sobota, 27 lipca 2024

Rozdział 57. Take me to a better place

Siedziałam na zimnym kamieniu przy grobie Jasona, opatulona ciepłym płaszczem, choć chłód Święta Zmarłych przenikał mnie na wskroś. Liście w kolorze ognia i złota szeleściły pod moimi stopami, a powietrze wypełniał zapach wilgotnej ziemi i gnijących liści. Jason, zawsze obecny w moich myślach, teraz wydawał się być jeszcze bliżej, choć jego brak bolał bardziej niż kiedykolwiek.
– Tak bardzo za tobą tęsknię – powiedziałam, głos mi się łamał. – Brakuje mi ciebie każdego dnia, ale dzisiaj, w Święto Zmarłych, czuję, jakby nie było całego świata wokół mnie. Tylko jedna osoba... a wszystko jest inne.
Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić drżenie rąk.
– Lucjusz zaproponował, że pomoże mi wychować nasze dziecko. Powiedział, że zrozumiał swoje błędy i chce być częścią naszego życia. Jasonie, co mam zrobić? – Pytanie uniosło się w powietrzu, choć wiedziałam, że odpowiedź nie nadejdzie.
Milczałam przez chwilę, patrząc na wyryte w kamieniu imię Jasona, a moje serce ściskało się z bólu. Chciałam usłyszeć jego głos, poczuć jego obecność, ale wiedziałam, że to niemożliwe.
– Wiem, że chciałbyś, żebym była szczęśliwa – powiedziałam w końcu. – Ale boję się. Boję się, że Lucjusz nie zmienił się na tyle, bym mogła mu zaufać. Boję się, że znowu zostanę zraniona.
Wstałam powoli, czując, jak moje ciało jest ciężkie od smutku. Przeszłam przez cmentarz, by odwiedzić groby moich rodziców, Cygnusa i Druelli.
Stojąc przed ich grobem, czułam, jak wracają wspomnienia z dzieciństwa.
– Mamo, tato... – zaczęłam, a moje słowa były ledwie szeptem. – Tęsknię za wami. Tęsknię za rodziną, za bezpieczeństwem, które czułam, będąc dzieckiem. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Życie stało się tak skomplikowane.
Zamknęłam oczy, pozwalając, by łzy swobodnie płynęły po moich policzkach.
– Potrzebuję waszej rady – kontynuowałam. – Lucjusz chce wrócić do mojego życia. Chce pomóc mi wychować dziecko. Nie wiem, czy mu ufać. Czy powinnam dać mu szansę?
Spędziłam kilka minut w ciszy, czekając na znak, na cokolwiek, co mogłoby mi pomóc podjąć decyzję. Kiedy jednak odpowiedź nie nadchodziła, skierowałam się w stronę grobu mojej siostry, Bellatrix.
Bellatrix, której odwaga i siła były legendarne, nawet jeśli jej wybory były często wątpliwe. Klęknęłam przed jej grobem, czując, jak ogarnia mnie mieszanka smutku i gniewu.
– Bello, co mam zrobić? – zapytałam, patrząc na wyryte w kamieniu imię. – Zawsze byłaś taka pewna siebie, taka zdecydowana. Co byś zrobiła na moim miejscu?
Zamknęłam oczy, próbując wyobrazić sobie jej odpowiedź.
– Tęsknię za tobą, Bello – powiedziałam cicho. – Potrzebuję twojej rady, twojej siły. Lucjusz twierdzi, że się zmienił, ale czy mogę mu ufać?
Poczułam, jak wspomnienia przeszłości napływają do mnie, przytłaczając mnie swoim ciężarem. Straciłam tak wielu bliskich. Jasona, mojego ukochanego narzeczonego, którego strata wciąż jest jak otwarta rana. Charlotte, moją śliczną córkę, której życie było tak krótkie i pełne bólu. Bellatrix, moją siostrę, której lojalność i determinacja były niezachwiane. Moich kuzynów, Syriusza i Regulusa, którzy również odeszli zbyt wcześnie. Rodziców, Cygnusa i Druellę, którzy choć surowi, byli moją opoką. I Nimfadorę, moją siostrzenicę, której nigdy nie poznałam, a która także została brutalnie wyrwana z tego świata.
Otarłam łzy, wstając z klęczek. Spojrzałam na groby moich bliskich po raz ostatni, czując, jak moje serce wypełnia się mieszanką żalu i determinacji. Wiedziałam, że odpowiedzi nie znajdę na cmentarzu, ale może, gdzieś w głębi siebie, uda mi się odnaleźć drogę.
Z głową pełną myśli i sercem pełnym nadziei, opuściłam cmentarz, wiedząc, że muszę podjąć decyzję, która będzie najlepsza dla mnie i mojego nienarodzonego dziecka.

~*~

Gdy wróciłam z cmentarza, czułam się wyczerpana zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Zimny wiatr, który towarzyszył mi przez cały czas, zdawał się przenikać moje ciało aż do kości. Wchodząc do domu Andromedy, od razu poczułam ciepło i zapach herbaty, który wypełniał kuchnię.
Andromeda siedziała przy stole, zajęta czytaniem jakiejś książki, ale kiedy mnie zobaczyła, od razu odłożyła ją na bok i spojrzała na mnie z troską.
– Gdzie byłaś, Cyziu? – zapytała, zauważając moją zmęczoną twarz.
– Na cmentarzu – odpowiedziałam cicho, siadając obok niej. – Odwiedziłam Jasona, rodziców i Bellę.
Andromeda nie odpowiedziała od razu. Jej oczy zmiękły, a twarz przybrała wyraz zrozumienia.
– Tęsknisz za nimi, prawda? – powiedziała w końcu, kładąc dłoń na mojej.
– Tak, bardzo – odparłam, czując, jak łzy znowu napływają mi do oczu. – Straciłam tak wielu bliskich... to wszystko jest takie trudne.
Andromeda westchnęła, a jej dłoń mocniej ścisnęła moją.
– Wiem, Cyziu. Wiem, że to wszystko jest przytłaczające. Ale pamiętaj, że masz jeszcze ludzi, którzy cię kochają i troszczą się o ciebie. Masz mnie i Teddy'ego, masz Draco i tę małą istotkę, którą nosisz pod sercem.
– Tak, ale... – zawahałam się, niepewna, jak wyrazić swoje myśli. – Lucjusz zaproponował, że pomoże mi wychować dziecko. Twierdzi, że się zmienił i że chce być częścią naszego życia. Nie wiem, co mam o tym myśleć.
Andromeda spojrzała na mnie z powagą.
– Co powiedziałaś?
– Nic konkretnego – przyznałam. – To było kiedy straciłam przytomność i trafiłam do Munga. Lucjusz powiedział mi, że wie o ciąży i że chciałby mi pomóc. Jestem rozdarta, Andromedo. Nie wiem, czy mogę mu zaufać. Nie wiem, czy się naprawdę zmienił.
Andromeda zamyśliła się przez chwilę, a potem spojrzała mi prosto w oczy.
– Narcyzo, rozumiem, że jesteś ostrożna. Lucjusz wiele razy cię zawiódł, ale ludzie mogą się zmieniać. Może warto dać mu szansę, żeby pokazał, że naprawdę się zmienił. Ale nie podejmuj pochopnych decyzji. Obserwuj go, daj mu czas. Zobacz, czy jego czyny rzeczywiście potwierdzają jego słowa.
Poczułam, jak ciężar trosk i wątpliwości nieco się zmniejsza. Słowa Andromedy były mądre i pełne empatii. Wiedziałam, że chce dla mnie tylko najlepszego.
– Masz rację, Andromedo – odpowiedziałam, czując ulgę. – Nie muszę od razu podejmować decyzji. Daję sobie czas, żeby zobaczyć, jak Lucjusz się zachowuje. Może rzeczywiście się zmienił.
Andromeda uśmiechnęła się do mnie ciepło.
– Dokładnie tak, Cyziu. Daj sobie czas i pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jesteśmy rodziną i zawsze będziemy się wspierać.
Uścisnęłam jej dłoń, czując, jak wzrasta we mnie poczucie nadziei i siły. Wiedziałam, że czeka mnie jeszcze wiele trudnych chwil, ale z pomocą bliskich byłam gotowa stawić im czoła.

