Cóż, może pewnego dnia miało być mi dane właśnie tak to oceniać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis