środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 11. Myślodsiewnia

„To niesamowite,
jak szybko można zmienić zdanie o wrogu,
gdy ta osoba przestaje się jak wróg zachowywać.”

~Dama Kier



~*~

Dała mi znak, żebym zrobiła to jako pierwsza. Nachyliłam się, a po chwili spadałam w przepaść. Nie trwało to długo. Zanim zdążyłam zastanowić się, gdzie wylądujemy, stałam na ziemi. Po chwili Hermiona wylądowała obok mnie. Rozejrzałam się.
Znów byłam w Hogwarcie.
To musiało być tuż po bitwie. Wokół znajdowały się ciała poległych oraz opłakujący ich bliscy. Poczułam, że strach i rozpacz powracają. Jakby nagle w pobliżu znalazł się dementor. Zobaczyłam siebie, Dracona i Lucjusza, stojących pomiędzy stołami, i żal ścisnął mi serce. Minęło już tak wiele czasu. Tak wiele rzeczy uległo zmianie.
Wtedy spostrzegłam Hermionę. Stała obok drzwi, wraz z najmłodszym synem Weasleyów. Oboje wyglądali na zrozpaczonych. No tak - przypomniałam sobie - Weasley stracił brata. Chciałam coś zrobić, podejść do kogoś, pocieszyć, ale stojąca obok mnie Hermiona szturchnęła mnie w ramię.
Spojrzałam w kierunku, który wskazała i zrozumiałam, co chciała mi pokazać przez tę scenę.
Przez chwilę, a trwało to dosłownie sekundę, spojrzenia Dracona i Hermiony spotkały się. Przez ich twarze przebiegł cień uśmiechu, czas jakby stanął w miejscu. A potem, tak po prostu, każde z nich wróciło do swojego świata.

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 10. Wizyta

„Cierpienie nic nie wyzwala.
To my się z niego wyzwalamy”

~Maria Dąbrowska


Minęły dwa tygodnie.
Nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo zżyłam się z Hermioną. Z zupełnie obcej osoby, ta dziewczyna stała się moją przyjaciółką. Godzinami rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Czułam się w jej towarzystwie tak swobodnie, jak jeszcze nigdy z nikim innym. Ani z Bellą, ani z Dromedą, ani nawet z Lucjuszem. A jeśli o nim mowa, to nie widziałam go ani razu odkąd opuściłam Malfoy Manor. Nie przeszkadzało mi to. Nic nie zakłócało moich myśli, byłam wolna i mogłam spokojnie oddychać. Byłam pewna, że gdyby Lucjusz stanął teraz na mojej drodze, moja równowaga psychiczna zachwiałaby się gwałtownie. A tak, wolna od wszelkich zmartwień, mogłam rozkoszować się ciszą.
Oczywiście teraz, kiedy już udało mi się stanąć na nogi, przejęłam kilka obowiązków. Hermiona nie zgadzała się na zatrudnienie skrzata, więc wszystkie prace w domu musiała robić sama. Nie do końca rozumiałam jej postępowanie, ale uznałam to po prostu za różnicę pokoleń. Tak więc teraz to ja gotowałam obiady, zmywałam naczynia i sprzątałam. W zasadzie nawet polubiłam te prace domowe, pomagały mi zapomnieć o przygnębiającej rzeczywistości.
Kiedy to się stało, piłam kawę. Kuchnia w domu Hermiony i Dracona nie była wielka, ale bardzo przestronna. Na dwóch ścianach mieściły się meble, przy jednej stał niewielki stół, a na ostatniej znajdowały się drzwi do spiżarni oraz łuk, prowadzący do salonu. Pomieszczenie było jasne i przyjemne, urządzone w nowoczesnym stylu, ale bez przepychu. Idealne.
Lubiłam przesiadywać w kuchni i z kubkiem kawy w ręce, wyglądać przez okno wychodzące na ulicę. To były uroki mieszkania na przedmieściach. Spokój, zwykła codzienność, coś, czego nie miałam okazji nigdy doświadczyć. To było takie wspaniałe uczucie. Nie musieć się niczym przejmować, mieć czystą głową.
I wtedy go zobaczyłam. Stał po drugiej stronie ulicy i patrzył się na mnie. Kubek w moich rękach przechylił się i gorąca ciecz wylała się na moje ręce.
- Cholera! - krzyknęłam i podbiegłam do zlewu, żeby opłukać dłonie zimną wodą.

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 9. Trudne decyzje

„Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz,
Dla cierpiącego psychicznie – przyjaciel”
~Menander


~*~


Nawet dobre małżeństwa bywają niepowodzeniem. W jednej chwili stoisz na pewnym gruncie, za chwilę już nie. Są zawsze dwie wersje. Twoja i ich. Z tym, że obie zaczynają się tak samo. Obie rozpoczyna dwójka ludzi, która się w sobie zakochuje. Nikt się nie żeni, myśląc, że to będzie porażka. Myślisz, że waszemu małżeństwu się uda, więc zawsze okazuje się szokiem moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że to koniec...
- Twoja matka jest u nas.
- Super. Gdzie jest?
- W pokoju gościnnym. Chyba śpi.
- Co się stało?
- Nic nie mówiła, ale tam coś się stało, Draco. Coś złego.
- Oczywiście, że złego. Jeśli mój ojciec maczał w tym palce, to nie mogło stać się nic dobrego. Mówiła coś?
- Nie, tylko spytała czy może u nas trochę zostać. Ale...
- Co?
- Nie powinnam nic mówić, jeśli zechce, sama ci powie.
- To moja matka, muszę wiedzieć.
- I właśnie dlatego nie powinnam ci nic mówić, bo to twoja matka, a ja nie chcę, żebyś zrobił coś głupiego.
- Hermiono, proszę...
- No dobrze. Nie wiem nic konkretnego, ale ona nie wyglądała dobrze, Draco. Miała zadrapania na rękach, przekrwione oczy i...
-I..?
- Nie powinnam...
-Hermiono!
-No dobrze. Jej szyja była sina, wyglądała jakby długo walczyła, ale...
- Zabiję go! Dorwę go i zabiję!
- Draco, nie. Uspokój się, proszę.
- Jeśli skrzywdził moją matkę, nie zamierzam stać z założonymi rękami. Zbyt długo wszystko uchodziło mu na sucho.
- Rozumiem, naprawdę, ale poczekaj aż...
- Na co mam czekać Hermiono?
- Niech matka sama ci wszystko wytłumaczy, nie możesz niczego zrobić, dopóki nie poznasz całej historii.

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 8. Siostry

Mam wiele wspomnień z dzieciństwa. Zabawy z siostrami, święta, wizyty kuzynów, zwłaszcza Syriusza i Regulusa. Wszystko to składało się na szczęśliwe dzieciństwo. Jednak pozory mają to do siebie, że lubią mylić. I choć wiele było wesołych chwil, tych mrożących krew w żyłach również nie brakowało. Historia którą chcę Wam opowiedzieć, choć widziana oczami pięcioletniego dziecka wydaje się być trochę wyolbrzymiona, to nawet teraz, po tych wszystkich latach, jest wspomnieniem które najbardziej wryło mi się w pamięć.
Kiedy miałam pięć lat, przed naszym domem pojawił się mały szary kot. Mimo iż trudno w to uwierzyć, Bella zawsze uwielbiała zwierzęta. Kiedy więc znalazła pod drzwiami wycieńczonego i ledwo żywego kota, postanowiła że nie spocznie, dopóki go nie wyleczy. Mijały dni, a ona w tajemnicy przed rodzicami opiekowała się małym zwierzęciem. Nigdy nie mogłyśmy zgodzić się co do tego, jak nazwać naszego małego przyjaciela, więc mówiłyśmy na niego po prostu "Kot".
O naszym małym sekrecie nie chciałyśmy powiedzieć Andromedzie, która nigdy nie przejawiała zainteresowania zwierzętami. Nie była to jednak cała prawda. Nie powiedziałyśmy jej o Kocie, ponieważ bałyśmy się, że powie rodzicom, a tego nie chciałyśmy najbardziej ze wszystkiego. Musicie bowiem wiedzieć, że nasze relacje z Andromedą nie były najlepsze, przełom nastąpił dopiero, kiedy Dromeda i Bella były razem w Hogwarcie, wtedy po prostu musiały trzymać się razem, a ja jako najmłodsza z sióstr, poszłam w odstawkę.
Pamiętam, że dzień o którym chcę Wam opowiedzieć, był wyjątkowo pochmurny. Jakby niebo przewidywało nadchodzące tragiczne wydarzenia. Powinniście wiedzieć, że odkąd pamiętam, Bella była dobrym i wesołym dzieckiem, pełno było w niej życia i miłości, którą zarażała innych. Jeśli kryło się w niej zło, to naprawdę głęboko. Wszystko zmieniło się tamtego dnia. Wtedy coś w niej pękło, zniknął blask w oczach, a na jego miejsce wstąpił cień. Myślę, że wtedy właśnie Bellatrix zaczęła zmieniać się w osobę, którą stała się kilka lat później.
W naszym domu przy Grimmauld Place 12 było wiele ukrytych pomieszczeń. Jedno z nich znajdowało się za moim pokojem. Wystarczyło jedynie znaleźć w podłodze poluzowaną deskę i nacisnąć ją trzy razy, a już po chwili w ścianie pojawiały się drzwi prowadzące do ukrytego pokoju. To właśnie w nim ukrywałyśmy Kota. Po dwóch miesiącach troskliwej opieki zwierzę było zdrowe i pełne energii. Całymi dniami znikałyśmy z Bellą w tajemniczym pokoju i bawiłyśmy się z naszym kotkiem. Byłyśmy takie szczęśliwe, że mogłyśmy się ukryć i spędzać tak miło czas. Zawsze dbałyśmy o to, żeby nikt nie odkrył naszej kryjówki, liczyłyśmy się z konsekwencjami naszych czynów i nie chciałyśmy żeby ktokolwiek dowiedział się o naszym sekrecie. Jednak tamtego dnia byłyśmy rozkojarzone. Rodzice znów się pokłócili, a my zawsze źle znosiłyśmy ich konflikty. Kiedy więc weszłyśmy do naszej kryjówki, nie zauważyłyśmy, że nie zamknęłyśmy drzwi.
Bawiłyśmy się z Kotem ponad godzinę wciąż go głaszcząc i rzucając mu małą pluszową zabawkę, kiedy usłyszałyśmy nad sobą głośne chrząknięcie. Już w tamtej chwili wiedziałam, że będziemy miały kłopoty.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 7. Koszmar

„Ludziom przytrafia się to,co się przytrafia, a nie to,na co zasługują.”
Dr House

Nie możesz się naszykować na nagłe uderzenie. Nie możesz się odpowiednio przygotować. To cię po prostu uderza znikąd, nagle życie, które znałeś, kończy się na zawsze…
Śniło mi się, że pływałam w wielkim jeziorze. Woda była krystalicznie czysta, wokół mnie pływały ryby i choć były większe ode mnie, nie próbowały zrobić mi krzywdy. Miałam fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Czułam, że nic nie może mi się stać, że jakiekolwiek niebezpieczeństwo nadejdzie, mnie ono nie dosięgnie.
Moje włosy unoszone przez pływy wody, delikatnie łaskotały mnie w twarz. Czułam się wolna. Nic nie mogło mnie zatrzymać. Czułam nieskończoność. Byłam nieskończonością.
Wydawało mi się, że nic nie jest w stanie zakłócić mojego spokoju. I wtedy właśnie zabrakło mi tchu. Woda brutalnie zaczęła wdzierać się do moich ust. Paliła w płucach. Zalewała tchawicę. Brakowało mi tlenu. Szarpałam się z wodą, w której się znajdowałam, zmniejszając tym samym swoje szanse na przeżycie. Powoli zaczęłam spadać w dół. Umierałam. Wiedziałam, że to koniec. Nadszedł mój czas.
I wtedy gwałtownie otworzyłam oczy. Poczułam ulgę. Ale trwało to tylko chwilę… nie ma nic gorszego niż wybudzenie się z koszmaru tylko po to, żeby zdać sobie sprawę z tego, że rzeczywistość przygotowała coś znacznie gorszego.
Nie mogłam oddychać. Dusiłam się. Przed sobą miałam nieruchomą twarz Lucjusza. Jego silne ręce zaciskały się na mojej szyi. Jego spojrzenie było martwe. Moje ciało zapłonęło żywym ogniem. Pragnęłam wrócić do zimnej, przyjemnej wody ze snu.
Przez chwilę miałam wrażenie, że uścisk na moim gardle zelżał. Złapałam haust powietrza, moje płuca znowu zapłonęły. Zanim ręce Lucjusza ponownie oplotły moją szyję, zdążyłam zobaczyć, że jego spojrzenie się zmieniło. Przez chwilę znów było przytomne.
Zanim zdążyłam zareagować, koszmar zaczął się na nowo. Usiłowałam wyrwać się z jego uścisku. Wierzgałam nogami, kopałam go, rękami usiłowałam go odepchnąć. Wszystko to było na nic, z każdym szarpnięciem traciłam siły. Tymczasem uścisk na gardle wciąż słabł i przybierał na sile, a wraz z nim zmieniał się wyraz oczu Lucjusza.
Wiedziałam, że to koniec. W głowie huczało mi tylko jedno pytanie. „Czy naprawdę tak miałam umrzeć?”. Powoli opadałam z sił. Dawałam za wygraną. Wiedziałam, że nie mam żadnych szans. Pozwoliłam żeby ból zawładnął moim ciałem. W tamtej chwili byłabym naprawdę szczęśliwa, gdybym mogła po prostu umrzeć i nic nie czuć. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać.
I wtedy dostrzegłam moją jedyną szansę. Na stoliku obok łóżka leżała moja różdżka. Nie byłam nawet pewna czy będę w stanie wydobyć z siebie tyle siły, żeby po nią sięgnąć. Miałam zrezygnować, kiedy przypomniałam sobie słowa mojego malarza. „Jeśli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz”. To był czysty impuls. Zebrałam w sobie tyle siły, żeby wyciągnąć rękę. Po chwili poczułam, że moja dłoń trafiła na coś długiego, gładkiego i zimnego. Czy to naprawdę miało być takie łatwe? Powoli zacisnęłam dłoń i uniosłam różdżkę, starając się jej nie upuścić. Wycelowałam nią w Lucjusza i skupiłam się na formułce zaklęcia. Drętwota – pomyślałam, ale nic się nie stało. Zaklęcia niewerbalne miałam opanowane do perfekcji, ale w obecnej sytuacji, użycie jakiegokolwiek z nich, nawet tak banalnego, graniczyło z cudem. Całą siłę woli, jaka mi pozostała, skierowałam na myślenie o formułce zaklęcia. Drętwota – powtarzałam. – Drętwota! Drętwota! Drętwota!
Wszystko to trwało może minutę.
Nie wiem, czy Lucjusz zdał sobie sprawę z tego, co planowałam, ale jego uścisk zelżał, by po chwili ustać całkowicie.
Sparaliżowane ciało Lucjusza upadło obok mnie. Poczułam ulgę, ale tak, jak poprzednio trwała ona tylko chwilę.
Łapczywie wdychałam powietrze. Z każdym oddechem moje płuca paliły coraz bardziej. Gardło piekło niewyobrażalnie. Zaczęłam kaszleć. Z moich oczu spływały łzy. Ból rozdzierał moją pierś. Każda tkanka domagała się tlenu.
Próba wstania z łóżka skończyła się upadkiem. Wsparta na rękach, klęczałam na podłodze, a moim ciałem szarpał wstrząsały spazmy. Byłam pewna, że za chwilę wypluję swoje płuca. Zbawczy tlen, teraz przyprawiał mnie o jeszcze większe cierpienie. Byłam pewna, że jeżeli nie zabiły mnie ręce Lucjusza, to zrobi to ból.
Byłam słaba. Moje zaklęcia również. Usłyszałam jękniecie, co oznaczało, ze Lucjusz zaczynał się wyzwalać spod mocy mojego czaru. Wstałam powoli. Bolał mnie każdy mięsień, każdy nerw, każda tkanka i komórka. Krew w żyłach pulsowała szybko powodując tępy ból. Miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi serce. Stanęłam na wciąż drżących nogach. Zrobiłam niepewny krok i udało mi się utrzymać równowagę. Adrenalina rozchodziła się po moim ciele. Wiedziałam, że teraz będę zdolna do wszystkiego. Odnalazłam swoją wewnętrzną wojowniczkę.
Lucjusz zaczynał wstawać z łóżka. Wciąż był zamroczony. Najszybciej, jak tylko potrafiłam, dopadłam drzwi.
Kiedy znalazłam się na ciemnym korytarzu, poczułam, że odpływają ze mnie wszystkie siły. Długie pomieszczenie było przepełnione spokojem, postacie na portretach smacznie spały. Nikt ani nic zdawało się nie zdawać sobie sprawy z rozgrywającego się tutaj przed chwilą horroru. Tylko księżyc, niemy świadek, którego srebrne światło wpadało przez wielkie okiennice, był świadomy owych druzgocących wydarzeń.
Zatrzymałam się nagle przygnieciona spokojem tego miejsca oraz piekącym bólem rozrywającym moją klatkę piersiową oraz gardło. Dłoń ściskająca różdżkę wciąż drżała. Usłyszałam, że drzwi od sypialni się otwierają. Wiedziała, że Lucjusz się do mnie zbliża. Słyszałam jego ciężkie kroki. Niemal czułam zapach nadchodzącego niebezpieczeństwa. Powoli podniosłam różdżkę i wycelowałam w jego stronę.
– Nie zbliżaj się do mnie – wychrypiałam. Wydobycie z siebie głosu sprawiło mi jeszcze większy ból niż oddychanie.
– Oszalałaś?! – krzyknął Lucjusz widząc moją różdżkę wycelowaną w jego pierś. Był autentycznie zaskoczony moją reakcją.
– Nie… podchodź – powtórzyłam powoli.
– O co ci chodzi?! – spytał wściekły. – Rzucisz na mnie jeszcze jakieś zaklęcie?!
– To ty… mnie zaatakowałeś – wychrypiałam. Wciąż miałam opuchnięte gardło.
– Ja? O czym ty mówisz?
– Dusiłeś mnie – powiedziałam, a w moich oczach pojawiły się łzy.
– Co? Narcyzo, ja… – Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Zrobił krok w moją stronę, a ja się cofnęłam.
– Nie… zbliżaj… się – wysyczałam.
– Ja nigdy bym cię nie skrzywdził. – Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja wycelowałam w niego różdżką.
– Ostrzegam cię.
– Nie rozumiem, o czym mówisz!
Podszedł do mnie, ale ja już się nie cofnęłam. Bałam się, drżałam na samą myśl o jego dotyku, ale nie chciałam okazać strachu. Stałam nieruchomo rzucając mu mordercze spojrzenia. Gdyby miał rozum, uciekłby już dawno, ale on stał wciąż patrząc na mnie zdziwiony. Jakby ostatnie minuty nie miały miejsca. W co on grał?
– Cyziu, posłuchaj mnie, proszę – jęknął i ponownie wyciągnął rękę w moją stronę.
– Nie będę cię słuchała – powiedziałam. – Chciałeś mnie zabić, teraz ja… zabiję ciebie – oznajmiłam spokojnie, wciąż mierząc w niego różdżką. – Jeszcze jeden krok w moją stronę i jedyną rzeczą, jaka po tobie pozostanie, będzie twój portret w salonie.
– W co ty grasz?! – wypowiedział na głos słowa, które kotłowały się w mojej głowie.
– Ty zacząłeś tę grę, a ja ją tylko skończę.
Nagle coś się zmieniło. To było jego spojrzenie. Martwe, szalone, obłąkane. Zdecydowanie nienależące do Lucjusza. Byłam przerażona. Czułam się, jakbym miała do czynienia z dwoma różnymi osobami, które nie wiedzą o sobie nawzajem. Zaczęłam się cofać w stronę schodów. Szłam powoli, a on, z przekrzywioną na prawą stronę głową i utkwionym we mnie szalonym spojrzeniu, szedł za mną.
– Lucjuszu – zaczęłam. Ręka z różdżką drżała nienaturalnie. Jednym gładkim ruchem Lucjusz mi ją wyrwał. Drewniany patyk potoczył się po podłodze i zatrzymał się pod ścianą. – Proszę… – zaczęłam błagać. Dotarło do mnie bowiem, że straciłam jakąkolwiek szansę obrony. Nie mogłam już nic zrobić. Dotarłam na szczyt schodów. Wystarczył jeden fałszywy ruch i stoczyłabym się z nich niczym kula. Wiedziałam, że nie mam szans. Nadchodził mój koniec.
– Powinienem był zrobić to już dawno temu. – To nie był głos mojego Lucjusza. To nie mógł być on. A skoro to nie był on, nie miałam żadnych powodów, by nie cisnąć w niego porcelanową figurką Rogogona Węgierskiego znajdującego się na szczycie poręczy. Problem polegał na tym, że moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Figurka ze świstem przeleciała obok ręki Lucjusza.
– Nie trzeba było tego robić – syknął i złapał mnie za rękę, w której trzymałam już drugą figurkę. Tym rzutem tylko go rozwścieczyłam.
– Puść mnie. – Wyrwałam się z jego uścisku i za bardzo odchyliłam się do tyłu.
Najpierw moje ciało wygięło się na kształt łuku. Potem po prostu runęło do tyłu. Krzyk uwiązł mi w gardle. Zanim zdążyłam wydać z siebie najcichszy dźwięk, spadałam w dół. Ból przeszył mój kręgosłup, by po chwili zalewać falami całe ciało. Wszystko to trwało tylko chwilę. Później leżałam nieruchomo nie będąc w stanie się ruszyć, czy też krzyczeć. Mój organizm był na skraju wyczerpania.
– Żegnaj, Narcyzo Black – odezwał się nagle Lucjusz, a na jego twarzy pojawił się okrutny uśmieszek.
Patrzył na mnie, stojąc na szczycie schodów. Jego obłąkane spojrzenie było ostatnim, co zobaczyłam. Potem była już tylko ciemność i niewyobrażalny ból.

~*~

Widziałam je przez cały czas. Bezwzględne oczy Lucjusza. Były ze mną, dopóki nie odzyskałam przytomności. Nie widziałam nic innego. Tylko jego, co i rusz, zmieniające się spojrzenie, którego nie rozumiałam.
– Cyziu, kochanie, proszę, nie… – Słyszałam ciche łkanie. Ktoś dotykał mojej lewej dłoni. Głaskał ją. Był delikatny. Nic z tego nie rozumiałam. – Narcyzo, proszę, obudź się…
Niepewnie otworzyłam oczy. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam, dopóki nie zobaczyłam tego na własne oczy. Lucjusz Malfoy klęczał obok mnie, z twarzą ukrytą w dłoniach, rozpaczający nad moim, według niego, martwym ciałem. To nie był normalny widok. Poczułam nagły przypływ współczucia i ostrożnie uniosłam rękę, żeby dotknąć jego dłoni. Zareagował natychmiastowo. Spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałam ból.
– Co się stało? – wychrypiałam. Gardło miałam obolałe, ale nie rozumiałam dlaczego. Oczy Lucjusza zrobiły się wielkie jak spodki, a ja w tej samej chwili wszystko sobie przypomniałam. Przerażona podniosłam się na łokciach i odsunęłam się najdalej jak potrafiłam. Lucjusz zdawał się nie rozumieć mojej reakcji.
– Cyziu, wszystko w porządku? – spytał z troską w głosie.
– Nie nazywaj mnie Cyzią – syknęłam. – W ogóle się do mnie nie odzywaj.
Powoli spróbowałam wstać z podłogi, na której wciąż leżałam. Niestety, moje nogi były jak z waty i próba podniesienia się, skończyłaby się upadkiem, gdyby nie Lucjusz. Wpadłam wprost w jego ramiona.
– Nie dotykaj mnie!
Wyrwałam się z jego uścisku i gdy byłam już w stanie utrzymać równowagę, pobiegłam w stronę sypialni. Lucjusz ruszył za mną. Kiedy wbiegłam na górę, zobaczyłam moją różdżkę leżącą pod ścianą. Schyliłam się po nią. Bieg sprawiał mi niewyobrażalny ból, ale nie mogłam się poddać. W końcu zamknęłam za sobą drzwi sypialni i oparłam się o nie oddychając głęboko. Płuca wciąż mnie piekły, przypominając o nocnym koszmarze.
Wycelowałam różdżkę w wielką dębową szafę z ubraniami i szepnęłam „Locomotor”. Natychmiast otworzyły się drzwi i zaczęły wyskakiwać szaty, które po kolejnym machnięciu różdżką chowały się w wielkim kufrze. Nadszedł czas opuszczenia Malfoy Manor.
Podczas gdy ubrania same pakowały się do kufra, podeszłam do okna i spojrzałam na nagie już drzewa. Napawały mnie one niebywałym smutkiem. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Starłam je od razu i odeszłam od okna. Usiadłam na łóżku i zamknęłam oczy, chowając twarz w dłoniach. To nie był dobry pomysł. Gdy tylko zamknęłam oczy, obrazy poprzedniej nocy wróciły. Przerażona otworzyłam oczy i upewniłam się, że jestem sama.
Nie byłam w stanie logicznie myśleć. Spojrzenie Lucjusza nie dawało mi spokoju. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Wiedziałam tylko jedno. Lucjusz mnie skrzywdził i teraz za to zapłaci.
Machnęłam różdżką i szuflada stolika nocnego wysunęła się. Wyjęłam z niej klucz do skrytki w Banku Gringotta. Nie wiedziałam jeszcze gdzie się udam, ale musiałam mieć zabezpieczenie.
Kiedy już wszystko znalazło się w kufrze, podeszłam do drzwi. Rzuciłam na nie zaklęcie, więc Lucjusz nie mógł ich otworzyć, byłam więc niemal w stu procentach pewna, że czekał na mnie tuż za nimi. Po raz ostatni spojrzałam na pokój. Mimo iż wydarzyło się tutaj tak wiele bolesnych rzeczy, ciężko było mi odejść. Zobaczyłam, że szuflada przy szafce nocnej wciąż jest otwarta. Machnęłam na nią różdżką, ale ona zamiast się zamknąć, poleciała w moją stronę i z hukiem rozbiła się tuż obok mojej głowy. Odsunęłam się w ostatniej chwili.
– Co do… – szepnęłam i zamarłam. Powoli klęknęłam przy szczątkach szuflady. Spod dna wystawał kawałek żółtej koperty. Sięgnęłam po niego niepewnie. Byłam pewna, że się mylę. Miałam nadzieję, że się mylę.
Powoli obróciłam w dłoniach pożółkłą ze starości kopertę. Nie wierzyłam własnym oczom. Do tamtej chwili byłam pewna, że ją zniszczyłam. Wpatrywałam się w nią przez dłuższą chwilę, a potem schowałam ją do kieszeni płaszcza. Tego dnia już nic nie było w stanie mnie zaskoczyć.
Tak jak podejrzewałam, Lucjusz czekał pod drzwiami. Podniósł się gwałtownie, kiedy je otworzyłam. Jego spojrzenie znów należało do szaleńca. A kiedy jego wzrok padł na kufer, był wściekły.
– Nigdzie nie pójdziesz – oświadczył.
– Bo co? – spytałam wyzywająco. – Zabronisz mi?
– Tak. Bez mojej zgody nie opuścisz tego domu.
– No to patrz!
Lucjusz złapał mnie za rękę, a ja spróbowałam się wyrwać. Na próżno. Szalony Lucjusz miał w sobie o wiele więcej siły niż normalnie.
– Puść mnie – syknęłam.
– Bo co? – powtórzył moje pytanie.
Uśmiechnęłam się drwiąco i sięgnęłam po różdżkę. Znów wycelowałam ją w pierś Lucjusza.
– Bo znam kilka ciekawych zaklęć.
– Może i znasz, ale brak ci odwagi. Nie zraniłabyś mnie. – Był tak pewny swoich słów, że przez chwilę sama w nie uwierzyłam. Ale on nie wiedział o jednej podstawowej rzeczy.
– Masz rację – szepnęłam. – Przepraszam – udałam, że chowam różdżkę do kieszeni i zbliżyłam się do Lucjusza. Przytuliłam się do niego, a on, zdezorientowany, odwzajemnił mój uścisk. Nie docenił mnie.
Dyskretnie wycelowałam różdżkę w jego stronę, po czym zbliżyłam usta do jego ucha i szepnęłam:
Crucio
Lucjusz zawył z bólu i upadł na kolana. Jego twarz wykrzywiało cierpienie. Nie poczułam jednak ulgi, na jaką liczyłam. Miałam nadzieję, że sprawienie mu bólu, sprawi, że poczuję się lepiej, ale wcale tak nie było. Nie lubiłam przemocy. Nie lubiłam oglądać ludzkiego cierpienia. Przerwałam zaklęcie.
– Nie doceniałem cię – jęknął Lucjusz.
– To ty mnie tego nauczyłeś, Lucjuszu – oznajmiłam. – Sam zrobiłeś sobie wroga, nauczyłeś mnie czarno magicznych sztuczek, a teraz poczujesz konsekwencje swoich czynów. Nigdy nie zadawaj bólu komuś, kogo sam uczyłeś jak go zadawać.
Nie wiem, kiedy to się stało, ale nagle Lucjusz stał naprzeciw mnie z różdżką skierowaną w moją stronę. Patrzył na mnie tak, że cała drżałam. W jego oczach widziałam żądzę mordu.
Avada
Roześmiałam się, co wytrąciło go z równowagi. Moje zdolności aktorskie wreszcie się na coś przydały.
– Chcesz mnie zabić zaklęciem? – spytałam rozbawiona. – Najpierw mnie dusiłeś, potem zrzuciłeś ze schodów, a teraz chcesz postąpić humanitarnie? – Nie potrafiłam powstrzymać śmiechu. – Kim jesteś?! Co zrobiłeś z Lucjuszem?!
Tym razem to on się roześmiał, a mnie zmroził jego zimny, szyderczy śmiech.
– Jestem tym samym człowiekiem, za którego wyszłaś. Ale dopiero teraz poznajesz moje prawdziwe oblicze.
– Nie – pokręciłam głową. – Nie jesteś mężczyzną, w którym się zakochałam. Nie rozumiem co kierowało tobą w nocy, ani teraz. Nie rozumiem, co się z tobą dzieje. Daję ci szansę na naprawienie swoich błędów. Odchodzę, Lucjuszu, a ty musisz się z tym pogodzić. Nie dajesz mi wyboru.
Lucjusz znowu podniósł różdżkę, ale ja byłam szybsza i rozbroiłam go. Potem rzuciłam na niego drętwotę. Spojrzałam na jego sparaliżowane ciało i powiedziałam:
– Nigdy nie zadzieraj z kobietą, którą skrzywdziłeś.
Chwilę później deportowałam się przed mały domek na skraju lasu.

~*~

Zapukałam do drzwi i czekałam na odpowiedź. Słyszałam, że ktoś podszedł do nich po drugiej stronie. Drzwi otworzyły się, a ja spojrzałam na starszą o kilka lat kobietę z burzą czarnych włosów. Jej brązowe oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Uśmiechnęłam się do niej.

– Witaj, Andromedo.

~*~
Tytuł tego rozdziału nie odnosi się do żadnej piosenki, ponieważ pisałam go w zupełnej ciszy.


Na koniec kilka gifów :)





sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 6. Perfect day

Z pamiętnika Bellatrix Lestrange

31 października 1970
Dzisiaj był taki piękny dzień. No… dobra, to miał być piękny dzień. I w zasadzie taki właśnie był, dopóki Andromeda nie uciekła ze szlamą. To się stało podczas kolacji z okazji Nocy Duchów. Andromeda miała nam przedstawić swojego chłopaka, ale nikt z nas nie wiedział kim on jest, to miała być niespodzianka. Wydaje mi się, że ona nie wie, że już została obiecana komuś innemu.
Rodzice zaprosili też Malfoyów. Ciekawe kiedy zamierzają powiedzieć Cyzi, że ma wyjść za tego blond ulizańca. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego wybrali dla niej właśnie jego. Przecież było tak wielu lepszych czarodziejów czystej krwi. Biedna Cyzia, pewnie będzie cierpiała. A teraz, kiedy Dromeda odeszła, będę musiała ją pocieszać. Mnie o tym, że mam wyjść za Rudolfa powiedzieli w dniu ślubu. O, nieźle się wtedy wściekłam. Zrobiłam im prawdziwą rewolucję. Drugi raz nie popełnią tego błędu.
Wróćmy jednak do Andromedy. Muszę przyznać, że moja młodsza siostrzyczka ma niezły gust. Ten cały Tonks wydawał mi się całkiem przystojny, dopóki nie okazał się być szlamą. Co ona sobie w ogóle myślała, przyprowadzając go do naszego domu? Ojciec jak zwykle wpadł w szał. Zaczął wrzeszczeć, kazał się jej wynosić. Pewnie był pewien, że Andromeda wybierze rodzinę, ale nie, kochana siostrzyczka zrobiła nas wszystkich w Sklątkę Tylnowybuchową i wybrała szlamę. A potem dopiero zaczęło się dziać. Matka zemdlała, ojciec powiedział, że ją wydziedziczy, a Narcyza uciekła do siebie z płaczem. Godzinę zajęło mi uspokojenie jej, ale w końcu, dzięki ci Salazarze, udało mi się. Siedzenie przez godzinę na łóżku, przytulanie siostry i powtarzanie, że wszystko się dobrze skończy (choć na pewno tak nie będzie), a ojciec na pewno nie wydziedziczy Andromedy (choć na pewno tak będzie), może człowieka wykończyć. Swoją drogą ciekawe, jak to się skończy. Mam nadzieję, że Dromeda przejrzy na oczy. Wydziedziczenie jej, źle by się odbiło na reputacji naszej rodziny, a przecież nazwisko Black do czegoś zobowiązuje.

~*~

– Narcyzo, gdzie jesteś? – usłyszałam krzyk Lucjusza, dobiegający prawdopodobnie z salonu. Wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu. Nie spodziewałam się, że minęło już tyle czasu. Spojrzałam na zegarek. Ja naprawdę siedziałam tu już od czterech godzin? A zdawało mi się, że weszłam tu dopiero przed dwiema minutami. Tak, byłam w pokoju Belli. Wiem, że obiecałam sobie nigdy tam nie wracać, ale coś się zmieniło. To się stało tydzień temu.

Siedziałam, jak to miałam ostatnio w zwyczaju, w moim gabinecie i wyglądałam przez okno, znowu rozmyślając o Draconie, Hermionie, Andromedzie oraz Belli, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju wszedł Roman, trzymający w ręku niewielką, drewnianą skrzynkę. Spojrzałam na niego zaciekawiona.
– Szefowo, chłopcy zrywali dzisiaj podłogę w sypialni madame Lestrange i pod deskami znaleźli dwie takie skrzyneczki. Życzy sobie szefowa, żeby je otworzyć czy wyrzucić?
Naprawdę nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Lustrowałam wzrokiem to głupie pudełko zastanawiając się, jak wiele przykrości i bólu sprawi mi jego zawartość. W końcu, niepewnym głosem, oznajmiłam:
– Zanieś je z powrotem do pokoju mojej siostry, potem zdecyduję co z nim zrobić.
Roman skinął głową, po czym z lekkim uśmiechem, jakby nie wiedział czy dobrze robi, powiedział:
– Niech się pani nie martwi. Życie jest zbyt krótkie, żeby marnować je na smutki. Tworzy pani taki piękny dom, uroczy uśmiech tak pięknej kobiety doda mu jeszcze większego uroku.
– To ty tworzysz dla mnie ten piękny dom – sprostowałam.
– Więc niech pani nie marnuje mojej pracy i się uśmiechnie.
– Problem w tym, że życie nie dało mi wielu powodów do radości – westchnęłam.
– Ależ pani bredzi. Ma pani kochającego męża, to pierwszy powód do szczęścia – uśmiechnął się.
– Taaak – mruknęłam.
– On panią kocha – stwierdził. Zdziwił mnie ton jego głosu. Mówił do mnie z troską. Chwilami miałam wrażenie, że był dla mnie niczym ojciec. Z tym, że mój prawdziwy ojciec kazałby mi być dumną, a nie szczęśliwą. – Widzę jak na panią patrzy. Może robić i mówić wiele rzeczy, ale jest w pani zakochany po uszy.
– Może i tak, ale nie wiem, czy ja potrafię go jeszcze kochać – odwróciłam się na krześle i znów wpatrywałam się w falujące gałęzie drzew, z których ciągle spadały liście, czasem tworząc kolorowe mini tornada.
– Gdyby go pani nie kochała, to już dawno by jej tu nie było. Jeśli pani nie spróbuje, to nigdy się nie dowie – powiedział i ruszył w stronę drzwi. – Mam nadzieję, że kiedyś znajdzie pani odpowiedź.
Usłyszałam jak otwiera drzwi i w jednej chwili podjęłam decyzję.
– Mógłby pan jednak zostawić tę skrzynkę tutaj? – uśmiechnęłam się do niego lekko. Roman posłusznie położył pudełko na biurku, po czym skinął mi głową i zostawił samą.
Po dłuższej chwili wpatrywania się w tajemniczą skrzynkę w końcu zdecydowałam się ją otworzyć, doznałam szoku. Pamiętniki, które znalazłam, kiedy po raz pierwszy weszliśmy z Lucjuszem do pokoju Belli, były z okresu jej pobytu w Azkabanie, ale te… to była zupełnie inna historia. Te dzienniki Bella zaczęła pisać po ukończeniu Hogwartu. Czytając je, miałam wrażenie, że napisała je zupełnie inna osoba. Zdążyłam zapomnieć, jaka kiedyś była Bellatrix. A była zabawna i urocza, sprawiała, że każdy stawał się szczęśliwy w jej obecności. Oczywiście, później, kiedy już wstąpiła w szeregi Czarnego Pana stała się zimna i wyrafinowana, ale ja wciąż myślałam o niej jak o ukochanej starszej siostrze.

– Narcyzo? – krzyknął po raz kolejny Lucjusz. – Gdzie jesteś?
Nie miałam czasu żeby skłamać. Lucjusz nie wiedział, że potajemnie znów wracałam do pokoju Belli. Wiedziałam, że by się wściekł. Od pewnego czasu drażniło go każde wspomnienie o niej. Zaryzykowałam jednak i powiedziałam prawdę.
– Jestem u Belli! – krzyknęłam. Chwilę później Lucjusz stał obok mnie, a minę miał, muszę przyznać, nieciekawą.
– Co ty tutaj robisz? – spytał zdenerwowany.
– Ja… – zaczęłam, a potem postanowiłam opowiedzieć mu o znalezisku Romana i o moich regularnych wizytach w pokoju Belli. Kiedy skończyłam, Lucjusz nie wyglądał na złego, ale nie był też zadowolony.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? – spytał, siadając na podłodze obok mnie i biorąc do ręki jeden z dzienników.
– Bałam się twojej reakcji. Obiecaliśmy sobie, że skończymy z Bellą, ale ja po prostu… – Nie potrafiłam logicznie tego uzasadnić.
– Narcyzo, ona była twoją siostrą. – Podjął w końcu Lucjusz. – Chociaż jest mi trudno, staram się zrozumieć, dlaczego nie potrafisz z niej zrezygnować. Nie chcę tylko, żebyś znowu cierpiała. – Uśmiechnął się i założył mi kosmyk włosów za ucho. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Czułam ciepły oddech Lucjusza na mojej twarzy. Byliśmy zbyt blisko siebie. Wiedziałam, co się za chwilę stanie i nie chciałam tego. Czułam, że zaczynam się dusić. Brakowało mi tchu.
– Powinniśmy pójść coś zjeść – powiedziałam, wstając z podłogi. Magia prysła, uśmiech znikł z twarzy Lucjusza. Powoli i niechętnie stanął obok mnie.
Kiedy pojawiliśmy się na dole, stół był już zastawiony różnorodnymi daniami. Jedliśmy w milczeniu. Powoli i dokładnie przeżuwałam każdy kęs kurczaka z warzywami. Miałam do Lucjusza kilka pytań, ale nie wiedziałam od czego zacząć. Zastanawiałam się, jakby na nie zareagował, ale doszłam do wniosku, że, tak jak powiedział mi wtedy Roman, jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiem. Napiłam się więc soku dyniowego, żeby przepłukać gardło i zaczęłam:
– Lucjuszu.
– Hm? – Wydał z siebie mruknięcie, po czym przełknął to, co miał w ustach i dodał: – Co się stało?
Utkwiłam wzrok w talerzu. Nie chciałam mu teraz patrzeć w oczy.
– Wiesz, ostatnio dużo myślałam i….
– Jeśli znowu chodzi o Dracona, to znasz moje zdanie – powiedział lodowatym tonem.
– Nie chodzi o to – zaprzeczyłam. – Ale o to, że nigdy nie mówiłeś o tym, jak było w Azkabanie. Nigdy mi się nie zwierzałeś.
Spojrzałam na niego niepewnie. Twarz mu poczerwieniała, a usta wykrzywił grymas… bólu? Czy naprawdę samo wspomnienie o Azkabanie wywoływało u niego ból?
– Chcesz wiedzieć jak było w Azkabanie? – spytał, a ja już wiedziałam, że popełniłam błąd. Ale pamiętniki Belli dostarczyły więcej pytań niż odpowiedzi. Chciałam wiedzieć czy to, co pisała, było prawdą, czy jedynie chciała wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia licząc na to, że kiedyś to znajdę i przeczytam.
– Przepraszam – wykrztusiłam. – Nie powinnam była…
– Och, ależ powinnaś była. Zaraz ci wszystko opowiem. Opowiem ci jak razem z dementorami codziennie pijaliśmy herbatkę i jedliśmy podwieczorek w świetnych humorach. Atmosfera była naprawdę wspaniała. Oprócz pijania razem herbatki, czasem graliśmy też razem w eksplodującego durnia! Azkaban to wspaniałe miejsce na wakacje! – krzyczał, a w jego oczach widziałam obłęd. Jakby to wcale nie był on. Jakby ktoś nim sterował. Nie, to zdecydowanie nie był mój Lucjusz.
– Przestań – jęknęłam. – Przepraszam, nie powinnam była pytać.
Lucjusz wstał, po czym podszedł do mnie i nachylił się tak, żeby nasze oczy znalazły się na jednym poziomie.
– Wyobraź sobie, że codziennie setki dementorów latają wokół ciebie, żeby wyssać z ciebie całe szczęście i zostawić tylko to, co najgorsze – syknął. – Najokropniejsze obrazy pojawiające się przed oczami. To, o czym pragniesz zapomnieć. Zostawiają cię rozbitą psychicznie. Jedyne, o czym marzysz to szybka śmierć. Wierz mi, że nie ma nic przyjemnego w pobycie w Azkabanie.
Lucjusz spojrzał na mnie po raz ostatni, po czym odwrócił się, wrócił na swoje miejsce i z powrotem zaczął jeść. Zachowywał się, jakby ostatnie minuty nie miały miejsca. Ja z kolei siedziałam sztywno, nie będąc w stanie się poruszyć i łykając łzy wielkie jak groch, marzyłam o wydostaniu się z tego miejsca.

~*~

Nadszedł ostatni dzień października. Skrzaty zadbały o to, aby dom był odpowiednio ozdobiony. W końcu Noc Duchów nie była byle jakim świętem.
Tego dnia Lucjusz miał pracować do późna i przyjść na samą kolację. Ja znowu siedziałam sama, tym razem w sypialni, i wpatrywałam się w nasze ślubne zdjęcie. Pamiętałam ten dzień, ale bynajmniej nie dlatego, że był on najszczęśliwszym dniem mojego życia. To był okropny dzień i obiecuję, że kiedyś Ci opowiem dlaczego, ale to w swoim czasie, na razie nie jestem na to gotowa.
Spojrzałam na wielki zegar na ścianie. Lucjusz powinien wrócić za kilka minut. Mój mąż był przekonany, że spędzimy ten dzień tylko we dwoje. Nie powiedziałam mu o sowie, którą wysłałam do naszego syna, ponieważ nie byłam pewna, czy Draco w ogóle się zjawi. Ostatnio nie byłam pewna wielu rzeczy.
Zakładałam właśnie wyjściową szatę, kiedy otworzyły się drzwi naszej sypialni. Lucjusz wyglądał na wykończonego. Usiadł ciężko na łóżku i spojrzał na mnie.
– Nie możemy kazać skrzatom przynieść jedzenia tutaj? Nie mam siły iść na dół – jęknął.
– Nie marudź – powiedziałam. – Widzimy się w jadalni za pięć minut i nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów.
Nie zaczekałam na odpowiedź. Tak naprawdę w ogóle mnie ona nie obchodziła. Lucjusz był mi winny tę głupią kolację. Po tym, jak się zachował wczoraj, był zdany na moją łaskę. Skończyły się czasy, kiedy to Narcyza „Naiwna” Malfoy zapominała o wszystkich przykrościach, jakie sprawił jej mąż.
Dziesięć minut później oboje siedzieliśmy przy obficie zastawionym stole w jadalni. Lucjusz był zbyt zmęczony, żeby zauważyć dwa dodatkowe nakrycia, która kazałam naszykować dla Dracona i Hermiony. Cieszyłam się z tego, ponieważ wciąż nie byłam pewna reakcji Lucjusza na tę wizytę.
– Cieszę się, że nie nalegałaś na to, żebyśmy zaprosili dzisiaj Dracona – powiedział w końcu Lucjusz, a ja zamarłam z widelcem w połowie drogi do ust.
– Czyli wciąż nie chcesz go widzieć? Mimo iż minęło już tyle czasu? – spytałam niepewnie.
– Przecież znasz moje zdanie. Szlamy i zdrajcy krwi nie mają prawa przebywać w moim domu – odparł spokojnie, a ja oddychałam coraz szybciej.
Co ja narobiłam? To pytanie odbijało się echem w mojej głowie. Przecież, kiedy Lucjusz zobaczy Dracona i Hermionę, wpadnie w szał. Dlaczego nie pomyślałam o konsekwencjach, zanim wysłałam do niego sowę? Na Merlina, i co teraz?
Nie zdążyłam się zastanowić nad odpowiedzią, ponieważ w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
– Spodziewasz się kogoś? – Lucjusz zmarszczył brwi.
– Nie. – Skłamałam. – Pójdę zobaczyć, kto to.
Tak naprawdę chciałam po prostu uciec. Nagle zwaliły się na mnie wszystkie możliwe konsekwencje tego nieprzemyślanego czynu.
Tak jak się spodziewałam, w korytarzu znalazłam Dracona oraz Hermionę. Domowy skrzat właśnie brał od nich płaszcze.
– Synku. – Ucieszyłam się. W jednej chwili minęły wszystkie obawy. – Tak bardzo się cieszę, że jednak się pojawiliście. – Przytuliłam go.
– Skoro ojciec naprawdę nie miał nic przeciwko, uznaliśmy, że nic nie stoi nam na przeszkodzie, żeby w końcu poznał Hermionę bliżej. – Uśmiechnął się Draco.
– Tak, naprawdę się cieszymy, że możemy tutaj dzisiaj być. – Dodała Hermiona, a ja starałam się opanować nerwowe drżenie dłoni.
– Chodźcie zatem dalej. – Uśmiechnęłam się niepewnie i ruszyłam w stronę jadalni.
– Mamo, tu jest wystrzałowo. – Zachwycił się Draco, kiedy przekroczył próg. – Nie mówiłaś, że robisz remont.
– Tak, to…. – Zaczęłam, ale nie miałam szansy dokończyć, ponieważ przerwał mi Lucjusz.
– Narcyzo, kto to? – spytał. Stał tyłem do drzwi, przy barku z alkoholem i właśnie nalewał sobie do szklanki ognistej whisky.
– Kochanie, tylko się nie gniewaj – zaczęłam. – Widzisz, odwiedził nas Draco.
– Wreszcie zerwał z tą szlamą? Wspaniale! – Ucieszył się.
Draco posłał mi pytające spojrzenie, ale zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, Lucjusz odwrócił się i szklanka z alkoholem wypadła mu z ręki rozbijając się na tysiące kawałków. Przez chwilę stał zaskoczony wpatrując się w naszą trójkę, a potem nastąpił wybuch.
– CO TUTAJ ROBI TA SZLAMA?!
– Mamo, o co chodzi, przecież mówiłaś… – Draco spojrzał na mnie oburzony, ale ja musiałam uspokoić Lucjusza.
– Nie denerwuj się – powiedziałam najspokojniej jak tylko potrafiłam. – Lucjuszu, to twój syn.
– Nie obchodzi mnie, kim on jest. A dopóki spotyka się z tą szlamą, na pewno nie jest moim synem!
– Mamo, mówiłaś….
– Później, Draco – szepnęłam. – Lucjuszu, możesz go nie uważać za swojego syna, ale ja nigdy nie przestałam go kochać i radzę ci, żebyś się z tym pogodził.
– Więc wybieraj. Oni albo ja!
– Oni tutaj dzisiaj zostaną, Lucjuszu – powiedziałam, zasłaniając Dracona i Hermionę, i sięgając po różdżkę. Po chwili celowałam nią w Lucjusza. – Czy ci się to podoba, czy nie.
– A więc dobrze! – krzyknął Lucjusz. – Tylko żebyś potem nie błagała o wybaczenie!
Usłyszałam znajomy trzask i Lucjusza już z nami nie było. Czułam, że łzy cisną mi się do oczu. Wiedziałam, że zaraz wybuchnę płaczem. Wybiegłam, więc do łazienki, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.
Kiedy już się uspokoiłam, ruszyłam w stronę drzwi prowadzących do jadalni. Coś jednak mnie zatrzymało. Usłyszałam ściszone głosy Hermiony i Dracona. Nie lubiłam podsłuchiwać, ale tutaj chodziło o mojego syna.
– Mówiłam, żebyśmy nie przychodzili.
– To moja matka, nie mogłem jej odmówić.
– Ona cię okłamała, powiedziała, że twój ojciec nie ma nic przeciwko.
– Może to był jedyny sposób, żeby mogła mnie zobaczyć?
– Myślisz, że on jej nie pozwala się z tobą widywać?
– Nie wiem, ale mój ojciec jest zdolny do wszystkiego.
– Może powinniśmy jej pomóc się od niego uwolnić?
– Wątpię, żeby tego chciała. Myślę, że mimo wszystko ona wciąż go kocha.
W tym momencie poczułam, że powinnam interweniować.
– Naprawdę bardzo was przepraszam – powiedziałam, wchodząc do salonu. – Draco, synku, wiem, że nie powinnam była kłamać, ale tak bardzo chciałam cię zobaczyć. – Uśmiechnęłam się lekko.
– Nic się nie stało, mamo. – Odwzajemnił uśmiech, a ja poczułam jak przepełnia mnie szczęście. – Tylko proszę, następnym razem nie uciekaj się do kłamstwa. Nie pozwolę, żeby ojciec obrażał Hermionę.
– Obiecuję. I jeszcze raz przepraszam – powiedziałam, patrząc na nich niepewnie, ale już po chwili zorientowałam się, że nie mają mi za złe tego, co się przed chwilą stało. – To może coś zjemy? – Zaproponowałam, wskazując na stół. – Skrzaty bardzo się napracowały.
– Na pewno wszystko jest pyszne. – Uśmiechnął się Draco.
– Ma pani naprawdę wspaniały gust – powiedziała Hermiona, rozglądając się dookoła. – To miejsce w ogóle nie przypomina tego z czasu, kiedy byłam tutaj ostatni raz. Teraz jest uroczo i przytulnie.
– Starałam się zatrzeć wszelkie ślady mroku, panoszące się w tym domu. – Uśmiechnęłam się, ale po chwili mina mi zrzedła. Przypomniałam sobie, co się stało podczas ostatniej wizyty Hermiony w moim domu. To wtedy właśnie Bella ją torturowała. Zostawiła jej też wtedy pewną pamiątkę, którą… – czy mogłabym zobaczyć twoją lewą rękę? – spytałam nagle.
– Chodzi pani… – zaczęła niepewnie dziewczyna.
– Tak, chcę zobaczyć twoją bliznę. Jeśli to oczywiście nie jest problem.
– Nie potrafiłam jej usunąć – przyznała dziewczyna, spuszczając głowę, jakby to był jakiś wstyd.
Hermiona niepewnie podniosła rękaw. Zdałam sobie sprawę, że zawsze, kiedy ją widziałam miała zakryte ręce. Napis „SZLAMA” znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, w którym zapamiętałam. Przez chwilę mu się przyglądałam, a potem wyciągnęłam różdżkę, przyłożyłam ją w miejscu, w którym zaczynała się pierwsza litera i powiedziałam:
Erase.
Przez chwilę nic się nie działo, a potem napis zniknął, jakby wymazany magiczną gumką. Uśmiechnęłam się.
– Teraz chyba lepiej – powiedziałam.
– Ale jak…. – Hermiona patrzyła na mnie w zdumieniu. – Jak się to pani udało? Ja próbowałam wszelkich możliwych zaklęć i nic się działo.
– Stara szkoła – zaśmiałam się. – Jeśli czarna magia jest twoją codziennością, uczysz się z nią walczyć.
Reszta wieczoru minęła nam na śmiechu oraz wspominaniu dawnych czasów. Byłam naprawdę szczęśliwa, że mogłam spędzić ten wieczór z moim synem oraz jego dziewczyną. W tamtej chwili nie potrzebowałam niczego więcej.

~*~

Lucjusz wrócił trzy godziny później. Czekałam na niego, siedząc w wielkim fotelu przed kominkiem pogrążona w lekturze najnowszej książki Rity Skeeter – „Zakochana wariatka”. Powieść była nieco pretensjonalna, ze względu na to, że opowiadała o miłości czarodziejki czystej krwi do mugola, ale czytało się ją szybko i przyjemnie.
Kiedy Lucjusz przede mną stanął, był kompletnie pijany. Pewnie po wyjściu teleportował się do „Trzech Mioteł” w Hogsmeade.
– Jak śmiałaś mnie tak poniżyć? – krzyknął, kiedy mnie zobaczył. – Jak śmiałaś zaprosić tutaj tego zdrajcę i tę szlamę?!
– To jest nasz syn, Lucjuszu! A ona jest tak samo magiczna jak my! I miałam prawo ich tutaj zaprosić! – odpowiedziałam krzykiem.
– A niby dlaczego!? Dlaczego ciągle robisz to, na co masz ochotę?! Jesteś moją żoną i powinnaś robić to, co ja ci każę!
Zaśmiałam się.
– Już dawno minęły te czasy, kiedy to żona była we wszystkim posłuszna mężowi! Mamy prawie dwudziesty pierwszy wiek, żyjemy w wolnym kraju, a ja jestem wolnym człowiekiem i mam prawo widywać się z moim synem!
– No to muszę cię rozczarować! – krzyknął. Patrzył na mnie wzrokiem człowieka obłąkanego. To nie były jego oczy. – Od tej chwili, nie zrobisz niczego bez mojej zgody – podszedł do mnie i chwycił mnie za nadgarstki. Zabolało, ale byłam zbyt przerażona żeby zareagować. – Będziesz mi mówić, co robisz, z kim się spotykasz i jak spędzasz dnie, kiedy mnie nie ma. Nie opuścisz tego domu, chyba, że ci na to pozwolę. – Czułam na twarzy jego przesiąknięty alkoholem oddech.
– A niby dlaczego miałabym to robić? – Prychnęłam, udając nieprzejętą jego słowami.
– Bo jestem twoim mężem i masz mi być posłuszna!
– Mówisz zupełnie, jak twój ojciec! – krzyknęłam. – A chyba nie muszę ci przypominać jak skończył!
Lucjusz zamarł na chwilę, ale zaraz się otrząsnął.
– Nie odważyłabyś się!
– Może powinniśmy się o tym przekonać?!
– Nie odważyłabyś się! – powtórzył.
– Jestem zdolna do wielu rzeczy, Lucjuszu. Okłamałam Czarnego Pana, a czym przy tym jest odejście od takiego człowieka jak ty?!
Lucjusz poczerwieniał ze złości i złapał mnie za rękę.
– Jesteś pijany, daj mi spokój. – Odepchnęłam go, wyrywając się z jego uścisku.
– Skoro tak bardzo ci przeszkadzam, to może jednak powinnaś odejść?!
– Może powinnam! – krzyknęłam i chwilę później zatrzasnęłam drzwi od sypialni.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wciąż myślałam o tym, co powiedział Lucjusz. Czy naprawdę powinnam odejść? Czy to było rozwiązanie? Czy byłabym szczęśliwsza bez niego? W końcu, przygnieciona ciężarem tego dnia, zasnęłam. Spałam tak mocno, że nie usłyszałam jak pijany Lucjusz wszedł do sypialni. Nie słyszałam też jak z głośnym jęknięciem kładzie się obok mnie. Do mojej świadomości nie dochodziło również jego głośne chrapanie.

Obudziła mnie dopiero para rąk zaciskająca się na moim gardle.

*************

Piosenka z tytułu rozdziału: Perfect day bo miało być idealnie, a wyszło jak zawsze ;) 


niedziela, 26 października 2014

Rozdział 5. Breakaway

Rozdział z dedykacją dla mojej kochanej Karoliny, która wiem, że czyta, ale boi się skomentować. Dla Ciebie, Skarbie ;***


~*~


„Mamo,
u mnie wszystko w porządku. Nie musisz się o nic martwić.
Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy. Kocham,
Draco.”

Po raz setny przeczytałam tych kilka zdań i zgięłam kartkę na pół. Miałam ją w rękach tak wiele razy, że tusz na zgięciu już prawie zniknął, a sam pergamin był tak zniszczony, że wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpaść. Draco przysłał mi tę wiadomość miesiąc temu, a ja wciąż do niej powracałam. Nie umiałam pójść dalej. Stałam w jednym miejscu czekając na impuls, który by sprawił, że miałabym ochotę i siłę żyć pełnią życia, ale jak na złość nic się nie działo.
Siedziałam w ciemnym pokoju, który kilka lat temu przerobiłam na coś w stylu gabinetu i czekałam na przybycie malarzy. Dzisiaj wielki i mroczny salon miał zapłonąć żywą czerwienią. Remont w Malfoy Manor przebiegał sprawnie i zgodnie z planem. Za kilka dni wszystko będzie wyglądało inaczej. Pozbyłam się groteskowych figur, kilku obrazów oraz kontrowersyjnych mebli. Oczywiście wszystko wylądowało na strychu, ponieważ Lucjusz nigdy by się nie zgodził na wyrzucenie lub zniszczenie jego jakże cennych „rodzinnych pamiątek”. Przyjemnie było patrzeć jak znikają przedmioty, których nigdy nie lubiłam, ale największą satysfakcję i radość przyniosło mi przeniesienie tego okropnego stołu z jadalni, przy którym odbywały się spotkania Czarnego Pana ze śmierciożercami. Przez chwilę miałam nawet ochotę upozorować mały wypadek, w efekcie którego stół doznałby trwałych obrażeń, uniemożliwiających mu dalsze istnienie, ale wyobraziłam sobie reakcję Lucjusza i zrezygnowałam z tego pomysłu. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego dnia, by po chwili wyjrzeć przez okno i stracić resztę dobrego humoru.
Listopad zbliżał się wielkimi krokami. Minął już czas kwitnących kwiatów, pięknych zapachów, kolorowych łąk i ptaków, których obecność wyczuwało się podczas każdej wizyty w parku, znajdującym się tuż obok Malfoy Manor. Tak, minęło piękne, słoneczne i ciepłe lato, a nadeszła ponura i deszczowa jesień. Lubiłam przechadzać się po parkowych alejach wśród kolorowych jesiennych liści. Wiedziałam, że jesień jest magiczną porą roku, ale jakoś nie potrafiłam się do niej przekonać.
Moje wspomnienia z dzieciństwa są w większości szczęśliwe. Ciepłe, wesołe dni, wypełnione miłością i światłem. I ta pewność, że nawet najgorsza burza w końcu minie. I przez jakiś czas, tak właśnie było.
Jako dziecko uwielbiałam jesień. Pamiętałam, jak Bella zaczarowywała liście, żeby zebrały się w wielką górę, a ja potem w nią wskakiwałam i zanosiłam się śmiechem. Wtedy, ja, Bella i Andromeda byłyśmy takie szczęśliwe i niewinne. Byłyśmy normalną rodziną. A potem, w tę pamiętną noc, wszystko się zmieniło, a ja na zawsze utraciłam swoją siostrę.
Jesień zawsze napawała mnie smutkiem z powodu tamtej okropnej nocy. I choć minęło już prawie dwadzieścia dziewięć lat, w dalszym ciągu myśl o niej, wprawia mnie w melancholijny nastrój. A to przecież miał być normalny dzień. Wszystko zaczęło się spokojnie i nic nie zapowiadało nadchodzącej burzy, ale chyba zawsze tak jest. Nigdy nie można naszykować się na nagłe uderzenie. Ono po prostu przychodzi, niszczy cię i zostawia totalnie zrujnowaną, a ty musisz nauczyć się żyć w świecie, którego wcześniej nie znałaś.

31 października 1970

– …ma być gotowe, bo nie ręczę za siebie! – Usłyszałyśmy krzyk mamy dochodzący z kuchni. Pewnie znowu jakiś skrzat czegoś nie dopilnował, a to przecież miał być tak ważny dzień. Kolacja z okazji Nocy Duchów, podczas której mieliśmy poznać chłopaka Andromedy. To był pierwszy raz, kiedy nie zostałam na to święto w Hogwarcie i spodziewałam się naprawdę niezapomnianego wieczoru. – Cyziu! Bello! Dromedo! – Zawołała nas mama, która już chyba przestała wyżywać się na skrzacie i postanowiła zająć się nami. – Macie się tutaj zaraz pojawić!
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, usłyszałam charakterystyczne pyknięcie. Bella i Dromeda zniknęły z mojego pokoju. Westchnęłam i nie spiesząc się, zeszłam na dół.
– To nie fair – powiedziałam, robiąc nadąsaną minę – że one mogą się deportować, a ja nie. – Zaplotłam ręce na piersi oczekując na reakcję otoczenia.
– Och, nie dąsaj się Cyziu – oznajmiła Bella. – Przecież zdajesz ten głupi egzamin już za rok. Ale pamiętaj, że w tym masz się przyłożyć do SUM–ów – mówiła to wolno, jakbym była niedorozwinięta i mogłabym nie zrozumieć.
– Nie mów do mnie jak do idiotki – syknęłam. – Nie cierpię być najmłodsza. – Jęknęłam i obrażona weszłam do jadalni, zostawiając za sobą siostry i matkę.
Moim oczom ukazał się ogromny, bogato zastawiony stół. Zbyt dużo znajdowało się na nim świec i dyń, ale to w końcu była Noc Duchów, prawda? Można było postawić na przepych. Zdziwiła mnie nieco liczba nakryć, było ich zdecydowanie za dużo. Czyżby rodzice zaprosili kogoś jeszcze?
– Mamo? – krzyknęłam i chwilę później rodzicielka stanęła tuż obok mnie. – Dlaczego jest tak dużo nakryć? Ktoś jeszcze ma przyjść?
– Kilku znajomych – mruknęła tylko i zniknęła, po chwili znów usłyszałam jej podniesiony głos gdzieś w innym pomieszczeniu.
Pół godziny później wszyscy siedzieliśmy przy stole w jadalni, a domowy skrzat roznosił drinki. Do tej pory pojawił się tylko mąż Belli – Rudolf Lestrange oraz jego rodzice. Wciąż brakowało chłopaka Andromedy oraz tajemniczej rodziny, której nazwiska nikt nie chciał mi zdradzić.
Sączyłam powoli swój sok dyniowy, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
– Ja otworzę – zaszczebiotała Dromeda. – To pewnie Ted.
Moja siostra wybiegła z pokoju, by po chwili wrócić z nachmurzoną miną. Tuż za nią do salonu wkroczył nie kto inny, jak Lucjusz Malfoy w towarzystwie swoich rodziców. Pech chciał, że kiedy wchodził wzięłam większy łyk soku dyniowego, który teraz ściekał po mojej brodzie plamiąc tym samym sukienkę.
– A ten co tu robi? – powiedziałam zbyt głośno, wycierając sobie twarz.
– Chcieliśmy, żebyś miała do towarzystwa kogoś w swoim wieku – wyjaśniła matka, patrząc na mnie karcącym wzrokiem. – I zachowuj się.
– Więc mogliście zaprosić Jessicę – syknęłam. Prawda była jednak taka, że ogromnie cieszyłam się z obecności Lucjusza. Co prawda poznałam go dopiero w tym roku, ale bardzo mi się podobał i miałam cichą nadzieję, że kiedyś będę mogła poznać go bliżej. Niestety, on zdawał się mnie w ogóle nie zauważać.
Lucjusz usiadł naprzeciwko mnie, przez co przez większość wieczoru byłam zmuszona (czyt. mogłam bezkarnie) na niego patrzeć. Muszę przyznać, że mimo wszystko zapowiadała się naprawdę przyjemna kolacja. Rodzice się nie kłócili, Bella zachowywała się jak przystało na potomkinię tak szlachetnego rodu czarodziejów, a Dromeda cały czas wpatrywała się w Teda jak w obrazek (on z kolei tak samo patrzył na nią). Ted okazał się być miłym chłopakiem, był dość przystojny (choć nie był przystojniejszy od Lucjusza, na którego wciąż zerkałam) i miał poczucie humoru. Robił naprawdę dobre wrażenie i byłam już w stanie zrozumieć dlaczego moja siostra jest w nim tak zakochana, kiedy ojciec zadał TO pytanie.
– Powiedz mi, chłopcze… jeszcze nie spotkałem czarodzieja o nazwisku Tonks, jesteście z zagranicy? – spytał ojciec, biorąc łyk ognistej whisky.
– Nie, moi rodzice są mugolami – oznajmił beztrosko, a przy stole zapanowała cisza. Nikt się tego nie spodziewał. Wszyscy zamarli ze wzrokiem utkwionym w głowie rodziny. Muszę Wam powiedzieć, że to był ciekawy widok. Najpierw twarz mojego ojca zrobiła się czerwona jak burak, a po chwili blada jakby odpłynęła z niej cała krew, potem znów wściekle czerwona. Widziałam, że Andromeda nerwowo zaciska dłonie. Napięcie można było kroić nożem.
– SZLAMA W MOIM DOMU? – ryknął przeraźliwie ojciec. Matka zbladła i osunęła się na krześle. Ojciec nie zwracał na nią uwagi.
– Ja go kocham, ojcze. – Andromeda wstała, trzymając nadal Teda za rękę. – I chcę zostać jego żoną.
Nie rozumiałam jej zachowania. Wbiła ostatni gwóźdź do swojej trumny.
– MOJA WŁASNA CÓRKA MIAŁABY ZOSTAĆ ŻONĄ JAKIEGOŚ PLUGAWEGO SZLAMY?! – krzyczał, robiąc się coraz bardziej czerwony na twarzy. – PO MOIM TRUPIE.
– Nie potrzebujemy twojego pozwolenia, ojcze – powiedziała spokojnie Andromeda, a w jej oczach zalśniły łzy. Stała nieruchomo, patrząc wyzywająco na ojca. Wtedy nie rozumiałam co nią kieruje, teraz wiem, że to była czysta miłość. Rządziło nią uczucie, które było silniejsze od magii.
Ojciec zdawał się toczyć wewnętrzną walkę, aż w końcu podszedł do niej i spoliczkował ją. Andromeda zgięła się, ale nie upadła. Była twarda i teraz to okazywała.
– A więc nie jesteś już moją córką – powiedział już spokojniej, po czym wyszedł z jadalni zostawiając Andromedę ze łzami w oczach.
Pomyślałam, że powinnam coś zrobić. Pobiec za ojcem, spróbować go przekonać, żeby cofnął te słowa, ale wiedziałam, że jest już za późno.
– Chodźmy stąd – jęknęła Andromeda ocierając łzy i po chwili razem z Tedem zniknęli.
– A się porobiło – mruknął Lucjusz, a ja zmroziłam go wzrokiem.
– Ale możemy dalej pić, prawda? – spytała spokojnie Bella, jakby ostatnie pięć minut w ogóle nie miało miejsca.
Ja z kolei wybiegłam z jadalni i schowałam się w swoim pokoju. Nie wiedziałam co mam robić. Usiadłam w kącie, zwinęłam w kłębek i rozpłakałam się.
Dopiero teraz docierało do mnie, co naprawdę się stało.
Andromeda została wydziedziczona, deportowała się i już nie wróci.
Straciłam siostrę.
Już nigdy jej nie zobaczę.
Już nigdy nie będziemy się razem śmiały.
Już nigdy się jej nie zwierzę.
Już nigdy nic nie będzie takie jak wcześniej.
Nigdy.

Teraz

– ….szefowo. – Donośny męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. Przede mną stał Roman Kowalski, mój czarodziejski malarz. Nie wiedziałam, kiedy przyszedł ani jak długo mnie obserwował.
– Słucham? – spytałam zdezorientowana. Myślami wciąż byłam w naszym starym domu.
– Pytałem, czy możemy się już zabierać do pracy – oznajmił.
– Tak, oczywiście. – Pokiwałam głową.
– Coś szefowa dzisiaj jakaś taka niewyraźna – stwierdził Roman, który lubił bawić się w mojego psychiatrę.
– To ta jesień. – Zrobiłam gest ręką w kierunku okna. – Sprawia, że przypominam sobie o rzeczach z przeszłości, do których wolałabym nie wracać.
– Tak, październik ma w sobie tę moc przywoływania smutnych wspomnień – westchnął. – Ale mam dobrą wiadomość, powinniśmy uwinąć się z remontem przed Nocą Duchów.
Uśmiechnęłam się tylko na tę wiadomość i rzuciłam mu znaczące spojrzenie. Lubiłam Romana, był wspaniałym mężczyzną i mądrym człowiekiem, ale w tej chwili chciałam być sama. Na szczęście mężczyzna zrozumiał i już po chwili moje życzenie się spełniło.
Jeszcze przez dziesięć minut siedziałam przy biurku wyglądając przez okno i obserwując spadające z drzew kolorowe liście. W końcu znalazłam w sobie siłę i ruszyłam do salonu, żeby nadzorować postępy w remoncie.
Jednak tego dnia nie byłam w stanie się na niczym skupić i tylko przeszkadzałam w pracach. Mój umysł wciąż powracał do wspomnienia o Andromedzie. W końcu rozbolała mnie głowa. Położyłam się w naszej świeżo wyremontowanej sypialni na nowym, miękkim i wygodnym łóżku i zasnęłam.
Tym razem nie miałam żadnych snów. Byłam tylko ja i ciemność. Wszechobecna ciemność, która zdawała się mnie pochłaniać. Miałam wrażenie jakbym spadała w wielką przepaść, która nie ma dna. Spadałam tak długo, że w końcu się obudziłam zmęczona ciągłym lotem. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Lucjusz siedzi na sofie znajdującej się naprzeciwko łóżka i patrzy na mnie z zainteresowaniem.
– Coś się stało? – spytałam. Nie miałam pojęcia jak długo spałam. Wyjrzałam przez okno, zaczynało się ściemniać. Spałam kilka ładnych godzin.
– Byłaś strasznie niespokojna – powiedział. – Ciągle się rzucałaś. Znowu miałaś jakiś koszmar?
– Nie, ja po prostu… no dobra, to zabrzmi głupio, ale miałam wrażenie, jakbym spadała w przepaść, która nie ma dna.
– Faktycznie, brzmi dziwnie. – Wzruszył tylko ramionami, po czym wstał z sofy, podszedł do łóżka i wyciągnął rękę w moją stronę – Chodź do jadalni, kazałem przygotować skrzatom kolację.
Chwyciłam jego ciepłą dłoń i uśmiechnęłam się.
Skrzaty naprawdę się postarały, oprócz wytrawnych potraw na stole, znalazła się butelka z najstarszym miodem pitnym, jaki znajdował się w naszej piwnicy.
– Zdrowie najpiękniejszej kobiety na świecie. – Uśmiechnął się Lucjusz podnosząc swój kieliszek i stukając o mój.
Uśmiechnęłam się. Ostatnio Lucjusz stał się taki łagodny i kochany. Nie wiedziałam, czy to wpływ świadomości, że może mnie stracić czy może coś zupełnie innego, ale nie obchodziło mnie to. Wiedziałam, że teraz, po kilku sporych kieliszkach pitnego miodu, łatwiej będzie mi go przekonać.
– Lucjuszu. – Zaczęłam.
– Tak, kochanie? – Uśmiechnął się.
– Tak sobie pomyślałam, no wiesz, że może byśmy zaprosili Dracona i Hermionę na kolację z okazji Nocy Duchów? – spytałam niepewnie.
– Och, Cyziu, oczywiście… – Lucjusz dotknął dłonią mojego policzka, a ja wewnątrz wprost skakałam z radości, ponieważ byłam pewna tego, co zaraz usłyszę. – … że on nie może tu przyjechać.
Poczułam, że moja wewnętrzna „Ja” właśnie złamała nogę. Uśmiech znikł z mojej twarzy.
– Co? – spytałam zaskoczona. – Ale jak to?
– Kochanie, przecież to oczywiste, że ten mały zdrajca krwi, twój syn, nie ma prawa przekroczyć progu tego domu, dopóki nie zerwie wszelkich kontaktów z tą szlamą Granger.
Wzięłam zamach i spoliczkowałam Lucjusza. To było silniejsze ode mnie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Czy to wypity alkohol tak na mnie wpłynął?
– Jak śmiałaś? – krzyknął Lucjusz, a ja po raz pierwszy od dawna byłam przerażona. W jego głosie nie było nic z wcześniejszej czułości. Lucjusz chwycił mnie za rękę i wykręcił ją tak, że skrzywiłam się z bólu. – Nigdy więcej tego nie rób – wysyczał i odepchnął mnie od siebie z taką siłą, że upadłam na podłogę. Spojrzał na mnie z pogardą, a następnie chwycił ze stołu butelkę z alkoholem i odszedł, nie obejrzawszy się na mnie.
Przez chwilę leżałam jeszcze na podłodze, czując jak krew pulsuje w moich żyłach. Już zapomniałam jak okrutny potrafi być mój mąż.
Tego dnia nie wróciłam już do sypialni. Nie chciałam widzieć się z Lucjuszem. Pragnęłam być sama. Chciałam cierpieć w samotności i z godnością. Tak, jak nauczyła mnie tego matka.

~*~

Następnego dnia znów siedziałam w miękkim fotelu w moim gabinecie i wyglądałam przez okno. Myślałam o mojej wczorajszej rozmowie z Lucjuszem. Jego słowa tak bardzo mnie bolały. Nie rozumiałam, jak mógł powiedzieć coś takiego o własnym synu?
Zraniło mnie to, co powiedział, ale nie mogłam dać za wygraną. Postanowiłam zaryzykować. Co ma być, to będzie.
Wyciągnęłam z szuflady kawałek pergaminu oraz pióro i zaczęłam kreślić małe i pochyłe literki.

„Synku,
Przyjedźcie, proszę, do nas w Noc Duchów. Będzie nam z ojcem bardzo miło, a ja nie mogę się doczekać, kiedy znów zobaczę Ciebie i Hermionę. Kocham i całuję,
Mama.”


A potem, z rosnącymi wyrzutami sumienia, wypuściłam sowę przez okno.


~*~

Piosenka z tytułu rozdziału: Breakaway

Mam jeszcze dla Was Helenkę, która mnie po prostu urzekła:


I na koniec żart rodem z bio-chemu:
- Jesteś słaba w piciu jak wiązania wodorowe.
- A ty dobra jak wiązania kowalencyjne.


layout by oreuis