~*~

Zapraszając Lucjusza na wieczór w kinie, czułam lekkie drżenie nerwów. Hermiona zabrała mnie do kina kilka razy podczas tych kilku miesięcy, które spędziłam na Wisteria Lane i od tamtej pory pokochałam tę formę rozrywki. Byłam ciekawa, jak Lucjusz zareaguje na mugolski wynalazek, który zdobył moje serce.
Lucjusz, jak zwykle elegancki i dystyngowany, wszedł ze mną do sali kinowej z lekkim sceptycyzmem na twarzy. Usiedliśmy w miękkich, czerwonych fotelach, a światła zgasły, zapowiadając początek filmu. Wybrałam „Shreka” - film, który zawsze potrafił mnie rozbawić.
Na początku Lucjusz patrzył na ekran z wyraźnym zdziwieniem, nie do końca rozumiejąc, co takiego wyjątkowego jest w animowanych postaciach. Jednak z każdą kolejną sceną, jego wyraz twarzy stopniowo się zmieniał. Zaskoczenie zamieniło się w rozbawienie, a potem w szczery śmiech.
Kiedy film się skończył, Lucjusz był pełen entuzjazmu. W jego oczach widziałam błysk, który przypominał mi nasze młodsze lata, kiedy każdy nowy doświadczenie było pełne magii i ekscytacji.
- To było... zaskakująco przyjemne – powiedział, gdy wyszliśmy z kina. – Nigdy bym nie pomyślał, że coś takiego mogłoby mi się spodobać.
- Wiedziałam, że ci się spodoba – odpowiedziałam z uśmiechem. – A teraz chodźmy na kolację. Musimy to wszystko omówić.
Usiedliśmy w małej, przytulnej restauracji, zamawiając nasze ulubione potrawy. Rozmowa krążyła wokół filmu, jego humoru i przesłania, a potem przerodziła się w rozmowę o innych rzeczach, które moglibyśmy razem robić. Lucjusz był pełen pomysłów - od wizyt w muzeach po wspólne spacery po mugolskich parkach.
- Wiesz, Cyziu – zaczął nagle, przerywając nasze śmiechy – myślałem o tym, co powiedziałaś ostatnio. O tym, żeby dać mi szansę. Może moglibyśmy spróbować... razem zamieszkać? 
Zaskoczona jego propozycją, zastanawiałam się przez chwilę. Pomysł ten wydawał się ryzykowny, ale jednocześnie czułam, że może to być dobry krok w stronę naszej relacji.
- Lucjuszu, to brzmi jak dobry pomysł – odpowiedziałam w końcu. – Ale muszę zastrzec jedno. Chcę, aby łączyła nas przyjaźń, a nie miłość. Przynajmniej na razie. Musimy najpierw odbudować nasze zaufanie i nauczyć się na nowo być blisko siebie.
Lucjusz skinął głową, z uśmiechem na twarzy.
- Rozumiem, Narcyzo. I zgadzam się. Przyjaźń to dobry początek.
Tego wieczoru, gdy wracaliśmy do domu, czułam, że to był dobry krok. Byliśmy gotowi dać sobie nawzajem szansę na nowy początek, a wspólne doświadczenie w kinie było tylko pierwszym krokiem na tej nowej drodze. Lucjusz, którego znałam jako zimnego i zdystansowanego człowieka, pokazał mi, że potrafi się zmieniać. A ja, pomimo wszystkich zawirowań i strat, czułam, że może przyszłość nie będzie taka zła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis