sobota, 22 czerwca 2024

Rozdział 52. I will always love you

"Mój stan to nie to, co widzicie w moim ciele, 
ale to, co dzieje się w mojej duszy."
Paulo Coelho

Głośny krzyk wydarł się z mojego gardła. Obudziłam się przerażona, pełna lęku spowodowanego obrazami, które przywołała moja głowa. Chociaż koszmar bitwy już dawno minął, dla mnie nigdy się nie skończył. Każdej nocy przeżywałam wszystko od nowa.
Siadłam na łóżku i spróbowałam oddychać głęboko, żeby uspokoić nerwy i przyśpieszony oddech. Powtarzałam sobie w myślach, że jestem bezpieczna, że wszystko już za mną. I chociaż wiedziałam, że to prawda, tak jak przed chwilą w moim śnie, tak samo teraz na jawie, przed oczami miałam wydarzenia z tamtej nocy i następujących po niej dniach. Bo kiedy kurz bitwy opadł i ujawnił się prawdziwy ogrom strat jakie ponieśliśmy, okazało się, że bitwa wcale nie była skończona.

~*~

W jednej sekundzie obejmowałam pozbawione życia ciało Jasona, w drugiej leżałam na kamiennej posadzce w ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu. Bolało mnie całe ciało. Ręce i nogi miałam związane sznurem, tak mocno, że nie byłam w stanie się ruszyć. Leżałam skulona w ciemnym zakamarku próbując przypomnieć sobie co się stało i dlaczego znalazłam się w tym miejscu, kiedy nagle moje ciało przeszył niewyobrażalny ból. Zaklęcie torturujące uderzyło mnie z całą swoją mocą, a moje do tej pory unieruchomione ciało wygięło się. Nie, błagam, nie. Proszę przestań. Te słowa dudniły w mojej głowie, jednak nie byłam w stanie wypowiedzieć ich na głos. 
Nagle ból się skończył, zaklęcie zostało przerwane, a po chwili, spowite do tej pory mrokiem pomieszczenie rozświetliło się.
Skulona w ciemnym zakamarku swojego umysłu próbowałam powstrzymać kolejną falę bólu i strachu, który rozsadzał mnie od środka. Jednak nic się nie wydarzyło. Klątwa nie uderzyła mnie po raz kolejny, a ja nieśmiało otworzyłam oczy. 
Obok mnie leżała Evelyn. Podobnie jak ja, miała związane ręce i nogi. Wydawała się być spokojna i niezłomna, choć w jej oczach migotała nuta obawy. Jej spojrzenie było jednak pełne determinacji i gotowości do walki, nawet w obliczu tak przerażającego zagrożenia w jakim się znalazłyśmy.
Esme krążyła wokół nas, jak drapieżnik wpatrujący się w swoją zdobycz. Jej uśmiech był okrutny, a oczy błyszczały złowrogim światłem, które odbijało się od kamiennych ścian naszego więzienia. 
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że byłyśmy w jaskini, pośrodku której znajdowało się ogromne jezioro. Z zewnątrz dochodziły do nas dźwięki fal odbijających się o skały.
- Wiem, po co nas tutaj zabrałaś - odezwała się Evelyn, a ja zamarłam. 
- Och, doprawdy - roześmiała się Esme. W jej śmiechu było coś, co mroziło krew w żyłach. Nie było najmniejszej wątpliwości, że stojąca przede mną kobieta była córką Czarnego Pana.
- No dalej, na co czekasz, zrób to - głos Evelyn dudnił echem w mojej głowie. - Rzuć Avadę, pokaż na co cię stać!
Musiałam się skupić, musiałam znaleźć w sobie siłę, by się przeciwstawić. Jednak moje ręce były związane, a myśli jak skaczące płomienie, trawiły mnie od środka. Nie miałam różdżki, nie miałam pojęcia gdzie byłyśmy, nie miałam żadnego planu ucieczki.
- Myślisz, że zabiję cię za pomocą magii? - Esme zaśmiała się złowrogo. - Magia jest za dobra dla ciebie. Jedyna przydatna rzecz, której nauczyłam się podczas nauczania mugoloznawstwa to tortury. Mugole są całkiem nieźli w znęcaniu się nad sobą nawzajem, wcale nie potrzebują do tego magii. - Mówiła spokojnym, opanowanym, a przez to jeszcze bardziej przerażającym głosem. - Zginiesz powolną i bolesną śmiercią.
Evelyn wzruszyła lekko ramionami. Zdawała się lekceważyć słowa Esme, jednak w jej oczach migotał cień niepewności. Nie potrafiłam zrozumieć w co grała, ale byłam pewna, że jeśli dalej będzie prowokowała Esme, to żadna z nas nie wyjdzie z tego żywa.
- Evelyn, musimy coś zrobić - wyszeptałam, kiedy Esme odwróciła się od nas i ruszyła w kierunku stojącego nieopodal stołu. - Musimy stąd uciec.
Delikatny trzask sprawił, że obie spojrzałyśmy na Esme. Czarownica rozpaliła ognisko. Delikatne płomienie zaczęły tańczyć na ścianach jaskini. Dostrzegłam, że Esme włożyła coś do ognia.
- Nie uda ci się to - powiedziała walecznie Evelyn. - Jesteś za słaba.
Kąciki ust Esme drgnęły, tworząc delikatny uśmiech, ale jej oczy pozostały niewzruszone. Wiele można było o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że była słaba.
- Naprawdę myślisz, że uda ci się wyprowadzić mnie z równowagi? Sądzisz, że nie wiem, do czego dążysz? Proszę cię, jestem córką Czarnego Pana - sposób w jaki wypowiedziała ostatnie słowa nie dawał złudzeń, była dumna z tego kim jest i gotowa na wszystko, żeby pomścić swego ojca. - Najpierw zajmę się tobą - powiedziała, wykonując delikatny ruch głową w kierunku swojej matki. - Potem zabawię się ze zdrajczynią.
Skierowała na mnie spojrzenie pełnie nienawiści, a ja poczułam jak żołądek podchodzi mi do gardła. Drżałam ze strachu. Musiałam się ratować, musiałam wierzyć, że jestem wystarczająco silna, żeby pokonać zło, które stało przede mną. 
Esme machnęła różdżką i ciało Evelyn uniosło się, a następnie sznury splątujące jej kostki i nadgarstki opadły na ziemię. Mimo wszystko, kobieta ani drgnęła, musiała być kontrolowana zaklęciem.
- Chcę, żebyś patrzyła mi w oczy, kiedy będziesz umierać - wysyczała Esme, a po chwili całkowicie zmieniła ton głosu. - Słyszałaś kiedyś, o Władzie III Palowniku? - zapytała zafascynowana, a w jej oczach migały płomienie z rozpalonego ogniska. - Fajny był z niego gość. Jak kogoś nie lubił, to nabijał go na pal. Taka nabita ofiara umierała kilka dni w ogromnych męczarniach - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który po chwili znikł. - Ale spokojnie, nie musisz się martwić o bycie nabitą na pal, matko, nie mam aż tyle czasu.
Moje ciało drżało ze strachu coraz bardziej z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. Ale musiałam się skupić, by znaleźć w sobie siłę, która pozwoli mi ją pokonać. 
Protego. Protego. Protego.
Powtarzałam w myślach formułę wierząc, że za którymś razem wydarzy się cud i pomimo braku różdżki, zaklęcie zadziała.
- Wiedziałaś, że w średniowieczu, kiedy chciano kogoś ukarać, wypalano mu na skórze pieczęć?  - Jej wzrok powędrował w stronę ogniska, a ja przestałam oddychać. Już wiedziałam co Esme włożyła do ogniska kilka minut temu. - Metal wkładano do ognia, a następnie rozgrzany do czerwoności przykładano do ciała ofiary, wypalając skórę.
Esme sięgnęła do ognia i wyciągnęła z niego długi, żarzący się metalowy pręt, na którego końcu znajdował się mroczny znak, a potem, bez ostrzeżenia przyłożyła go do policzka Evelyn.
Krzyk jaki rozległ się w jaskini zmroził mi krew w żyłach. Dziesiątki razy byłam świadkiem tortur jakich dokonywali śmierciożercy w moim domu, ale to... to było coś zupełnie innego. 
Protego.
Uparcie powtarzałam w myślach słowa zaklęcia. Musiałam się stąd wydostać, musiałam stąd wydostać Evelyn.
- Proszę, nie - wyszeptała Evelyn, kiedy Esme po raz drugi uniosła pręt. Coś się zmieniło w jej postawie. Czyżby wcześniej naprawdę sądziła, że jej córka nie będzie w stanie zakończyć jej życia?
- Za późno na przeprosiny! - krzyknęła. - Miałaś tyle lat, tyle okazji, żeby powiedzieć mi kim jestem, a mimo to postanowiłaś ukryć przede mną prawdę o moim pochodzeniu. Tego nie mogę ci wybaczyć!
Tym razem rozgrzany pręt wylądował na brzuchu Evelyn, jednak z jej ust nie wydarł się krzyk.
- Nie chciałam, żebyś...
- Żebym stała się tym, kim jestem? - W jej oczach płonęła wściekłość. - Nie rozumiesz, że przed przed przeznaczeniem nie da się uciec?!
Esme chwyciła nóż, który leżał na stoliku obok i jednym płynnym ruchem zrobiła głębokie nacięcie na policzku Evelyn. Krew zaczęła się sączyć i kapać na podłogę.
- Przepraszam - załkała Evelyn. - Zrobiłam to, bo cię kocham, córeczko. Cokolwiek się za chwilę stanie, wybaczam ci.
Jej głos był delikatny i szczery, przepełniony bólem i żalem, którego Esme nie była w stanie zrozumieć. 
- Zamknij się! - krzyknęła. - Nie masz prawa prosić o wybaczenie! Nie masz prawa niczego wybaczać! 
Wyznanie Evelyn wytrąciło ją całkowicie z równowagi. Widać było, że nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Była pewna, że matka będzie walczyć, że będzie nieugięta. Po raz kolejny, zarówno jak jej ojciec, Medea Riddle nie doceniła siły, jaką jest miłość matki do dziecka.
W akcie wściekłości Esme wbiła nóż w serce Evelyn. Kobieta upadła, twarzą skierowaną w moją stronę. Z jej ust sączyła się krew.
- Przepraszam - wyszeptała, kiedy ostatni dech powietrza opuścił jej płuca, a oczy zamarły wpatrzone we mnie.
Zostałam sama. Nadeszła moja kolej by umrzeć.
To, co wydarzyło się potem, potoczyło się bardzo szybko. Esme machnęła różdżką w moją stronę i węzły, które do tej pory mnie krępowały, poluźniły się, a wtedy zaklęcie, które do tej powtarzałam w myślach zadziałało i z mojej piersi wyskoczyła potężna tarcza, która zmiotła wszystko na swojej drodze. Esme, odrzucona mocą mojej tarczy upuściła różdżkę, zachwiała się i wpadła do jeziora. Woda zaczęła bulgotać, a spod jej powierzchni wyłoniły się trupie ręce, które oplotły ciało czarownicy i pociągnęły ją na dno. Po chwili poczułam, że paraliżujące mnie zaklęcie przestało działać, byłam wolna.
Esme była martwa.
Nie pamiętam jak udało mi się wydostać z jaskini, ani jak odnalazłam w sobie siłę na teleportację, ale udało mi się dotrzeć do domu Andromedy.
Byłam bezpieczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis